Teksty Tomasza Gadowskiego

Tomasz Gadowski, z zami│owania pilot, a obecnie student (chocia┐ wszystkie si│y na niebie i ziemi... ale obieca│em komu╢, ┐e nie bΩdΩ marudzi│) prawa na UJ. Mam 21 lat i jak │atwo sie domy╢liµ, jestem hmm mΩ┐czyzn▒. Moje / no w│a╢nie co....pozosta±my przy okre╢leniu "teksty"/ nie zawieraj▒ ┐adnego baga┐u ideologicznego, nie maj▒ te┐ na celu nikogo obraziµ /wybacz Michale B./, a jedynym ich zadaniem jest wywo│anie u odbiorcy, chocia┐by przelotnego, u╢miechu. Troszeczke te┐ sk│aniaj▒ czytelnika do zweryfikowania swoich "problem≤w", bo zawsze znajdzie sie kto╢, kto naprawde prze┐ywa dramat. Na pr≤be wysy│am trzy, pierwsze z brzegu "potworki", kierowany g│≤wnie namow▒ pewnej kole┐anki, kt≤ra (nie jestem w stanie zrozumieµ dlaczego) uwa┐a, ┐e warto. C≤┐, Magda, przekonamy siΩ. Wszelkie komentarze, krytyki oraz pozwy s▒dowe proszΩ kierowaµ na adres: holmes@promail.pl.

Warto tak┐e zajrzeµ na stronΩ domow▒ autora: www.free.com.pl/holmes.

Tomasza Gadowskiego
Bardzo zabawna, przyjemna i weso│a opowiastka o Krakowie jesienn▒ por▒.Tytu│ m≤wi chyba wszystko2575 s│≤w
Figle pod╢wiadomo╢ciTrzyma w napiΩciu do samego ko±ca :-)700 s│≤w z g≤r▒
MafiaTajemnicza korespondencja znaleziona w...prawie 580 s│≤w
Traktat o bo┐ej sprawiedliwo╢ciO rozmowie z Bogiem i co z tego wynik│oponad 700
M≤j szczΩ╢liwy dzie±czyli o tym jak byµ mo┐e, ale pewnie nie bΩdzienieca│e 700
PamiΩtnik znaleziony w zΩbieZapiski jednostki bombardowanej papk▒ medialn▒. Zako±czenie zrozumie ka┐dy internauta.910 s│≤w
Intryga szpiegowskaPrzestroga - dlaczego nie wpuszczaµ obcych do domu (nawet s│awnych!)2170 s│≤w
O NATO, czarnych motylach i kotach. A przede wszystkim o brzoskwiniachSporo siΩ ostatnio dzieje na ╢wiecie. Ciekawe co by by│o, gdyby czΩ╢µ mojej opowie╢ci siΩ sprawdzi│a? Lepiej niech to zostanie political fiction ze szczypt▒ erotyki :-)3000 s│≤w
M≤zgoludki oraz Telewizjer (albo ZOOM) Dwa kr≤tkie opowiadanka: o marzeniach i o programie telewizyjnym, kt≤ry wszyscy znamy3000 s│≤w
Imperium LΩkuTo opowiadanie r≤┐ni siΩ od poprzednich. Kto╢ m≤g│by powiedzieµ, ┐e jest "powa┐ne", ale ja by│bym ostro┐ny z tak▒ ocen▒. C≤┐ nale┐y spr≤bowaµ wszystkiego, bo przecie┐ "nic co ludzkie nie jest nieludzkie" :)4150 s│≤w
Gwidona rozmowy z bytem samoistnymCzym lub kim jest ≤w "byt samoistny"? Nie wyprzedzajmy fakt≤w...2619 s│≤w










Bardzo zabawna, przyjemna i weso│a opowiastka o Krakowie jesienn▒ por▒.

