home
***
CD-ROM
|
disk
|
FTP
|
other
***
search
/
Secret Service 44b
/
SSERVCD_44B.bin
/
cd
/
leg.txt
< prev
next >
Wrap
Text File
|
1997-02-15
|
48KB
|
1,750 lines
By Mamut
Cztery czo│gi typu "Predator"
wyjecha│y z bocznej ulicy.
Prowadzone we wzorowej kolumnie,
stanowi│y chlubΩ ca│ej ┐andarmerii.
Ich piaskowej barwy, wypucowane "na
glanc" pancerze b│yszcza│y
niepewnie w po│udniowym s│o±cu.
Stanowi│o to swoisty kontrast dla
zniszczonej dzielnicy miasta, kt≤ra
przypomina│a teraz strefΩ wojenn╣.
Swoj╣ drog╣, dzielnica BYúA stref╣
wojenn╣. Sztabs-kapitan spojrza│ z
ponur╣ satysfakcj╣ na swych
podopiecznych. Ubrani w khaki
mundury ┐o│nierze przemykali miΩdzy
zabudowaniami, szu kaj╣c dogodnych
pozycji do umiejscowienia stanowisk
ogniowych. Setka piechur≤w, cztery
czo│gi i dwa transporety
opancerzone - ma│a armia
sztabs-kapitana Morlowe'a, jednego
z ostatnich "prawdziwych trep≤w".
Jego ma│a, murzy±ska armia zlo┐ona
jedynie z "cz arnych braci". Cool.
Morlowe rozejrza│ siΩ po
zniszczonym skrzy┐owaniu, nie
opodal kt≤rego sta│. Asfalt w wielu
miejscach by│ po prostu stopiony od
gradu pocisk≤w, podobnie od│amki
granat≤w - znaczy│y ulicΩ dymi╣cymi
wyrwami. Kilkutonowe czo│gi, kt≤re
ni edawno przejecha│y tΩdy, tak┐e
zrobi│y zrobi│y swoje.
Sztabs-kapitan wyplu│ pozosta│o£ci
swego grubego cygara, u£miechn╣│
siΩ. "Pustynne Szczury walcz╣.
Pok≤j." g│osi│ napis, kt≤ry malowa│
sprayem na £cianie jeden z jego
ludzi. Dow≤dca postawi│ ko│nierz
swej upstrzonej plamkami kamuflarzu
kurtki. Jego oddzia│ - Pustynne
Szczury - charakteryzowa│ siΩ
totaln╣ niesp≤jno£ci╣ w
umundurowaniu. Jedyn╣ wsp≤ln╣ cech╣
ludzi nale┐╣cych do jednostki by│y
dopasowane pagony. Morlowe wycofa│
siΩ w cie± rzucany przez z
niszczony wie┐owiec. Zadar│ do g≤ry
g│owΩ, ciΩ┐kie bloki betonu zwisa│y
na stalowych drutach, ko│ysz╣c siΩ
niebezpiecznie. Odwr≤ci│ siΩ.
Zmierza│ w jego stronΩ oficer
│╣czno£ciowy.
- Sir, potrzebny raport!
Transmisja od WΩ┐a Legionu!
Morlowe wzdrygn╣│ siΩ. Wiedzia│,
┐e przeprowadzana przez niego
operacja jest wa┐na, ale transmisja
od WΩ┐a oznacza│a nielich╣ aferΩ.
- Gdzie, panie Smith? -
odpowiedzia│ na salut m│odszego
┐o│nierza.
- ProszΩ za mn╣, sir. To niedaleko
- Smith wskaza│ prowizoryczne
stanowisko │╣czno£ciowe za
betonowym za│omem.
- Szybko siΩ uwinΩli£cie. Czy Cage
dopilnowa│ wszystkiego?
- Tak, oczywi£cie, sir - odpar│
zapytany.
Przeszli przez ulicΩ. Teraz
Morlowe zmuszony by│ ju┐ biec,
Smith mia│ bowiem d│u┐sze nogi i
szybciej nimi przebiera│. Po chwili
sztabs-kapitan siedzia│ ju┐ przy
wideofonie.
- Sektor - zerkn╣│ na mapΩ - ≤smy.
Oddzia│ Pustynne Szczury - Czarne
Komando. Melduje siΩ sztabs-kapitan
Peter Morlowe. - zameldowa│ siΩ
prze│o┐onemu.
- PrzyjΩte - na ekranie pojawi│a
siΩ twarz WΩ┐a Legionu, Madine. -
B╣dƒcie pozdrowieni, Morlowe. Mam
nadziejΩ, ┐e nie przeszkadzam?
- Nie, sir.
- Jak wygl╣da status?
- Sir, wpl╣tali£my siΩ w nie lada
kaba│Ω. Nie do£µ, ┐e woz≤w nie
mo┐emy odnaleƒµ, trafili£my w sam
£rodek wojny gang≤w! Sir. - doda│
po chwili z szacunkiem.
- Sektor ≤smy, m≤wicie? - widaµ
by│o, ┐e Madine wpisuje co£ na
stoj╣cej obok konsoli.
- Tak. Cztery jednostki od
po│udniowej rampy, sir.
Przez chwilΩ panowa│a cisza.
- Obawiam siΩ, i┐ w obecnej chwili
nie mo┐emy wam pom≤c. Nie siΩgamy
tam, moi ludzie pracuj╣ ju┐ nad
wys│aniem odpowiedniego pisma do
burmistrza. To nie nasza
jurysdykcja, Morlowe. Nie
obawiajcie siΩ, to tylko kwestia...
Jego dalsze s│owa zosta│y
zag│uszone przez potΩ┐n╣ eksplozjΩ.
Morlowe rzuci│ s│uchawkΩ. Bieg│ od
swych ludzi.
Na ziemi le┐a│o ju┐ piΩtnastu jego
ludzi. Jeden z "Predator≤w",
obrzucony "koktajlami Mo│otowa",
p│on╣│ jaskrawym ogniem. Z pomiΩdzy
budynk≤w wybiegali ludzie
wyposa┐eni w p≤│automatyczne
karabiny WK4. Ma│a armia
sztabs-kapitana pozostawa│a w
rozsypce. N a polu bitewnym panowa│
totalny chaos po│╣czony z
dezorganizuj╣cym horrorem.
- Trzymaµ szyk! - wrzasn╣│ na ca│e
gard│o Morlowe. - Szyk! Yuri!!!
Wezwij obs│ugΩ nazie...
Tu┐ obok niego eksplodowa│ pocisk
moƒdzierzowy. Cia│o dow≤dcy
wyrzuci│o w powietrze. Gdy upad│o,
sztabs-kapitan ju┐ nie ┐y│.
John Hopper patrzy│ siΩ w mΩtne
wody rzeki. Oparty o podporΩ mostu,
kontemplowa│ zerwanie swego
ostatniego zwi╣zku. Na tym polu
nigdy specjalnie mu siΩ nie
uk│ada│o - podobnie jak ostatnio,
trzy ostatnie odesz│y od niego, w
gruncie rzeczy, przez g│upstwo .
Nie chcia│ tego roztrz╣saµ. Zgasi│
papierosa i wyrzuci│ niedopa│ek za
siebie. By│o zimno, okoliczne
latarnie pozostawa│y wspomnieniem.
Tu, w slumsach, ma│o kogo
obchodzi│o o£wietlenie. Ludzie
skupieni wok≤│ p│on╣cych £mietnik≤w
i beczek, oddawali siΩ j edynej
przyjemno£ci - narzekaniu. Smutne,
czy┐ nie?
- »ycie nie jest sprawiedliwe? -
Hopper chuchn╣│ na zgrabia│e palce.
Temperatura wynosi│a dwa stopnie
powy┐ej zera. Wiedzia│, ┐e ju┐
nied│ugo bΩdzie jeszcze zimniej.
Dlatego w│a£nie cieszy│ siΩ
ostatnimi "plusowymi" dniami. Mimo
wszystko, jak na gust sier┐anta
grupy porz╣dkowej Legion, by│o za
zimno. Wsadzi│ d│onie do kie
szeni swej d│ugiej, zielonej kurtki
i poszed│ w stronΩ najbli┐szej
stacji metra.
Mija│ ich wszystkich. Twarze
zwr≤cone w jego stronΩ z niejak╣
zawi£ci╣, groƒne pomruki,
nienawistne spojrzenia. Swoj╣
drog╣, nie dziwi│ siΩ, ale te┐ i
nie wsp≤│czu│. Hopper zawsze
twierdzi│, ┐e lumpy, kloszardzi i
tzw. jednostki nie nale┐╣ce do
spo│ecze± stwa byli sami sobie
winni. Tak zosta│ wychowany,
narkomani, S│abi, wreszcie bezdomni
- nie potrafi╣ tworzyµ zdrowego
krΩgos│upa spo│eczno£ci. Mo┐na im
pomagaµ....
