The VALETZ Magazine nr. 1 (11) - marzec,
kwiecien 2000
[ ASCII ]
( wersja ISO 8859-2 ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

  Ruch Generala
        3/4
ilustracja: Michal Romanowski
ilustracja: Michal Romanowski

    General rozpoczal byl swa kampanie na rzecz poszukiwania w kosmosie drugiej Ziemi w reakcji na skonstruowany przez Innistrounce'a z Wysp, elfiego mistrza magii, Czar Konca Swiata. Innistrounce, pracujac na zlecenie Kompanii Poludniowej nad przemyslowym wykorzystaniem zywych diamentow do bezpiecznej i oplacalnej transmisji do manufaktur pobieranej ze Slonca energii, opracowal schemat takiego przylozonego do nich mageokonstruktu, ktory, uruchomiony, prowadzilby nieuchronnie do eksplozji gwiazdy, wnetrza ktorej siegaly przez wyzszy wymiar quasibilokowane diamenty. Pelny Czar Konca Swiata - zwany rowniez Sloneczna Klatwa - wymagal, co prawda, dwoch par zywokrystalicznych ukladow i dwoch gwiazd (aby moc przepompowywac w czasie rzeczywistym energie z jednej do drugiej), wszystko to jednak byly koszty pomijalne w zestawieniu ze spodziewanym skutkiem. Zaglada Ziemi! Czyli wlasnie koniec swiata. Innistrounce sprzeniewierzyl sie Kompanii i rozglosil swoje odkrycie; wielu mialo o to do niego pretensje, lecz General uwazal, ze bezzasadnie: predzej czy pozniej uczynilby to ktos inny, mozliwosci zawsze nieuchronnie ciaza ku samospelnieniu, wszystko, co nie jest, chcialoby byc - a co zostalo pomyslane, istnieje juz w dziewieciu dziesiatych. Tak obracaja sie zarna historii. Wiec nie mial pretensji do Innistrounce'a. Zaczal natomiast od razu przemysliwac nad tarcza odpowiednia dla tego miecza. Tak zrodzila sie idea poszukiwania planet blizniaczych Ziemi i ich kolonizacji. General mial jednak wielkie klopoty z przepchnieciem projektu przez armijna biurokracje, jako ze dalwidze, podwladni pulkownika Orwida, szefa sekcji obslugi operacyjnej Sztabu Generalnego (czytaj: wywiadu wojskowego), podlegali bezposrednio Sztabowi, z pominieciem struktur dowodczych urwickiej Armii Zero Zarnego - a poza hrabia chyba nikt nie wierzyl, iz kiedykolwiek faktycznie znajdzie sie ktos na tyle szalony, by uruchomic ku takze wlasnej zgubie Czar Konca Swiata. Pojawily sie nawet glosy, ze wszak dopiero wlasnie znalezienie drugiej Ziemi moze kogos sprowokowac do inicjacji Slonecznej Klatwy, bo stwarza mu juz mozliwosc przezycia mimo eksplodowania Slonca; General wskazal jednak, iz w takim razie to Zjednoczone Imperium powinno byc tym, kto pierwszy owa Ziemie-bis znajdzie, inaczej niechybnie samo stanie sie obiektem szantazu. W koncu Sztab jakos to przelknal.
    Zanim jeszcze "Jan IV" wyszedl poza zasieg czarow komunikacyjnych luster dystansowych oraz zaklec sztucznej telepatii, dotarly do jego zalogi wiesci o generalnym szturmie Ptaka na Nowa Plise i ucieczce Ferdynanda do Zamku w Czurmie, gdzie teleportowali go jego urwici. Bylo to juz ostateczne potwierdzenie upadku Ksiestwa. Urwici Ligi najwidoczniej przelamali obrone i szykowali sie do polozenia klatw blokujacych, inaczej Ferdynand nie zgodzilby sie na teleportacje, bo to wciaz byl hazard: pomimo wieloletnich staran magow, najwyzej co drugi delikwent docieral na miejsce przeznaczenia, reszta ginela gdzies w przestrzeniach cudzych mysli. Ksiaze Ferdynand dotarl. Poprosil o azyl. Do chwili, gdy urwala sie lacznosc Ziemi i Tryba z "Janem IV", Bogumil nadal nie podjal w tej kwestii decyzji. Jego wahanie wzbudzilo na pokladzie statku spore zdumienie.
