2. Ja to ktoÿ inny. Korespondencja Artura Rimbauda.
Wybór i przekêad Julia Hartwig i Artur Mi⌐dzyrzecki
Czytelnik, Warszawa 1970
3. Arthur Rimbaud
Poezje wybrane
Wybór i opracowanie Artur Mi⌐dzyrzecki
Ludowa Spóêdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1993
■ 1854 - 20 pa½dziernika w Charleville, Ardeny, urodziê si⌐ Jean Arthur Rimbaud, syn Fryderyka Rimbauda, zawodowego oficera i Vitalie Cuif, z rodziny drobnych wêaÿcicieli ziemskich.
■ 1862 - Artur Rimbaud wst⌐puje jako ekstern do szkoêy w Charleville. Pierwsze próby poetyckie i prozatorskie. W wieku 8 (!) lat.
■ 1864 - Ojciec Rimbauda przechodzi na emerytur⌐ i zrywa z rodzinÑ, z którÑ i tak od paru lat nie utrzymywaê stosunków. Dziwak bez poczucia rodzinnego. Podobno pisaê coÿ na tematy wojskowe, a nawet przekêadaê Koran. R⌐kopisów tych nie znaleziono. Matka Rimbauda, dumna szlachecka córka, podaje si⌐ od tej pory za wdow⌐. Jak to w maêym miasteczku. Rodzina, wychowanie, atmosfera w domu i miasteczku, wszystko to musiaêo mieå wpêyw na twórczoÿå Artura Rimbauda.
■ 1865 - Rimbaud wst⌐puje do gimnazjum w Charleville. Zasób jego wiedzy jest ju╛ tak du╛y, ╛e w póêtora roku robi trzy klasy.
■ 1869 - Jako nastolatek pisze mistrzowskie wr⌐cz êaciΣskie heksametry. Dostaje za nie w szkole wiele wyró╛nieΣ, publikuje trzy poematy êaciΣskie w czasopiÿmie szkolnictwa ÿredniego, za jeden z nich zdobywa pierwszÑ nagrod⌐ w konkursie gimnazjów z kilku departamentów. Wtedy te╛ powstaje pierwszy znany (bo wydrukowany w gazecie) wiersz francuski Rimbauda.
■ 1870 - To bardzo pêodny poetycko rok. Rimbaud dojrzewa w tempie eksplozji.
Wybucha wojna francusko-pruska, zaczynajÑ si⌐ ucieczki i wêócz⌐gi Rimbauda.
Najpierw do Pary╛a, tam zostaje aresztowany za wêócz⌐gostwo. W czasie obl⌐╛enia Pary╛a przez Prusaków mieszkaΣcy zjedli podobno wszystkie koty i myszy. Wkrótce Rimbaud ucieka z domu po raz drugi i pieszo w⌐druje do Brukseli. Po drodze pisze takie wiersze jak "Moja bohema", "Zielona gospoda", czy "Marzenia zimowe". W koΣcu matka ÿciÑga go do Charleville.
■ 1871 - Rimbaud caêymi dniami ÿl⌐czy w bibliotece. Pisze buntownicze teksty przeciwko wstr⌐tnym mieszczuchom. Prowokuje i êajdaczy si⌐. W lutym znowu ucieka z domu do Pary╛a i po dwóch tygodniach wraca pieszo do Charleville. Jest ÿwiadkiem, podobno czynnym, Komuny Paryskiej. WiosnÑ pisze "Modlitw⌐ wieczornÑ". W maju Rimbaud ma ju╛ wêasnÑ koncepcj⌐ poezji, którÑ wykêada w "Liÿcie Jasnowidza". To tak╛e blu½nierczy okres dojrzewania Rimbauda.
Pastwi si⌐ poetycko nad pierwszÑ komuniÑ swojej siostry. Pisze do Banville'a,
sêawnego parnasisty, i przesyêa mu wiersz "Co mówiÑ poetom na temat kwiatów".
W tym te╛ "wspaniaêym" roku powstajÑ dwa najsêynniejsze wiersze Rimbauda:
"Samogêoski" i "Statek pijany". Za poÿrednictwem oryginaêa z Charleville (wiedziaê z kim warto si⌐ przyja½niå) Rimbaud nawiÑzuje korespondencj⌐ z paryskim poetÑ Paulem Verlaine'm, który przeczytawszy "Statek pijany" od razu rozpoznaje w Rimbaudzie geniusza. We wrzeÿniu Rimbaud przyje╛d╛a do Verlaine'a i zamieszkuje w domu jego ╛ony i teÿciów.
■ 1872 - Rimbaud i Verlaine caêymi dniami wêóczÑ si⌐ po Pary╛u, podobno ich
zwiÑzek to coÿ wi⌐cej ni╛ przyja½Σ. Verlaine kêóci si⌐ z ╛onÑ. Rimbaud przenosi si⌐ kolejno do mieszkaΣ Banville'a i Foraina. WiosnÑ wraca do Charleville i pisze tam m.in. "Michaêa i Krystyn⌐", "Komedi⌐ pragnienia", "Pami⌐å" oraz "¥z⌐". W lipcu Rimbaud i Verlaine wyje╛d╛ajÑ do Brukseli, stamtÑd pêynÑ do Anglii. ╜ona Verlaine'a wnosi o separacj⌐. Rimbaud znowu wraca do Charleville i zaczyna pisaå poematy prozÑ. Zauwa╛my t⌐ prawidêowoÿå: dzi⌐ki ucieczkom i wêócz⌐gom Rimbaud dojrzewa i ma o czym pisaå, a po powrocie pisze. Powroty to pisanie. Co mu pozostaje w prowincjonalnym
Charleville poza pisaniem? Inna sprawa, ╛e w ówczesnej Europie wszystko, co nie byêo Pary╛em, byêÑ prowincjÑ.
■ 1873 - W styczniu Rimbaud jedzie do Londynu, do Verlaine'a, na jego proÿb⌐.
WiosnÑ wraca do domu i pisze "Sezon w piekle". Znowu spotyka si⌐ z Verlaine'm i jadÑ razem do Londynu, potem Verlaine wyje╛d╛a do Brukseli, Rimbaud za nim, tam dochodzi do dramatycznej kêotni mi⌐dzy nimi, Verlaine strzela do Rimbauda
i rani go lekko, za co zostaje skazany na dwa lata wi⌐zienia. W sierpniu Rimbaud wraca do rodzinnej posiadêoÿci i koΣczy "Sezon w piekle". Drukuje go nawet w Brukseli, ale nie ma pieni⌐dzy, by wykupiå od drukarza nakêad. Tylko par⌐ egzemplarzy rozsyêa przyjacioêom.
■ 1874 - Zim⌐ sp⌐dza w Pary╛u, gdzie nawiÑzuje przyj½Σ z poetÑ Germainem Nouveau, z którym wyje╛d╛a do Londynu. Tam utrzymuje si⌐ z lekcji francuskiego. W latach 1873-1875 pisze poematy prozÑ nale╛Ñce do "Iluminacji".
■ 1875 - Na Bo╛e Narodzenie przyje╛d╛a do Charleville, ale ju╛ w styczniu wyrusza do Niemiec. Pisze dalsze cz⌐ÿci "Iluminacji" i na zawsze zrywa z literaturÑ. OdtÑd ju╛ tylko w⌐drówki, podró╛e i przygody: latem tego roku przez Niemcy i Szwajcari⌐ do Wêoch. Zim⌐ sp⌐dza w domu rodzinnym. Uczy si⌐ kilku j⌐zyków naraz.
W nast⌐pnych latach:
Holandia, Djakarta, Austria, Szwecja i Dania. Potem znowu Niemcy, Szwajcaria i Wêochy. Na zim⌐ nieodmiennie wraca do Charleville. Usiêuje si⌐ wydostaå z Europy. Pêynie na Cypr. Wraca. Znowu pêynie na Cypr, gdzie pracuje jako nadzorca budowlany. W koΣcu przybywa do Hararu. Tam, na tym swoim Wschodzie, mi⌐dzy Adenem i Hararem (dzisiejszy Jemen i Etiopia), zajmujÑc si⌐ gêównie handlem (w tym tak╛e broniÑ, a legenda gêosi, ╛e i niewolnikami) i nabijaniem sobie kiesy, ale tak╛e wyprawami badawczymi, sp⌐dza kilka lat. Jest ju╛ "tylko" kupcem myÿlÑcym i piszÑcym o sumach, po╛yczkach i procentach. Wraca do Europy, do Francji, do Charleville - ju╛ ÿmiertelnie chory na raka. Amputacja nogi nie pomaga, po kilku miesiÑcach wszystko si⌐ koΣczy.