/ Od zarania historii ludzko╢ci, koniec wieku wywo│ywa│ fale niepewno╢ci, samob≤jstw i kataklizm≤w. Dlaczego wiΩc teraz mia│oby byµ inaczej ? /

By│o grubo po p≤│nocy. S│o±ce powoli, aczkolwiek nieuchronnie zbli┐a│o siΩ do horyzontu obdarzaj▒c miasto coraz mniejsz▒ ilo╢ci▒ ┐yciodajnego ╢wiat│a. Silny, p≤│nocny wiatr pΩdzi│ ulicami tabuny zupe│nie ju┐ po┐≤│k│ych li╢ci. Si▒pi│ nieprzyjemny kapu╢niaczek, wciskaj▒cy siΩ wszΩdzie tam gdzie by│o to najbardziej nieprzyjemne. Chodnikami wolno przesuwa│ siΩ szary las parasoli, od czasu do czasu rozja╢niony radosnym fioletem, czy r≤┐em kaptura jakiej╢ dzierlatki.

Sznur samochod≤w, poruszaj▒c siΩ z prΩdko╢ci▒ odpowiedni▒ raczej dla wielkanocnej procesji paralityk≤w, monotonnym warczeniem wprowadza│ przygnΩbiaj▒cy, grobowy nastr≤j. Smutni przechodnie smutnie spogl▒dali na smutnych kierowc≤w pozamykanych w swych metalowych protezach ruchowych. I tylko wampiry z Go│Ωbiej okazywa│y coraz wiΩcej znak≤w ┐ycia, wraz ze zmniejszaj▒c▒ siΩ ilo╢ci▒ ╢wiat│a s│onecznego, docieraj▒cego do ich omsza│ych siedzib. Od czasu do czasu, niczym stalowy smok, rycz▒c i sypi▒c iskrami przemyka│ chy│kiem stary 30-letni tramwaj - dar jakiego╢ krzy┐ackiego miasta dla grodu Kraka.

Kilku pijak≤w chroni▒c siΩ przed deszczem pod konarami, bezlistnego, wielkiego drzewa co niejedno ju┐ widzia│o i wiele jeszcze zobaczy, narkotyzowa│o siΩ butaprenem i alkoholizowa│o przy u┐yciu wina trudnej do okre╢lenia marki, a u┐ywaj▒c szeregu wyraz≤w na K, Ch, D i S biadoli│o nad swoim pieskim ┐yciem.

Jaki╢ wylenia│y kundel le┐▒c nieopodal tej pijackiej grupki na obrzydliwym trawniku, ze stoickim spokojem przyjmowa│ fakt, i┐ kolonia larw muchy ko±skiej, po tygodniu mozolnych stara± przebi│a siΩ wreszcie przez jego jelito grube. Cuchn▒c niewyobra┐alnie obrzydliwie, wyp│ynΩ│a na zewn▒trz niczym ╢wi±ski wymiot pani Stasi. Zupe│nie mu to nie przeszkadza│o. Pewnie dlatego, ┐e nie ┐y│ ju┐ grubo ponad tydzie±, zamordowany chirurgicznie precyzyjnym ciΩciem zadanym mu przez babciΩ AnielΩ, kt≤ra jako╢ niezbyt go lubi│a.

Dwie przecznice dalej w zapomnianej przez Boga bramie, Joanna -17 letnia prostytutka, przysiΩg│a sobie, ┐e rzuca takie ┐ycie. Wr≤ci do mamy, braciszka, ukochanego pieska Rambo {no co, to by│ du┐y pies...} i do swoich przyjaci≤│, r≤wnie┐ repatryjant≤w z Kazachstanu. Cichutko p│acz▒c marzy│a o tym, aby dobry Pan zbudowa│ dla niej most, kt≤rym w nocy, niepostrze┐enie przejdzie nad u╢pionym miastem, cofnie siΩ o te dwa okropne lata i zn≤w bΩdzie w domu. Jej wyznania by│y tak niewinne i szczere, ┐e skruszy│yby ka┐de nawet najbardziej skamienia│e serce. I wszystko by│oby piΩknie, gdyby nie fakt, ┐e le┐a│a teraz charcz▒c przera╝liwie w ka│u┐y w│asnej krwi i ekstrement≤w, zmasakrowana 10-kilowym m│otem stoczniowym przez, upajaj▒cego siΩ jej cierpieniem, Tadeusza L. - maklera, a po godzinach pracy najprawdziwszego sadysty.

