M≤j szczΩ╢liwy dzie±

(czyli o tym jak byµ mo┐e, ale pewnie nie bΩdzie)

 
Dzisiaj jest wielki dzie±! Chyba najwa┐niejszy w moim ┐yciu. CzujΩ siΩ tak wspaniale, ┐e nawet pokocha│em swoje miasto. Tak, dzisiaj wrΩcz ub≤stwiam Krak≤w. Jest taki stary i kochany. Ma swoj▒ duszΩ, jak m≤wi▒ Bardzo-M▒drzy-Ludzie. BudzΩ siΩ rano przepe│niony rado╢ci▒ ┐ycia i mi│o╢ci▒ do miasta mego. Spokojnie i majestatycznie wstajΩ, doprowadzam siΩ do porz▒dku, chyba co╢ zd▒┐Ω zje╢µ. WychodzΩ. Wsiadam do windy. Cudowne me miasto wita mnie wyziewami nikotyny. To znowu S▒siad-Kt≤ry-Ma-Wszystkich-W-Dupie ho│duje wy┐szo╢ci papieroch≤w nad poczciw▒ mieszank▒ tlenu, azotu i czego╢ tam jeszcze. Ale nic to! Przecie┐ to jest wielki dzie±.

Ju┐ marzec, a w│a╢ciwie to prawie kwiecie±. No i dobrze, bo jako╢ nie kocham zimy. Ale kocham moje miasto! Kolejny etap dnia dzisiejszego. Autobus. Przyje┐d┐a. Staje. úokcie, kolana, dwa razy pod nosem: "Kurwa!" i jestem w ╢rodku. Dziwne, dzisiaj jako╢ tak │atwo posz│o. Ach, kochana ma komunikacjo miejska. Uwielbiam ciΩ za to, ┐e wiem o ka┐dym zakamarku mego cia│a, odkszta│canym na wszystkie mo┐liwe sposoby, przez wsp≤│towarzyszy-Pasa┐er≤w. A co mi tam! Dzisiaj nawet ich kocham.

Zupe│nie niezauwa┐ani przez przechodni≤w, skazani na ataki niespe│nionych ambicji sportowych kierowcy, stajemy siΩ jednym. My, Pasa┐erowie i 152. On jest naszym pancerzem i naszym przeznaczeniem. Chroni nas przed deszczem i odchodami go│Ωbi. Za to my odwdziΩczamy siΩ daj▒c mu ┐ycie swoj▒ obecno╢ci▒, rozmowami, oddechem....B╙L!!! wyrywa mnie z tej durnej, filozoficznej zadumy. Co jest? No tak, to Pani-Z-Wielkim-Biustem nieudolnie wykonuje trepanacjΩ mojej czaszki, u┐ywaj▒c zupe│nie niesterylnego parasola. Oczywi╢cie protestujΩ, tyle siΩ m≤wi o AIDS i innych zarazkach. Obrzuca mnie straszliwym spojrzeniem, a moje: "przepraszam, czy mo┐e pani...."- odbiera jak najgorsz▒ obelgΩ.

W ko±cu przystanek. Wysiadam i z u╢miechem ruszam w miejsce mojego przeznaczenia. Bo┐e, ju┐ nie mogΩ siΩ doczekaµ! Z rykiem mija mnie czarne BMW. Zgodnie z prawem Archimedesa, äcia│o zanurzone w wodzieö-w tym wypadku opona, öwypiera....i tak dalejö. Po prostu obrzyguje mnie zwarto╢ci▒ brudnej i ╢mierdz▒cej ka│u┐y. OtrzepujΩ siΩ z grubsza i sil▒c siΩ na ┐art, u╢miecham siΩ do mijaj▒cych mnie przechodni≤w. Sk▒d ja znam te twarze? Wszyscy maj▒ mordy jak borsuki. Takie zadarte i fa│szywie u╢miechniΩte. Ale ja i tak ich kocham. Dzisiaj uwielbiam ca│y ╢wiat.

Ju┐ widzΩ m≤j cel. Taki wielki i majestatyczny. Ciekawe czy co╢ podejrzewa? Zaczynam pod╢piewywaµ jak▒╢ weso│▒ melodyjkΩ. Dotar│em. Jestem na Mo╢cie DΩbnickim. Szczerze m≤wi▒c, to my╢la│em, ┐e bΩdzie gorzej. Na filmach zawsze maj▒ jakie╢ chwile zw▒tpienia, a potem przybiega On, czy Ona i ratuj▒ bohatera. A ja nic! Po prostu prze│a┐Ω przez barierkΩ i skaczΩ. Lot jest kr≤tki, ale usmiechn▒µ siΩ zd▒┐y│em. Zimno. Nawet bardzo. Potem coraz ciemniej. No dobra, ju┐ w porz▒dku. Ju┐ nic nie czujΩ.

***
Co jest, kurwa? Gdzie ja jestem? Nie, spoko, wszystko jest w porz▒dku. Coraz szybciej unoszΩ siΩ w powietrze. To chyba dusza, czy co? Mijam rzekΩ, most, ulicΩ i wy┐ej, szybciej. Nawet fajnie. Po chwili Ziemia staje siΩ tylko ma│ym punkcikiem. Zauwa┐am jaki╢ tunel i ╢wiat│o. Zanurzam siΩ w nim, jest nawet ciekawie.

WylatujΩ z tunelu wprost na grupΩ idiotycznie poubieranych ludzi. Wszyscy s▒ w radosnych, bia│ych wdziankach. Ale numer! Ja te┐. To chyba Raj. "PiΩknie awansowa│e╢"- my╢lΩ sam do siebie. Wszyscy t│ocz▒ siΩ przy wej╢ciu do windy. Jest trochΩ ciasno, ale co tam, to przecie┐ Raj. WchodzΩ do windy. Nie, to niemo┐liwe! Papierochy! Czy to sen? Winda zatrzymuje siΩ. Wysiadam prawie stratowany przez jakiego╢ frajera.

Na zewn▒trz jaki╢ fagas w ubranku podobnym do naszych i skrzyd│ach na plecach, zarz▒dza ruchem ca│ego towarzystwa. Nie s│yszΩ co m≤wi, bo ha│as powodowany tysi▒cami garde│ jest przera╝liwy. Pokazuje co╢ w prawo. StajΩ na palcach i zauwa┐am przystanek. Podlatuje taki dziwny, bia│y autobus. Nogi uginaj▒ siΩ pode mn▒. Chce mi siΩ wrzeszczeµ! "Oszu╢ci, k│amcy, wredni akwizytorzy szczΩ╢cia. To ma byµ, kurwa, Raj?"- drΩ siΩ na ca│e gard│o. Ten od skrzyde│ na plecach pokazuje mi moje miejsce, dyskretnym kopniakiem w dupΩ. Odwracam siΩ do niego, zauwa┐am u╢miechniΩt▒, borsucz▒ mordΩ i wybucham p│aczem. Rycz▒c jak dziecko, pytam siΩ go, czy s▒ tu jakie╢ mosty? Chyba siΩ domy╢li│ o co mi chodzi, bo dostajΩ precyzyjny prawy prosty. Mam ju┐ dosyµ. ChcΩ umrzeµ. O kurwa! Przecie┐ ja ju┐ nie ┐yjΩ...

 
KONIEC
 
Krak≤w 18 marca 1999.


Tekst pochodzi ze strony 5000s│≤w.
Prawa autora tekstu zastrze┐one.