■ Umiera 10 listopada 1891 roku, w wieku 37 lat.
Oprowadz⌐ ci⌐ po twórczoÿci Artura Rimbauda. Oprowadz⌐ ci⌐ tak╛e po swoich
fascynacjach jego poezjÑ. Zapomnij o wszystkim. WyêÑcz telewizor, radio,
telefon. Zamknij drzwi na klucz. WygoΣ wszystkich z domu. I czytaj. To b⌐dÑ
krótkie podró╛e, wi⌐c wybierz którÑÿ z dróg i ruszaj.
i wonne. ùwiat stoi otworem. Nic nie jest wa╛ne. Wa╛na jest tylko w⌐drówka samotna przez letnie pola. Lato jest wieczne. Mêodoÿå jest wieczna, gdy si⌐ ma 16 lat.
WRA╜ENIE
W bê⌐kitne zmierzchy letnie pójd⌐ miedzÑ polnÑ
Skroÿ traw i zióê, muskany przez dojrzaêe ╛yto...
ùniÑc, b⌐dÑ czuê pod stopÑ ÿwie╛oÿå ros podolnÑ,
Pozwol⌐ wiatrom kÑpaå mÑ gêow⌐ odkrytÑ.
Nie b⌐d⌐ tedy mówiê ani myÿlaê wcale.
Lecz niekoΣczona miêoÿå w moje serce spêynie...
I b⌐d⌐ szedê jak Cygan - w coraz dalsze dale,
W przyrodzie, jak z kobietÑ, szcz⌐sny w tej godzinie.
Bronisêawa Ostrowska
Teraz ten sam wiersz w têumaczeniu Miriama. Zêapmy nieco tego findesieclowego ducha...
WRA╜ENIE
W modre, letnie wieczory, pójd⌐ miedzÑ kêoÿnÑ,
¥echtany zbó╛ kitami, deptaå trawy pêowe:
MarzÑc, czuå b⌐d⌐ ÿwie╛oÿå pod stopami roÿnÑ.
Dozwol⌐ wiatrom kÑpaå nagÑ mojÑ gêow⌐.
Nie b⌐d⌐ mówiê, myÿlaê. W ciszy niewysêownej,
W duszy miêoÿå ogromna wzbierze mi z pogodÑ;
I pójd⌐, het, daleko, jak cygan w⌐drowny,
W Natur⌐ - szcz⌐sny taki, jak z kobietÑ mêodÑ.
Miriam
Miêoÿå, to nie jest miêoÿå, to jest coÿ innego. To jest poezja, mêodoÿå i ona. Mieliÿmy wtedy po szesnaÿcie lat.
KOMEDIA W TRZECH POCA¥UNKACH (fragment)
[...]
Ucaêowaêem jej kostki
U nóg; wybuchêa ÿmiechem,
Który si⌐ rozprysê w trel boski,
Krysztaêów zabrzmiaê echem.
Schowaêa stopy, a potem
ùmiejÑc si⌐ rzekêa: No, no, no!
ùmiech kazaê zapomnieå o tem,
╜e mnie za ÿmiaêoÿå skarcono.
Pocaêowaêem jej oczy...
Jak ptak pod wargÑ si⌐ trzepie...
Gest czyniÑc gêowÑ uroczy
Rzekêa mi: A, jeszcze lepiej!
Mam ci powiedzieå coÿ, panie.
Lecz reszt⌐ w gardlem jej zdêawiê
Caêusem, co jÑ o ÿmianie
Ju╛ mi ╛yczliwe przyprawiê.
Miaêa koszulk⌐ cieniutkÑ,
A drzewa zaciekawione
Przez okna bliziutko, bliziutko
Schylaêy liÿcie zielone.
Jarosêaw Iwaszkiewicz
Na placyku w Charleville, prowincjonalnym miasteczku francuskim z drugiej
poêowy XIX wieku. Jest pó½ne popoêudnie letnie. Szesnastoletni poeta patrzy pobêa╛liwie na mieszczuchów, filistrów, damulki, wojskowych, dzieciaki i m⌐tniaków, na caêÑ t⌐ mena╛eri⌐. W taki wieczór nie chce si⌐ nawet epatowaå bur╛ujów... Nastrój dobry, ╛eby wypiå piwo i zdybaå panienk⌐. Niedêugo i tak stÑd zwieje. To ju╛ postanowione. Nie mo╛e byå inaczej.
PRZY MUZYCE (fragment)
Co czwartek na placyku, wÿród traw wypêowiaêych,
Gdzie wszystko jest w porzÑdku: drzewa i stokrotki,
sêodkie i êajdaczenie si⌐. Tak nieznoÿnie dojrzewa geniusz poety w ardeΣskiej mieÿcinie. Tak nieuchronnie i bez powodów. Zupeênie jakby musiaêo tak byå. Ach, Pary╛, Pary╛, uciec do Pary╛a. Ale jeszcze w Charleville, pod koniec wrzeÿnia, z odrobinÑ ironii i czuêoÿci dla siebie i reszty, ta rozkoszna dziecinada:
ROMANS
I
Ach, nie jest si⌐ powa╛nym w siedemnastej wioÿnie.
Wieczorem, wÿród bomb piwa, szklanek lemoniady,
Kawiarni oÿwietlonych i gwarnych radoÿnie,
Aleja lip ocienia ciche promenady.
Powietrze takie sêodkie przymyka powieki,
Tak dobrze pachnÑ lipy w czerwcowe wieczory,
Wiatr obciÑ╛ony gwarem - miasto niedalekie -
Ma w sobie zapach winnic i piwa odory.
II
Nagle malutki skrawek nieba gdzieÿ widnieje,
Granatowy, oprawny w drobniutkie gaêÑzki,
Przepi⌐ty gwiazdkÑ maêÑ, co sêodko topnieje
I jak dreszczyk przesyêa swój promyczek wÑski.
Noc czerwcowa! I mêodoÿå! - To upaja troch⌐!
Krew staje si⌐ szampaΣskÑ, do gêowy uderzy,
Gada si⌐! A na wardze caêus czeka pêochy
I dr╛y na niej jak maêe niecierpliwe zwierz⌐.
III
Przez powieÿci szaleΣcza serc robinsonada
Zacznie si⌐, gdy z powagÑ daty bardzo ÿwie╛ej
Minie ci⌐ panna w miejscu, gdzie latarnia blada
Ujmie jÑ caêÑ w cieniu ojcowskich koênierzy.
Poniewa╛ ona myÿli, ╛eÿ nader naiwny,
TupocÑc drobnym krokiem posêusznej panienki
Obraca si⌐ i wzrok swój zasyêa przedziwny,
Tak ╛e na ustach gasnÑ ci wszystkie piosenki.
IV
Wi⌐c jesteÿ zakochany strasznie a╛ po sierpieΣ,
Przyjaciele odchodzÑ, jesteÿ ½le widziany,
ùmieszÑ jÑ twe sonety, owoc dêugich cierpieΣ.
- A╛ wieczorem otrzymasz list od ukochanej.
W taki wieczór w kawiarni szumiÑcej radoÿnie
Ka╛esz daå bomb⌐ piwa albo lemoniady.
Ach, nie jest si⌐ powa╛nym w siedemnastej wioÿnie,
Tam, gdzie cieΣ lip zielonych kryje promenady.
Jarosêaw Iwaszkiewicz
Przeczucie zimy. Zima przyjÿå musi. Rimbaud mówi: "I obawiam si⌐ zimy, bo jest porÑ wygód". Trzeba uciekaå z tej mieÿciny i trzeba wracaå. Pierwsze
pociÑgi. Jesienne marzenia o zimowych pociÑgach. On i ona. Ale tak naprawd⌐ to jej nie ma i nigdy nie b⌐dzie.
MARZENIA ZIMOWE
Dobrze nam b⌐dzie w tej zimowej je½dzie
W mi⌐kkim ró╛owym wagonie.
W bê⌐kitnych kÑtach poduszek jak w gnie½dzie
Caêusów rój utonie.
Aby nie patrzeå na okienne szyby,
Zamkniesz ocz⌐ta strwo╛one,
Bo taΣczÑ w nocy czarne wilki niby
A niby czarne demony.