Zaraz za rogiem kamienicy, w kt≤rej rozgrywa│ siΩ ten dramat, zatrzyma│ siΩ nieoznakowany radiow≤z. Wysiad│o z niego dw≤ch nieoznakowanych policjant≤w s▒dowych i upewniaj▒c siΩ, ┐e nikt ich nie ╢ledzi weszli do budynku.

- Gdzie jest pok≤j Marvina?- posterunkowy Siadaczka gro╝nie rzuci│ pytaniem w twarz, m│odego przystojnego dozorcy.

- Ghhhhhhrrrrrrrrr... - odpowiedzia│ dozorca, kieruj▒c sw▒ jednook▒ twarz w stronΩ intruza. Przestraszony zrobi│ to jednak zbyt gwa│townie i jego 77 - letnia g│owa potoczy│a siΩ zabawnie po zakurzonej posadce. Z│apa│ j▒ b│yskawicznie i wprawnym ruchem umiejscowi│ na miejscu.

- Pytam po raz kolejny...- ale Siadaczka zauwa┐y│, ┐e jΩzyk m│odego dozorcy bezu┐ytecznie miota siΩ w dziurze wyciΩtej w jego szyi.

- úadny krawat - zauwa┐y│ sier┐ant Wo│ek.

- DziΩkujΩ - odpowiedzia│ m│ody dozorca, chocia┐ przychodzi│o mu to z trudem. CiΩ┐ko m≤wiµ gdy ┐uchwa le┐y ko│o nogi. Z reszt▒ n≤g te┐ nie mia│.

- To poka┐ na palcach, chamie, kt≤re to piΩtro - rykn▒│ wyra╝nie ju┐ zdenerwowany sier┐ant Wo│ek.

- Ghhhhrrrrrrrrrr... - odpowiedzia│ m│ody, przystojny dozorca wyci▒gaj▒c przed siebie lew▒ rΩkΩ, gdy┐ tylko ta mu pozosta│a. U┐ywaj▒c si│y woli, oraz jedynych trzech palc≤w jakie posiada│, pokaza│ ≤sme piΩtro.

- A widzisz. Jak chcesz to potrafisz - sarkastycznie ┐achn▒│ siΩ posterunkowy Siadaczka.

- Ghr... - zd▒┐y│ wyksztusiµ m│ody, przystojny dozorca zanim pies Baskervill'≤w, przygl▒daj▒cy siΩ z zaciekawieniem od d│u┐szego ju┐ czasu, zbli┐y│ siΩ niepostrze┐enie. Porwa│ walaj▒c▒ siΩ po pod│odze g│owΩ dozorcy i czΩ╢ciowo po┐eraj▒c j▒, oddali│ siΩ w stronΩ zachodz▒cego s│o±ca.Wo│ek i Siadaczka zarechotali szyderczo, a echo wt≤rowa│o im na opuszczonej klatce schodowej, powoduj▒c panikΩ w╢r≤d koczuj▒cego nieopodal oddzia│u kawalerii powietrznej.

SprΩ┐ystym krokiem, trzymaj▒c siΩ za rΩce i porΩczy, udali siΩ na ≤sme piΩtro, prawie nikogo nie spotykaj▒c po drodze. Min▒│ ich jedynie Micha│ Bajor nerwowo zapalaj▒cy kolejnego papierosa i skacz▒cy na jednej nodze. Do drugiej kilkoma krawatami i kablem telefonicznym koloru blue, przywi▒zany by│ fa│szywy kontroler bilet≤w MPK przebrany za borsuka.

Na czwartym natknΩli siΩ jeszcze na paru zagubionych cz│onk≤w tad┐yckiej wycieczki zwiedzaj▒cej kopalniΩ soli w Wieliczce.Po wys│uchaniu instrukcji od str≤┐≤w prawa oddalili siΩ oni, przez okno, w bli┐ej nie ustalonym kierunku, ale zbli┐onym do pionowego w d≤│.