    - Czy on sie aby nie przestraszyl? - zagadnal Generala pulkownik Goulde, gdy ten zaszedl do kopuly kinetykow.
    - Polityka, Max, polityka - mruknal Zarny siadajac w wolnym fotelu. - Zaloze sie, ze to, jak zawsze, Birzinni sliskimi gierkami probuje wygrac cos na sytuacji.
    - Z drugiej strony - wlaczyl sie inny kinetyk, niewidoczny, bo zaglebiony w rzezbionym w lwie glowy fotelu pierwszego pilota - przyznanie mu tego azylu moze zostac przez Ptaka odebrane jako wypowiedzenie Lidze wojny.
    - Ty sie nie odzywaj - rzekl mu Goulde, nabijajac fajke - lepiej pilnuj, zebysmy sie nie wpakowali w jakas gwiazde.
    - Gnoma moglbys tu posadzic; prawdopodobienstwo nizsze niz ze podpalisz sobie od tej faji brode - odmruknal mu podwladny.
    Goulde pokrecil glowa, skrzesal pirokineza kilkanascie iskier, zaciagnal sie i wydmuchnal ciemny dym. Pochyliwszy sie ku Generalowi, wskazal wzrokiem przez przezroczysta kopule w kierunku lotu.
    - To ma byc podboj? - spytal.
    - Podboj?
    - Spodziewasz sie oporu miejscowych? Tam, na tej planecie.
    Zarny wzruszyl ramionami.
    - Ja w ogole nie wiem, czy sa tam jacys "miejscowi".
    - Bruda nie zagladnal?
    - Widziales, co zdjeli iluzjonisci ze spojrzenia dalwidzow. Wszystko to poszlo z dnia na dzien, jakby sie palilo. Oczywiscie, ze Bruda powinien byl mi wpierw przedstawic pelna dokumentacje globu i okolicy, logika nakazywalaby przeprowadzic nawet ostrozny zwiad... Ale nie bylo czasu, Birzinni podpuscil krola i, zanim sie obejrzalem, mialem rozkaz. Skoro tak, to wole sie zabezpieczyc.
    - Tez polityka? Nie wierze. To jakas zaraza.
    - Kwestia obsesji. Jak Birzinniemu skrzat przebiegnie droge, to dla niego to tez bedzie sprawa polityczna.
    - Dla skrzata? - zasmial sie niewidoczny pilot.
    Obejrzeli sie na niego.
    - Czy to nie podpada przypadkiem pod brak szacunku?
    - Kazales mu sie zamknac: niesubordynacja.
    - Zlamal rozkaz. Zetne i zdegraduje.
    - A co. Niech znaja mores.
    - ...i jeszcze raz zetne.
    General znal Goulde'a dluzej nawet niz Zakrace: mogli sobie tak zartowac, dla postronnego sluchacza - jak ow pilotujacy statek kinetyk - zupelnie beztrosko; w otoczonych klebami dymu z Goulde'owej fajki mezczyznach wzbieralo jednak powoli gorace napiecie. Goulde czytal je ze spokoju w ciemnych oczach Generala. General najwyrazniej oczekiwal - przeczuwal, domyslal sie - niebezpieczenstwa. Stary pulkownik usilowal wysondowac otchlanne tonie - tubylcy? polityka? - bezskutecznie jednak. Byc moze Zarny sam nie wiedzial, czego sie leka. Goulde w zamysleniu ssal ustnik. Po przekroczeniu pewnego wieku przeczucia zyskuja wage dedukcji - Zelazny General przekroczyl kazdy ludzki wiek.
    Wkrotce ujrza planete na wlasne oczy, wkrotce siegna jej zwiadowcze podklatkwy mageokonstruktu "Jana IV". Lecieli juz piaty dzien. Swiatlochrapy statku czerpaly z pustki zablakane promienie i malowaly nimi powierzchnie przezroczystych i nieprzezroczystych scian. Widzieli wiec, jak rozjezdza im sie przed dziobem na wszystkie strony gwiazdozbior Slepego Lowcy; poszczegolne punkty jasnosci biegly na boki od osi "Jana IV" wycelowanego w slonce oznaczone w Atlasie Uttle'a numerem 583, a ze roznice w predkosci ich ucieczek byly ogromne, konstelacja rychlo utracila dla pasazerow statku jakiekolwiek podobienstwo do figury znanej im z map ziemskiego niebosklonu.
