home
***
CD-ROM
|
disk
|
FTP
|
other
***
search
/
Secret Service 42
/
SSERVCD_42.bin
/
cd
/
kstor3.txt
< prev
next >
Wrap
Text File
|
1996-12-11
|
41KB
|
1,391 lines
Part 3 - by Mamut
- ... To by by│o na tyle... -
G≤recki powi≤d│ wzrokiem po
zebranych. Nie sprawiali wra┐enia,
jakby wierzyli w to co m≤wi.
- To prawda.
Martinez spl≤t│ palce na brzuchu
i zamy£li│ siΩ.
- Tak w│a£ciwie, to niby dlaczego
mieliby£my nie wierzyµ? Ch│opaki
wyszli z trumien, jeszcze chwila,
a zosta│oby z nich tyle co
Kamila...
Ogi±ski zadr┐a│. Przypomnia│ sobie
dΩbow╣ skrzyniΩ, kt≤ra do£µ szybko
zatonΩ│a w mrocznych odmentach
oceanu.
- Pos│uchajcie, to jest wa┐ne.
Ziemi grozi zag│ada, Shao Kahn
zbiera armiΩ, wierzcie mi, ┐e
Tobias i Boon nie zrobili MK dla
jaj... Oni wiedzieli o planowanej
Inwazji... Na podstawie ka┐dej
edycji, a by│y ich jak wiemy trzy,
robili grΩ, kt≤ra by│a swoistym
SYGNAúEM... Nale┐eli do tzw.
úowc≤w, czyli go£ci wspomagaj╣cych
Obro±c≤w, kt≤rzy z kolei stawali
w walce. Tak wiΩc ka┐da gra by│a
sygna│em, ┐e Shao zdobywa coraz
wiΩksz╣ w│adzΩ. Mieli um≤wione
miejsce spotka±, co w│a£ciwie
sprowadzi│o koniec na úowc≤w...
Boon i Tobias zginΩli pierwsi,
reszta, gdy przyby│a na
spotkanie... P≤ƒniej by│a wojna.
- powiedzia│ Gulash.
Kapitan Drake Edgewater,
bezpo£redni prze│o┐ony, zgni≤t│
w d│oni plastikowy kubek.
Odkaszln╣│.
- Panowie, kur.., ja tu czego£ nie
rozumiem. Je┐eli wy
prze┐yli£cie... wr≤µ, zostali£cie
odes│ani z tych... no, Za£wiat≤w tu
do nas, to dlaczego kpt. MΩtrak
nie? Czy mogliby£cie mi to, kur...,
wyjawiµ, go│╣bki?
G≤recki przesun╣│ d│oni╣ po twarzy,
wyra┐aj╣c w ten spos≤b sw╣
bezsilno£µ i w£ciek│o£µ. Spojrza│
w oczy swej dziewczynie; Alex
wydawa│a siΩ byµ znu┐ona t╣
kilkugodzinn╣ dyskusj╣. Mamut
szepn╣│ co£ do Jennifer, kt≤ra
z kolei przyby│a na jego pogrzeb.
W chwili £mierci KaYteck by│
,,kawalerem".
- Szanowny panie kapitanie, powiem
to panu raz jeszcze, bo pana lubiΩ.
- rzek│ AsH. - Przywr≤cenie Kamila
do ┐ycia by│o niemo┐liwe, gdy┐ jego
dusza skradziona zosta│a
bezpowrotnie!
- Wiecie co, ja was, kur.., nie
pojmujΩ... Macie kur... farta, ┐e
czeka na mnie £mig│owiec. Za kilka
dni otrzymacie wezwanie do
genera│a Schimdta, przygotujcie
jaki£ sensowny raport. Aha,
zg│o£cie siΩ na badania
psychiatryczne. - Edgewater
podni≤s│ siΩ z krzes│a.
G≤recki i Ogi±ski wstali r≤wnie┐.
- Odmaszerowaµ. Czubki.
- Tak jest - G≤recki stukn╣│
obcasami.
GodzinΩ p≤ƒniej w messie panowa│a
og≤lna popijawa. Dow≤dctwo Paktu
znios│o prohibicjΩ, co znacznie
podnios│o morale wojska, wszak┐e
wa┐ne by│o, ┐e alkohol by│
darmowy...
Pegaz Ass w zamy£leniu popija│
szkock╣. My£la│ o tym, co
przeminΩ│o. O swych znajomych, swym
mieszkaniu, wreszcie o pi£mie,
kt≤re razem z kumplem Martinezem
stworzy│ i kierowa│ nim przez kilka
│adnych lat... Teraz wszystko
przepad│o, pomy£la│ z gorycz╣.
- No jak, Waldek? - z przemy£le±
wyrwa│ go jak zawsze weso│y g│os
Mr.Roota
- Echhh... Robert, ciΩ┐kie czasy,
co? - mrukn╣│, wpatruj╣c siΩ
w mΩtn╣ zawarto£µ szklanki. Tam,
gdzie stacjonowa│, m≤wiono, ┐e
,,po szkockiej z Egzekutora bez
mrugniΩcia okiem zje£µ mo┐na
robaka". Mo┐na?
Korzeniewski usiad│, potr╣cony
przez przechodz╣cego obok
┐o│nierza.
- PamiΩtasz dawne czasy? Pytano:
,,Z jakiej, przepraszam, jest pan
redakcji?" A teraz: ,, Z jakiego
Klanu jeste£, ┐o│nierzu?" Kiedy siΩ
sko±czy to piek│o? ZginΩ│o ju┐ zbyt
wielu... Chocia┐by Marzena...
- poskroba│ siΩ po g│owie
- Cholerna wojna, mog│o tak siΩ
obej£µ i bez niej... Masz jakie£
wie£ci o reszcie?
W dalszej czΩ£ci sto│u komandor
porucznik Wici±ski vel Wicik
dyskutowa│ zajadle z porucznikiem
G≤reckim.
- ...M≤wiΩ ci, stary koƒle, ┐e
zmasowany atak my£liwc≤w nic nie
pomo┐e!
- Bzdura, Wicu, za d│ugo siedzisz
w marynie... - ┐╣chn╣│ siΩ G≤recki.
- Gulek?
- A?
- Maryna?
- Marynarka...
- To by│o raczej kwa£ne! - odezwa│
siΩ Przasnyski z drugiego ko±ca
sto│u.
Gul-AsH zapali│ grube, hawajskie
cygaro. Ju┐ on siΩ zna, pomy£la│.
- Panie Berger, jaki jest pa±ski
stosunek do sprawy, ... O, sir
Pejotl, czy atak my£liwc≤w pomo┐e?
- wydmucha│ dym.
Berger uni≤s│ g│owΩ, podrapa│ siΩ
w nieogolony podbr≤dek.
- Je┐eli u┐yliby MA-4-BB, to tak...
Pejotl zatar│ d│onie i u£miechn╣│
siΩ szelmowsko.
- Oczywi£cie w przypadku wypuszenia
w b≤j jednostek $triq, gaz nie
mia│by nic do rzeczy. Jak wszyscy
dobrze wiemy $trike ma doskona│e
silniki i pociski termiczne,
kt≤re...
- Bzdura! - przerwa│ G≤ralski.
- Pejotl, kochanie±ki, nie zdajesz
sobie sprawy, ┐e $trike dopiero
niedawno zosta│ dopuszczony do
produkcji i trwaj╣ ca│y czas
modernizacje, ten my£liwiec nie ma
jeszcze promieni neutralizuj╣cych!