Jeszcze tylko musieli siΩ przecisn▒µ przez sztuczny t│ok stworzony przy udziale ca│ej dru┐yny Wis│y, dorabiaj▒cej po godzinach kradzie┐ami kieszonkowymi. Starszy sier┐ant J≤zef Wo│ek chcia│ udzieliµ im reprymendy, ale nagle, zupe│nie niespodziewanie, przesta│ oddychaµ. Jego towarzysz, posterunkowy Siadaczka, lekko zirytowany wyr┐n▒│ go buciorem w facjatΩ, ale zorientowawszy siΩ po chwili, ┐e kolega nie ┐yje pocz▒│ wspinaµ siΩ na kolejne piΩtro. A nie by│o to wcale │atwe zadanie, gdy┐ schody, jak i ca│a klatka tonΩ│y w hektolitrach na wp≤│ zakrzep│ej krwi.

Za ten zabawny incydent odpowiedzialna by│a rze╝nia koszerna rabina Icka Abrahama Garibaldiego imµ Mengele, zwanego przez przyjaci≤│, z racji swego wygl▒du, Szczuromordkiem. Znajdowa│a siΩ ona na poddaszu, gdy┐ tak wysz│o, a poza tym jest tam ca│kiem fajnie - zupe│nie inaczej ni┐ niekt≤rzy s▒dz▒. Siadaczka czuj▒c na sobie brzemiΩ obowi▒zku dotar│ wreszcie na g≤rΩ ,odpowiadaj▒c grzecznie - Sam siΩ pierdol! - sobowt≤rowi Elvisa, kt≤ry dopu╢ci│ siΩ na nim czynnej obrazy s│ownej.

ZmΩczony posterunkowy stan▒│ w ko±cu przed wielkimi drzwiami kunsztownie rze╝bionymi w niezwykle cennym czarnym dΩbie.

- P-o-k-≤-j M-a-r-v-i-n-a - z trudem wyduka│ Siadaczka, gdy┐ napis wykonany by│ strasznie niewprawnie, z wyra╝nym mazurskim akcentem.

Wywa┐y│ drzwi, pukaj▒c uprzednio trzy razy. Ciarki przesz│y go po plecach gdy odczyta│ numer mieszkania na drzwiach powalonych ju┐ przez jego mocarne ramiona.

- 666......hmm co╢ mie to m≤wi. Co╢, kurna, strasznego. Ale na Jowisza CO? - Biedny posterunkowy. Nie przypomni sobie, ┐e to jest pocz▒tek numeru telefonu do jego UrzΩdu Skarbowego. Z mieszkania wyskoczy bowiem szkaradna istota, rycz▒c w dialekcie mazurskim o jaki╢ z│amanych pieczΩciach, KsiΩdze Apokalipsy, Antychry╢cie, Kate Winslet i takich tam pierdo│ach. Istota ta, diabelska zaiste, stanΩ│a na parapecie, rozpostar│a skrzyd│a i odlecia│a w stronΩ Wawelu. Unios│a w swych mackach, wci▒┐ bij▒ce i zupe│nie nieprzeszkolone na tak▒ okoliczno╢µ, go│Ωbie serce posterunkowego Siadaczki.

Diabe│, bo ju┐ chyba skurwysyna rozpoznali╢cie, oddala│ siΩ majestatycznie machaj▒c wielga╢nymi skrzyd│ami, zgodnie z przepisami, wyposa┐onymi w kierunkowskazy i kre╢l▒c fosforyzuj▒cym ogonem fajne wzorki na cokolwiek ju┐ szarawym niebosk│onie. Przera┐one i zg│upia│e go│Ωbie ustΩpowa│y mu miejsca. On i tak mia│ to gdzie╢, bo diabe│ przecie┐ nie istnieje. Zbytnio wierz▒c w ten staropolski przes▒d, czart niebezpiecznie obni┐y│ lot i w okolicach Plant wzbudzi│ og≤lne zainteresowanie ludzi i stra┐nik≤w miejskich, kt≤rzy czekali na przystanku nie wiadomo na co. Pomara±czowe Brygady zn≤w bowiem zry│y biedn▒ MatkΩ ZiemiΩ, wyrywaj▒c z niej kilometry szyn, tony asfaltu i ziemi aby dokopaµ siΩ w ko±cu do jej krwiobiegu - wodoci▒g≤w. Oj, uwa┐ajcie ch│opcy, bo kiedy╢ Staruszka Ziemia siΩ wkurzy i te┐ wam nakopie, ale do dupy !