Hopper otrz╣sn╣│ siΩ. W ci╣gu
ostatnich kilku chwil zd╣┐y│ sobie
kilka razy zaprzeczyµ. Postawi│
ko│nierz i przy£pieszy│ kroku.
Pager nie odpowiada│. Nick
Graveman od│o┐y│ s│uchawkΩ i zakl╣│
cicho. Do Hoppera usi│owa│
dodzwoniµ siΩ ju┐ od p≤│ godziny.
Wyszed│ z budki telefonicznej i
rozejrza│ siΩ po ulicy w
poszukiwaniu samochodu. Min╣│
przechodz╣cych ludzi i wsiad│ do
auta.
- No i - spyta│ znudzonym g│osem
siedz╣cy za kierownic╣ porucznik
Elias.
- No i nic. Kur**, ale zi╣b! -
m│odszy ┐o│nierz trzasn╣│ drzwiami
- S│uchaj, Harry, trzeba bΩdzie tam
do niego pojechaµ. No s│uchaj,
przepraszam. Taki rozkaz.
- Spoko, stary. - Jeep z napΩdem
na cztery ko│a ruszy│.
Zaczyna│ padaµ deszcz. Na szybie
osiada│y pierwsze krople wody.
Graveman otworzy│ drzwi i wszed│
do £rodka. Warsztat naprawczy
starego Mosze Blumeiera zion╣│
gor╣cem pracuj╣cych maszyn i
przyt│aczaj╣c╣ woni╣ spalarki. Nick
przeszed│ pomiΩdzy sto│ami i
podnosnikami i uda│ siΩ po
skrzypi╣cych schodach na g≤rΩ.
Nigdy ni e lubi│ domu, w kt≤rym
mieszka│ Hopper. Mimo, i┐ John nie
mia│ do niego ┐adnych zastrze┐e±,
Gravemanowi stary »yd wydawa│ siΩ
nieco dziwny.
Kiedy wdrapa│ siΩ na g≤rΩ, by│ ju┐
porz╣dnie zmΩczony. Mieszka│ w
nowoczesnym budownictwie, gdzie
brak windy by│ rzecz╣ nie tyle
karygodn╣, co absurdaln╣. Natomiast
dwupiΩtrowy dom Hoppera takowej nie
posiada│.
Sier┐ant Graveman zastuka│ do
drzwi. Odrapane z resztek
niebieskiej farby wygl╣da│y
paskudnie. Przez chwilΩ na
korytarzu panowa│a cisza,
przerywana jedynie g│o£nymi
uderzeniami kropli o szyby budynku.
- Wlaz│! - us│ysza│ Graveman.
Otworzy│ odra┐aj╣ce drzwi i
wkroczy│ do £rodka. Hoppera zasta│
w takiej pozycji, jak zawsze. John
le┐a│ na │≤┐ku, leniwie ogl╣daj╣c
telewizjΩ. CzΩsto zastanawia│ siΩ
nad tym, czy Hopper prowadzi
jakiekolwiek ┐ycie osobiste,
prywatne.
- Yo, bracie.
Johnny uni≤s│ do g≤ry opart╣ dot╣d
na brzuchu d│o±.
- Co porabiasz?
Hopper podni≤s│ siΩ do pozycji
siedz╣cej. Wygl╣da│ gorzej, ni┐
Graveman przypuszcza│. Mia│ na
sobie jedynie niebieskie szorty i
szar╣, szorstk╣ bluzΩ. Do tego
kilkudniowy zarost i potargane
w│osy.
- Jak widzisz, stary. Obijam siΩ.
Czego chcesz?
- Jeste£ nam potrzebny w Czwartym,
brachu. Co ty na to?
Sierzant Hopper wzruszy│
ramionami.
- Spoko. Daj mi siΩ tylko umyµ.
Boooing...
Graveman wzruszy│ tylko ramionami.
SiΩgn╣│ po pilota od telewizora, a
Hopper pocz│apa│ do │azienki. úatwo
posz│o, pomy£la│. Widaµ, ┐e
Johnny'emu brakowa│o zajΩµ - nigdy
nie by│ chΩtny do roboty
wieczorami. Nick zmieni│ stacjΩ.
Jednym uchem przys│uchuj╣c siΩ
stacji muzycznej, rozejrza│ siΩ po
mieszkaniu przyjaciela. Marzenie
wiΩkszo£ci nastolatk≤w? Pod £cian╣
ogromny telewizor o walcowatym
ekranie, sprzΩt HI-FI wysokiej
klasy, p≤│ki uginaj╣ce siΩ pod
r≤┐nymi rzeczami. Gdyby nie by│a to
tak zagracona kawa lerka, Nick
got≤w by│by w niej zamieszkaµ. Nie
by│o tak.
Po piΩtnastu minutach byli ju┐ na
dole. Deszcz wzmaga│ siΩ, gdy
prawie biegli do samochodu. Hopper
usiad│ z ty│u i poda│ rΩkΩ
Eliasowi.
- Cze£µ, Harry. - ich u£cisk by│
mocny. Zdecydowany.
- John.
Samoch≤d ruszy│ w stronΩ Czwartego
Posterunku Legiou. Przez chwilΩ
panowa│o niezrΩczne milczenie.
Dopiero gdy wyje┐d┐ali na
autostradΩ, odezwa│ siΩ Elias.
- John, nie pytasz, po co tam
jedziemy?
Hopper spl≤t│ palce.
- Podejrzewam, ┐e wiecie tyle, co
ja.
- To znaczy nic - wtr╣ci│
Graveman.
- Fakt. Wiesz, widzia│em wreszcie
"W£ciek│e Psy".
- No i? - rozmowa o┐ywi│a siΩ.
- Bardzo to £rednie. Wiesz,
Tarantino £wietnie buduje nastr≤j,
ale nie podzielam euforii, jaka
wszystkich ogarnia. Rozumiesz?
- Uhm... To znaczy nie. S│uchaj,
czy ty aby na pewno widzia│e£ ten
film? Gadasz jakby£ widzia│ jedynie
fragment.
- Rzecz gustu - wtr╣ci│ Elias.
Porucznik postanowi│ nie
zatrzymywaµ siΩ przed wej£ciem na
komisariat, tylko pojecha│ od razu
na kryty parking. Godzina 21:43.
Leje jak z cebra, w dodatku wieje
wiatr. W tak╣ pogodΩ najchΩtniej
zaszy│by siΩ z ┐on╣ gdzie£ przy
kominku... Ona, zaledwie o d wa
lata m│odsza od niego brunetka, w
swym kremowym swetrze, w kt≤rym
zawsze tak £wietnie wygl╣da. Tak
siΩ rozmarzy│, ┐e nie zauwa┐y│
nawet, gdy szli w stronΩ windy.
Z zamy£lenia wyrwa│ go dopiero
dzwonek nadje┐d┐aj╣cej platformy.
Wzi╣│ g│Ωboki oddech. Wraz z
Gravemanem i Hopperem musia│ stawiµ
siΩ u bezpo£redniego prze│o┐onego,
Greeda. Nigdy nie lubi│ specjalnie
tych wizyt. Greed by│ bowiem
masywnym gburem o postΩpu j╣cej
│ysinie. Pali│ tanie cygara i
zawsze unosi│a siΩ wok≤│ niego
jak┐e zatΩch│a atmosfera piwa i
potu.
Zastukali do drzwi. Prawie
tradycyjnie ju┐ na korytarzu przez
chwilΩ panowa│a prawie idealna
cisza, zniknΩ│a u│amek sekundy po
tym, jak tylko us│yszano g│os
m≤wi╣cy "Wej£µ".
- Wej£µ!
Elias nacisn╣│ na klamkΩ i w
towarzystwie dw≤ch Legionist≤w
wkroczy│ do £rodka. Biuro Greeda
wygl╣da│o lepiej, ni┐ mo┐na by│o
siΩ po nim spodziewaµ. Przede
wszystkim te dwadzie£cia kilka
metr≤w kwadratowych zosta│o
wreszcie porz╣dnie zagospodarowane.
Po chwili kolejna niespodzianka - w
pokoju pr≤cz Greeda siedzieli
jeszcze W╣┐ Legionu Madine oraz
etatowy Uberhacker, Annesen.
Szaleniec.
- Hare Kriszna! - Annesen skoczy│
do Eliasa i u£cisn╣│ mu serdecznie
d│o±.