Zgadzam siΩ, ┐e sytuacja jest
podobna do tej z ... bodaj┐e 96. r.
kiedy to rozgorza│ sp≤r o IrydΩ...
Jankowski poczerwienia│.
- A przepraszam ciΩ bardzo!
- prawie krzykn╣│. - co ma Iryda do
$triq?!
Berger dopi│ kawΩ.
- Ano to ma wsp≤lnego, ┐e budowana
jest na takich warunkach jak Iryda!
Wiem, ┐e nie powiniennem tego
m≤wiµ, ale ze strategicznego punktu
widzenia Sojusz jest o wiele cooler
od nas, Paktu! Ja o tym wiem, ty
o tym wiesz! $trike nie jest
jeszcze nadziej╣, mo┐e we
wsp≤│pracy z artyleri╣ Legionu...
- A tak odchodz╣c od tematu
- Pejotl opar│ siΩ wygodniej na
oparciu fotela. - co ty widzisz
w wojskach Legionu?
Dariusz G≤ralski przybra│ pozycjΩ
godn╣ samego Wojtka Cejrowskiego,
kiedy£ by│ego 1. COWBOY'A R.P.
(Yeah, right), teraz wiكnia
politycznego gdzie£ w Iraku.
- No widzisz... CieszΩ siΩ, ┐e o to
spyta│e£. Dlaczego ceniΩ sobie
Legion? - tu spojrza│ w kubek
z kaw╣ - Oczywi£cie nie podlizujΩ
siΩ tu tobie, Adrianie, ale Legion
ma kilka wa┐nych... hmm,
argument≤w. W przeciwie±stwie do
r≤┐nego rodzaju SWAT≤w, DELTA
FORCE'≤w -- Legion nie robi takiego
szumu, s╣ doskonali w walce na
dystans, sam rozumiesz, Pawe│. Inna
sprawa, ┐e s│u┐by porz╣dkowe
trafiaj╣ na front. Boltery, a walce
w bliskiej odleg│o£ci maj╣
przecie┐ potr≤jne kevlarowe... tak,
Adrian? Dobrze m≤wiΩ, potr≤jne?
- by│y prezes Metropolis kiwn╣│
g│ow╣, po czym wr≤ci│ do cichej
rozmowy z by│ym naczelnym eSeSa.
- Potr≤jne kevlarowe pancerze ...
Opr≤cz tego, uczucie strachu
zosta│o zredukowane praktycznie do
minimum, a to dziΩki specjalnej
diecie... kt≤ra, ... no, niewa┐ne,
wiadomo. O! Dieta co£ na kszta│t
diety Wiedƒmin≤w. Mamut? Ty siΩ na
tym znasz... MamuT jak to jest
z wiedƒminami? No, gdzie┐ on jest?!
- zniecierpliwi│ siΩ Berger.
GulAsH zdj╣│ nogi z blatu sto│u.
- DziΩkujΩ z ten ciekawy wyw≤d,
Berger-san, a je£li pytasz
o Mamuta, to polaz│ chyba do kajuty
z Jennifer... - G≤recki
wyszczerzy│ zΩby i pu£ci│ ,,k≤│ko"
z cygara.
Berger zatar│ rΩce.
- Uhuhu! To ju┐ nasz m│ody Mamutek
ma dziewczynΩ? A pamiΩtam jak go na
rΩkach nosi│em...
Pegaz Ass podni≤s│ g│owΩ.
Wspomnienia wr≤ci│y.
Dopi│ szkock╣.
Komandor porucznik Piotr Ma±kowski
od d│u┐szego czasu w milczeniu
przys│uchiwa│ siΩ dyskusji, jednak,
gdy us│ysza│ kardynalny b│╣d z ust
Dariusza G≤ralskiego nie wytrzyma│.
- Co? Jaki wiedƒmin? Co ty za
bzdury gadasz? Sapkowski by siΩ
w grobie przewr≤ci│!
Pejotl r≤wnie┐ siΩ o┐ywi│.
- Miczu! W│a£nie sobie
przypomnia│em! Kto ci powiedzia│,
┐e Kurt Sanchez jest £wiatowej
s│awy pisarzem Fantasy?!
Micz zaczerwieni│ siΩ.
- A nie jest?! Przypomnij sobie
,,KsiΩgΩ Demona Nocy", ,,Ostanie
wspomnienia Grimmsa Vanderberga"!
Przypomnij sobie ,,HistoriΩ
Jeƒdzc≤w znad Laory" lub ,,Dzieje
Bohater≤w Arrawsanu: CzΩ£µ Drug╣",
albo ,,NieustΩpliwy CornHolio"!
Wicik wzi╣│ stronΩ Micza.
- Micz ma racjΩ! Te┐ czyta│em
o CornHolio! Nawet w Berlinie jest
jego Fanklub!
Martinez uni≤s│ g│owΩ i napomkn╣│
co£ o ,,Wypowiedziach Gubernatora
Czarkina", jednak Chmielarz
polemizowa│. Twierdzi│, ┐e
wszystkie, jak to okre£li│
,,rozpaczliwe pr≤by ratunku przed
,,uszufladkowaniem" autora"
spe│z│y na niczym i to Micz ma po
czΩ£ci racjΩ, bo Sanchez to s│awΩ
ma .... tylko z│╣. Wybuch│a
k│≤tnia, k│otnia tak drastyczna,
┐e wok≤│ sto│u by│ych pracownik≤w
umys│owo-joystickowo-myszologowych
zebra│a siΩ pokaƒna grupka
zwolennik≤w i przeciwnik≤w
Sancheza. Wysz│o, ┐e nikt nie ma
racji, pomylili pisarza.
- O jejku, jejku, jejku
- przeci╣gnΩ│a siΩ Jennifer - Dawno
siΩ porz╣dnie nie...
Podporucznik Ogi±ski spojrza│ na
ni╣ w p≤│mroku panuj╣cym w kajucie
i u£miechn╣│ siΩ.
- StΩskni│em siΩ za tob╣, Jen...
- rzek│ po chwili milczenia
Ogi±ski.
Przymkn╣│ oczy, by│ zmΩczony.
Pr≤bowa│ zasn╣µ.
- Mamut... - g│os w ciemno£ci.
- No?
- Co siΩ z wami... sta│o?
Poprawi│ poduszkΩ pod g│ow╣.
- Jen, proszΩ ciΩ... - jΩkn╣│.
- Mia│em naprawΩ ciΩ┐ki tydzie±...
- Maciek, powiedz...
- Hmm... Jennifer, s│ysza│a£ ju┐
raz tΩ historiΩ. Zosta│em
oddelegowany w│a£nie z tego statku
do bazy Tropicieli jako jedyny
wolny hacker. Wszystko by│o
,,totally incognito", tak bardzo,
┐e ju┐ na pocz╣tku Ash omal co nie
odstrzeli│ mi g│owy.
- Mhm.... - mruknΩ│a Jen, k│ad╣c
g│owΩ na jego piersi.
,,Ha, panowie," pomy£la│ Mamut.
,,Jestem w│a£nie w │≤┐ku z kobiet╣
mych marze±. Co wy na to? "
- ... No, omal nie zosta│em
wypatroszony, a┐ tu nagle ca│a baza
zosta│a zaatakowana przaz tych
pieprzonych Ruskich. Kurna, ale
wtedy by│o - za£mia│ siΩ cicho
Ogi±ski - Ash-Can nie m≤g│ siΩ
opanowaµ. Z│apa│ mnie za rΩkΩ
i krzyczy mi prosto w ucho:
,,Mamut, ku..., spier... st╣d! Ja
chcΩ, kur.., ┐yµ!" Pomacha│ kilka
razy gunem i gdyby nie on
pozosta│by ze mnie cholerny
kawa│ek miΩsa.... Uh, Jen?