    Kopula kinetykow, jak cale wnetrze "Jana IV", urzadzona byla z zaiste krolewskim przepychem: zlocenia, rzezbienia, jedwabie, gobeliny, dywany i boazerie, marmury i mozaiki, freski, kasetony, obrazy, popiersia. Jedynie "dolna" czesc statku, gdzie znajdowala sie zbrojownia, spizarnia, konserwatorium zywych krysztalow i sypialnie, jedynie ona posiadala pewien pozor funkcjonalnosci, chociaz Zarny i tak chetnie wymiotlby stamtad z setke zbednych bibelotow. Nic by to jednak nie dalo; "Jana IV" zaprojektowano dla starego Lucjusza Warzahada w manierze wycieczkowej karaki monarchy i jakiekolwiek przerobki musialyby okazac sie teraz znacznie bardziej szkodliwe dla estetyki, niz korzystne dla ergonomii.
    Gdy konstrukt dal znak, ze planeta znalazla sie w zasiegu jego podklatw, Goulde i General przeszli do gornej mesy. Sala ta byla grawitacyjnie zorientowana przeciwnie do kopuly kinetykow i po drodze trafili na przegub ciazenia, pulkownikowi rozsypal sie tyton z fajki, musial go mysla sciagac z powrotem grudka po grudce, wszedl do mesy klnac pod nosem.
    Planeta, wielkosci smoczego jaja, wirowala powoli posrodku pomieszczenia. Stal przy niej rozespany Zakraca z kubkiem goracej jurgi w garsci i szeptal cos do trojki urwitow o otwartych oczach z wywroconymi bialkami, ktorzy siedzieli, sztywno wyprostowani, na odsunietych od stolu krzeslach. Dwoch innych pracowalo przy zawieszonym nad ich glowami krysztale operacyjnym; czworka przy bocznym stoliku zaklinala zas gromade duchow o nieludzkiej aurze.
    - Jakas mala mobilizacja - uniosl brwi General.
    Zakraca siorbnal jurgi, zamachal reka.
    - Wlasnie poslalem panu, generale, polte'a.
    - Musial sie gdzies zgubic. Raportuj.
    - Tajes. Wysunelismy niskoenergetycznego Foltzmanna - major wskazal kubkiem kolorowa iluzje planety. - Porucznik Luta, wachtowy, puscil to na krysztal i sciagnal czlowieka do analizy. Demony chcialy rzecz rozebrac interakcyjnie na skan wielowymiarowy, bo zadal im pelna topografie pod chmurami i za terminatorem. Ale Foltzmann sie rozlozyl. Konstrukt przeszedl w tryb alarmowy i podniosl pobor do trzech koma osiem. Luta poslal mi polte'a i wezwal pelna obsade. Kazalem uspic podklatwy aktywne i wszystkie czary ingerujace. Teraz jedziemy na maksymalnym biernym Daabrze-Kosinskim, wersja plisowa, z poczwornym wytlumieniem. To - znowu wskazal iluzje - to jest petla obrazow zarchiwizowanych. Demony sortuja teraz zebrane dane i probuja mimo wszystko zlozyc z nich mape, a tych tu trzech sklelo sie na dalwidzow, maja wspomaganie zywych diamentow.
    - A te duchy?
    - Chce je puscic na slepo z jednej dziesiatej szloga.
    - Czyje to?
    - Nie wiem. Czyje to? - spytal czworke zaklinajacych.
    - Mijalismy jakis uklad z gazowymi olbrzymami - odmruknal jeden z nich. - Szlag by trafil te pokraki. Trzeba przez demony, inaczej nie idzie cokolwiek zrozumiec. Nie wiem, czy zdazymy.
    - Cholera.
    - Domysly? - rzucil General.
    - To oczywiste - prychnal Zakraca. - Foltzmann siadl od kontrzaklecia.
    - Wiec jednak tubylcy - pokiwal glowa Goulde.
    - Demony sporzadzily profil ich magii?
    - Nie ma z czego, brak danych, Foltzmanna odcielo przeciez bez opoznienia.