Nagle z torby smutnego, │ysego pana, stoj▒cego na przystanku, wyskoczy│ wprost na ulicΩ ma│y, zziΩbniΩty i przemoczony kotek. Zatoczy│ prawid│ow▒ parabolΩ i zary│ pyszczkiem w lepk▒ i ╢lisk▒ ma╝ jaka zalega na ulicach gdy pada deszcz. Pozbiera│ siΩ szybko i dr┐▒c z przera┐enia bieg│ co si│ na zbawczy chodnik, ale jego wychudzone cia│ko nie mog│o ud╝wign▒µ ciΩ┐aru tak ogromnego strachu. Wycie±czony i pogodzony z losem, ostatkiem si│ przebiera│ n≤┐kami. I ju┐, ju┐ wydawa│o siΩ, ┐e zostanie ocalony. Do chodnika brakowa│o mu trzech, dw≤ch....jednego metra, gdy nagle zza zakrΩtu wystrzeli│o rozpΩdzone 184. Pomy╢la│em wtedy, ┐e jedzie on zdecydowanie za szybko jak na panuj▒ce warunki i w zasadzie to w og≤le nie powinno tu byµ 184. Co╢ wisia│o w powietrzu. Mimo to koci▒tko zdawa│o siΩ byµ ocalone.

- Nie tym razem, kocimordo - rykn▒│ pan Kazimierz, 56-letni kierowca po dziewiΩciu zawa│ach. Twarz tego indywiduum by│a tak okropna, ┐e za ka┐dym razem gdy przypadkiem spogl▒dn▒│ w lustro, budzi│ siΩ na pooperacyjnej wrzeszcz▒c o tym jakoby goni│ go sam diabe│. Jego cia│o by│o zdeformowane przez lata pracy "za k≤│kiem". RΩce nadanturalnie wyd│u┐one przera┐aj▒co kontrastowa│y z w▒t│ymi nogami o krogulczych paluchach. ZapadniΩta klatka piersiowa i charcz▒cy oddech dope│nia│y jego zdecydowanie nieapetycznego wygl▒du. G│≤wnie z tego powodu Kaziu nie mia│ zbyt wielu przyjaci≤│, ale te┐ dla tego, ┐e by│ on pustelnikiem i lubi│ w│≤cz▒c siΩ nocami po Lasku Wolskim zak│≤caµ cykle godowe dziΩcio│≤w.

Kierowane wprawn▒ rΩk▒ Kazimierza 184, niezauwa┐alnie zmieni│o kierunek jazdy. Wystarczy│o to jednak aby lewe, tylne ko│o - to zaraz za gumowym przegubem - , z diabelskim wyciem ╝le wywa┐onej opony, zmia┐d┐y│o nieprzytomnego ze strachu czarno-bia│ego kotka, kt≤ry tak nieopacznie znalaz│ siΩ na jego drodze. Przera┐aj▒cy b≤l przeszy│ na wylot ma│e, niewinne cia│ko. Trzask │amanych ko╢ci i chlupot pΩkaj▒cych narz▒d≤w wewnΩtrznych nie mia│ najmniejszych szans w starciu z odg│osem przerdzewia│ej na wylot rury wydechowej. Malutkie stworzonko zesz│o z tego ╢wiata tak jak ┐y│o cicho, bole╢nie i zupe│nie niezauwa┐one. Jego smutna mordka z zastyg│ym na niej cierpieniem i odbitym napisem ~~stomil dΩbica~~ ╢licznie wkomponowa│a siΩ w smutny asfalt. I tylko on zap│aka│ │zami deszczu za biednym kociakiem. Nad ╢redniego wzrostu lud╝mi, stoj▒cymi na przystanku, przewali│ siΩ ryk szalonego Kazimierza, kt≤ry wystawiaj▒c swe d│uga╢ne │apy przez okno autobusu, trzasn▒│ w nery Micha│a Bajora, nerwowo zapalaj▒cego kolejnego papierosa.
- Za co, kurwa? - wrzasn▒│ cieniutkim, pedalskim g│osikiem Micha│. Ale fa│szywy kontroler bilet≤w, wci▒┐ uwieszony u jego nogi w│a╢nie go u┐ar│. WiΩc Bajor oddali│ siΩ pospiesznie, nerwowo zapalaj▒c kolejnego papierosa.