Jennifer Crow spa│a. On jednak nie
m≤g│. Czu│ potrzebΩ wyj£cia,
wolno£ci. ,,Noc jest jeszcze
m│oda" pomy£la│. Po cichu wsta│
z │≤┐ka i otworzy│ szafΩ. Po chwili
stwierdzi│, ┐e jego rzeczy nie
zosta│y jeszcze
z-l-i-k-w-i-d-o-w-a-n-e. W│o┐y│ swe
niebieskie jeansy, mocne, wojskowe
buty, ulubion╣ bluzkΩ z kapel╣
SilverChair i ciemny sweter
przeplatany kevlarowymi niµmi.
Poczu│, ┐e rz╣dzi. Jego uwagΩ
przyku│ stary p│aszcz b│yszcz╣cy
wytart╣ na rΩkawach sk≤r╣. Widzia│
go pierwszy raz, jednak bez
zbΩdnych kompleks≤w wrzuci│ go na
grzbiet. ,, Przecie┐ ka┐dy úowca ma
specjalny str≤j." usprawiedliwi│
sam siebie. Wyszed│ po cichu na
korytarz i dalej ju┐ pewnym krokiem
kroczy│o po lotniskowcu.
Zastanawia│ siΩ gdzie p≤j£µ, do
kantyny, gdzie s╣ jego wszyscy
kumple, czy te┐ na pas startowy.
Gdzie wieje wiatr...
Chcia│ byµ sam, uda│ siΩ w stronΩ
windy.
Z korytarza stykaj╣cego siΩ z tym,
kt≤rym szed│ spokojnym, sprΩ┐ystym
krokiem wysz│o piΩciu go£ci. Dwa
androidy; jeden cholernie
przypominaj╣cy Cyraxa, drugi
zielony z nazw╣ wyryt╣ na prawej
piersi -- Raven, i trzech gostk≤w
rodem z Za£wiat≤w. Pierwszy z nich
by│ wysokim Shokanem, drugi
w uniformie Gwardii w jakim zwyk│
chodziµ Striker, a trzeci
reprezentowa│ sob╣ co£ pomiΩdzy Liu
Kangiem a Sub-Zero w stanie
rozk│adu. Mamut zatrzyma│ siΩ
i przybra│ wygodn╣ pozycjΩ do
ewentulanego ataku lub ucieczki.
Lewa rΩka instynkowonie
powΩdrowa│a do miejsca, gdzie
powinien siΩ znajdowaµ blaster.
Tyle, ┐e nigdy nie nosi│ przy sobie
broni!
SiΩgn╣│ do komunikatora. W│╣czy│
go, a ne ekranie pojawi│a siΩ twarz
Gulasha.
- Ha? Co chcesz, Mamut? - spyta│
pomiΩdzy kolejnymi │ykami
zielonkawego p│ynu.
Podporucznik nie spuszcza│ oczu
z wrog≤w.
- AsH... - powiedzia│ najspokojniej
jak tylko umia│. - PamiΩtasz nasze
spotkanie tam, na stepie? ... No,
to siΩ mo┐e powt≤rzyµ. Jak wiesz
jako úowcy ma dwa ┐ywota, ale to
ju┐ jest to drugie, a bonus≤w nie
ma...
Wyraz twarz porucznika G≤reckiego
zmieni│ siΩ.
- Co ty, kur..., m≤wisz?!
- M≤wiΩ tylko to, ┐e jakie£
dwadzie£cia metr≤w odemnie stoi
piΩciu gostk≤w urod╣ dor≤wnuj╣cych
Dyniog│owemu, a ja nie wzi╣│em
blastera. Jestem w sektorze B-45,
przyjdƒ, je£li mo┐esz.
,,Gostkowie" zbli┐ali siΩ.
- Spadam - zako±czy│.
Gul-AsH wiedzia│ w obecnej chwili
jedno. Jest kur... z│y na Mamuta,
┐e w stanie wojny nie nosi
blastera. No, ale, ku...,
pomy£la│, muszΩ go uratowaµ. BΩdzie
mi winny kilka drink≤w. Zerwa│ siΩ
szybko z krzes│a i krzykn╣│ na
ch│opak≤w.
- Pegaz Ass, Martinez, chodƒcie ze
mn╣, weƒcie gnaty! Adrian, ty
i Micz idziecie do sektoru B-45,
Berger i Pejotl, wezwijcie pomoc!
Root-san, p≤jdziesz z Wicem do
B-45 od zachodu! Ma│ego szlachtuj╣.
- No, Piotrek, ruszaj siΩ! Kurna,
Miczu, podaj mi MK-21! - wrzasn╣│
porucznik Adrian Chmielarz do
biegn╣cego za nim komandora
porucznika Piotra Ma±kowskiego.
Micz opar│ siΩ o £cianΩ w╣skiego
korytarzyka. Oddycha│ ciΩ┐ko.
Wyj╣│ z kabury zmniejszon╣ wersjΩ
Boltera porucznika Legionu.
- Chmielarz.. - wysapa│, mru┐╣c
oczy i zas│aniaj╣c twarz
przedramieniem, chroni╣c siΩ tym
samym przed strumieniem jaskarawego
£wiat│a padaj╣cego z reflektora
Legionisty. W korytarzyku,
w kt≤rym siΩ znajdowali, panowa│y
egipskie ciemno£ci i jedynym
o£wietleniem by│ reflektor
Chmielarza. Jemu samemu trudno
by│o przeciskaµ siΩ by│o w w╣skim
pasa┐u, gdy┐ mia│ na sobie prawie
ca│e osprzΩtowanie Legionisty.
- Chmielarz.. - sapa│ Micz - Leµ
dalej sam. Rozdzielamy siΩ, ja idΩ
tym korytarzem. - pokaza│ palcem
w ziej╣c╣ ciemno£ci╣ szczelinΩ
w £cianie. Kto£ wy│╣czy│ prawie
ca│e zasilanie na statku.
Ma±kowski wzi╣│ do rΩki latarkΩ,
w│╣czy│ j╣ i wkroczy│ w ciemno£µ.
Porucznik Chmielarz warkn╣│ co£
bezs│ownie i pobieg│ dalej. Ta
przerwa kosztowa│a go za du┐o
czasu, co w przypadku Legionisty
jest nie do pomy£lenia. Sprawdzi│
w biegu sw≤j MK-21 i spojrza│ na
skaner.
- Ile? - spyta│, rozgl╣daj╣c siΩ na
boki.
- Bior╣c pod uwagΩ tw╣ kondycjΩ,
869, za dwie minuty powinno
nast╣piµ spotkanie. - oznajmi│
g│o£nik w skanerze zamocowanym na
przedramieniu. - No, trzy minuty,
max...
- Fuck! - zakl╣│ Chmielarz.
Kapitan Edgewater zapali│ kolejnego
papierosa i ze z│o£ci╣ spojrza│
w otaczaj╣c╣ go ciemno£µ. Sta│ ju┐
na tym zi╣bie d│u┐sz╣ chwilΩ,
a helikoptera maj╣cego go zabraµ
nie by│o widaµ. ,,Jezu. " pomy£la│
Drake. ,,Ja tych pilot≤w zajebiΩ.