    - Byly proby sondowania statku?
    - Niczego takiego nie zarejestrowalismy.
    - A oni? - Zarny wskazal spojrzeniem zaslepionych urwitow. - Znalezli juz cos?
    - Kogos - poprawil krotkim mruknieciem Goulde zapatrzony na obracajaca sie wielka iluzje planety. - Kogos.
    Zakraca skrzywil sie.
    - Wlasnie nie moge od nich nic wyciagnac. Pewnie blokada.
    - Czy konstrukt bocznikuje ich iluzyjnie? - spytal General.
    - Powinien - przyznal major i skinal na urwitow zajmujacych sie krysztalem. - Dajcie mi tu ich trojke - rzekl wskazujac na lewo od iluzji planety, w zbieg sciany i sufitu.
    - Robi sie.
    Po chwili zakotlowaly sie pod powala trzy kleby mroku.
    - O kurwa.
    General szybko podszedl do zaslepionych urwitow i lewa dlonia dotknal skroni kazdego z nich. Zsuneli sie z krzesel, nieprzytomni. Obloki ciemnosci zniknely.
    - Trzeba bylo posadzic tu kogos, zeby ich monitorowal - rzekl. - Wpadli w spirale swiatla. Uciekliby jednak, gdybys nie dal im tego wspomagania. Diamenty moglyby wpompowac w nich pol galaktyki, to postep geometryczny, rezonans zmienilby nas w plazme. Dlaczego o tym nie pomyslales, Zakraca? Trzy czwarte miast w Imperium ma podobne pulapki na dalwidzow, Ustawa o Prywatnosci.
    - Moj blad - przyznal major. - Ale skad moglem wiedziec? Ostatnie, czego bym sie tam spodziewal, to drugie Imperium.
    - Panie majorze... - odezwal sie naraz jeden z urwitow pracujacych na krysztale.
    - Mhm?
    - Mamy pelna mape.
    - I co?
    - Nic. Dzicz, pustka. Wizualizowac?
    - Zadnych miast, zadnych... istot?
    - Nic. Wizualizowac?
    Spojrzeli po sobie. Goulde postukal sie cybuchem w zeby.
    - Piekna robota - skwitowal. - Falszywka totalna. Z tej odleglosci i na calej planecie... majstersztyk. Iluzja - spojrzal na fantom planety - ze niech sie Pelzacz schowa. Oj, ciezki to bedzie podboj, generale, bardzo ciezki.



    Z duchami zdazyli na ostatnia chwile i nie bylo juz czasu na pelny zwiad, General kazal im tylko sprawdzic kilka losowo wybranych miejsc; i szybko je sprawdzily - okazaly sie, co do jednego, zgodne z mapa sporzadzona na podstawie danych zebranych przez podklatwy konstruktu "Jana IV". Co zreszta nie bylo dla nikogo zaskoczeniem, nie oczekiwano zmiany i falszu w kazdym szczegole - lecz wlasnie ukrycia niewielu klamstw w powodzi prawd.
    Statek wszedl na orbite planety, podklatwy skanowaly ksiezyce. Tymczasem demony w krysztale sporzadzily wielkoskalowa mape ukladu: szesc planet; cztery odleglejsze: zimne skaly; jedna gwiezdzie blizsza: skala goraca.     Czterech urwitow skletych na wspomaganiu w biernych telepatow nasluchiwalo mysli tubylcow; ta czworka byla jednak monitorowana przez ludzi oraz demony i gdy natknela sie na pierwsze linie Pajaka Mozgu, natychmiast ja odcieto. Pajak byl potezny, kryl swa siecia wszystkie kontynenty. Puszczone po jego liniach mocy czary rewersyjne zapetlily sie na pierwszych wezlach. Zaplanowane to zostalo wrecz genialnie: Pajak rozplotl swa siec sferycznie i chronil samo zrodlo klatwy, ktore znajdowalo sie gdzies wewnatrz, na lub pod powierzchnia planety. Rzecz byla nie do ruszenia.