Nagle poczujesz dotyk poêechtliwy -
To caêus mi⌐kki, pajÑk dokuczliwy,
Po karku ci ci⌐ snuje.
Powiesz mi: «Zêap go!», uchylajÑc gêowy,
I rozpoczniemy bestii dêugie êowy,
Która daleko w⌐druje.
Jarosêaw Iwaszkiewicz
Nadal piesze w⌐drówki latem 1870. Po okolicach bli╛szych i dalszych,
a nawet do Brukseli. Europa jest taka maêa, ale czy mo╛na z niej uciec? Poezja roÿnie, umysê roÿnie, dusza roÿnie. Na razie sÑ to "tylko" sonety. Bo najprzyjemniej uciekaå z domu wtedy, gdy si⌐ go ma.
ZIELONA GOSPODA
PiÑta po poêudniu
Ju╛ od tygodnia darêem, jak potrzeba,
Trzewiki w drodze skaêami usianej,
Kiedym w ober╛y kazaê podaå chleba,
Masêa i szynki leciutko ogrzanej.
Siadêem szcz⌐ÿliwy wyciÑgajÑc nogi,
Naiwny deseΣ tapet oglÑdaêem.
Rozkosznie byêo zm⌐czonemu z drogi,
Kiedy dziewczyna z rozwini⌐tym ciaêem
- Dla takich caêus to jest tylko hasêo -
Rozÿmiana chleb mi przyniosêa i masêo,
Szynk⌐ zêo╛onÑ na wzorach talerza,
CiepêÑ, ró╛owÑ, czosnkiem nacieranÑ,
I szklank⌐ wielkÑ, peênÑ piwa z pianÑ,
W której si⌐ paliê promieΣ odwieczerza.
Jarosêaw Iwaszkiewicz
Znowu w domu. Nie ma jak w domu? Rimabud mówi: "Ile jest zmyÿlnoÿci w wiejskim wyczekiwaniu". Na co czekaå? Czekanie jest przyjemne, wyobra½nia roÿnie, przelewa si⌐ na papier. Owoców mnóstwo daêo lato tego roku.
ZALOTNA
Ciemno╛óêtÑ jadalni⌐ przepaja woΣ ÿwie╛a:
Pachnie pokost i jabêka dojrzaêe i miodne,
A ja sam nawet nie wiem, co zmiatam z talerza
W okazaêym fotelu siedzÑc najwygodniej.
JedzÑc sêucham, jak zegar wydzwania godziny...
Nagle przez drzwi otwarte z kuchni, naprzeciwko,
Wchodzi sêu╛Ñca - nie wiem dla jakiej przyczyny
W bluzce na póê rozpi⌐tej, z rozburzonÑ grzywkÑ...
Dziewczyna wodzÑc dr╛Ñcym, maleΣkim paluszkiem
Po twarzy jak brzoskwinia z aksamitnym puszkiem
I wargi strojÑc drobne w uÿmieszek niewinny
Coraz nowe troskliwie odmienia mi dania...
Potem - widaå dziewczynie chce si⌐ caêowania -
Podsuwa mi policzek: Dotknij, jaki zimny.
Wêodzimierz Lewik
Wêócz⌐gostwo nigdy nie byêo w cenie. A cyganeria... Gdzie mieszkasz, gdzie pracujesz, gdzie si⌐ uczysz? Wsz⌐dzie. Jestem wsz⌐dzie i nie mam przy sobie pagera. Ten uroczy, p⌐dracki sonecik mo╛e pomóc w wielu powa╛nych sytuacjach. Niepowa╛ne. Je½dziêem po wiochach rowerem bez celu. Chaêupy nie mogêy chodziå za mnÑ. Widziano mnie tylko przez chwil⌐ to tu, to tam. Wolnoÿå to teraz nieuchwytnoÿå. Tuwim oddaê tu znakomicie francuskoÿå tego wiersza. "Oh! la la!" - to byêo genialne.
MOJA BOHEMA
Wêóczyêem si⌐ - z r⌐koma w podartych kieszeniach,
W bluzie, co ju╛ nieziemskÑ prawie byêa bluzÑ,
Szedêem pod niebiosami, wierny ci, o Muzo!
Oh! la la! co za miêoÿå widziaêem w marzeniach!
SzerokÑ dziur⌐ miaêy me jedyne portki,
W drodze, p⌐drak-marzyciel, ukêadaêem wiersze,
Na Wielkiej Nied½wiedzicy miaêem swÑ ober╛⌐,
A od mych gwiazd na niebie pêynÑê szelest sêodki.
Sêuchaêem gwiazd w te dobre wieczory wrzeÿniowe,
SiedzÑc na skraju drogi, i czuêem, ╛e gêow⌐,
Jak mocne wino, rosa kroplista mi zrasza.
Lub gdy w krÑg fantastycznych cieni rosêy têumy
- Jak gdybym lir⌐ trÑcaê, wyciÑgaêem gumy,
Stop⌐ majÑc przy sercu, ze zdartego kamasza.
Julian Tuwim
W liÿcie do profesora literatury i poety Paula Demeny'ego, napisanym 15 maja
1871 roku, a nazwanym pó½niej "Listem Jasnowidza", przedstawiê Rimbaud swojÑ koncepcj⌐ poezji i poety. Nastolatek z Charleville podsumowaê te╛ krótko i dosadnie francuskÑ literatur⌐ wspóêczesnÑ.
LIST JASNOWIDZA (fragment)
[...]
Bo JA to ktoÿ inny. Jeÿli mied½ budzi si⌐ jako trÑbka, nie ma w tym jej winy.
To dla mnie oczywiste: jestem obecny przy wykluwaniu si⌐ mojej myÿli: oglÑdam
jÑ, sêucham jej; pociÑgam smyczkiem: symfonia zaczyna drgaå w gê⌐biach lub
jednym skokiem zjawia si⌐ na scenie. Gdyby starzy durnie nie znale½li jedynie
faêszywego znaczenia JA, nie musielibyÿmy wymiataå tych milionów koÿciotrupów, które od nieogarnionych czasów gromadziêy wytwory swej podejrzanej inteligencji, obwieszczajÑc si⌐ autorami!
[...]
Pierwszym celem dociekaΣ czêowieka, który chce byå poetÑ, jest znajomoÿå samego siebie, zupeêna; szuka swej duszy, kontroluje jÑ, poddaje próbom, uczy si⌐ jej. Od chwili, kiedy jÑ pozna, powinien jÑ uprawiaå!
[...]
Mówi⌐, trzeba byå jasnowidzem, uczyniå si⌐ jasnowidzem. Poeta czyni si⌐ jasnowidzem przez dêugotrwaêe, bezmierne i ÿwiadome rozprz⌐╛enie wszystkich zmysêów. Wszystkie formy miêoÿci, cierpienia, szaleΣstwa; sam szuka i wyczerpuje w sobie wszystkie trucizny, by zachowaå z nich tylko kwintesencje.
[...]
Poeta jest wi⌐c naprawd⌐ zêodziejem ognia. Jest obarczony ludzkoÿciÑ,
zwierz⌐tami nawet; powinien daå odczuå, dotknÑå, usêyszeå swe wynalazki;
jeÿli to, co przynosi stamtÑd, ma form⌐, daje form⌐; jeÿli jest to bezksztaêtne, daje bezksztaêtne. Znale½å j⌐zyk. ZresztÑ ka╛de sêowo jest myÿlÑ, nadejdzie czas j⌐zyka uniwersalnego!
[...]
Musset po czternastokroå odra╛ajÑcy jest dla nas, obolaêych i ogarni⌐tych
wizjami pokoleΣ, które zniewa╛a jego anielskie lenistwo!
[...]
Ale ╛e oglÑdaå niewidzialne i sêyszeå niesêyszalne to co innego, ni╛ przejmowaå ducha rzeczy martwych, Baudelaire jest pierwszym jasnowidzem, królem poetów, prawdziwym Bogiem! ╜yê on jednak w ÿrodowisku zbyt artystycznym i forma, tak w nim chwalona, jest licha.
Julia Hartwig, Artur Mi⌐dzyrzecki
Ucieczka w "rozprz⌐╛enie wszystkich zmysêów" od koszmarnej beznadziei miasteczka. Jasnowidzenia poetyckie. I nadwer⌐╛anie faêszywej rzeczywistoÿci. A marzenia coraz gor⌐tsze. Wyobra½nia wrze. Tylko upiå si⌐ warto.