BΩd╣ szorowaµ kible swymi
szczoteczkami... Nie, nie, nie..."
zmieni│ zdanie. ,,BΩd╣ czy£ciµ
kible swymi jΩzykami, a jak ju┐ to
zrobiΩ, to ja i ca│y m≤j garnizon
nasramy na t╣ czyst╣ pod│ogΩ i ci
pieprzeni piloci bΩd╣ go musieli
czy£ciµ jeszcze raz..."
Drake Edgewater u£miechn╣│ siΩ i po
raz kolejny przeszed│ siΩ po pasie
startowym. By│ z siebie dumny.
Poprawi│ sw╣ czapkΩ i spojrza│
w niebo. Przez chwilΩ mia│
wra┐enie, ┐e widzi jakie£
pulsowanie i jakby zarys jakiego£
ogromnego he│mu, zamruga│ jednak
kilkakrotnie i przetar│ oczy.
,,Eeech" pomy£la│. ,,Zdawa│o mi
siΩ..."
Po chwili us│ysza│ oddalony │oskot
wirnika helikoptera. ,,No,"
u£miechn╣│ siΩ paskudnie.
,,Panowie, szykujcie jΩzyki.."
Stali po obu stronach korytarza
z blasterami gotowymi do strza│u.
Po jednej stronie porucznik
G≤recki, a po drugiej podporucznik
Nowak z cywilem Przasnyskim. Mimo,
┐e Marcin Przasnyski nie
przyst╣pi│ do wojsk Paktu lub te┐
Sojuszu, potrafi│ dobrze
pos│ugiwaµ siΩ broni╣, gdy┐ mia│
wujka policjanta.
- Na m≤j znak... - szepn╣│
Gul-AsH. - Raz... dwa... TRZY!
- wrzasn╣│ i wszyscy trzej
wyskoczyli z giwerami gotowymi do
strza│u.
Nic.
Pegaz Ass wyszarpa│ G≤reckiemu
komunikator i odpali│ go.
- Mamutowicz, gdzie ty siΩ do
jasnej cholery podziewasz?!
- spyta│ faluj╣c╣ na ekraniku twarz
Ogi±skiego.
- Echch... - rzΩzi│ Mamut.
- Echhch... Jestem w│a£nie
w windzie i jadΩ na pi╣ty poziom...
Okaza│o siΩ, ┐e szli te┐ za mn╣...
Echch, ledwo zdo│a│em przebiµ siΩ
do... Echch... - prze│kn╣│ ciΩ┐ko
£linΩ. - Ratunku, ch│opaki.... Nie
zawiedƒcie mnie... Echch...
- Spoko, Mamut... - odpar│ Pegaz
Ass w drodze do szybu windy. - ...
S│uchaj, musisz wytrzymaµ. Darek
i Pawe│ wzywaj╣ ju┐ pomoc i ...
- Nie pieprz mi tu, ku..., o Pejo
TSZSZSZSZK ...rgerze! OdciΩli
zasilanie, prawie TSZSZSZSZSZSZSZK
..│oga zosta│a gdzie£ odes│ana.
Nie wiem jakim cudem dzia│aj╣
windy. TSZSZSZSZKSZSZSZSZSZSZSZSZSZ
SZSZZSZSZSZK - obraz rozmywa│ siΩ.
DƒwiΩk zanika│.
- Mamut, trzymaj siΩ, nadci╣gamy
- odpar│ uspakajaj╣co Nowak.
- Czy m≤g│by£ TSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZ
SZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZZZSZSZSSZZZ
ZSSZTSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZ
SZSZSZSZSZSZS ? - pad│o pytanie.
- Co?!
- TSZSZPowt≤rzTSZSZSZSZSZSZSZSZSSZSZ
SZK s│owo? A tak TSZSog≤ZSZSZSZSZSZ
SZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSSZSZSZ
SSZSZSZSZSZSZSZSZSZSSZSZSZSZSZSZSZSZ
ZSZSZSZSZZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSSZ
SZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZ
SZSZSSZSZSZSZSZS - nic. Nic ju┐ nie
mo┐na by│o us│yszeµ.
Pad│y baterie.
Kapitan Korzeniewski przesadzi│
jednym susem barierkΩ i zeskoczy│
na dolny pok│ad. Mimo, ┐e go nie
widzia│, wiedzia│, ┐e w cieniu czai
siΩ doskona│y strzelec -- komandor
porucznik Wici±ski. Przed chwil╣
dosta│ komunikat od G≤reckiego, ┐e
,,impreza" przenosi siΩ gdzie
indziej. By│ na poziomie B-46,
gdzie ponoµ Za Mamutem gania│a
armia mutant≤w. C≤┐ za bzdura!
Berger przesun╣│ dƒwigniΩ w d≤│
i spojrza│ na ekran. Nic. Na ca│ym
cholernym statku nie by│o ┐ywej
duszy. Wstuka│ co£ na konsoli
komputera i z napiΩciem spojrza│
w monitor. Ujrza│ ci╣g
przewijaj╣cych siΩ liczb, oblicze±
i tp. syf'u zmieszany z napisami
typu: BAD COMMAND, NET NOT READY,
MAYBE IT'S LIKE ... BROKEN?...
G≤ralski uderzy│ piΩ£µi╣
w klawiaturΩ i warkn╣│ bezs│ownie.
Spojrza│ pod st≤│ na postaµ Pejotla
mocuj╣cego siΩ z jakimi£ kablami
i wzmacniaczami. PodkrΩci│ £rubkΩ
i mrukn╣│: ,,teraz". Berger
uderzy│ w ENTER i obraz zafalowa│.
Trwa│o to kr≤tk╣ chwilΩ, tylko po
to, by ekran zn≤w zczernia│.
Sztabs-Major uderzy│ monitor tak,
┐e spad│ antyradiacyjny filtr.
Pomog│o, na ekranie pojawi│o siΩ
logo Legionu.
- No i jak teraz? - us│ysza│
zduszony g│os Jankowskiego.
- Pawe│ku, jeste£ geniuszem...
- odpar│ Berger, a na jego twarzy
pojawi│ siΩ b│ogi u£miech.
- No to nic prostszego, wezwij
pomoc i niech przyjd╣ tu szybko, bo
po statku szlaja siΩ jaka£
boj≤wka...
Komandor porucznik Bogdan Wici±ski
pochyli│ siΩ nad cia│em go£cia,
kt≤rego odstrzeli│ i momentalnie
siΩ cofn╣│. TO, co zabi│ jedynie
powierzchownie przypomina│o
cz│owieka. TO by│o wielkie, pokryte
futrem i │uskami. ,,Tak" pomy£la│
Wicik. ,,Jedno wielkie g≤wno".
Prze│adowa│ giwerΩ i spojrza│ na
Mr. Root'a, kt≤ry mamrota│ co£ po
japo±sku z wyrazem obrzydzenia na
twarzy.
- No chodƒ, Korze±... Nie ma czasu.
Pobiegli.
Oczy Drake'a Edgewatera
rozszerzy│y siΩ do wielko£ci
spodk≤w, gdy zobaczy│ postaµ,
kt≤ra w obecnej chwili przebija│a
pod│u┐nym ostrzem brzuch drugiego
pilota. G│owa pierwszego obija│a
siΩ w│a£nie o jego nogi. Ujrza│,
┐e drzwi prowadz╣ce na pas starowy
z hukiem otworzy│y siΩ i na pok│ad
wbiega jaki£ kole£ z blasterem
w d│oni i o£wietlaj╣ sobie drogΩ
latark╣.