- Nie nazywaj mnie tak, Annesen -
warkn╣│ Elias. Zachowanie
informatyka wytr╣ca│o go z
r≤wnowagi.
Dwudziestoletni Albert Annesen
uznany zosta│ za "cudowne" dziecko
raczej przez przypadek. Mimo, i┐ na
komputerach zna│ siΩ do£µ dobrze,
to tzw. Bon Ton siΩ go nie ima│.
D│ugie, powi╣zane w dreaddy czarne
w│osy opada│y ciΩ┐ko na bia│y
szpitalny fartuch. P oza tym
ko±cz╣cy siΩ w okolicach ud T-Shirt
z nieod│╣cznym napisem »YCIE NIE
»YJE, ra┐╣co zielone spodnie
trzyczwarte i wi£niowego koloru
brudne glany tworzy│y klimat zgo│a
odmienny od powa┐nego. Fakt faktem,
i┐ wiΩkszo£µ ludzi w firmie
przyzyczai│a siΩ do idiotycznego
sposobu bycia dzieciaka i nie
stawa│ siΩ on ju┐ tak czΩstym
tematem ┐art≤w.
- Spoko - Uberhacker (mia│ to
wypisane na plecach kitla) zwr≤ci│
siΩ do sier┐ant≤w. - Cze£µ. -
wr≤ci│ na miejsce.
Madine obserwowa│ to z niejakim
rozbawieniem. Dla cz│owieka "z
g≤ry" zachowania Alberta by│y
cokolwiek osobliwe. Swoj╣ drog╣,
ca│a dzia│aj╣ca pod batut╣
Annesena, sekcja informatyczna
zachowywa│a siΩ podobnie. I wszyscy
s│uchali Nine Inch Nails.
- Starczy tych ┐art≤w - mrukn╣│
Greed. - Przejdƒmy do rzeczy.
Madine?
W╣┐ u£miechn╣│ siΩ ponuro.
- Sprawa wygl╣da nie najlepiej.
Wszyscy wiemy - zapali│ papierosa -
o przechwyconych w sektorze ≤smym
wozach bojowych "Tapir-5". Co
gorsza, na pok│adzie ka┐dego z nich
s╣... mo┐e by│y pociski "Igor".
Mieli£my na nie namiar i Czarne
Komando zosta│o wys│an e, by je
przej╣µ. Cztery "Predatory", stu
piechur≤w i trochΩ innych rzeczy...
Oto ich ostatnia transmisja.
Nacisn╣│ guzik na konsoli przy
biurku Greeda i na ekranie
stoj╣cego pod £cian╣ telewizora
pojawi│ siΩ obraz.
Zakurzona twarz Morlowe'a ukaza│a
siΩ na pierwszym planie. Tu┐ za nim
sta│ Smith, oficer │╣czno£ciowy.
Dow≤dca by│ wyraƒnie zmΩczony,
mroƒne powietrze i ciΩ┐ka trasa
os│abi│y silnego ┐o│nierza.
- Sir, wpakowali£my siΩ w nie lada
kaba│Ω. Nie do£µ, ┐e woz≤w nie
mo┐emy odnaleƒµ, to wpakowali£my
siΩ w sam £rodek wojny gang≤w! Sir.
Elias przys│uchiwa│ siΩ temu w
milczeniu. Powi≤d│ wzrokiem po
pozosta│ych. Madine g│adko ogolony
i ostrzy┐ony oficer ko│o
czterdziestki. Czysty mundur i
nieco pedantyczny spos≤b bycia
wyr≤┐nia│ go z towarzystwa. Za jego
przeciwstawie±stwo uznaµ mo┐na by│
o Greeda. MΩ┐czyzna, kt≤rego
stopnia nie zna│ nikt, ubrany w
br╣zowe spodnie i bia│╣, przepocon╣
koszulΩ w zamy£leniu gryz│ cygaro.
Graveman przeczesywa│ swe ciemne
w│osy palcami i co chwila kl╣│
ordynarnie. »ylasty Elias nie
zdradza│ ┐adnych emocji. Z k olei
Hopper wydawa│ siΩ byµ zadowolony.
Po jego twarzy b│╣ka│ siΩ
u£mieszek, nie znikn╣│ on nawet
wtedy, gdy na ekranie pojawi│y siΩ
pierwsze eksplozje. Wydawa│oby siΩ,
i┐ wszystko to zd╣┐y│ ju┐
przewidzieµ.
Madine wsta│ i zgasi│ telewior.
By│ do£µ blady.
- Panowie - zacz╣│. - Rozumiecie
chyba nasz╣ sytuacjΩ. Musicie
odzyskaµ pociski z pojazd≤w i
wr≤ciµ z nimi do odpowiedniego
podsektoru. Je┐eli odnajdziecie
kogo£ z Czarnego Komanda,
sprowadƒcie do nas. Jakie£ pytania?
Graveman podni≤s│ rΩkΩ.
- Ile os≤b, sir?
- Z racji ostatniej waszej akcji w
hotelu, grupa sier┐. Hoppera
przesta│a istnieµ. Fakt faktem, ┐e
zale┐y nam na jak najmniejszym
rozg│osie, wa┐ne jest, by wziΩ│o
udzia│ jak najmniej os≤b. Dlatego
dow≤dztwo powierzam porucznikowi
Eliasowi. Pr≤cz waszej t r≤jki
pojedzie jeszcze hmm... Samob≤jcza
Grupa pod waszym bezpo£rednim
dow≤dztwem. Podkre£lam jednak,
szefem jest Elias.
- DziΩkujΩ, sir. - Nick stukn╣│
obcasami.
- Je┐eli to wszystko, nie mo┐emy
pu£ciµ tam wiΩkszej ni┐ ta grupy.
Sk│ada siΩ na to kilka rzeczy:
Primo, nikt nie mo┐e dowiedzieµ siΩ
o zagro┐eniu. Secundo, wiecie jak
usytuowany jest sektor ≤smy. Mamy
do niego doj£cie jedynie od
po│udnia. Wszystkie inne proste
kontrolowane s╣ przez Syndykat.
Hopper wsta│.
- Kto bΩdzie kontrolowa│ przep│yw
danych?
Madine spojrza│ na Greeda, kt≤ry
wzruszy│ ramionami.
- Annesen, a kto? Wszyscy i tak na
chorobowym! - ┐╣chn╣│ siΩ.
Odpowiedzia│ mu zduszony chichot
Gravemana.
- Kiedy... - potar│ nos Hopper. -
ruszamy?
- Ju┐. Teraz. Nie marszcz
pingwina.
22:56. Drzwi rozsunΩ│y siΩ z
sykiem. Przez chwilΩ s│ychaµ by│o
jedynie │oskot wiruj╣cych │opat
helikoptera. Dopiero p≤ƒniej
odezwa│ siΩ Hopper:
- Na trzy wybiegamy w szyku i
rozstawiamy sprzΩt! Jessup, trzymaj
siΩ mnie. PamiΩtajcie, je┐eli
zauwa┐ycie czyj╣£ obecno£µ,
powiadomcie najpierw mnie!
Zrozumiano?
- Tak jest! - sze£ciu ┐o│nierzy
odpowidzia│o mu zgodnym ch≤rem
baryton≤w.
- OK. Raz!... - Hopper spojrza│ na
rozpo£cieraj╣c╣ siΩ wok≤│ £cianΩ
deszczu. - Dwa!... Trzy!
Sze£ciu ciΩ┐kozbrojnych kolesi
opu£ci│o wnΩtrze helikoptera.
Hopper uderzy│ trzy razy wnΩtrzem
dloni w £cianΩ wehiku│u, po czym
sam wyskoczy│. Jego stopy wbi│y siΩ
kilka centymetr≤w w grz╣kim
gruncie. Sier┐ant zdj╣│ z plec≤w
karabin szturmowy i przykucn╣ │.
Spojrza│ na niebo. W atramentowo
czarn╣ noc odlatywa│y w│a£nie dwa
helikoptery, na ziemiΩ spada│y
ciΩ┐kie, zimne krople. îwietnie.
K╣tem oka ujrza│ biegn╣cych w
stronΩ zabudowa± Eliasa i
Gravemana. Powinien zrobiµ to samo.