MODLITWA WIECZORNA
╜yj⌐ siedzÑc jak anioê w r⌐ku cyrulika,
W garÿci kufel ╛êobiony mam, w r⌐kach cygaro.
Grdyka si⌐ z kolanami zgi⌐tymi spotyka
Pod nieb nieprzenikliwÑ i ci⌐╛kÑ kotarÑ.
Marzenia, jak gorÑce ptaków wydzieliny,
ObdarzajÑ me wn⌐trze tysiÑcem upieczeΣ,
Czasem serce me cichnie jak gaêѽ tarniny,
Gdy je skrwawi czarniawe, mêode zêoto cieczy.
Gdy starannie marzenia ju╛ wepchnÑêem w siebie,
Odwracam si⌐, wchêonÑwszy coÿ trzydzieÿci bomb,
I skupiam si⌐, by ul╛yå naglÑcej potrzebie,
Jak Pan, ponad hyzopy i nad cedrów zrÑb
¥agodny - szczam wysoko, ku chmurom na niebie,
Gdy╛ mi zezwoliê na to heliotropów klomb.
Jarosêaw Iwaszkiewicz
Nie ma nic bardziej wzruszajÑcego, jak genialny nastolatek wspominajÑcy dzieciΣstwo... SkÑdÿ si⌐ to wszystko w nim wzi⌐êo. Ten bunt genialnej wyobra½ni. Co on sam o tym myÿli? Jak to w nim narastaêo? Przeczuwaê.
"Wielki poeta musi byå stary w momencie, gdy pisze swój pierwszy wiersz".
Nawet gdy ma siedemnaÿcie lat.
SIEDMIOLETNI POECI (fragment)
[...]
W ciÑgu dnia - co za m⌐ka - byê grzeczny, wzorowy:
Lecz pewne drobne fakty i czarne narowy
ùwiadczyêy o obêudzie chêopca. Wi⌐c bywaêo,
╜e w mrocznym korytarzu z tapetÑ spleÿniaêÑ
WyciÑgaê w przejÿciu j⌐zyk, pi⌐ÿå w pachwin⌐ wciskaê,
W jego oczach zamkni⌐tych rój punkcików bêyskaê.
Wieczorem otwieraêy si⌐ drzwi. On - wysoko
Na schodach siedziaê, charczÑc, a╛ pod dnia zatokÑ,
Co si⌐ z dachu zwieszaêa. Zaÿ w letnie upaêy
Gêow⌐ mu t⌐pe, gêupie myÿli zaprzÑtaêy:
Zamykaê si⌐ na dêugo w przewiewnym wychodku
I oddychaê, i dumaê spokojnie tam w ÿrodku.
Gdy woniÑ dnia skÑpany ogródek za domem
Jaÿniaê zimÑ w ksi⌐╛yca ÿwietle nieruchomem,
Chêopiec si⌐ u stóp muru kêadê w gliniastej ziemi
I wizje wywoêywaê oczy ÿciÿni⌐tymi,
SêuchajÑc, jak robactwo toczy szpaler zgniêy.
[...]
Trwo╛yêy go grudniowe, niedziele ponure,
Kiedy na gierydonie, ulizany gêadko,
Czytywaê Pismo ùwi⌐te z zielonÑ okêadkÑ.
A co noc go têoczyêy zjawy snów koszmarnych.
[...]
A ╛e si⌐ w rzeczach mrocznych najbardziej lubowaê,
Wi⌐c zapuszczaê ╛aluzje, w pokoju si⌐ chowaê,
W nagim, tchnÑcym wilgociÑ, wysokim pokoju,
I w gê⌐bokiej zadumie czytaê powieÿå swojÑ,
PeênÑ ci⌐╛kich nieb rudych, lasów zatopionych
I drzew rozrosêych gwiezdnie i kwiatów czerwonych
- Zawrót gêowy, spadanie i chaos popêochu!
Tymczasem si⌐ ulica budziêa po trochu...
On, samotny, pod pêótno surowe si⌐ wsuwaê,
W nim zaÿ - ╛agiel rozpi⌐ty okrutnie przeczuwaê!...
Julian Tuwim
"Ja te╛ b⌐d⌐ parnasistÑ!" - pisaê w lipcu 1871 roku do Teodora de Banville'a,
wydawcy czasopisma "Le Parnas contemporain" (Parnas Wspóêczesny). Wêaÿnie,
co widzi poeta, gdy patrzy na kwiaty lub cokolwiek? I jak to napisaå. A co czytaå? Ten wiersz Rimbaud podpisaê jako Alcide Bava.
CO MαWIñ POETOM NA TEMAT KWIATαW (fragment)
Panu Teodorowi de Banville
[...]
Lilie! Nie widaå tych lilii!
Tylko w twych wierszach dygocÑ,
Jak r⌐kawy spod mantyli
Grzesznic snujÑcych si⌐ nocÑ.
[...]
O, swojskich gajów i ╛yta
Beznami⌐tne fotografy!
Flora bywa rozmaita,
Tak jak korki od karafy!
[...]
Tropicielu, co na przyboÿ
Obiegasz jurne pastwiska,
O, byêoby lepiej, gdybyÿ
Botanik⌐ ÿledziê z bliska.
Wnet oddaå miaêbyÿ ochot⌐
Gzy rude za kantarydy,
Ren siny za Rio zêote,
A Norwegie za Florydy.
[...]
Bierz nade wszystko za temat
Ziemniaczane paso╛yty!
- ZresztÑ, skêadajÑc poemat,
Gdzie sens tajemny ukryty,
W Paramaribo Treguiera
Powinien czytaå poeta,
Jak równie╛ tomy Figuiera
Z rycinami, u Hachette'a!
Adam Wa╛yk
No, tak: STATEK PIJANY. Tym wierszem zachwycaêy si⌐ pokolenia. Wyobra½nia genialnego nastolatka rzeczywiÿcie zwala z nóg. Ale ten wiersz to nie tylko wyobra½nia. To logika i dojrzaêy kunszt poetycki. Rimbaud, mêody gniewny, byê doskonaêym rzemieÿlnikiem poetyckim. ZresztÑ ju╛ jako dziecko pora╛aê nauczycieli gêadkoÿciÑ swoich êaciΣskich heksametrów. "Le bateau ivre".
Ile╛ to razy czytaêem ten wiersz, i ile╛ to razy dzi⌐ki niemu ten brzydki ÿwiat wydawaê mi si⌐ pi⌐kny. Rimbaud nadaê tu doskonaêy poetycki ksztaêt wybuchowi poetyckiej wyobra½ni. Musiaêo tak byå. W tym maêym, zgniêym Charleville Rimbaud musiaê w koΣcu napisaå coÿ takiego. A potem? Dalej ju╛ z pozoru nie mo╛na byêo pójÿå. Rimbaud poszedê. Ale o tym pó½niej. "Statek pijany" w kongenialnym przekêadzie Zenona Przesmyckiego - Miriama. Tylko o tym jednym wierszu Rimbauda napisano tomy. Ja ju╛ nic nie napisz⌐. Tym, co rozumiejÑ, nie musz⌐ têumaczyå. A tym, co nie rozumiejÑ, wytêumaczyå nie potrafi⌐. Ale wyruszamy.
STATEK PIJANY
PrÑdem Rzek oboj⌐tnych niesion w ujÿcia stron⌐,
Czuêem, ╛e ju╛ nie wiedzie mnie dêoΣ holowników;
Dla strzaê swych za cel wzi⌐êy ich Skóry Czerwone
I nagich do pstrych sêupów przybiêy wÿród krzyków.
Gdzie chciaêem, poniosêy mi⌐ Rzek spienione weêny.
Poÿród wÿciekêych koêysaΣ przypêywów, odpêywów,
Ja, przeszêej zimy gêuchszy nad mózgi dziecinne,
Biegêem! Tryumfalniejszych nie zaznaêy dziwów
Póêwyspy wzi⌐te lÑdom przez bezdro╛e pêynne.
Zbudzenie me na morzu ÿwi⌐ciê wir powietrzny.
Dziesi⌐å nocy, jak korek, taΣczyêem na fali,
W której ludzie koêowrót widzÑ ofiar wieczny,
Nie t⌐skniÑc do mdêych latarΣ znikêych gdzieÿ w oddali.