- O ja pierdolΩ !!! - rykn▒│ Joachim.... ale nie uprzedzajmy fakt≤w. Trzy godziny wcze╢niej Joachim Klops, zawsze u╢miechniΩty, pogodny i chΩtny do pomocy starszy pan, z zawodu konserwator zabytkowych dzwon≤w, rozk│ada│ w│a╢nie swoje narzΩdzia niezbΩdne do wykonania jego dzisiejszego zadania. A nie by│o to zadanie byle jakie, w rodzaju np. wynalezienie lekarstwa na AIDS, odkrycia ╝r≤d│a wiecznej m│odo╢ci, czy te┐ zdania korony na 5. Pan Joachim mia│ bowiem wyczy╢ciµ symbol kr≤lewsko╢ci naszego grodu, dumΩ krakowian, 500 kilo niechrzczonego stal▒ spi┐u, pΩpek ╢wiata, cud ≤wczesnej my╢│i technicznej...rzygaµ siΩ chce od tego kadzenia, po prostu Dzwon Zygmunta.

Gdy ju┐ mia│ zabieraµ siΩ do roboty, us│ysza│ za sob▒ jakie╢ dziwne odg│osy. Odwr≤ciwszy siΩ spostrzeg│ Demona, wci▒┐ trzymaj▒cego, wci▒┐ bij▒ce serce, wci▒┐ nie┐ywego posterunkowego Siadaczki. To by│o za du┐o dla styranego ┐yciem, g│Ωboko religijnego pana Joachima. - O ja pierdolΩ !!! - rykn▒│, gdy┐ nie by│o to co╢ z czym mo┐naby siΩ udaµ na policjΩ, czy chocia┐by do lekarza rodzinnego. To by│y jego ostatnie s│owa. Umar│ przera┐ony my╢l▒, ┐e to duch podstΩpnie zamordowanej przez niego 15 lat temu obiecuj▒cej piosenkarki Piwnicy - Pelagii Musia│awyj╢µ. Diabe│ siad│ ko│o nie┐ywego ju┐ Klopsa, rozejrza│ siΩ czy aby na pewno jest sam i wprawnym ruchem namaca│ suwak na swoich plecach.

ParΩ chwil p≤╝niej Leonardo di Caprio zrzuca│ z siebie resztki bezu┐ytecznego ju┐ przebrania diab│a. Ironicznie siΩ u╢miechaj▒c otworzy│ klatkΩ piersiow▒ pana Klopsa i nie zachowuj▒c najprostszych nawet zasad higieny, a wiΩc d│ubi▒c w nosie, pluj▒c i puszczaj▒c obrzydliwe gazy, umie╢ci│ w niej wci▒┐ bij▒ce serce, wci▒┐ nie┐ywego posterunkowego Siadaczki. U┐ywaj▒c metody paszcza - paszcza, masa┐u erotycznego i ta±ca brzucha przywr≤ci│ leciutko zdezorientowanego pana Joachima do ┐ycia. Uj▒│ go w swe silne ramiona (obw≤d bicepsu - 7 cm) i , przywi▒za│ go za nogi, w miejscu serca, uprzednio wyjΩtego z Dzwonu Zygmunta. Nie zwracaj▒c uwagi na dzikie wrzaski pana Klopsa strasz▒cego go policj▒, stra┐▒ po┐arn▒ i K≤│kiem Afga±skich Gospody± Wiejskich, szata±ski Leo instalowa│ w dzwonnicy swoj▒ aparaturΩ. Cyfrowy wzmacniacz wibrafoniczny, transczasowy i hiperprzestrzenny komutator fal m≤zgowych alfa {troszkΩ podobny do Forda Ka}, transformator dozna± b≤lowych na fale elektromagnetyczne o czΩstotliwo╢ci 666.66 MHz, oraz toster, lod≤wkΩ, maszynkΩ do obcinania g│≤w kurczakom i elektryczny odprowadzacz pokarmu.

