Teksty Tomasza Gadowskiego

Traktat o bo┐ej sprawiedliwo╢ci

- M≤j Bo┐e, jakie to cudowne - Sylwia nie kry│a uczuµ. Pierwszy raz od straty synka na jej obliczu zago╢ci│ u╢miech. - Szkoda, ┐e Jasiu nie mo┐e tego zobaczyµ - pomy╢la│a, ale jaka╢ wewnΩtrzna si│a coraz cia╢niej oplata│a jej ╢wiadomo╢µ, nie pozwalaj▒c aby bolesne wspomnienia zak│≤ci│y chwile szczΩ╢cia, kt≤rych tak bardzo potrzebowa│a.

Czuj▒c siΩ zupe│nie wolna, pozwoli│a aby przestrze± zaw│adnΩ│a ca│ym jej cia│em. Ona, male±ka cz▒stka w mocy ┐ywio│≤w i ca│y Wszech╢wiat, stawali siΩ jedno╢ci▒. Kto╢ kto zobaczy│by j▒ teraz, powiedzia│by pewnie, ┐e to Kosmos oczarowany jej rado╢ci▒, skrada siΩ po cichutku, aby choµ na chwilΩ zanurzyµ siΩ w tym bezkresnym morzu szczΩ╢cia jakim zdawa│a siΩ w│adaµ Sylwia. Panuj▒c▒ woko│o, prawie namacaln▒ ciszΩ, zak│≤ca│ tylko szum wiatru. »aden, nawet najg│o╢niejszy krzyk, nie m≤g│ jej dosiΩgn▒µ.

Po tak d│ugim czasie, zda│a sobie wreszcie sprawΩ, ┐e musi wr≤ciµ do normalnego ┐ycia. Dlatego by│a tutaj. Kiedy Piotr powiedzia│ rok temu, ┐e byli razem tylko i wy│▒cznie ze wzglΩdu na dziecko, nie chcia│a uwierzyµ. Ale kiedy miesi▒c p≤╝niej jego rzeczy zniknΩ│y, a po nim nie zosta│o nic, nawet g│upia kartka z nabazgranym po┐egnaniem, zrozumia│a, ┐e m≤wi│ prawdΩ. Pustka. W domu, w pracy, w niej samej. To nawet by│o, w pewien makabryczny spos≤b, zabawne. Nie czu│a ┐alu, nie cierpia│a. Zrozumia│a, ┐e odeszli nie tylko Jasiu i Piotr. Z nimi posz│a tamta Sylwia - najszczΩ╢liwsza na ╢wiecie osoba, Mamunia, jak nazywa│ j▒ Jasiu.

Obrazy zmienia│y siΩ jak w jakim╢ nadzwyczaj piΩknym, kosmicznym kalejdoskopie. U╢miechnΩ│a siΩ do siebie. Wyobrazi│a sobie, ┐e to sam B≤g, zako±czywszy ostatecznie dzie│o tworzenia, zorganizowa│ wernisa┐ swych "najpiΩkniejszych dzie│ wszystkich".

- Witaj Sylwio ! -

- Dzie± dobry Bo┐e -

- Mi│o, ┐e wpad│a╢. A skoro ju┐ jeste╢ to popatrz. Oto najpiΩkniejsze co uda│o mi siΩ stworzyµ - powiedzia│by zapewne B≤g pokazuj▒c jej wszystko to, co tylu ludzi, zwanych przez niekt≤rych artystami, pr≤bowa│o skopiowaµ i utrwaliµ. Ale nΩdzne by│y to starania w por≤wnaniu do widoku, kt≤ry rozpo╢ciera│ siΩ teraz przed Sylwi▒.