Sêodsza ni╛ ustom dzieci miazga jabêek kwaÿnych,
Wód zieleΣ w mÑ sosnowÑ wdarêa si⌐ êupin⌐,
Uniosêa ster, kotwic⌐, stosy lin zapaÿnych
I zmyêa kaêy wstr⌐tne i win plamy sine.
I odtÑd kÑpaêem si⌐ w wielkiej pieÿni Morza,
Przesyconej gwiazdami, ÿpiewnej jak muzyka,
Po╛eraêem toΣ modrÑ, gdzie poÿród bezdro╛a
Zadumany topielec niekiedy przemyka.
Gdzie barwiÑc nagle szafir - pijanymi wiry
Albo rytmem powolnym, pod sêoΣc pêomienienie -
Mocniejsze nad alkohol, olbrzymsze nad liry,
FermentujÑ miêoÿci ╛óêciowe czerwienie.
Znam nieba p⌐kajÑce w gromy i wichrzyce,
Nawroty wÿciekêe waêów, prÑdy, znam wieczory,
Znam jutrzenki srebrzyste jako goê⌐bice,
Widziaêem to, co czêowiek widzieå zawsze skory.
Widziaêem sêoΣce nisko w plamach zgróz mistycznych,
Jak sêaêo dêugie, zimne fioletów martwice,
Podobne do aktorów w dramach praantycznych,
Na fale w dal toczÑce swych drgaΣ tajemnic⌐.
Marzyêem noc zielonÑ wÿród ÿniegów olÿnienia,
Caêunki na mórz oczy kêadnÑce si⌐ wolno,
╜óêtomodre fosforów ÿpiewnych przebudzenia
I niesêychanÑ soków pogoΣ dookolnÑ.
MiesiÑce caêe z falÑ, równÑ histerycznym
Oborom, szturmowaêem ku raf skalnym ÿcianom,
Nie ÿniÑc, ╛e stopy Maryj na sierpie ksi⌐╛ycznym
MogÑ êeb dychawicznym zetrzeå Oceanom.
PotrÑcaêem, czy wiecie? Florydy bajeczne
Z chaosem ócz panterzych i kwiatów, urody
Ludzkiej i t⌐cz, wiodÑcych, jak cugle powietrzne,
Pod mórz widnokr⌐gami lazurowe trzody.
Widziaêem wrÑce bagnisk olbrzymich fermenty,
Sieci, gdzie wÿród trzcin gnijÑ caêe Lewiatany,
Zapadania wód nagêe ÿród ciszy zakl⌐tej,
Katarakty oddaleΣ ku bezdni nieznanej.
Lodowce, sêoΣca srebrne, opal fal, nieb ╛ary,
Przeokropne mielizny w zatok ciemnych toni,
Gdzie ╛arte przez robactwo olbrzymie w⌐╛ary
PieszczÑ drzewa skr⌐cone jadem czarnych woni.
Chciaêbym dzieciom pokazaå te dorady, gwiazdy
Fal modrych, ryby zêote, ryby ÿpiewajÑce...
Piany kwietne ÿwi⌐ciêy me z golfów odjazdy,
Niewysêowionych wichrów skrzydliêy mi⌐ goΣce.
Czasem, gdy mi⌐ znudziêy bieguny, zwrotniki,
Morze, sêodko mi⌐ êkaniem koêyszÑc omdlaêem,
Wznosiêo ku mnie ssawki flory mroków dzikiej,
I - jak kobieta w modêach - wraz nieruchomiaêem;
Jak wysepka goÿciêem ptaków roje gwarne,
Swarliwe i niechlujne, o ½renicy pêowej,
I ╛eglowaêem dalej, gdy me wi⌐zy marne
Zerwaê, na sen zst⌐pujÑc w gêÑb, topielec nowy.
Otó╛ ja, êód½ ginÑca w golfach pod zióê brodÑ,
Miotana przez orkany w eteru przestwory,
Ja, którego kadêuba pijanego wodÑ
Nie wyêowiÑ ╛aglowce Hanz ni Monitory,
Wolny, rze½wy, dymiÑcy, odzian w mgêy dziewicze,
Ja, com zachodów mury dziurawiê pêomienne,
W których dla dobrych piewców przednie sÑ sêodycze:
Mchy sêoneczne i strz⌐py lazurów bezcenne;
Ja, co biegêem w pêomykach elektrycznych caêy,
SzczÑtek pêochy, ÿród morskich rumaków eskorty,
Gdy skwarne lipce maczug ciosami strÑcaêy
Ultramaryny niebios we wrzÑce retorty;
Ja, co dr╛aêem, o sto mil czujÑc bekowiska
Behemotów i wÿciekêe Maelstromów ukropy,
Pielgrzym wieczny bê⌐kitów cichych rozlewiska,
Ja t⌐skni⌐ do wybrze╛y odwiecznych Europy.
Archipelagi gwiezdne widziaêem! Wysp roje,
Gdzie ╛eglarzom otwarte niebo szalejÑce.
- W tych╛e to nocach bez dna ukrywasz sny swoje,
Milionie zêotych ptaków, przyszêej Mocy sêoΣce?
Lecz zbyt wiele pêakaêem! Jutrznie sÑ bolesne,
Srogie - wszystkie ksi⌐╛yce, gorzkie - wszystkie zorze.
Cierpka miêoÿå mi daêa str⌐twienie przedwczesne.
O, niechaj dno me p⌐knie! Niech pójd⌐ pod morze!
Je╛eli jakiej wody tam w Europie pragn⌐,
To bêotnistej kaêu╛y, gdzie w zmrokowej chwili
Dziecina peêna smutków, kucnÑwszy nad bagnem,
Puszcza statki wÑtlejsze od pierwszych motyli.
SkÑpanemu, o fale, w waszej omdlaêoÿci,
Nie ubiec ju╛ d½wigaczy baweênianych plonów,
Nie mknÑå w pysze sztandarów i w ogni ÿwietnoÿci!
Nie pruå wód pod oczami strasznymi pontonów.
Miriam
Tym wierszem zaczytywali si⌐ symboliÿci, impresjoniÿci, ekspresjoniÿci, nadrealiÿci i co tam si⌐ jeszcze urodziêo. Interpretatorów byêo bez liku z kierunków takich i owakich, z psychoanalitykami wêÑcznie. Synestezja i tak dalej. Wynalazca Rimbaud byê piekielnie konkretny. Co symbolizuje ten obraz, a co tamten? Ba. Zale╛y, co komu w duszy gra. W wierszach Rimbauda nie ma nic, czego by on wczeÿniej gdzieÿ nie widziaê. Muchy na gównie mogÑ byå pi⌐kne i wiele w ╛yciu konkretnego czêowieka znaczyå po prostu jako muchy na gównie. Ale zobaczmy jak wyglÑdajÑ te wszystkie "po prostu". Oczywiÿcie nadal w⌐drówki, wêócz⌐gi, widoki.
SAMOG¥OSKI
A czerΣ, E biel, I czerwieΣ, U zieleΣ, O bê⌐kity.
Tajony wasz rodowód któregoÿ dnia ustal⌐:
A, wêochaty gorsecik much brz⌐czÑcych wspaniale
W locie nad kupÑ gnoju; mrok w zatok⌐ zaszyty.
E, ÿnie╛ny blask namiotów, igêa w lodowej skale,
Opary, biali króle, dreszcz pod baldaszkiem skryty;
I, plama krwi w plwocinie, purpurowe rozkwity,
ùmiech pi⌐knej wargi w gniewie lub w pokutniczym szale;
U, cykle, opalowa gra mórz, spokój pastwiska
Usiany zwierz⌐tami, spokój, który odciska
W skórze uczonych czóê bruzda alchemii gê⌐boka;
O, trÑba niebiaΣska, co dziwne ÿwisty koêysze,
Obszary, gdzie Anioêy i ùwiaty prujÑ cisz⌐:
- Omego, fioletowy promieniu Jego Oka!
Adam Wa╛yk
To ju╛ sÑ bardzo dojrzaêe, "dorosêe" wiersze. Osiemnastoletni Rimbaud jest ju╛ duchowo stary. ùmiertelnie znudzony i rozczarowany. W jego poezji zaczyna si⌐ NOWE. W jego ╛yciu nast⌐pujÑ radykalne zmiany. Europa, có╛ to jest Europa. Mo╛na jÑ pieszo obejÿå w par⌐ miesi⌐cy. A poezja dotychczasowa, czy ona si⌐ tu gdzieÿ blisko nie koΣczy? Co b⌐dzie pó½niej, gdy teraz, w wieku osiemnastu lat, Rimbaud eksploruje swojÑ pami⌐å? Z wierszy tych wyziera nieprzeparta t⌐sknota za PODMIOTEM miêoÿci. Mo╛e za spokojnym domem? Europ⌐ czuå ÿmierciÑ. Gorzka to sielanka.