Caprio zasiad│ wygodnie w lod≤wce i jeszcze raz przestudiowa│ wszystkie punkty planu danego mu przez Obcych. Pan Joachim ju┐ jakby mniej krzycza│. Pewnie dlatego, ┐e sprawny Leo czterema sprytnymi poci▒gniΩciami butli do nurkowania wsadzi│ na g│owΩ, Bogu ducha winnego, Klopsa wiΩkszo╢µ alienowskiej aparatury jak▒ przyni≤s│ ze sob▒. Joachim wygl▒da│ zabawnie, zwisaj▒c w Dzwonie Zygmunta g│ow▒ w d≤│. Ale jemu w cale nie by│o do ╢miechu. Sprytny Joachim wiedzia│ ju┐, ┐e sp≤╝ni siΩ na um≤wione spotkanie z Kaliszem - kwa╢nym prawnikiem .A trzeba zaznaczyµ, ┐e podczas swych czwartkowych, pedalskich wieczor≤w, w licznych w Krakowie pedalskich knajpach, knuli plany powo│ania Homoseksualnej Monarchii Feudalnej i przekszta│cenia Rzeczy naszej Pospolitej w kraj lakiem i jadem p│yn▒cy.

Ale Leonarda wali│o to zupe│nie. Ca│kowicie nagi, ubrany jedynie w slipki, skarpetki, kask integralny, fartuch anestezjologa, kostium Cz│owieka-G≤ry, str≤j do nurkowania, kombinezon kosmonauty i ma│y, fajowy he│m dziadka Vadera, zainstalowa│ resztΩ przewod≤w od bezprzewodowego badziewia i przywi▒za│ panu Joachimowi sznur do czo│a. NastΩpnie ustawi│ kierunkow▒ antenΩ nadawcz▒, o dziwo, w kierunku Aldebarana, i zacz▒│ odliczaµ. Wiatr szumia│ z│owieszczo, kapu╢niaczek zamieni│ siΩ w potworne oberwanie chmury, pioruny wali│y straszliwie. Nagle Leo sko±czy│ odliczaµ. Za╢mia│ siΩ przera╝liwie, a rechot ten sp│yn▒│ na u╢piony Krak≤w i zmiesza│ siΩ z przyt│umionymi szeptami przeczuwaj▒cych katastrofΩ rezydent≤w Izby Wytrze╝wie±. Wci▒┐ rycz▒c przera╝liwie Leonard szarpn▒│ za sznur. - Jezuuu...- zd▒┐y│ zaskomleµ pan Joachim zanim jego g│owa zamieni│a siΩ w bezkszta│tn▒, krwaw▒ masΩ uderzaj▒c o mocarn▒ powierzchniΩ Dzwonu Zygmunta...

Zanim umar│ jego fale b≤lowe, przera┐enie, zdziwienie, oraz niewinno╢µ wyp│ywaj▒ca z serca posterunkowego Siadaczki, wymiesza│y siΩ w pozaziemskim transformatorze z ich alienowskimi odpowiednikami, a tak┐e z rykiem ekstatycznie upojonego Leonarda, sokiem z je┐yn i innymi farfoclami. Przefiltrowane przez aparaturΩ, po dw≤ch przepuszczeniach zawar│y siΩ w male±kiej fiolce, nie wiΩkszej ni┐ szanse na organizacjΩ olimpiady w Zakopanem. Materia│ by│ gotowy do wys│ania. W pe│ni zautomatyzowana aparatura zapakowa│a go starannie i wystrzeli│a, poprzez antenΩ, listem poleconym wprost na Aldebarana. Pozostawa│o czekaµ.