    Przyszlo wybrac miejsce ladowania. General zaprosil Goulde'a, Zakrace oraz ducha zakletego na stuprocentowa medialnosc, wiec juz niemal czyste zawirowanie mysli, a to dla wprowadzenia elementu nekrompirii. Zagrali w trojwymiarowa tabane. Krysztal potem transponowal plansze w mape powierzchni planety. Wskazalo na przyladek najwiekszego kontynentu, w okolicy rownika: cos jakby tropik, sawanna lamana zagajnikami nibydrzew, wybrzeze nad plytka zatoka. Gonil ja wlasnie terminator. "Jan IV" spikowal w noc.
    Uaktywnily sie klatwy przeciwoporowe. Schodzili w atmosfere w grubym ochronnym bablu rozwinietych przez konstrukt statku czarow; zywe diamenty pulsowaly wysoka czestotliwoscia poboru energii. Nie odczuli wejscia w pole grawitacyjne globu, bo zaklecia deformujace ciazenie pracowaly dalej. Z tego samego powodu nie odczuli neginercyjnego hamowania "Jana IV", wykonanego dopiero kilkadziesiat lokci nad gruntem, z potworna decelaracja. Statek zawisl nad morzem czerwonej trawy.
    Zelazny General, ktory sprzagl sie byl z glownym konstruktem przez krysztal operacyjny, spuscil teraz ze smyczy z setke wycelowanych wczesniej mysli. Ogladane przez dymnik, wygladalo to niemal jak eksplozja konstruktu. Czary pomknely na wszystkie strony. Pobor mocy skoczyl do osmiu jednostek. "Jan IV" budowal wokol siebie magiczne fortyfikacje.
    Ulamek knota pozniej, na telepatyczny znak Generala, urwici uaktywnili dopalacze temporalne swych zbroi i w strumieniach przyspieszonego czasu wypadli na powierzchnie planety przez otworzone w wyzszym wymiarze luki w powloce "Jana IV". Konstrukty zbroi utrzymywaly w plytkim zawieszeniu kazdy swojego zredukowanego Lobonskiego-Krafta, gotowe zatrzasnac je wokol urwitow w kazdej chwili, na byle slad sladu zagrozenia.
    I znowu ten desant wygladal przez dymnik niczym wybuch. Bluzgnelo bowiem wraz z urwitami setkami i tysiacami zaczepionych na nich czarow i klatw, az cala okolica zapulsowala dzika platanina nakladajacych sie, przenikajacych i wzmacniajacych mageonomii. Urwici, wciaz na dopalaczach, niesieni zespolami dzinnow i wlasnymi rubinami psychokinetycznymi, mkneli ku wyznaczonym uprzednio stanowiskom; kilku poszlo prosta swieca wzwyz, by domknac z gory kopule strazy.
    Demony krysztalu przeanalizowaly tymczasem zebrane bezposrednio z otoczenia informacje i oznajmily, iz nie doszukaly sie zadnego falszerstwa we wczesniej otrzymanym z magicznego zwiadu jego obrazie. Zarny polecil wiec obnizyc stopien gotowosci bojowej i puscil duchy na regularny zwiad po okolicy, peczniejaca spirala. Potem sam wyszedl na zewnatrz.
    Zakraca, w pelnym rynsztunku, stal przy podstawie pionu lewitacyjnego. Wygladal jak skamienialy owad. Kodestruktor obracal mu sie leniwie nad glowa, szczerzac kly smiertelnych klatw ku niewidocznym wrogom.
    Wypuszczone z lukow "Jana IV" samodzielne decyzyjnie letalnatory kolowaly po mroczniejacym szybko niebie, niczym padlinozerne ptaki nad przyszlym pobojowiskiem; przez dymnik swiecily jasno diamentowymi sercami, od ktorych szly sferyczne fale mortalnych czarow fizjologicznych.
    General splynal w trawe i stanal na szeroko rozstawionych nogach. Tupnal, jakby probujac twardosc ziemi; tak sie probuje wytrzymalosc podlogi w starym budynku.
    - A wiec - stalo sie.
    Zakraca, skupiony na dialogu ze swym demonem, przez ktorego nadzorowal poczynania urwitow, odpowiedzial Zarnemu jakas niejasna mysla.
    General wciagnal gleboko powietrze; smakowalo swieza farba i swadem gaszonego ogniska. Rozejrzal sie przez dymnik. Czary przeslanialy horyzont; od smigajacych w trawie poltergeistow, roznoszacych po okolicy artefakty strazy i walki, krecilo sie w glowie. Zlapal lewa dlonia czasoprzestrzen, szarpnal i przeszedl po grzbiecie fali dwa weze wglab cypla, nad sama zatoke. Lewitujacy tu nad urwiskiem klifu urwita na widok Zarnego splynal na ziemie.