Je£li chce prze┐yµ. D│u┐sze
pozostawanie na otwartym terenie
mo┐e siΩ ƒle odbiµ na zdrowiu,
cia│o Hoppera zawsze ƒle znosi│o
o│≤w. Sier┐ant zebra│ siΩ w sobie i
przygarbiony ruszy│ wzd│u┐
b│otnistej £cie┐ki. Podczas biegu
rozgl╣da│ siΩ na boki. Po
wewnΩtrznej stronie jego czarnej,
plastikowej przy│bicy he│mu
przewija│y siΩ kolumny liczb, swe
domys│y snu│ skaner. Min╣│ cztery
sprasowane samochody i wysokim
skokiem przesadzi│ le┐╣c╣ w poprzek
jego trasy belkΩ. Wreszcie dobieg│
do pierwszych zabudowa±. Tam te┐
siΩ zatrzyma│. Przez ch wilΩ sta│
nieruchomo, pozwalaj╣c, by jego
oddech siΩ uspokoi│ i wr≤ci│ do
normalnego rytmu. Poprawi│ pod
brod╣ ta£mΩ podtrzymuj╣c╣ he│m na
g│owie. Osun╣│ siΩ na ziemiΩ.
Hopper czu│ siΩ bardzo zmΩczony,
ƒle przygotowa│ siΩ do tego biegu.
Zar≤wno psychiczn ie jak i
fizycznie. Odkaszln╣│ i podni≤s│
g│owΩ. Szed│ do niego Graveman.
- Co£ kiepsko wygl╣dasz, brachu.
Hopper podrapa│ siΩ po nie ogolonej szczΩce.
- Mo┐e? Co£ znaleƒli£cie?
- Nic. Chodƒ, bΩdzie transmisja od
Annesena.
Sier┐ant podni≤s│ siΩ i pocz│apa│
ciΩ┐ko za przyjacielem.
Na ekranie pojawi│o siΩ logo
Legionu. Potem kolejno b│yska│y
z│ote litery. Przez chwilΩ komputer
bucza│, wreszcie na ekranie
pojawi│a siΩ twarz Annesena.
- Cze£µ, moi drodzy - obraz
pojawia│ siΩ z sekundowym
op≤ƒnieniem, dlatego te┐ ruchy warg
informatyka nie wsp≤│gra│ z
wypowiadanymi przez niego
kwestiami. - Gdzie jeste£cie?
Graveman przeczesa│ palcami swe
bujne w│osy.
- Dwie minuty biegu, na p≤│noc od
strefy zrzutu. Ju┐ wiesz?
Przez chwilΩ panowa│a cisza.
Annesen patrzy│ na mapΩ. Po chwili
odwr≤ci│ siΩ i szepn╣│ co£ do
stoj╣cego za nim mΩ┐czyzny, kt≤rego
twarz po chwili pokaza│ siΩ na
ekranie.
- Cze£µ, tu Denning. S│uchajcie,
zgodnie z tym co m≤wicie, jeste£cie
w podsektorze G5. Zgadza siΩ?
Graveman skin╣│ na Jessupa.
Ch│opak pochyli│ siΩ nad
elektroniczn╣ map╣.
- DziesiΩµ-Cztery, zakodowane!
Hopper pochyli│ siΩ nad komputerem.
- Annesen, zapamiΩtaj sobie jedno:
Je£li choµ raz spr≤bujesz twoich
g│upich ┐art≤w, to mnie
popamiΩtasz, brachu. - zagrozi│.
- Spoko, wodzu! - nie widaµ by│o,
aby Uberhacker specjalnie siΩ tym
przej╣│.
Sier┐ant spu£ci│ g│owΩ. Podszed│
do niego Elias.
- Koniec rozm≤w. Graveman,
za│atwiaj szybciej. Nie ma czasu.
- Tak jest, sir. - Nick przy│o┐y│
dwa palce do czo│a. - Albert, co
dalej?
Odpowiedzia│ mu Denning:
- Udacie siΩ dalej na p≤│noc. Po
p≤│ godzinie powinni£cie znaleƒµ
siΩ w miejscu ostatniego raportu
Morlowe'a. Stamt╣d poprowadzi was
dalej czujnik. To wszystko. Koniec
transmisji.
Graveman wy│╣czy│ komputer.
- S│yszeli£cie go! Raz, raz! -
krzykn╣│ Elias. - Hannes, Rukov
idziecie przodem razem z Hopperem!
Graveman z Marleyem i Hevakerem
p≤jdziecie w stra┐y tylnej. Bishop
i Jessup ze mn╣. Szyk bojowy!
Ruszyli.
Deszcz powoli przestawa│ padaµ.
Mimo tej poprawy, ┐o│nierze szli w
milczeniu, nie wykazuj╣c dobrego
humoru. Karabiny wzniesione do
strza│u nie przydawa│y temat≤w do
rozm≤w. Poza tym, ka┐dy doskonale
zna│ sw≤j cel. Wykonaµ misjΩ,
prze┐yµ. Nic wiΩcej, nic mniej. Bez
wyrzut≤w sumienia, bez ┐alu.
Wykonaµ, prze┐yµ, zapomnieµ. Takie
proste? Bior╣c pod uwagΩ
potencjalne niebezpiecze±stwa, nie.
Legioni£ci przedzierali siΩ przez
d┐unglΩ kabli, betonowych s│up≤w i
drut≤w. Zar≤wno Rukov jak i Hannes
okrutnie siΩ p ocili. Obaj kaemi£ci
wyposa┐eni byli w podw≤jnej
grubo£ci zbroje i najciΩ┐szy
sprzΩt. W obecnych warunkach nawet
oni nie wytrzymywali.
Pierwszy zobaczy│ to Hopper.
»o│nierz zatrzyma│ siΩ i przykl╣k│
na jedno kolano. Uni≤s│ do g≤ry
bro±, nakazuj╣c wstrzymanie marszu.
- Rukov - szepn╣│ - os│aniaj mnie
z prawej. Hannes, sta± za tamtym
za│omem. Elias?!
Porucznik podbieg│ do niego i pad│
na ziemiΩ. Hopper spojrza│ na swe
odbicie w przy│bicy dow≤dcy.
Zaro£niΩty zab≤jca?
- ProszΩ o pozwolenie, Harry. -
sprawdzi│ zawarto£µ magazynka.
- Samodzielna akcja?! - prawie
krzykn╣│ Elias. - To szale±stwo...
Hmm... Poczekaj, rozstawiΩ ludzi.
Sier┐ant skin╣│ g│ow╣. Potem
ujrza│ k╣tem oka Gravemana i
Marleya biegn╣cych do najbli┐szego
budynku. Hevaker przyczo│ga│ siΩ
prawie w jego stronΩ.
- John. Uwa┐aj, OK?
- Spoko. Jak ustali│ Elias?
- W│a£nie z tym przychodzΩ. BΩdΩ
dwa metry za tob╣. Graveman i Jimmy
bΩd╣ ubezpieczali ciΩ z o, tamtych
okien. Kaemi£ci s╣ ju┐ na
pozycjach.
- A Elias?
- O niego siΩ nie b≤j. Idƒ ju┐.
Hopper poprawi│ ochraniacze i
wsta│. Zdecydowanym krokiem
przeszed│ w stronΩ pola bitwy.
Odbezpieczy│ karabin. Przez chwilΩ
zastanawia│ siΩ nad sw╣ £mierci╣,
jaka mog│aby byµ. Czu│ jednak, ┐e
na placu nie ma nikogo. Ile to ju┐
minΩ│o od momentu jego przy
st╣pienia do Legionu?
Uni≤s│ do g≤ry praw╣ rΩkΩ i
zagwizda│ przejmuj╣co. Po chwili ≤w
drgaj╣cy dƒwiΩk podchwyci│
Graveman. Hopper obr≤ci│ siΩ w
miejscu i roz│o┐y│ na boki rΩce.
Woln╣ d│o± zwin╣│ w piΩ£µ i uni≤s│
j╣ nad g│owΩ. Gwizd wzmaga│ siΩ,
gdy┐ podchwycili go tak┐e inni
┐o│nierze. Nikt nie wiedzia│, czemu
w│a£nie tak Legion sygnalizowa│
zajΩcie danego sektora. Ostatnimi
czasy wiele idea│≤w upada│o, wraz z
szeroko pojΩtym rozwojem korupcji i
zgnilizny. Byµ mo┐e w oczach tych
ludzi, patetycznych wojownik≤w
rz╣du, anonimow ych piechur≤w owe
zachowanie mia│o jeszcze jakie£
moralne podstawy.
- Czy du┐o nam jeszcze zosta│o? -
Elias spojrza│ na tl╣ce siΩ cia│o
jednego z Pustynnych Szczur≤w. -
Powiedz mi John, czy to ju┐ koniec?
Hopper milcza│. Jego cia│o
pozbawione zosta│o uczuµ ju┐ dawno.
Pozostawa│a jedynie nienawi£µ.
Czysta, nieskrΩpowana nienawi£µ do
wszystkiego, co stawa│o mu na
drodze. Nawet tak zaprawiony w
bojach ┐o│dak jak on nie potrafi│by
stawiµ czo│a temu okrucie±st wu
wyniszczaj╣cej wojny domowej.