A co z boskim Leo? No c≤┐, w tym jednym jest dobry. Wylecia│ przez okno i wci▒┐ rycz▒c ze ╢miechu i przebieraj▒c rΩkami wpad│ do zajebi╢cie wielkiej ka│u┐y znajduj▒cej siΩ nieopodal wie┐y, w kt≤rej to ka│u┐y rych│o siΩ utopi ( wci▒┐ rycz▒c ze ╢miechu z wyra╝nym mazurskim akcentem ), czym przyczyni siΩ do wzrostu warto╢ci artystycznej ameryka±skiej kinematografii o ok. 300%.

900.000.000 miliard≤w kilometr≤w od Ziemi. Godz. 334:880:34:12 * 12 + / - 7 czasu wschodnioaldebara±skiego. Joszek Moszek radiomateriotelegrafista z pok│adu kr▒┐ownika "Szary Borsuk", okrΩtu flagowego generalissimusa Liszaja de Kozibobek odbiera zaszyfrowan▒ wiadomo╢µ z Ziemi. Do│▒czona jest do niej tajemnicza przesy│ka rechocz▒ca g│o╢no z dziwnym mazurskim akcentem. Naukowcy rozszyfrowuj▒ j▒ jako wiadomo╢µ od swojego agenta z tej dziwnej planetki, zamieszkanej przez jeszcze dziwniejsze, ale ca│kiem fajowe stworzonka dwuno┐ne. Mesyd┐ jest jednoznaczny:

- Tu Leo.stop. Bajor zdradzi│. stop. Sam wykona│em zadanie. stop. Pr≤bki pobrane i wys│ane. stop. Titanic sucks .stop. Oskar Stop .stop. Fuck you all .stop -

Pr≤bka by│a doskona│ej jako╢ci. Potrzebne by│o zaledwie 24 aldebara±skich dni {jakie╢ 2 ziemskie minuty}aby przygotowaµ bombΩ. Wygl▒da│a wspaniale. R≤┐owa, z zielonymi plamkami, owiniΩta superow▒ kokard▒. A jaki╢ pracownik techniczny dopisa│ na zapalniku - "dla tiebia - Ibisz". Dwa dni p≤╝niej zosta│a uroczy╢cie wystrzelona, a za kolejne siedem wesz│a w ziemsk▒ atmosferΩ.

- Co to kurwa jest ? - wrzasn▒│ zdziwiony Hieronim Jutrzenka operator radaru na lotnisku w Balicach. Dziwny obiekt zbli┐a│ siΩ z gigantyczn▒ prΩdko╢ci▒ ku ziemi. W zasadzie to dopieprza│ tak, ┐e nawet Hieronim nic by nie zauwa┐y│, a to jest tylko fikcja literacka. Jedn▒ tryliardow▒ czΩ╢µ sekundy p≤╝niej olbrzymia eksplozja wstrz▒snΩ│a Krakowem. Czas katastrofy nasta│...

Rok 2066 - Drogie dzieci, oto przed wami najwiΩksze jezioro, jedno z wielu znajduj▒cych siΩ na granicy polsko-chi±skiej, powsta│e w wyniku tajemniczej eksplozji w dniu 21 marca 1999 roku. Ku czci ludzi podstΩpnie zamordowanych tego marcowego wieczoru nosi ono nazwΩ Jezioro Ludzi PodstΩpnie Zamordowanych Tego Marcowego Wieczoru. - g│os elektronicznej przewodniczki brzmi monotonnie, ale z wyra╝nym mazurskim akcentem....

C≤┐, jesie± w Krakowie jest naprawdΩ piΩkna.
Krak≤w 26 stycze± 1999 godz....5:40 am {czasu aldebara±kiego;)

Koniec.




Teksty pochodz▒ ze strony http://www.5000slow.w3.pl.
Prawa autora tekstu zastrze┐one