    - Generale.
    - Chcialem tylko popatrzec na morze.
    Morze bylo identyczne z ziemskim: te same fale, ten sam szum, ta sama nieskonczonosc i potega natury.
    - Mysli pan, generale, ze kto to jest? - spytal urwita, rozemgliwszy przylbice; byl mlodym blondynem o garbatym nosie i rudych brwiach.
    - Kto?
    - Oni.
    - Kim by nie byli, poki co - sa wrogami.
    - Ale jak wygladaja, co to za istoty, co oni...
    - Nie wiem.
    Odwiedzil jeszcze kilka posterunkow i w koncu wrocil pod "Jana IV".
    Slonce juz zaszlo, wszyscy przeszli na infrawizje. Urwici, ktorzy nie mieli sluzby w kordonie strazy, rozeszli sie po okolicy. W swietle fosforyzujacego blekitnie brzucha statku ustawiono stol i kilkanascie krzesel. Ktos rozpalil ognisko. Opodal zfantomizowano z pryzmatu iluzyjnego ostatni wystep Ajarvianny. Polnaga elfka spiewala pod obcymi gwiazdami niezrozumiala piesn w umierajacym jezyku.
    General usiadl przy Goulde'em.
    - Zakraca pozwolil na taki piknik? - mruknal. - Skad to sie wzielo? Takie rozluznienie w srodku operacji wojskowej. To niebezpieczne.
    - Bez przesady - machnal fajka kinetyk. - Przeciez widze: oblozylismy sie takimi czarami, ze Ptak z cala armia by tu nie wszedl.
    - Ptak by wszedl.
    Goulde zerknal na hrabiego podejrzliwie.
ilustracja: Michal Romanowski
ilustracja: Michal Romanowski
    - Cos cie gryzie? Cozes taki ponury? Masz te swoja planete! Wiesz juz, jak ja nazwiesz?
    - Jeszcze sie nie zastanawialem - sklamal General.
    Poltergeisty przyniosly z kuchni statku kolacje. Dzinn gastronomiczny dopasowal sie do nastroju i zaserwowal dziczyzne i bigos mysliwski. Zakraca przymknal oko na przemycona beczulke piwa.
    Ajarvianna skonczyla spiewac i rozplakala sie. Ktos zaczal klaskac. Ktos inny zanucil "Zywot urwity". Generala coraz bardziej to wszystko irytowalo. Bezustannie zaciskal i rozwieral swa magiczna dlon, w rytmicznych skurczach lsniacej maszyny czarow.
    - Na Boga, przeciez to sa zolnierze, weterani wielu bitew! - warknal. - Nikt jeszcze nie oglosil zwyciestwa. Nie rozpoznalismy nawet nieprzyjaciela! Znajdujemy sie na terenie tak obcym, ze bardziej juz nie mozna, szlogi od domu - a oni co? Nocna zabawe urzadzaja!
    Goulde spojrzal nan spode lba.
    - Widze, ze Kasmina nic ci nie pomogla. Te osiemset lat rzuca sie jednak na umysl.
    Zarny przekazal pulkownikowi obraz siwowlosego dziadka pouczajacego dziecko z surowa mina i palcem wzniesionym w gore.
    Goulde sie skrzywil.
    - Powiedz lepiej, jaki masz plan.
    - Plan jest prosty - rzekl General. - Znalezc zrodlo tych wszystkich pulapek i blokad. A potem sie okaze.
    - Rzeczywiscie, prosty. A jak wlasciwie zamierzasz je znalezc?
    - To tylko kwestia czasu. Duchy w koncu odbija sie gdzies od sciany i tam uderzymy.
    - Jestes gotow z setka ludzi rozpetac miedzygwiezdna wojne?
    General nic nie odrzekl. Wypil jeszcze piwo, przegryzl szynka i odszedl w ciemnosc.