Walczyµ z dawnymi przyjaci≤│mi...
Hopper stawi│ temu czo│a. Przegra│.
Po jego pierwszym zadaniu
pozostawa│a niemi│a pami╣tka w
postaci ci╣gn╣cej siΩ od pachwiny
do piersi blizny.
- Hopper, ilu jeszcze?
Sier┐ant zawiesi│ karabin na
ramieniu i opar│ siΩ o na wp≤│
strzaskan╣ £cianΩ.
- Nie wiem, stary... S╣dzΩ jednak,
┐e ta ofensywa siΩ przeci╣gnie. I
to mocno.
- Dlaczego?
- Po prostu wiem.
- To nie odpowiedƒ - Elias wdrapa│
siΩ na wrak "Predatora". - O,
kurwa! Matkojebca... Sp≤jrz na to!
Sier┐ant pos│usznie zbli┐y│ siΩ do
prze│o┐onego i spojrza│ ponad
p│on╣c╣ wie┐yczk╣ czo│gu. W
gigantycznym leju po bombie
znajdowa│ siΩ beznogi korpus
jednego ze Szczur≤w. Rusza│ siΩ.
- Matkojebca - powt≤rzy│
bezbarwnym g│osem Elias, po czym
zeskoczy│ z kad│uba.
Jego stopy zary│y g│Ωboko w
mia│kim koksie i porucznik na
chwilΩ straci│ r≤wnowagΩ. Przed
upadkiem uratowa│ go jego w│asny
karabin, kt≤ry kr≤tkim pchniΩciem
wbi│ w ziemiΩ.
- Wezwij Bishopa, Johnny. I chodƒ
za mn╣!
Hopper siΩgn╣│ do stalowego boku
swego he│mu aby uaktywniµ
komunikator.
- Bishop, tu sier┐ant Hopper.
Brachu, pozw≤l tu ale szybko.
Widzisz mnie? Odbi≤r. - pomacha│ do
stoj╣cej na £rodku placu postaci
rycerza rz╣du.
- Tak jest, sir. Czy to wszystko?
Odbi≤r.
- Nie, wykonaµ. Bez odbioru.
Sier┐ant zsun╣│ siΩ ostro┐nie po
stromym zboczu. Gdzieniegdzie z
koksu i piachu wystawa│y fragmenty
stalowych szkielet≤w konstrukcji.
Gdy tylko znalaz│ stabilniejsze
pod│o┐e, Hopper po£pieszy│ do
pochylaj╣cego siΩ nad cia│em
Eliasa.
- No i jak?! - krzykn╣│, nie
przerywaj╣c biegu.
- »yje! - odpar│ tryumfalnie
porucznik.
Pustynny Szczur otworzy│ oczy i
splun╣l krwi╣. Jego wzrok by│ mΩtny
i ju┐ na pierwszy rzut oka widaµ
by│o, ┐e nied│ugo opu£ci
niego£cinny pad≤│ ziemski. Zacisn╣│
piΩ£µ na stalowym napier£niku
Eliasa.
- Kt≤ra... jednostka?
- Le┐ spokojnie. Sanitariusz jest
ju┐ w drodze. Jeste£my oddzia│em
│╣czonym, ale wszyscy pochodzimy z
czwartego posterunku. Mamy tu
lidera grupy Busta, Samob≤jcz╣
GrupΩ, Gravemana, a ja jestem
potucznik Elias. Matkojebca...
- Pos│uchaj mnie, bracie
┐o│nierzu. Rozpieprzyli ca│y
oddzia│. Dwa "Predatory"
eksplodowa│y jednocze£nie. Sta│em
piΩµdziesi╣t metr≤w st╣d, kiedy
wybuch│a bomba. Urwa│o mi nogi?
- Tak, bracie. Jak siΩ nazywasz?
- Jestem Ramirez Smith, oficer
│╣czno£ciowy. Ehehe!
- Gdzie Bishop? - warkn╣│ do
Hoppera Elias.
W tym samym momencie sanitariusz
pochyli│ siΩ nad Murzynem. Otworzy│
walizkΩ i wyj╣│ z niej ma│╣
latarkΩ. Po£wieci│ ni╣ w oczy
Smithowi i zakl╣│ cicho. Na jego
wysokim czole perli│y siΩ krople
potu i deszczu.
- BΩdzie trochΩ bola│o. Jak siΩ
nazywasz? - wyj╣│ strzykawkΩ i
nape│ni│ j╣.
- Ramirez Smith. Uuuch!
Lekarz nie wyci╣ga│ ig│y z resztek
nogi Ramireza.
- Jakiej muzyki s│uchasz, Ramirez?
- docisn╣│ t│ok.
- Uuuch... ale boli, ch│opie.
Trip-Hop, pojmujesz?
- Taa, a ja tam wolΩ muzykΩ
powa┐n╣ - Bishop wyj╣│ ig│Ω i
fachowo zawi╣za│ opaskΩ
anty-infekcyjn╣. - To powinno
wystarczyµ.
Smith zapad│ w niespokojny sen.
Bishop spojrza│ na Eliasa i
Hoppera.
- Przenie£cie ch│opaka na placa.
Do reszty Grupy... No, ju┐!
Rycerze pos│usznie podnie£li cia│o
Szczura i poczΩli mozolnie wspinaµ
siΩ po zboczu leja. Zn≤w zaczyna│o
padaµ. Gdy wspinali siΩ w stronΩ
wraku "Predatora", Elias nagle
zapyta│:
- Czy jest jaka£ nadzieja, Bishop?
- Nadzieja jest zawsze, dop≤ki
pacjent ┐yje. Taka jest lekarska
etyka.
MΩ┐czyzna w szarym garniturze i
czarn╣ teczk╣ w d│oni zatrzyma│ siΩ
przy drewnianym pomo£cie. Nawet w
nocy, w powietrzu unosi│ siΩ smr≤d
gnij╣cych ryb, ciszΩ skutecznie
zag│usza│ krzyk mew. MΩ┐czyzna w
szarym garniturze zawsze dba│ o
siebie. Nie pali│, a alkohol zawsze
u┐ywa│ w ilo£ciach £ladowych. Przed
szkodliwymi promieniami s│onecznymi
jego oczy chroni│a para ciemnych
okular≤w. Przypruszone szlachetn╣
siwizn╣ w│osy nosi│ obciΩte kr≤tko,
powodowa│o to, i┐ twarz jego
wydawa│a siΩ byµ bardziej ni┐ w rz
eczywisto£ci wyd│u┐ona. MΩ┐czyzna w
szarym garniturze rozejrza│ siΩ po
otaczaj╣cych doki budynkach. W
£wietle nielicznych latarni
zniszczone, sypi╣ce siΩ rudery
rzuca│y pod│u┐ne cienie na cuchn╣cy
chodnik, drewniany pomost, wreszcie
wodΩ i unosz╣ce siΩ na jej
powierzchni rybackie kurty.
MΩ┐czyzna wyj╣│ z kieszeni
garnitura male±ki telefon kom≤rkowy
i wstuka│ na konsoli kombinacjΩ
cyfr.
- O? Ju┐ jeste£cie. - uda│
zdiwienie na dƒwiΩk g│osu jego
rozm≤wcy. - To ja, wasz zbieg.
Je£li snajper dobrze siΩ ustawi│,
to mi│o. RadzΩ wam nie strzelaµ.
Serio. - spojrza│ na rz╣d okien
ci╣gn╣cych siΩ na drugim piΩtrze
rudery. U£miechn╣│ siΩ i zgasi│ t
elefon.
W tym samym momencie znajduj╣ce
siΩ nad wej£ciowymi drzwiami do
domu okno eksplodowa│o tysi╣cem
od│amk≤w szk│a i drewna. Wypad│ z
niego wyj╣cy z b≤lu mΩ┐czyzna. Do
uszu mΩ┐czyzny w szarym garniturze
dobieg│ odg│os │amanych ko£ci.
Schowa│ telefon do kiesz eni i
szybkim krokiem uda│ siΩ wzd│u┐
ulicy.
Graveman kopn╣│ w sosnowe drzwi.
Zamek ust╣pi│ i do pokoju wbiegli
Hevaker i Marley.
- Czysto - mrukn╣│ Graveman i
podszed│ do okna.
»o│nierze rozluƒnili miΩ£nie i
u£miechnΩli siΩ nerwowo. Na ich
zachowanie wp│ywa│o po│╣czenie
desczowej pogody, p≤ƒnej pory oraz
mn≤stwa trup≤w w okolicy. Rycerze
zaczΩli szeptaµ miΩdzy sob╣.