Niczym posΩpni stra┐nicy tego krajobrazu, pradawne g≤ry, │▒czy│y w jedno - niebo i ziemiΩ, zatapiaj▒c swe o╢nie┐one szczyty w bia│ym dywanie chmur. B│Ωkitne wst▒┐ki rzek wi│y siΩ │agodnie, oplataj▒c tych mocarnych s▒siad≤w swymi, dr┐▒cymi od promieni s│onecznych, ramionami. Tak jak delikatna winoro╢l, rozpaczliwie prosz▒c o ┐ycie, ka┐dym swoim listkiem wspiera siΩ na pniu dΩbu, aby w ko±cu dotrzeµ do zbawczego s│o±ca, tak rzeki zdawa│y siΩ p│yn▒µ nie w d≤│, a w g≤rΩ, a┐ do samej granicy chmur. Zielone kobierce │▒k ci▒gnΩ│y siΩ po horyzont. Pokrywa│y one ca│y ╢wiat niewidzialn▒ fizycznie, ale wyczuwaln▒ zas│on▒, utkan▒ z │agodno╢ci i spokoju.

Po╢r≤d tego piΩkna by│a tylko ona. Nareszcie znalaz│a ukojenie. Wype│nia│o j▒ szczΩ╢cie i pierwotna rado╢µ ┐ycia, taka jak▒ musi czuµ na wp≤│┐ywa sarna, kt≤rej po morderczym biegu uda│o siΩ zmyliµ my╢liwego. Chocia┐ jej zmys│y pracowa│y tak intensywnie jak chyba nigdy wcze╢niej w ┐yciu, ciΩ┐ko jej by│o uwierzyµ, ┐e to co ogl▒da jest rzeczywisto╢ci▒.

Zmieniaj▒ce siΩ obrazy tworzy│y coraz wΩ┐sz▒ perspektywΩ. G≤ry ustΩpowa│y miejsca lasom, lasy drzewom, a┐ w ko±cu rozpo╢ciera│a siΩ przed ni▒ tylko olbrzymia, zielona │▒ka. Przez moment Sylwii zdawa│o siΩ, ┐e ca│y ╢wiat przeprowadzi│ siΩ na t▒ w│a╢nie polanΩ, chroni▒c siΩ przed s│o±cem pod bia│ymi chmurami, kt≤re rzuca│y d│ugie cienie o niemal┐e ludzkich kszta│tach.

Ludzie-cienie, wyci▒gaj▒c swe d│ugie szyje i ciekawie przygl▒daj▒c siΩ Sylwii, poruszali siΩ coraz wolniej i wolniej a┐ nagle stanΩli. Dopiero bezruch pozbawi│ ich cech cz│owieczych - znowu by│y tylko cieniami chmur │agodnie lez▒cymi na tej rozleg│ej polanie.

Trzask. A potem cisza,..........................................................................................................................i tylko szum drzew. S│o±ce stara│o siΩ ukra╢µ trochΩ zieleni tak zazdro╢nie strze┐onej przez ich konary.

( ....zarzucono mi, ┐e jestem straszny. PiszΩ tylko okropne opowiadania, gdzie wszyscy siΩ morduj▒ b▒d╝ s▒ mordowani. Og≤lnie przemoc, straszno╢µ i beznadzieja. Dlatego m≤g│bym tutaj zako±czyµ. Ale mamy demokracjΩ. Ka┐dy mo┐e wybraµ co mu siΩ podoba i uprawiaµ to na co ma ochotΩ, a wiΩc......)

Zaskoczona t▒ nag│▒ cisz▒ us│ysza│a G│os:

- Witaj Sylwio ! -

- Dzie± dobry Bo┐e - odpowiedzia│a zdziwiona i odruchowo spojrza│a w d≤│. Na piΩknej, zielonej polanie widaµ by│o szybowiec, roztrzaskany o jedyne w promieniu p≤│ kilometra drzewo. W ╢rodku wraku le┐a│o jej nieruchome cia│o.

- Dlaczego, dlaczego on ci▒gle mi to robi - pomy╢la│a najciszej jak umia│a. Tak cicho ┐eby ON nie us│ysza│. Ale B≤g s│yszy wszystko. I posz│a do piek│a.

A gdzie tytu│owa sprawiedliwo╢µ? Nie ma, kurwa, sprawiedliwo╢ci !!!


Stycze± 1999





Tekst pochodzi ze strony 5000slow.
Prawa autora tekstu zastrze┐one.