- Panie kapitanie! St≤j pan! St≤j
pan!
Komandor porucznik Ma±kowski
zadr┐a│ na widok tego co ujrza│. Na
pasie startowym sta│ helikopter
i wyskoczy│ z niego jaki£ osobnik
w│adaj╣cy ogromnymi, zakrwawionymi
maczetami. Zbli┐a│ siΩ do jego
bezpo£redniego dow≤dcy, a nie
pom≤c prze│o┐onemu oznacza│o s╣d
wojenny. Wycelowa│ w postaµ
z ostrzami i strzeli│.
Strza│ ten nie wywar│ jednak na
niej specjalnego wra┐enia. Postaµ
skoczy│a do Ma±kowskiego i po
prostu obciΩ│a mu rΩkΩ. Micz zawy│
i pad│ na kolana. Postaµ (nadal
by│a w cieniu) chwyci│a pozosta│╣
rΩk╣ Piotra i zawlok│a go na skraj
pasu startowego. Komandor porucznik
zawis│ nad wzburzonymi falami
i z obaw╣ spojrza│ w twarz postaci.
Zadr┐a│ ponownie. Uda│o mu siΩ
bowiem wy│owiµ b│ysk ogromnych,
bia│ych zΩb≤w.
Morderca bawi│ siΩ nim!!!
- ProszΩ - za│ka│.
W d│oni zab≤jcy ponownie zal£ni│a
klinga kosy. Morderca wzi╣│
g│Ωboki oddech i ci╣│ z rozmachem
g≤rn╣ ko±czynΩ Ma±kowskiego.
Micz zawis│ na chwilΩ w powiewtrzu,
jednak u│amek sekundy p≤ƒniej
lecia│ ju┐ w d≤│. Odni≤£│
wra┐enie, ┐e widzi k╣tem oka zarys
bluƒnierczo ogromnego he│mu. Potem
nie widzia│ ju┐ nic...
Drake Edgewater sta│ pod £cian╣
z dr┐╣cymi ustami wpatrywa│ siΩ
w cz│owieka id╣cego w jego stronΩ.
╙w cz│owiek jakby od niechcenia
odrzuci│ na bok obciΩt╣ rΩkΩ
porucznika Ma±kowskiego i zbli┐a│
siΩ do niego.
- Nie pomog│e£ koledze -- to
nie│adnie, ┐o│nierzu. - powiedzia│
mΩ┐czyzna g│osem przypominaj╣cym
trzask │amanych ko£ci.
Wtedy Drake ujrza│ jego twarz.
Twarz zdeformowan╣, g│adk╣ jakby
pozbawion╣ rys -- nad gΩb╣
prezentuj╣c╣ do£µ imponuj╣cy
garnitur zΩb≤w widnia│y wielkie,
g│Ωbokie oczy. Jednak nie to
prze£ladowa│o Edgewatera do ko±ca
jego dni. Przerazi│o go to, co
us│ysza│.
To, co us│ysza│ by│o ohydne, wrΩcz
pierwotne jednak potΩgowane g│osem
m≤wi╣cego, g│osem przypominaj╣cym
zgniatanie g│owy niemowlaka,
przerazi│o go do g│Ωbi.
- Strze┐ siΩ, cz│owieku...
- powiedzia│ mutant, podk│adaj╣c
Drake'owi ostrze pod nos. - BARAKA
powr≤ci│. Krwawy │≤w trwa....
Silny kopniak wywali│ s│abe drzwi.
Do pomieszczenia wszed│ Legionista
z Bolterem gotowym do strza│u.
Szybko wypatrzy│ cel. Dwa cienie
pochylone lekko do przodu
naciera│y na niego z prawej, jak to
okre£li│ skaner ,,na godzinie
pierwszej" . Szybko skierowa│ na
napastnik≤w promie± latarki
znajduj╣cej siΩ na jego ramieniu
i na chwilΩ znieruchomia│. Tylko na
chwilΩ, gdy┐ sekundΩ p≤ƒniej z lufy
karabinu wylecia│ grad kul.
Pierwsza postaµ, szara
i £mierdz╣ca zgiΩ│a siΩ wp≤│
i z kwikiem upad│a na pod│odΩ.
Drug╣ powali│ kopniakiem. Mutant
w podartym ubraniu z martwo blad╣
twarz╣ uderzy│ ciΩ┐ko o £cianΩ.
Legionista powoli podszed│ do niego
i z bezczelnym u£miechem na twarzy
wpakowa│ mu g│owΩ ca│y magazynek.
Odwr≤ci│ siΩ, ze sczΩkiem
prze│adowuj╣c bro±. Z p≤│mroku
wy│oni│y siΩ jeszcze cztery cienie
z wyraƒnym zamiarem pozbawienia
Chmielarza ┐ycia. Legionista
poleci│ komputerowi na prawym
przedramieniu wzmocniµ si│Ω latarki
i tak przygotowany, z Bolterem
w jednej, i z MK-21 w drugiej rΩce
patrzy│ na nadci╣gaj╣cych wrog≤w...
Mamut podskoczy│ w miejscu
i z p≤│obrotu przykopa│ w korpus
nadci╣gaj╣cego umarlaka. O celno£ci
jego uderzenia przekona│ go mi│y
dla ucha chrzΩst │amanych ko£ci.
Zadowolony ze swego ciosu rzuci│
siΩ na nastΩpnego wojownika, jednak
przeliczy│ siΩ. Przeciwnik uchyli│
siΩ przed nadci╣gaj╣c╣ nog╣
i wyprowadzi│ szybk╣ kontrΩ na
┐o│╣dek Ogi±skiego. Mamut zwin╣│
siΩ i zwymiotowa│, cofn╣│ lekko
i zaatakowa│ ponownie.
Bezskutecznie. Przeciwnik z│apa│ go
z ty│u za rΩce, podbieg│ do nich
Shokan i kilka razy gruchn╣│
unieruchomionego Mamuta w korpus.
Zatrzeszcza│y ┐ebra.
- O, kur.., ch│opaki..... - jΩkn╣│
niedosz│y úowca. - to by│by dobry
moment, by£cie przybyli....
W tym samym momencie do g│≤wnej
sali poziomu pi╣tego, do tej
w kt≤rej siΩ znajdowali, wparowa│o
trzech mΩ┐czyzn siej╣cych zag│adΩ
swymi blasterami....
Gulash cieszy│ siΩ, ┐e zmieni│
ubranie. Wygl╣da│ dziΩki temu jak
prawdziwy bonzo. Mia│ na sobie
szerokie jeansy, Airwalki, T-Shirt
z ORBITALem i rozpiΩt╣ szar╣ bluzΩ
z wyrwanymi rΩkawymi. Pierwsz╣
rzecz╣ jak╣ ujrza│ by│ t│umek
r≤┐nego rodzaju rozw£cieczonych
mutan≤w, centaur≤w, Shokan≤w
i innych ba£niowych stwor≤w.
- Na Yog-Sohotta! - warkn╣│,
strzelaj╣c do pierwszego potwora
przedstawiaj╣cego sob╣
humanoidaln╣ jeszczurkΩ.
G│owa potwora poszybowa│a wysoko
w g≤rΩ. Run╣│ na masakruj╣ego
Mamuta czterorΩkiego Shokana
i kilkoma ciosami powali│ go na
ziemiΩ. Spojrza│ na oszo│omionego,
le┐╣cego stwora i u£miechn╣│ siΩ
paskudnie.