Sier┐ant wyjrza│ na plac i odezwa│
siΩ do komunikatora.
- Johnny, tu Nick. - woln╣ rΩk╣
opar│ siΩ o parapet. - U nas
czysto. Znaleƒli£cie co£? Odbi≤r.
- Chodƒcie na plac >>TRZASK<< bioru.
Nick da│ rycerzom znak do odwrotu.
Nie chcia│o mu siΩ gadaµ.
Zastanawia│ siΩ, co znaleƒli Hopper
i Elias. Denerwowa│y go le┐╣ce
wszΩdzie trupy i pragn╣│ jak
najszybciej siΩ st╣d wynie£µ. Ma│o
obchodzi│ go fakt, i┐ Samob≤jcza
Grupa to jego przyjaciele - o d
momentu wyl╣dowania czu│ siΩ nie
najlepiej. Byµ mo┐e spowodowa│ to
telefon od Anny. Jak to by│o?
Siedzia│ wtedy w domu, ws│uchuj╣c
siΩ w padaj╣cy deszcz. Zawsze w
tak╣ pogodΩ nastawiony by│
pokojowo, prawie melancholijnie.
Mia│ zamiar wstaµ i zobaczyµ, czy
nie ma go na zewn╣trz, kiedy
zaterkota│ telefon.
- Halo? - spyta│ zachrypniΩtym
g│osem Graveman.
- Cze£µ, Nickolas. - od razu
rozpozna│ sw╣ by│╣ ┐onΩ, AnnΩ.
- Witaj. - usi│owa│ skupiµ siΩ na
jej g│osie. Deszcz wyda│ mu siΩ
nagle tak g│o£ny, my£li
przelatywa│y przez g│owΩ z
denerwuj╣cym szumem. îcisn╣│
palcami nasadΩ nosa.
- Podpisa│e£ papiery, Nickolas?
- Tak. Nie, poczekaj... Mia│em
zamiar. ZrobiΩ to. Jeste£ pewna, ┐e
tego chcesz? Mo┐emy spr≤bowaµ
jeszcze raz... - prawie j╣ b│aga│.
- Nickolas, m≤wili£my o tym ju┐
wiele razy. Nie! Co? My£lisz, ┐e
powiesz "Aniu, bydlak jestem" i ja
do ciebie wr≤cΩ? Nickolas, to nie
wystarczy. Nic nie wystarczy.
Skurwiel by│e£, jeste£ i bedziesz.
Skurwiele siΩ nie zmieniaj╣,
Nickolas. A ty do tego jes zcze
pijesz. M≤j adwokat bΩdzie o ciebie
za dwie godziny. Przyjdzie po
papiery. Cze£µ.
- Cze£µ - roz│╣czy│a siΩ.
Graveman pozosta│ jeszcze przez
chwilΩ przy aparacie. Delikatnie
od│o┐y│ s│uchawkΩ na wide│ki i
pochyli│ g│owΩ. Podni≤s│ telefon i
przyjrza│ mu siΩ. Czemu tak bardzo
kojarzy│ mu siΩ zawsze z ni╣?
Cisn╣│ nim o £cianΩ. Aparat upad│
na ziemiΩ, karbidowa obu dowa
zapobieg│a uszkodzeniu.
- Ja ciΩ kocham! - krzykn╣│ i
upad│ ciΩ┐ko na pod│ogΩ. - Jak mam
ci to powiedzieµ? Jak mam ciΩ
przeprosiµ?
Telefon zadzwoni│ znowu. Tym razem
by│ to Elias.
- Nickolas? - z zamy£lenia wyrwa│
go spokojny g│os Bishopa.
Graveman spojrza│ na niego
niewidz╣cym wzrokiem i zacisn╣│
palce na stalowym ramieniu
sanitariusza.
- Nie najlepiej wygl╣dasz, Nick.
Chodƒ ze mn╣. - sier┐ant pos│usznie
poszed│ za m│odszym stopniem
┐o│nierzem w stronΩ stoj╣cych nie
opodal Eliasa i Hoppera.
- Co tam, Harry? - spyta│, widz╣c
u│o┐one na stercie gruzu cia│o.
Odpowiedzia│ Bishop:
- Sprawa wydaje siΩ byµ prosta.
Bomba neutronowa, tak s╣dzΩ.
Widzisz, o tu - wygl╣da, jakby
zosta│a odgryziona.
Elias spojrza│ z niesmakiem na
Szczura. Ch│opak zmar│
najprawdopodobniej w czasie
transportowania. Przez chwilΩ
majaczy│ nawet o nowej broni, kt≤ra
zabija w niespotykany dot╣d spos≤b.
Potem umilk│.
Do Hoppera podszedli Rukov i
Hannes. Sier┐ant ju┐ wcze£niej
zauwa┐y│, i┐ pr≤cz Gravemana,
wszyscy cz│onkowie Samob≤jczej
Grupy odnosz╣ siΩ do niego z zimn╣
rezerw╣. Prawie z dystansem.
- Hopper, znaleƒli£my Morlowe'a.
Lepiej, ┐eby£cie to zobaczyli. -
splun╣│ Hannes.
- Poczekaj chwilΩ - sier┐ant
odwr≤ci│ siΩ i skin╣│ na Eliasa i
Gravemana.
Elias zawo│a│ Hevakera i Marleya.
- Panowie, zostaniecie tu.
Zabunkrujcie siΩ w jakim£
bezpiecznym miejscu, z kt≤rego
bΩdziecie mogli wszystko widzieµ.
LiczΩ na was.
- Tak jest, sir! - Marley stukn╣│
obcasami i obaj ┐o│nierze
odmaszerowali.
Porucznik pokiwa│ g│ow╣ i poszed│
za reszt╣ oddzia│u. Po chwili
przy│╣czy│ siΩ do niego Jessup,
najm│odszy z grupy.
- Panie poruczniku, transmisja do
pana. - rzek│, podaj╣c mu
miniaturowy monitor.
- DziΩkujΩ, ú╣czno£ciowy - Elias
zerkn╣│ na ekran.
Logo Legionu zwirowa│o. Potem
kolejno pojawi│y siΩ z│ote litery,
wreszcie ekran rozb│ys│ i pojawi│a
siΩ twarz Annesena.
- Cze£µ, Elias.
- Cze£µ, Albert. Co chcesz?
- Co znaleƒli£cie?
Elias podni≤s│ czarn╣ przy│bicΩ i
pozwoli│, by oczy przyzwyczai│y siΩ
do ciemno£ci.
- Pustynne Szczury wybite do nogi.
Rukov odnalaz│ Morlowe'a, chcemy to
zobaczyµ na w│asne oczy. Jeden ze
Szczur≤w ┐y│ jeszcze, kiedy go
odnaleƒli£my. Najprawdopodobniej
w£r≤d nas s╣ spiskowcy. Je┐eli
Smith m≤wi│ prawdΩ, kontynuowanie
misji nie ma, rozumi esz, sensu. Z
jego relacji bitwy wynika, ┐e dwa
pociski zosta│y ju┐ wykorzystane.
Nie chcΩ traciµ ludzi dla jednego
granatu. Macie jeszcze na nie
namiar?
- M≤wi│em ci ju┐, - Annesen
poskroba│ siΩ po brodzie. - ┐e
namiar mamy jedynie na "Igor Dwa".
I to bardzo s│aby. P≤ki co, musicie
kontynuowaµ misjΩ. W ka┐dym razie -
roz│o┐y│ niepewnie rΩce - popytam
siΩ.
- Cz│owieku! Ty wiesz, co tu siΩ
dzia│o? Szczury wybite! My tu,
kurwa, wsparcia potrzebujemy!
Jessup, zr≤b transfer danych nt
zdjΩµ st╣d. Robi│e£, prawda?
- Tak jest, sir. - ú╣czno£ciowy
wstuka│ co£ na konsoli prawego
przedramienia.
- Elias, przepraszam - nic nie
mogΩ zrobiµ. Kontynuujcie misjΩ.
Przys│anie posi│k≤w niemo┐liwe. -
Annesen by│ wyraƒnie zdenerwowany
sw╣ funkcj╣. - Rozumiem wasz ┐al,
m≤wi│em: zrobiΩ co w mej mocy.
Stary, ju┐ idΩ do Greeda. Pok≤j.
- Jak to: kontynuujcie misjΩ?! -
krzykn╣│ Elias. Porucznik by│
w£ciek│y, zgrzyta│ zΩbami i warcza│
na ka┐dego, kto wszed│ mu w drogΩ.