MICHA¥ I KRYSTYNA
Cyt! gdy po brzegach sêoΣce si⌐ zachmurza,
Zmykaj, jasny potopie! Oto sÑ dróg mroki.
W wierzby pêaczÑce, w stary dziedziniec gê⌐boki,
Swe krople pêaskie naprzód miota burza.
O, stadko jagniÑt, pêowi ╛oênierze idylli,
Akwedukty, wychudêe pastwiska, o ê⌐gi!
Zmykajcie! Widnokr⌐gi, zaroÿla, doliny
W gotowalni nawaênic przepêukujÑ z⌐by.
Psie, pastuszku, którego pêaszcz rudy si⌐ moczy,
Umykajcie w godzinie, gdy grom widny pêonie;
Stadko pêowe, ╛ar siarki, gdy wy╛era oczy,
Biegnijcie w dóê, by znale½å pewniejsze ustronie.
Ale ja, Panie! oto duch mój ju╛ wzlatuje
Ku niebiosom, zmro╛onym czerwieniÑ, pod chmury
NiebiaΣskie, które biegnÑ, dudniÑ i szybujÑ
Nad sto trz⌐sawisk, dêugich, jak pociÑg ponury.
TysiÑce wilków, ½d½beê dzikich tysiÑce,
Które unosi, pieszczÑc po drodze powoje,
To popoêudnie burzy, religiÑ dyszÑce,
Nad EuropÑ, którÑ spustoszÑ rozboje!
Po czym peênia ksi⌐╛yca! Wrzosowiska ÿniade!
Krwawi, z czoêem na niebie czarnem, wypuszczajÑ
Wojacy wolnym kêusem swe rumaki blade!
O, jak╛e╛ gêazy d½wi⌐czÑ pod tÑ dumnÑ zgrajÑ!
- A czy╛ ujrz⌐ po╛óêkêy gaj, jasne wÑwozy,
Maê╛onk⌐ modrookÑ, zbrojne Galii wozy,
Oraz Biaêe JagniÑtko, Chrystusa baranki:
Michaêa i Krystyn⌐? - Ot, koniec sielanki.
Stefan Napierski
Znowu maj po w⌐drówkach. Trudno znale½å sobie miejsce. Optymista uwa╛a, ╛e ╛yjemy na najlepszym z mo╛liwych ÿwiatów, pesymista obawia si⌐, ╛e to mo╛e
byå prawda. Tu, gdzie ka╛dy widok kr⌐ci w oku êz⌐, a wszystko przedstawia coÿ
innego. Gdzie ja jestem, gdzie jest JA.
¥ZA
Z daleka od ptaków, od wieÿniaczek i trzody
Piêem kl⌐czÑc w zaroÿlu jakimÿ, okolony
Wrzosami i wÑtêymi drzewkami leszczyny,
We mgle popoêudniowej - ciepêej i zielonej.
Có╛ takiego piå mogêem z tej Uazy mêodej,
WiÑzy bezgêoÿne, trawa bez barw, kryte niebo,
Piå przez tykwy omszaêe z dala od jasnego
Szaêasu: zêotÑ ciecz, od której bijÑ poty?
Niezbyt pon⌐tny obraz jak na szyld gospody.
Potem niebo zmienione po gwaêtownej morce:
Byêy to czarne kraje i sterczÑce pêoty,
Kolumnady na tle bê⌐kitnej nocy, dworce.
Dziewiczy piach pochêaniaê strugi leÿnej wody,
Wiatr bo╛y w rozlewiska miotaê gradobicie,
I jak o poêawiaczu zêota czy muszelek,
Mógêby kto pomyÿleå, ╛e nie szêo mi o picie!
Adam Wa╛yk
Du╛o si⌐ dzieje w maju. Ciche marzenia. Wyrywanie si⌐ w ÿwiat i jednoczeÿnie t⌐sknota do domowego zacisza. DokÑd uciec, gdy nie ma powrotów.
KOMEDIA PRAGNIENIA (fragment)
[...]
4. CICHE MARZENIE
Chyba o jakimÿ wieczorze
W miêym mieÿcie zasiÑd⌐
I piå spokojnie b⌐d⌐
I koÿci w grobie uêo╛⌐,
Kiedym cierpliwy, mój Bo╛e!
Jeÿli si⌐ ╛al mój ukoi,
LÿniÑce mieå b⌐d⌐ zêoto,
Ma Póênoc pójd⌐╛ z ochotÑ,
Czy ku krajom opoi?...
Ach! niegodnie jest roiå.
Bo to pora stracona;
Jeÿli znów stan⌐ si⌐ chêopcem,
Wêócz⌐gÑ, dawnym w⌐drowcem,
Ju╛ nigdy ober╛a zielona
Nie b⌐dzie mi otworzona!
Stefan Napierski
Co jest w pami⌐ci niespeêna dziewi⌐tnastoletniego poety? Wszystko. To pami⌐å
caêego gatunku. Twoja i moja, a jednoczeÿnie ezoterycznie indywidualna. Ale ju╛ widaå ch⌐å odejÿcia, odci⌐cia si⌐ od JA. Bo ja - to ktoÿ inny.
PAMI¿Å
I
Woda czysta: jak sól êez w dzieci⌐cej ½renicy;
biele kobiecych ciaê, które szturmujÑ sêoΣce;
jedwabne, z gêadkim rÑbkiem, zwini⌐te proporce
u murów, których jakaÿ broniêa dziewica;
figle anioêów; nie... zêocisty prÑd si⌐ nurza
w ciemnej odnodze, ci⌐╛kiej, ÿwie╛ej od traw. Ona
pod baldachimem nieba kêadzie si⌐ stropiona,
na zasêony przeznacza cieΣ mostu i wzgórza.
II
Na zmywanej podêodze przezroczyste baΣki!
Woda poêysk wywodzi na pielusze mi⌐kkiej.
Zielone wypêowiaêe dziewczynek sukienki
sÑ wierzbami, skÑd wolne ulatujÑ ptaki.
Pod ╛óêtÑ, czystszÑ od luidora powiekÑ
kaczeniec w wodzie - kwiat twej, Maê╛onko, wiernoÿci! -
w krótkie poêudnie, w martwym zwierciadle, zazdroÿci
ró╛owej kuli w niebie zamroczonym spiekÑ.
III
Pani stoi zbyt sztywno na pobliskiej êÑce,
gdzie si⌐ wêóczka robótki ÿnie╛y; w palcach pani
parasolka; baldaszek nazbyt dumny dla niej
wgniata w ziemi⌐; na trawie dzieci czytajÑce
ksiÑ╛k⌐ w czerwonej skórze! A on, jak tysiÑce
biaêych anioêów, co si⌐ rozchodzÑ na drodze,
znika za zboczem góry. Ona caêa w trwodze
ozi⌐bêej, mroczna, biegnie za nim! po rozêÑce.
IV
T⌐sknoty do przytulnej, do mêodej zieleni!
Kwietniowy ksi⌐╛yc w êó╛ku ÿwi⌐tym! O radoÿci
nadrzecznych zagubionych dró╛ek wÿród zaroÿli,
gdzie w sierpniowe wieczory zgnilizna si⌐ pleni!
Ona teraz pod groblÑ pêacze! Nie dla ludzi,
dla wichru tylko topól odgórne westchnienia.
Bez drgaΣ, bez bêysków szara toΣ si⌐ rozprzestrzenia:
stary si⌐ piaskarz w barce nieruchomej trudzi.
V
Zwodzony okiem toni mrocznej, tropi⌐ kwiaty
z uwiÑzanego czóêna! Krótkie r⌐ce! Ani
nie dostan⌐ ╛óêtego, który mnie tumani
o tam! ni bê⌐kitnego w wodzie popielatej.
Ach, pyê z wierzby niech skrzydêo otrzÑÿnie w trzepocie!
Ró╛e - z krzewów, od dawna po╛erane! W êodzi
wciÑ╛ nieruchomej siedz⌐, gdy êaΣcuch jej schodzi
w gêÑb oka wody - w jakim unurzany bêocie?