- Boli, co?!
Wyskoczy│ w g≤rΩ i wyr┐na│ obcasami
but≤w w szyjΩ Shokana. Ten, mimo,
i┐ broczy│ krwi╣ szybko podni≤s│
siΩ i zaszar┐owa│ na Gul-AsHa.
G≤recki cofn╣│ siΩ pod naporem
dw≤ch cios≤w brata Kintaro'a,
jednak szybko pozbiera│ siΩ.
Z│apa│ siΩ g≤rnych r╣k Shokana,
podci╣gn╣│ siΩ i seri╣ kopniak≤w
powpycha│ ko£ci nosowe do m≤zgu
Shokana. Wybi│ siΩ do ty│u i lekko
wyl╣dowa│ na ziemi. Zdziwi│o go,
┐e jest taki wygimnastykowany.
Powinien siΩ jako£ ,,rz╣dz╣co"
zachowaµ na koniec.
Patrz╣c na padaj╣ce cielsko jego
wroga, warkn╣│:
- Ha-Dou-Ken! - jego prawa stopa
opad│a ciΩ┐ko na ziemiΩ, a rΩce
unios│y siΩ w g≤rΩ.
W ge£cie zwyciΩstwa.
U£cisk w rΩkach zel┐a│ i Mamut
szybko wyswobodzi│ siΩ. Ju┐ chcia│
wyrwaµ wrogowi jego gard│o, kiedy
ujrza│, ┐e go£µ, kt≤ry dotychczas
go trzyma│, teraz bezw│adnie osuwa
siΩ na ziemiΩ. Kilka metr≤w za nim
sta│ ciΩ┐ko dysz╣cy Martinez
z dymi╣cym blasterem w d│oni.
- No to jak, panie │adny?
- splun╣│ Przasnyski. - Rozgrzewamy
t╣ balangΩ?
- Masz, Mamut, tu pi╣chami sobie
nie poradzisz... - mrukn╣│ Gulash,
rzucaj╣c mu blaster.
Pobiegli na pomoc Pegazowi, kt≤ry
razem z Wicikem i Rootem ledwo
broni│ siΩ pod naporem wrog≤w.
Atakowa│y ich t│umnie g│≤wnie
s│abe i mniejsze jednostki, gdy┐
dwa pozosta│e przy ┐ycie Shokany
walczy│y z kim£ przy wej£ciu do
hali. Ich cia│ami wstrz╣sa│y co
chwila drgawki, jednak nieugiΩcie
napiera│y dalej. GulAsH i Mamut
zrobili ,,DoubleAction" w postaci
ci╣g│ego ok│adania ciosami cia│a
potwora z ogonem skorpiona.
Martinez przebieg│ do £ciany
pomieszczenia odrywaj╣c dw≤ch czy
trzech napastnik≤w od otoczonych
Korzeniewskiego, Nowaka
i Wici±skiego. Gdy zbli┐yli siΩ do
niego, u£miechn╣│ siΩ niczym sam
Gabriel Knight i wpakowa│ kilka
naboi w g│owΩ najbli┐ej stoj╣cego
potwora. Nie przestaj╣c siΩ
u£miechaµ wycelowa│ w drugiego i...
zabrak│o amunicji.
- Mamut! - wrzasn╣│ - Rzuµ mi,
kur.., bro±! Teraz! FUCK!!!
OooArrrgh! - poczu│ rozdieraj╣cy
b≤l w ┐ebrach.
Stwierdzi│, ┐e dwa lub trzy
zosta│y w│a£nie z│amane. Osun╣│ siΩ
na ziemiΩ, pr≤buj╣c rΩk╣ uchroniµ
siΩ przed spadaj╣cymi na niego
ciosami.
- Wy... kuAAARGH!... Dw≤ch ... na
jednego? Psy! Arrrgh!!!
Komandor porucznik Wici±ski
spojrza│ tylko raz na
szturmuj╣cych Martineza go£ci.
Wiedzia│, ┐e musi dzia│aµ. Opar│
siΩ swym kowbojskim butem na
ramieniu blisko stoj╣cego mutanta
i wybi│ siΩ z niego w powietrze.
Wyl╣dowa│ na plecach jednego ze
,,znajomych" Neza, przewalaj╣c go
na ziemiΩ. To wystarczaj╣co
zdezorientowa│o drugiego mutanta.
Wicik ,,przywali│ z úokietka"
w twarz, a w│a£ciwie w ryj potwora
na kt≤rego plecach le┐a│.
Wyci╣gn╣│ z kabury swego gnata
kaliber 22. Drugi potw≤r zd╣┐y│
jedynie warkn╣µ, kiedy pierwsza
kula rozora│a jego szyjΩ.
Z poszarpanego gard│a wydoby│ siΩ
ko±ski kwik, jednak Bogdan
Wici±ski z kamienn╣ twarz╣
raz-po-raz naciska│ spust.
Blam! Blam! Blam! The Machine Head!
Martinez splun╣│ na ziemiΩ.
W £linie dojrzeµ mo┐na by│o £lad
krwi.
Mr.Root odepchn╣│ od siebie
opancerzonego wroga i rzuci│ siΩ do
wyj£cia. Wiedzia│, ┐e to ju┐
koniec. Ludzie nie d│ugo mogli siΩ
ju┐ opieraµ napieraj╣cemu wrogowi.
Os│aniaj╣c ogniem zaporowym
ewakuuj╣cych siΩ koleg≤w siΩgn╣│ do
komunikatora.
- Berger! Kur.., kur.., kur..,
kur.., kur.., ku.., ku....
- No co chcesz, Root-san?!
- przerwa│ jego monolog G≤ralski.
- Uciekajcie na pas startowy! Tak,
teraz!!! Ich jest zbyt wielu! Nakaz
odwrotu! Wezwali£cie .. no, pomoc?!
- To siΩ po£pieszcie! WidzΩ ...
nie, jeden helikopter! Nie bΩdzie
d│ugo czeka│! O, shit! Pejotl,
patrz! Nasz statek tonie! Korze±!
Kod ┐≤│ty! Ale ju┐!
* * *
Zapis z p≤ƒniejszej konferencji
prasowej porucznika Marcina Kamila
G≤reckiego i podporucznika Macieja
Ogi±skiego.
(Fragment) M≤wi G≤recki:
- ... Ju┐ odpowiadam na pytanie,
panie redaktorze. Ot≤┐ jakie by│o
moje uczucie po tym ciosie? Czy
oberwali£cie kiedy£ takim
kur.....sko du┐ym m│otem kowalskim
po ┐ebrach? Nie? Ja te┐ nie. >>Tu
£miech publiczno£ci<< Ale wiem
jakie to uczucie. Totalny odjazd.
Ch│opak, kt≤ry mi wtedy zakopa│
mia│ tak╣ parΩ w nogach, ┐e... nie,
ch│opie... to trzeba prze┐yµ....
* * *
Podni≤s│ siΩ i uderzy│ ,,bykiem"
w go£cia, kt≤ry przed chwil╣
kopn╣│ go w ┐ebra. Zgrzeszy│.
GulAsH skoczy│ go£ciowi do gard│a
i powali│ go na ziemiΩ. G│owa
mutanta odbi│a siΩ od posadzki,
a z nosa wytrysnΩ│a struga
zielonkawej krwi. Jednak potw≤r
szybko odzyska│ przytomno£µ
i uderzy│ G≤reckiego w bok. Marcin
Kamil zwy│, gdy┐ trafiony zosta│
w z│amane ┐ebro. Wyci╣gn╣│ z kabury
bro± i zdzieli│ ni╣ potwora
w skro±.