- M≤wi│em ci, ┐e nie ma szans. -
Graveman wzruszy│ ramionami i
rutynowo sprawdzi│ stan magazynka.
- Annesen obieca│, ┐e pogada z
szefostwem... No, Harry - nie patrz
tak na mnie! Annesen obieca│, to
przecie┐ blacha, stary. Normalnie
bank!
Elias warkn╣│ co£ niewyraƒnie.
Wydawa│ siΩ byµ pod│amany. Nie
podziela│ entuzjazmu m│odszego
kolegi i czu│, ┐e wszyscy id╣ na
pewn╣ £mierµ. Czemu by│o siΩ wszak
dziwiµ? Z pewnych wzglΩd≤w zar≤wno
Arcypra│at jak i reszta dow≤dztwa
nie ┐yczy│a sobie jakieg okolwiek
rozg│osu - kwestia posi│k≤w
wydawa│a siΩ byµ jasna. Porucznik
kroczy│ pewnie po piaszczystej
drodze, prowadzony przez Rukova i
Hannesa. Nie powiedzia│ im,
jednak┐e wszyscy wiedzieli.
Nietrudno by│o wyczytaµ to z
grymas≤w Eliasa i zmieszanej miny
niedosz│ego mediatora, Gravemana.
Jedynie Hopper wydawa│ siΩ byµ
spokojny w swej postawie. Pe│en
zdecydowania. Prawie determinacji.
Wygl╣da│o, jakby do£wiadczony
┐o│nierz zd╣┐y│ ju┐ dawno wykonaµ
sw≤j rachunek sumienia i
przygotowaµ do nieuniknionego sp
otkania z Kostuch╣. Porucznik
splun╣│ na ziemiΩ. Droga wydawa│a
mu siΩ d│uga i trudna. Podobnie jak
┐ycie wielu z jego podopiecznych. Z
rozmy£la± wyrwa│ go chrapliwy
okrzyk Hoppera. Pobieg│ tam bez
namys│u.
îciana pozostawa│a w│a£ciwie nie
tkniΩta, je£li nie liczyµ licz╣cej
jakie£ cztery metry d│ugo£ci i trzy
szeroko£ci wyrwy na jej £rodku. Tu┐
obok drzwi zwisa│a bezw│adnie obuta
w ciΩ┐kiego glana noga. Mimo
wzmagaj╣cego siΩ deszczu resztki
nogawki nadal si Ω tli│y, a sk≤ra
na nodze skwiercza│a i dymi│a.
TrochΩ wy┐ej, tam, gdzie wyrwa by│a
najg│Ωbsza i najbardziej poszarpana
znajdowa│ siΩ tatar. Wymieszana,
sk│Ωbiona i bezbo┐nie porozci╣gana,
bezkszta│tna masa miΩ£ni, t│uszczu
oraz ko£ci bardzo powoli zsuwa │a
siΩ po nier≤wnej, acz stromej
nawierzchni. G│owy nie pr≤bowali
nawet odnaleƒµ, wiedz╣c, i┐ nie
natrafi╣ na ni╣ w promieniu
piΩtnastu metr≤w. Jasne by│o, ┐e
Morlowe'a wyko±czono "Igorem".
Bishop podszed│ do cia│a
sztabs-kabitana i bez przekonania
poci╣ gn╣│ za fragment nogi. Z
g│o£nym chrupniΩciem kikut od│╣czy│
siΩ od reszty cia│a.
- Definitywnie "Igor". Widzisz to
zwapnienie? Rozchodzi siΩ od
wewn╣trz. Tego nie spotyka siΩ przy
zwyk│ach neuronowcach, czy┐ nie? -
pokaza│ Eliasowi ociekaj╣cy krwi╣
fragment. - O, a tu typowe dla
"Igora" skurczenie poprzeczne
┐y│ek... Horror. A jak bo li...
Elias spojrza│ na swoich ludzi.
Doskonale zna│ potΩgΩ pocisku,
wiedzia│, do czego mo┐na go
wykorzystaµ. Ba│ siΩ. Obawia│ siΩ o
bezpiecze±stwo swoje, ┐ony,
wreszcie - oddzia│u. Je┐eli
komukolwiek uda│oby siΩ stworzyµ
replikΩ "Igora", kto£ sta│by siΩ
bardz o potΩ┐ny. Spojrza│ b│agalnie
na Gravemana, tamten wzruszy│ tylko
ramionami.
- Przys│anie posi│k≤w niemo┐liwe.
Szczeg≤│y nieznane.
Hopper uni≤s│ do g≤ry rΩkΩ.
- Staµ i tak nie ma po co, prawda?
Albert mia│ racjΩ, misjΩ wykonaµ
musimy, inaczej dow≤dztwo nie
przy£le nam transportu... C≤┐ za
r≤┐nica, kiedy zginiemy? Elias...
Ty dowodzisz.
- S│uchaj, czy wiesz co ode mnie
wymagasz? - odpar│ Elias. -
Wymagasz ode mnie, bym wys│a│
dziewiΩciu ludzi na prawie pewn╣
£mierµ. To nie jest proste!
- A wiesz, co mo┐e siΩ staµ, je£li
zawiedziemy? To nasza funkcja, nasz
praca! PrzysiΩga│e£ wierno£µ,
wiedzia│e£ na co siΩ godzisz!
- Misja bΩdzie wykonana - Graveman
odwr≤ci│ siΩ i odszed│ wzd│u┐
zniszczonej ulicy. - Z tob╣, lub
nie.
- Elias? - spyta│ Hopper.
Milczenie.
- Je£li jeste£my wystarczaj╣co
dobrzy, prze┐yjemy. Elias?
Elias podni≤s│ g│owΩ.
- Ruszamy! Za piΩµ minut na placu!
- krzykn╣│.
Przez nastΩpne godziny wΩdrowali w
milczeniu. Pe│ni niemej,
fanatycznej wrΩcz determinacji
pod╣┐ali za dzier┐╣cym czujnik
Gravemanem. Przez czas ich podr≤┐y
ku nieznanemu zd╣┐y│o siΩ nieco
rozpogodziµ. Atramentowe niebo
roz£wietla│y niezliczone gwiazdy,
tworz╣c fantastyczne wzory.
Legioni£ci nie kryli siΩ ze sw╣
obecno£ci╣; czujniki wskazywa│y
zupe│ny (poza rycerzami) brak istot
┐yj╣cych, a droidy bojowe nie
nadawa│y siΩ na dzia│anie na tym
terenie... Z przodu, tu┐ za
Gravemanem szli kaemi£ci - Rukov i
Hannes. îrodkiem pod╣┐a│ dow≤dca
oraz oficer │╣czno£ciowy i
sanitariusz. Stra┐ tyln╣ stanowili
Hopper, Hevaker oraz Marley. Mimo
znacz╣cej poprawy pogody, ┐o│nierze
milczeli. S│owa Eliasa utkwi│y
wszystkim g│Ωboko w pamiΩci, nie
pozwalaj╣c na chwilΩ wewn
Ωtrznego spokoju.
Krajobraz zmieni│ siΩ trochΩ. Na
gorsze. »o│nierze nie lawirowali
ju┐ pomiΩdzy zniszczonymi
wie┐owcami, tylko poruszali siΩ po
otwartym terenie. Terenie pe│nym
wyrw, do│≤w i wype│nionych wod╣
oraz b│otem row≤w. Gdzieniegdzie
le┐a│y cuchn╣ce stery odpadk≤ w
r≤┐nego pochodzenia. Najbardziej
irytowa│y jednak wraki pojazd≤w.
Jak┐e dobitne £wiadectwo rabunkowej
polityki cz│owieka wobec jego
jedynej planety! Atmosfera w
Czwartym ú╣czonym by│a nerwowa.
Mimo wyraƒnych sygna│≤w czujnika,
ka┐dy, najmniejszy nawet ha│as
powodowa│ szczΩk odbezpieczanej
broni i kr≤tkie, gard│owe komendy.
Morale. Fajne s│owo...
Konfrontacja z wrogiem nast╣pi│a
wczesnym rankiem. Nad ziemi╣
unosi│a siΩ gΩsta mg│a, a powietrze
nasycone by│o gΩstym tonem
nadci╣gaj╣cej bitwy. Elias skin╣│
na Jessupa. Tamten bez s│owa nada│
dow≤dztwu meldunek odno£nie
spodziewanego przechwycenia prot
otypu. Wg Annesena, za p≤│torej
godziny nadlecieµ mia│y dwie
jednostki Ewaku - transportery
powietrzne.