Adam Wa╛yk
"Sezon w piekle"... Po tuêaczkach, miêoÿciach, przyja½niach,
zerwaniach i strzaêach do przyjaciela zrozpaczony Rimbaud wraca znowu
do domu i pisze te gorÑczkowe teksty. Pi⌐kny dwudziestoletni zna ju╛ wszystko: caêÑ literatur⌐ wspóêczesnÑ, którÑ przekracza, ciasnÑ Francj⌐, ciasnÑ Europ⌐. Wkrótce oka╛e si⌐, jaki ÿwiat jest maêy w swojej wielkoÿci i wielki w najmniejszym szczególe. Jego geniusz mieÿci wszystko i jak wulkan wyrzuca wiosnÑ i latem 1873 roku poetyckÑ law⌐ na papier. Ta pulsujÑca niesamowitÑ wyobra½niÑ proza poetycka jest godnym jego geniuszu "uÿwi⌐ceniem nieporzÑdku umysêu" Rimbauda i jednoczeÿnie ostatecznym z nim zerwaniem. Jest oszaêamiajÑcym rozrachunkiem z JA przed wyjÿciem POZA, w przestrzeΣ bez ograniczeΣ. "Sezon w piekle" wstrzÑsnÑê ju╛ niejednym pokoleniem w okresie mêodzieΣczego buntu.
SEZON W PIEKLE (fragmenty)
Z¥A KREW
[...]
Od najwczeÿniejszego dzieciΣstwa wielbiêem niezêomnego galernika, za którym
ciÑgle zamykajÑ si⌐ wi⌐zienia: odwiedzaêem ober╛e i podnaj⌐te pokoje, które
mógêby uÿwi⌐ciå swoim pobytem; oglÑdaêem poprzez jego myÿli bê⌐kitne niebo i kwitnÑce prace wsi; tropiêem po miastach jego losy. Miaê wi⌐kszÑ moc ni╛ ÿwi⌐ty, wi⌐cej zdrowego rozsÑdku ni╛ podró╛nik - i siebie, siebie jednego! za ÿwiadka swojej chwaêy i rozumu.
Na drogach, w zimowe noce, bez schronienia, odzie╛y i chleba, sêyszaêem gêos
przejmujÑcy moje wyzi⌐bêe serce: "- Sêaboÿå albo siêa: to ty, to siêa. Nie wiesz, dokÑd idziesz i dlaczego. Zachod½ wsz⌐dzie i odpowiadaj na wszystko. Nie mogÑ ci⌐ zabiå: jak gdybyÿ ju╛ byê trupem". Rano miaêem wzrok tak zagubiony i wyraz twarzy tak martwy, ╛e ci, których spotkaêem, byå mo╛e nie dostrzegli mnie.
Bêoto w miastach wydawaêo mi si⌐ nagle czerwone i czarne, jak lustro, kiedy
przenoszÑ lamp⌐ w sÑsiednim pokoju, jak skarb w lesie! Powodzenia - woêaêem -
i widziaêem na niebie morze ognia i dymu; i na lewo i prawo wszystkie bogactwa bêyskaêy jak miliard piorunów.
Ale orgia i przyja½Σ z kobietami byêy mi wzbronione. ╜adnych kompanów. Widziaêem si⌐ przed rozwÿcieczonym têumem, naprzeciw plutonu egzekucyjnego, opêakiwaêem nieszcz⌐ÿcie, którego tamci nie potrafiliby zrozumieå, i wybaczaêem. - Jak Joanna d'Arc! - "Kapêani, profesorowie, zwierzchnicy, mylicie si⌐, wydajÑc mnie w r⌐ce sprawiedliwoÿci. Nigdy nie byêem jednym z tych ludzi; nigdy nie byêem chrzeÿcijaninem; pochodz⌐ z rasy, która ÿpiewaêa na torturach; nie pojmuj⌐ praw; nie mam poczucia moralnego, jestem gburem: mylicie si⌐..."
[...]
Nie jestem wi⌐½niem wêasnego rozumu. Powiedziaêem: Bóg. Pragn⌐ wolnoÿci w zbawieniu: jak jÑ osiÑgnÑå? Opuÿciêy mnie pêoche zachcenia. Znikêa potrzeba poÿwi⌐ceΣ i boskiej miêoÿci. Nie ╛aêuj⌐ wieku czuêych serc. Ka╛dy ma wêasny rozum, wêasnÑ wzgard⌐ i miêosierdzie: zachowuj⌐ swoje miejsce u szczytu tej anielskiej drabiny zdrowego rozsÑdku.
Co do ustalonego szcz⌐ÿcia, domowego albo i nie... nie, nie potrafi⌐. Zbyt jestem rozproszony, zbyt sêaby. ╜ycie zakwita w pracy, to stara prawda: lecz moje ╛ycie nie doÿå wa╛y, odfruwa i trzepocze daleko poza dziaêaniem, tÑ cenionÑ osnowÑ ÿwiata.
[...]
Wieczna farsa! Moja niewinnoÿå doprowadza mnie do êez. ╜ycie jest farsÑ, w której grajÑ wszyscy.
NOC PIEKIELNA
[...]
Ba! Mo╛emy teraz stroiå wszystkie wyobra╛alne miny. To oczywiste, jesteÿmy poza ÿwiatem. ╜adnego d½wi⌐ku. Utraciêem zmysê dotyku. Ach, mój paêacu, moja Saksonio, wierzby mojego lasu. Wieczory, poranki, noce i dnie... Jaki jestem zm⌐czony!
Powinien bym mieå swoje wêasne piekêo dla zêoÿci, piekêo dla pychy i - piekêo
pieszczoty: koncert piekieê.
MAJACZENIA
[...]
II
Alchemia sêowa
Do mnie. Historia jednego z moich szaleΣstw.
Od dawna chwaliêem si⌐, ╛e zawêadnÑêem wszystkimi krajobrazami, jakie tylko
sÑ mo╛liwe, i uwa╛aêem za warte ÿmiechu wspóêczesne sêawy malarstwa i poezji.
szyldy, jarmarczne malowanki, niemodnÑ literatur⌐, êacin⌐ koÿcielnÑ, erotyczne ksiÑ╛ki nie liczÑce si⌐ z ortografiÑ, romanse naszych dziadków, baÿnie czarodziejskie, ksiÑ╛eczki dla dzieci, stare opery, niedorzeczne refreny, naiwne rytmy.
ùniêem krucjaty, odkrywcze wyprawy, o których brak sprawozdaΣ, republiki bez
historii, stêumione wojny religijne, obyczajowe rewolucje, przemieszczenia ras i kontynentów: wierzyêem we wszystkie czary.
Wynalazêem kolor samogêosek! - A czarne, E biaêe, I czerwone, O niebieskie, U zielone. - Ustaliêem form⌐ i takt ka╛dej ze spóêgêosek i w instynktownych rymach pochlebiaêem sobie, ╛e odkryêem poetyckie sêowo dost⌐pne, któregoÿ dnia, dla wszystkich zmysêów. Zastrzegaêem sobie prawo przekêadu.
PoczÑtkowo byêy to wst⌐pne studia. Spisywaêem milczenia i noce, notowaêem
niewyra╛alne. Utrwalaêem zawroty gêowy.
[...]
Poetycka starzyzna miaêa wielki udziaê w mojej alchemii sêowa.
Przywykêem do zwyczajnej halucynacji: z najwi⌐kszÑ êatwoÿciÑ widziaêem meczet
w miejsce fabryki, szkoê⌐ doboszów prowadzonÑ przez anioêy, kolasy na wszystkich drogach nieba, salon w gê⌐bi jeziora; potwory, misteria; tytuê wodewilu pi⌐trzyê przede mnÑ koszmary.
Pó½niej objaÿniaêem swoje magiczne sofizmaty halucynacjÑ sêów!
W koΣcu uznaêem nieporzÑdek mojego umysêu za uÿwi⌐cony. Pró╛nowaêem n⌐kany
Próbowaêem wymyÿliå nowe kwiaty, nowe gwiazdy, nowe ciaêa, nowe j⌐zyki. Wierzyêem, ╛e zyskuj⌐ nadprzyrodzone siêy. Ale có╛! Musz⌐ pogrzebaå swojÑ wyobra½ni⌐ i wspomnienia. Rozwiaêa si⌐ pi⌐kna sêawa artysty i opowiadacza!