Mamut otworzy│ szeroko otworzy│
usta i ci╣gle mrugaj╣c wpatrywa│
siΩ w ┐elazn╣ £cianΩ, kt≤ra
w obecnym momencie rozci╣ga│a siΩ
i kurczy│a na pewnym obszarze. Po
chwili wyskoczyli z niego jego
,,dobrzy znajomi". Mimo horroru
walki Johnny Cage wygl╣da│, jakby
pozdrawia│ t│umy. Jego w│osy
nienagannie zaczesane do ty│u,
okulary b│ysza│y w ogniu
karabin≤w. Bluzka firmy ACOMNIAC
doskonale uk│ada│a siΩ na jego
umiΩ£nionym torsie.
Curtis Striker i Jackson Briggs jak
zwykle z kamiennymi twarzami
rzucili siΩ w wir walki. Striker
uzbrojony by│ w sw╣ nieod│╣czn╣
pa│kΩ, natomiast broni╣ Jaxa by│y
jego rΩce. »elazne implanty
biologiczne b│ysza│y r≤wnie
z│owieszczo co wypolerowana pa│ka
Curtisa. Ostatni╣ postaci╣ by│
Kabal. Tajemniczy wojownik
mamrota│ jakie£ przekle±stwa po
hiszpa±sku. Nikt nigdy nie widzia│
jego twarzy, gdy┐ spalon╣
i zmasakrowan╣ skwapliwie chroni│
przed wzrokiem ciekawskich sw╣
mask╣ tlenow╣ i goglami. W mocnych,
zniszczonych d│oniach trzyma│ swe
dwie halabardy. Wyl╣dowa│ lekko na
ziemi.
ChwilΩ poƒniej kroi│ pierwszych
w kolejce.
Oczy potwora rozb│ys│y czerwonym
£wiat│em i jednym, sprawnym ciΩciem
pazur≤w podar│ bluzkΩ Cage'a. Ten
zrzuci│ okulary i zgni≤t│ je
w d│oni. Potw≤r ci╣│ raz jeszcze
i tym razem pazury dosiΩg│y cia│a
aktora. Johnny warkn╣│ i z doskoku
kopn╣│ w brzuch napastnika.
Przeciwnik zamachn╣│ siΩ piΩ£ci╣,
jednak Cage uchyli│ siΩ.
- Jam jest Ghug! BΩdΩ nowy
championem mego pana, Kahna!!!
- wrzasn╣│, ponownie atakuj╣c
piΩ£ci╣.
Tym razem by│ szybszy. G│owΩ
Cage'a odrzuci│o w ty│, a wargi
pΩk│y niczym porzeczki. Cage
przyjrza│ siΩ przysz│emu
Championowi. Jego kark pokrywa│
hitynowy pancerz, g│owa umieszczona
by│a nisko na karku, jego rΩce
by│y d│ugie, d│onie zako±czone
d│ugimi pazurami. Wyraz twarzy by│
do£µ inteligentny. Ona sama pokryta
by│a £wi±sk╣ szczeni╣, a z ust
potwora wystawa│y imponuj╣ce k│y.
Johnny Cage stan╣│ w swej ulubionej
pozycji. Buja│ siΩ na lekko
ugiΩtych nogach, rΩce trzyma│
blisko siebie.
- Wiesz co, ma│y? - spyta│,
uspakaj╣c sw≤j oddech. - To by│a
jedna z lepszych bluzek jakie
mam... Zgrzeszy│e£... ale wiesz,
mam dla ciebie propozycjΩ...
Potw≤r przygotowywa│ siΩ do skoku.
- Zata±czmy - Cage wyszczerzy│ zΩby
w u£miechu.
Skoczyli jednocze£nie. Obaj
z r≤wnie rozdzieraj╣cym okrzykiem
na ustach. Ich cia│a zetknΩ│y siΩ
z sob╣ tylko po to, by po chwili
siΩ rozdzieliµ pod naporem mocnych
cios≤w.
Kabal zawsze by│ tam, gdzie
najwiΩksza walka. Wok≤│ niego
skupia│o siΩ zawsze najwiΩcej
przeciwnik≤w, jednak tajemniczy
wojownik by│ niepokonany. Ci╣│
swymi halabardami na lewo i prawo
po kolana stoj╣c w stosie miΩsa,
kt≤re nakroi│. Jego jedynym celem
by│a ochrona ludzi i zemsta na Shao
Kahnie. Nagle Kabal poczu│, ┐e co£
z niewiarygodn╣ si│╣ przeci╣gnΩ│o
go do ty│u. Odwr≤ci│ siΩ i poczu│,
┐e uginaj╣ siΩ pod nim kolana.
Gdzie£ z cienia wy│oni│ siΩ kolejny
Shokan, kt≤ry w obecnej chwili
ci╣gn╣│ go w sw╣ stronΩ. Jednym
ruchem, jakby od niechcenia
czterorΩki morderca wytr╣ci│
Kabalowi jego halabardy z r╣k.
Wojownik jΩkn╣│, ale po chwili
przysz│a mu do g│owy desperacka
my£l. Oderwa│ z swego paska
£redniej wielko£ci plastikow╣
butelekΩ i odni≤s│ wra┐enie, ┐e
spogl╣da w oczy £mierci. Shokan
trzyma│ go za obie nogi i jedn╣
rΩkΩ, wolna piΩ£µ mutanta zbli┐a│a
siΩ szybko do g│owy Kabala. Kabal
wetkn╣│ wylot rurki przytwierdzonej
do wylotu butelki w usta Shokana
i wcisn╣│ guzikznajduj╣cy siΩ
w szyjce flakonu. G│owa napastnika
zaczΩ│a gwa│townie puchn╣µ i po
chwili eksplodowa│a z hukiem. Kabal
wyl╣dowa│ lekko na ziemi
i u£miechn╣│ siΩ pod mask╣.
,,I love da game!".
Jax podni≤s│ siΩ znad zniszczonego
androida, kt≤ry jakim£ dziwnym
trafem cholernie przypomina│ mu
Cyraxa i spojrza│ w ,,oczy"
zielonego androida. Znacznie
oddalili siΩ od miejsca g│ownej
walki. Znajdowali siΩ obecnie
w ma│ym pomieszczeniu, w kt≤rym pod
£cian╣ ustawiono kilka metalowych
szafek. Robot, mimo, i┐ sta│
nieruchomo, wysun╣│ przed siebie
praw╣, opancerzon╣ rΩkΩ
i ,,wytrysn╣│" z niej strug╣ kwasu
solnego o b. wysokim stΩ┐eniu.
Jackson Briggs z trudem uchyli│ siΩ
przed pal╣cym strumieniem
i skoczy│ do szafki. W obecnej
chwili by│ zadowolony, ┐e ma
implanty. Bez wiΩkszego wysi│ku
podni≤£│ metalow╣ szafkΩ i hukn╣│
ni╣ w androida. Cia│em Ravena
wstrz╣snΩ│o i oplatany wi╣zkami
pr╣du opar│ siΩ o £cianΩ. Jax
cofn╣│ siΩ i wsun╣│ szafkΩ pod
pachΩ, jakby by│a to kopia. Wzi╣│
rozbieg i z ca│ej si│y przy│adowa│
szafk╣ w g│owΩ androida. Raven
wyda│ z siebie nieprzyjemny zgrzyt,
gdy jego g│owa kompletnie
sp│aszczy│a siΩ oparta o £cianΩ
z jednej, napierana metalow╣
szafk╣ z drugiej strony.