Na znak Eliasa uprzednio
przygotowane flary wystrzeli│y w
szare niebo. BΩd╣c w powietrzu,
eksplodowa│y, i z nieba spad│y z
trzaskiem tysi╣ce iskier. StrefΩ
dzia│a± wojennych roz£wietli│o
ostre, czerwonawe £wiat│o. Czwarty
ú╣czony z krzykiem zbieg│ ze str
omego zbocza. »o│nierze do£µ
chaotycznie przyjΩli pozycje bojowe
i poczΩli okr╣┐aµ stoj╣cy samotnie
w≤z bojowy "Tapir-5". Wg wskaza±
czujnika, w│a£nie w nim znajdowa│
siΩ prototyp pocisku "Igor".
Graveman uni≤s│ g│owΩ i rozejrza│
siΩ. MiΩdzy wrakami samochod≤w
naprzeciwko niego znajdowa│ siΩ
mΩ┐czyzna. Wzmocni│ kontrolΩ wzroku
w swej przy│bicy. Odbierany przez
niego obraz zmieni│ siΩ, nabra│
zielonkawego odcienia i ┐o│nierz
widzia│ teraz wszystko pokryte
schematyczn╣ siatk╣. Zapobiega│o to
omy│kom spowodowanym chocia┐by
refleksom £wiat│a. Sier┐ant wytΩ┐y│
wzroku. MΩ┐czyzna. Wzrost: 170-175
cm. Waga: 80-90 kg. Wiek: 30-40
lat. Graveman wyskoczy│ z rowu, w
kt≤rym siedzia│ i pogna│ w stronΩ
najbli┐ szej sterty gruzu. W tym
samym momencie mΩ┐czyzna podni≤s│
siΩ i wycelowa│ w jego stronΩ
p≤│automatyczn╣ strzelbΩ. Graveman
zastyg│ w bezruchu.
- Kim jeste£? - mΩ┐czyƒni celowali
do siebie ze swych broni.
- Art, a ty - facet ze strzelb╣
ubrany by│ w czarny sk≤rzany
p│aszcz, grube, drelichowe, czarne
spodnie i czarn╣ kamizelkΩ
kulodporn╣. Na g│owie pr≤cz
czarnych okular≤w mia│ zawi╣zan╣
czerown╣ bandanΩ.
- Jestem sier┐antem Legionu. Rzuµ
bro±. - Graveman usi│owa│ odnaleƒµ
swych koleg≤w, jednak┐e bitwa
rozgorza│a na dobre. Co dziwne,
Czwarty ú╣czony natkn╣│ siΩ na ma│y
oddzia│ syndykatu i, co nie
stanowi│o odstΩpstwa od zasad, nie
by│o to spotkanie pokojo we.
- Nie s╣dzΩ, aby£ mia│ nade mn╣
przewagΩ - splun╣l Art.
- Tak?
- Uhm. Wstawaj. - rzuci│.
Graveman wsta│, nie opu£ci│ jednak
broni.
- Jestem szalony. Grave... -
nacisn╣│ spust.
KamizelkΩ na korpusie mΩ┐czyzny
przeora│o kilka serii z broni
automatycznej.
- ...Man - doko±czy│ sier┐ant.
Postanowi│ nie poprawiaµ wyroku
strza│em w g│owΩ. Zaczyna│ siΩ
starzeµ.
- Flanka! - Hopper przydusi│
faceta kolanem, po czym zmia┐d┐y│
mu g│owΩ kolb╣ broni.
Hevaker pos│usznie wywali│
magazynek, strzelaj╣c po goleniach
nadbiegaj╣cych mΩ┐czyzn. Tamci
zwinΩli siΩ z jΩkiem, a ┐o│nierz
Samob≤jczej Grupy skosi│ podbieg│ w
ich stronΩ.
Elias dobieg│ do drzwi wozu i z
hukiem otworzy│ je. Pocisk
znajdowa│ siΩ w £rodku. PieczΩµ
nienaruszona, wszystkie kable
pod│╣czone pozostawa│y do kapsu│y.
Porucznik pochyli│ siΩ nad
b│yszcz╣cym cygarem i zacz╣│
przygotowywaµ pocisk do transportu.
Do fur gonetki wbieg│ Marley.
- Hevaker nie ┐yje, Bishop zajmuje
siΩ w│a£nie Hannesem. Poza tym
wszystko dobrze. Szkoda ch│opaka...
Poruczniku, widzia│em transportery.
Zaraz tu bΩd╣.
Elias zakl╣│ cicho.
- Dobra, jaki status?
- Wr≤g w odwrocie, sir. Got≤w do
odwroty?
- Tak, zbierzcie oddzia│.
Przygotujcie siΩ do ewakuacji.
Odmaszerowaµ.
- Tak jest!
Wraz z Bishopem, ni≤s│ Graveman
brocz╣cego krwi╣ kaewmistΩ. By│a
to, na szczΩ£cie, powierzchowna
rana. Nadal wygl╣da│ jadnak
groƒnie, a Hannes oddycha│
chrapliwie. W odstΩpie kilku
metr≤w, biegli za nimi Rukov i
Jessup jako ich "stra┐ tylna".
Hopper podb ieg│ do Marleya i
klepn╣│ go w ramiΩ.
- Gdzie Elias?! - stara│ siΩ
przekrzyczeµ │oskot wirnik≤w
transportera.
- W wozie! Kaza│ mi wracaµ, zaraz
bΩdzie! - rozmowΩ skutecznie
uniemo┐liwia│ huk pok│adowych
karabin≤w maszynowych, kt≤re
stanowi│y ochronΩ dla wycofuj╣cego
siΩ wojska.
- I ty go pos│ucha│e£? Chodƒ ze
mn╣!
Ruszyli w stronΩ przewr≤conego
wozu.
Elias le┐a│ na plecach, ciΩ┐ko
oddychaj╣c.
- Ale to ciΩ┐kie! Dobrze, ┐e
jeste£cie... Hopper, podnie£ to z
tamtej strony. Dobrze. Marley, tak?
Ubezpieczaj nas. Cholera, pospiesz
siΩ! Nie mam zamiaru tu d│u┐ej
zostaµ!
MΩ┐czyƒni opu£cili pojazd i
ruszyli mozolnie w stronΩ prawie
startuj╣cego transportera.
- Szybciej - Marley strzeli│
urywan╣ seri╣ w stron╣ wycofuj╣cych
siΩ wrog≤w. WiΩkszo£µ z nich by│a
prawie nie uzbrojona - ich
ekwipunek stanowi│y pistolety,
strzelby, ale te┐ i kije, no┐e,
pa│ki... Szalony idealizm.
Nick nie pamiΩta│ jak pocisk
znalaz│ siΩ na pok│adzie. Pochyla│
siΩ w≤wczas nad rzΩ┐╣cym Hannesem i
niewiele rozgl╣da│ siΩ na boki.
Pomaga│ Bishopowi zatamowaµ krew
rannego. Gdy podni≤s│ g│owΩ,
transporter wzbija│ siΩ w│a£nie w
powietrze. Poszuka│ wzroki em
Hoppera. Siedzia│ tu┐ obok i
zdejmowa│ he│m oraz ochraniacze.
Graveman spojrza│ na sanitariusza.
- DziΩki, ju┐ mi pomog│e£. Teraz
daj mi doko±czyµ samemu - odpar│
medyk i zaj╣│ siΩ rozpinaniem
znajduj╣cego siΩ pod pancerzem
munduru.
Sier┐ant Hopper zerkn╣│ z ukosa na
przyjaciela.
- Widzia│e£ ich? - spyta│. -
Zastanawia│e£ siΩ, o co im chodzi?
Przecie┐ wiedz╣, ┐e nie maj╣ szans.
Zupe│nych. A mimo to, walcz╣.
Zastanawia│e£ siΩ, o co im chodzi?
Graveman zdj╣│ stalowe rΩkawice,
zsun╣│ z g│owy he│m i opar│ siΩ
ciΩ┐ko o zimn╣ £cianΩ kabiny.
Transporter wyr≤wna│ lot,
pozostawiaj╣c za sob╣ ≤smy sektor.
Za£mia│ siΩ cicho i odpowiedzia│:
- Przeze mnie droga w miasto
utrapienia,
Przeze mnie droga w wiekuiste
mΩki,
Przeze mnie droga w nar≤d
zatracenia.
Jam dzie│o wielkiej, sprawiedliwej
rΩki.
Wznios│a miΩ z gruntu PotΩga
wszechw│odna,
M╣dro£µ najwy┐sza, Mi│o£µ
pierworodna;
Starsze ode mnie twory nie
istniej╣,
Chyba nieczyste - a jam niepo┐yta!
Ty, kt≤ry wchodzisz, ┐egnaj siΩ z
nadziej╣...
stycze± 1997