Ja! Ja, który uznawaêem si⌐ za maga albo anioêa i czuêem si⌐ zwolniony z wszelkiej moralnoÿci, przywrócony jestem ziemi, w poszukiwaniu obowiÑzku i z szorstkÑ realnoÿciÑ w obj⌐ciach! Wieÿniak!
Prosiå wi⌐c b⌐d⌐ o przebaczenie za kêamstwo, którym si⌐ ╛ywiêem. I wyruszajmy.
Artur Mi⌐dzyrzecki
To sÑ olÿnienia, objawienia nowych ÿwiateê, "nagêe rozpoznania". Nowe oglÑdy
rzeczywistoÿci. Rimbaud przetarê tu szlak nadrealistom, onirystom, dadaistom
kubistom i tak dalej. "Iluminacje", a przynajmniej wi⌐kszoÿå z nich, powstaêy po "Sezonie w piekle", prawdopodobnie w latach 1872-1875. Niektóre teksty powstawaêy wr⌐cz w stanie narkotycznym, ale czy╛ dla prawdziwego poety caêy ÿwiat nie jest jednym cudownym i zabójczym narkotykiem? W samej poetyce mi⌐dzy "Sezonem w piekle" a "Iluminacjami" jest przepaÿå - nastÑpiêo wreszcie przejÿcie do INNEGO, odejÿcie od JA. Literaturoznawca powiedziaêby, ╛e mamy tu do czynienia ze zobiektywizowanym zapisem poetyckim. "Jeszcze dalej mo╛e byå tylko koniec ÿwiata." Tu sÑ obrazy, których nikt dla nikogo nie wymyÿla, one po prostu Sñ. Jeszcze w 1875 roku Rimbaud myÿli o wydaniu swoich nowych poematów, lecz wkrótce i na to machnie r⌐kÑ. "Sezon w piekle" zostaê co prawda wydrukowany, ale Rimbaudowi zabrakêo pieni⌐dzy, aby nakêad wykupiå. "Iluminacje" pozostaêy w lu½nych r⌐kopisach.
ILUMINACJE (wybór)
DZIECIπSTWO
III
Jest w lesie ptak; jego ÿpiew zatrzymuje ci⌐ i przyprawia o rumieniec.
Jest zegar, który nie bije.
Jest trz⌐sawisko z gniazdem biaêych zwierzÑtek.
Jest katedra, która zapada si⌐, i jezioro, które si⌐ wznosi.
Jest wózek porzucony w zagajniku albo staczajÑcy si⌐ po ÿcie╛ce, przybrany wstÑ╛kami.
Jest trupa maleΣkich aktorów w kostiumach, widzisz ich na drodze wzdêu╛ ÿciany lasu.
Jest wreszcie, kiedy czujesz gêód i pragnienie, ktoÿ kto ci⌐ wyp⌐dza.
IV
Jestem ÿwi⌐tym zatopionym w modlitwie na terasie - jak spokojne bydêo, które pasie si⌐ a╛ po morze Palestyny.
Jestem uczonym w ciemnym fotelu. Gaê⌐zie i deszcz bijÑ w okna biblioteki.
Jestem piechurem na wielkiej drodze w karêowatym lesie, haêas ÿluz zagêusza
Mógêbym byå porzuconym dzieckiem na molo wychodzÑcym na peêne morze, maêym
chêopcem do posêug idÑcym alejÑ, której czoêo dotyka nieba.
ùcie╛ki sÑ kêujÑce. Pagórki okrywajÑ si⌐ janowcem. Powietrze jest nieruchome.
Jak odlegêe sÑ ptaki i ½ródêa! Jeszcze dalej mo╛e byå tylko koniec ÿwiata.
Jan Kott
ZDANIA
Mglisty ranek lipcowy. Smak popioêu unosi si⌐ w powietrzu. Zapach drzewa potniejÑcego w kominie - kwiaty wymokni⌐te - bezêad przechadzek - m╛enie kanaêów na polach. - A czemu╛ jeszcze nie zabawki i nie wonne kadzidêa?
PrzeciÑgnÑêem sznury z dzwonnicy na dzwonnic⌐; wieΣce od okna do okna, zêote
êaΣcuchy od gwiazdy do gwiazdy - i taΣcz⌐.
Wysoki staw paruje nieustannie. Jaka╛ czarownica wzniesie si⌐ na biaêym zachodzie? Jakie fioletowe deszcze spadnÑ?
Gdy fundusze publiczne tracone sÑ na ucztach braterskich, w chmurach dzwoni
dzwon z ró╛owego ognia.
Odÿwie╛ajÑc przyjemny smak tuszu, pyê czarny pada leciuchno na moje czuwanie.
- Obni╛am pêomienie ÿwiecznika, rzucam si⌐ na êó╛ko i - zwrócony ku cieniowi - widz⌐ was, moje dziewcz⌐ta, moje królowe!
Jarosêaw Iwaszkiewicz,
Jerzy Rytard
ODJAZD
Doÿå widziaêem. Wizja oczekiwaêa w ka╛dej aurze.
Doÿå miaêem wszystkiego. Szumy miast, wieczorem, i w sêoΣcu, i zawsze.
Doÿå poznaêem. Stacje ╛ycia. - O Szumy i Wizje!
Odjazd z nowym uczuciem i w nowym zgieêku!
CZUWANIA
I
To wytchnienie w ÿwietle, i ani gorÑczka, ani miêosne omdlenie, na êó╛ku albo
na êÑce.
To przyjaciel. Po prostu przyjaciel, ani sêaby, ani szalony.
To ukochana, ani dr⌐czona, ani dr⌐czÑca. Ukochana.
Powietrze i ÿwiat, za którymi si⌐ nie goni. ╜ycie.
- Czy tak to byêo naprawd⌐?
- I sen dr⌐twieje nagle.
SCENY
Stara Komedia ciÑgnie swoje akordy i rozdziela sielanki: Bulwary estrad.
Dêuga grobla drewniana od kraΣca do kraΣca skalistej przestrzeni, gdzie
barbarzyΣski têum krÑ╛y pod ogoêoconymi drzewami.
W korytarzach czarnej gazy, podÑ╛ajÑc za przechodzÑcymi z latarniami i liÿåmi.
Ptaki misteriów spadajÑ na mularski ponton poruszany przez archipelag, pokryty êodziami widzów.
Liryczne sceny pochylajÑ si⌐ ze skoÿnych nisz pod plafonami, przy d½wi⌐kach fletu i tamburynu, wokóê salonów nowoczesnych klubów albo sal staro╛ytnego Wschodu.
Czarodziejskie widowisko rozgrywa si⌐ na szczycie uwieΣczonego zagajnikiem
amfiteatru - Albo skrzy si⌐ i moduluje dla Beotów, w cieniu falujÑcych lasów,
u granic uprawnych pól.
Opera komiczna na naszej scenie podzielona jest na przecinajÑce si⌐ granice
dziesi⌐ciu przepierzeΣ rozstawionych mi⌐dzy galeriÑ a ÿwiatêami.
Artur Mi⌐dzyrzecki
JUTRZENKA
UÿcisnÑêem jutrzenk⌐ letniÑ. Cisza spoczywaêa na frontach paêaców. Woda byêa
i ciepêe, a drogie kamienie spoglÑdaêy na mnie i skrzydêa podnosiêy bez szmeru. Spotkaêem naprzód kwiat na ÿcie╛ce rojÑcej si⌐ od blasków ÿwie╛ych a bladych, który powiedziaê mi swe imi⌐. ùmiaêem si⌐ do wodospadu, który rozbryzgiwaê si⌐ w warkocze piany poÿród sosen; na szczycie srebrzystym poznaêem bogini⌐. Wtedy zdjÑêem zasêon⌐ jednÑ po drugiej. W alei, wymachujÑc r⌐koma. Na równinie wydaêem jÑ kogutowi. W wielkim mieÿcie kryêa si⌐ mi⌐dzy dzwonnice i koÿcioêy, a ja goniêem jÑ, biegnÑc jak ½rebak po marmurowych bulwarach. Powy╛ej drogi, w pobli╛u gaju laurowego, okryêem jÑ pozbieranymi zasêonami i poczuêem z lekka jej ogromne ciaêo. Jutrzenka i dzieci⌐ upadli pod lasem. W chwili zbudzenia si⌐ byêo poêudnie.