Briggs u£miechn╣│ siΩ tyumfalnie,
jednak ju┐ po chwili u£miech
zamar│ mu na ustach. Ujrza│, ┐e
z szyi androida wyp│ywa cienka
stru┐ka krwi. ,,To jednak prawda.
" pomy£la│ z gorycz╣. ,,LIN KUEI
zaczΩ│o produkowaµ te┐ cyborgi. Oh,
fuck...."
Porucznik Legionu, Adrian Chmielarz
spojrza│ na cia│a dw≤ch
czterorΩkich gigant≤w tak
,,napakowanych" o│owiem z jego
dymi╣cych siΩ giwer, ┐e
grzechota│y, gdy siΩ ich dotknΩ│o.
Chmielarz odrzuci│ puste bronie
i ju┐ mia│ siΩ rzuciµ w wir walki,
gdy na jego ramieniu spoczΩ│a
ciΩ┐ka rΩka. Odwr≤ci│ siΩ szybko
i tylko wygl╣d osobnika stoj╣cego
za nim spowodowa│, ┐e nie zmia┐dy│
mu twarzy. Ujrza│ bowiem
u£miechniΩtego blondyna w czapce
baseballowej za│o┐onej daszkiem
,,do ty│u" i niebiesko bia│ym
podkoszulku. Trzeba nadmieniµ, ┐e
mΩ┐czyzna (a by│ to cz│owiek) nie
tylko do nogawek czarnych spodni
przytwierdzone ma kabury na
pistolety, ten cz│owiek wszΩdzie
mia│ guny!
W obecnej chwili jednak wszystkie
giwery grzecznie schowane by│y
w kaburach, blondyn pos│ugiwa│ siΩ
jedynie pa│k╣. îwiadczy│o o tym to,
┐e zcieka│a z niej zielonkawa
posoka.
- Porucznik Chmielarz? - spyta│
blondyn.
- Porucznik czwartego stopnia
Legionu, Adrian Chmielarz. Klan
BlackTooth. - odpar│ podaj╣c
wszystko opr≤cz swego numeru
identyfikacyjnego, gdy┐ tak
nakazywa│a ┐o│nierska etykieta.
- Witam pana, poruczniku.
- u£miechn╣│ siΩ blondyn. - Jestem
kapitan Curtis Striker, gwardia
Nowego Yorku. WidzΩ, ┐e macie tu
ma│e problemy. Ot≤┐ przejmujemy t╣
... operacjΩ. Na pierwszym
pok│adzie stoi ju┐ powietrzny
transporter. Statek tonie, proszΩ
zarz╣dziµ ewakuajcjΩ pa±skich
przyjaci≤│. Szczeg≤ln╣ uwagΩ
zwr≤ciµ proszΩ na renegat≤w.
- splun╣│ na bok.
- Na kogo, sir? - spyta│ Chmielarz,
obserwuj╣c zbli┐aj╣cych siΩ do
niego wszystkich towarzyszy broni.
- Na G≤reckiego i Ogi±skiego.
Jeszcze siΩ nam przydadz╣. Wykonaµ.
Chmielarz wyba│uszy│ oczy na
blondyna. No tak, by│ od niego
starszy stopniem.
- Tak jest, sir.
- DziΩkujΩ. Odmaszerowaµ.
Wskoczyli do transportera
powietrznego na kr≤tko przed tym,
jak statek gwa│townie przechyli│
siΩ na bok i zaton╣│ w mrocznych
odmΩtach. GulAsH spojrza│ kolejno
na obecnych.
Tu┐ obok niego siedzia│ dobry
kumpel Wicik. Twarz Wici±skiego
przedstawia│a sob╣ wyraz kompletnej
rezygnacji i brak wiary w ,,dobro
£wiata". Martinez oddycha│ ciΩ┐ko
i co chwila wypluwa│ £linΩ
zmieszan╣ z krwi╣. »ebro musia│o
k│uµ p│uco. Chmielarz wpatrywa│ siΩ
z kamienn╣ twarz╣ przez odsuniΩte
drzwi w monotonny krajobraz morza.
Lecieli niezbyt szybko i niezbyt
wysoko, wiΩc luka, w kt≤rej
siedzieli mog│a byµ otwarta.
NajciΩ┐szy stan przedstawia│ sob╣
Waldek Nowak. Le┐a│ na plecach,
mia│ rozciΩty │uk brwiowy, z│aman╣
praw╣ rΩkΩ i po│amane ┐ebra.
Ponadto, o ma│o co nie zosta│
uduszony przez Shokana. Korze±-san
nie poni≤s│ wiΩkszych strat, cela│
strzelnie i tylko raz walczy│ wrΩcz
-- dziΩki temu jedyn╣ ,,pami╣tk╣"
by│o zadrapanie na lewym ramieniu.
Oczywi£cie sztabs-major Berger
i kapitan Pejotl, kt≤rzy dowodzili
wszystkim ,,z g≤ry" tak┐e uszli bez
szwanku. Je┐eli by nie liczyµ kilku
podrapa± i lekkich poparze± Paw│a
Jankowskiego, kt≤ry zmaga│ siΩ
z wyj╣tkowo ,,namolnym" komputerem.
Mamut wy│owi│ ruch daleko od ich
transportera. Po chwili ciemny
kszta│t zbli┐y│ siΩ i Ogi±ski
ujrza│ identyczny transporter jak
ten, w kt≤rym lecia│. Aparat
zbli┐y│ siΩ nieco i Mamut ujrza│,
┐e w otwartych drzwiach g│≤wnego
luku stoi Stiker i nakazuje
pilotowi, by zbli┐y│ siΩ nieco do
nich. Hacker zawo│a│ Gulasha:
- Ash-Can! Nie uwierzysz, to ca│y
czas nie koniec.
- Co? Co ty gadasz?! - G≤recki
podszed│ do drzwi.
Oba transportery zwolni│y prΩdko£µ
lotu i zr≤wna│y pu│ap lotu. Na
wschodzie pojawi│y siΩ pierwsze
promienie s│o±ca. Striker bardziej
wychyli│ siΩ z transportera.
- Renegaci! - krzykn╣│. - Sprawa
jest prosta. Rada Starszych
zdecydowa│a, ┐e dostaniecie po
drugim ┐yciu, co ju┐ wiecie.
Jeste£cie jednak co£ d│u┐ni.
Musicie nam pom≤c w ofensywie
przeciwko armii Shao Kahna. Jako
jedyni przeszli£cie odpowiednie
inicjacje. - ,,RENEGACI" kiwnΩli
g│owami. - Kano ze swoj╣ ,,kapel╣"
wykrad│ do£µ wa┐ny gaz bojowy
o nazwie MA-4-BB, co daje mu
przewagΩ. Musimy dorwaµ go zanim on
dotrze do portalu. Sonya jest
porwana. Baraka i jego pustynne
komando te┐ przy│╣czyli siΩ do
walki. BΩdzie bardzo krwi£cie.
Prawdziwy MORTAL KOMBAT zaczyna siΩ
dopiero teraz... Wiem, ┐e macie swe
powody, by siΩ do nasm przy│╣czyµ.
- tu spojrza│ na Gulasha - Lanfear,
Scorpion. - wyci╣gn╣│ rΩkΩ w stronΩ
G≤reckiego - Chodƒcie.
CDN -- NastΩpny odcinek autorstwa
Gulasha!!!