    Wylaczyl dymnik i zablokowal wszystkie niepotrzebne magiczne usprawnienia zmyslow. Slyszal teraz, jak wysokie zdzbla trawy szepcza, ocierajac sie mu o nogi niczym wierne psy. Zerwal jedno. Uschlo mu na dloni: w kilka knotow sczernialo i zwinelo sie w ciasna spirale. Wyrzucil. Szedl dalej; a od ziemi - wciaz szepty. Tsz, tsz, szcz. Zobaczyl nad wzgorzem plaski cien na niebie. Rzucil sobie na oczy Pozeracza Swiatla. To bylo drzewo. To znaczy: nie drzewo, lecz tutejszy jego odpowiednik. Korone mial bezlistna, cala w rozowej wacie oddychajacego miazszu. Nic sie w nim nie poruszalo od wiatru; tylko to pulsowanie gestego rozu. General podszedl blizej do rosliny. Czy to roslina? Magiczna reka dotknal pnia. Poczul zycie. Poczul mysli. Gleboki nawis drgajacej waty opadl nad Zarnym jeszcze nizej. General wypuscil demona. Demon wzruszyl mentalnie ramionami: dym przez palce. Nibydrzewo oddychalo. General odstapil. Nie moje zycie, nie moja smierc. Ono tez cofnelo falde rozu. Czy chciales, jak ja, jedynie dotknac i zbadac nieznane? Czy tez chciales mnie zabic, polknac, zniszczyc? Jestes moim wrogiem? Co? Usmiechnal sie; miazsz pulsowal. General zdezaktywowal Pozeracza Swiatla, noc ponownie zacmila mu wzrok. Przysiadl na cieplej ziemi, w ostrej trawie, kilkanascie lokci od grubego pnia. Wiatr o nieprzyjemnym zapachu obmywal mu twarz. Zacisnieta piesc cienia uragala niebiosom. Nienawidzisz mnie? Mhm? Nienawidzisz? Lecz co warta twoja nienawisc, jeslis tylko drzewem?



    Byla to masakra. Tak sie miazdzy insekty miedzy palcami. Az do poczatku drugiej cwierci knota, kiedy to wlaczyl sie Zelazny General. Wowczas masakra trwala dalej - odwrocily sie natomiast gradienty smierci.
    Lecz przez te pierwsza jedna czwarta knota ataku wygladalo to na absolutna kleske. Obruszone na magiczne zapory "Jana IV" potegi czarow byly tak olbrzymie, ze w statku popekaly wszystkie cztery krysztaly operacyjne; uwolnione niespodziewanie demony tylko powiekszyly chaos.
    Pietnastu z osiemnastu urwitow pelniacych akurat straz na brzegach ochronnego babla zostalo spalonych do wolnej plazmy zanim w ogole zorientowali sie, co sie dzieje. Dzinny bojowe nieprzyjaciela weszly na klinach kilkunastopietrowych klatw rewersyjnych o wspomaganiu rownoleglym trzech niezaleznych ukladow zywych diamentow, nieprzerwanie ssacych z serca gwiazdy jej goraca krew. Natomiast czwarty uklad zywodiamentowy ofensorow zawiesil funkcjonowanie swych klatw wymiany termicznej i transmitowal punktowo przed intruzyjne szpice czysty zar slonca. Przed takim atakiem powinny urwitow obronic algorytmiczne reakcje klatw ich zbroi, wchodzacych automatycznie w tryb maksymalnej akceleracji temporalnej i full-bilokujacych wlascicieli probabilistycznym rozrzutem w krzywe dookolne przestrzenie, otworzone wczesniej dla ich natychmiastowej ucieczki. Powinny; nie obronily: wpychajace sie za dzinnami konstrukty inwazyjne uderzyly juz szesciowymiarowymi zarodniami pol chaosu, moca zasysana przez zywe diamenty rozwijajac je w ciasne macierze entropijne. Czary urwitow skisly. Niektorych, juz w postaci plazmy, bilokowalo gdzies poza horyzont. Dzinny na klinach goracych konstruktow weszly w defensfere statku jak w maslo.
    W tym momencie pracowaly juz na najwyzszych obrotach wszystkie reaktywne klatwy obronne konstruktu "Jana IV" - to znaczy te, ktore nie wymagaly stalego nadzoru krysztalow operacyjnych. Poszedl boj na czysta magie; infernalne ognie gwiazdy, obracane w zimna energie, splywaly na pole bitwy rwacymi strumieniami. Natezenie skoczylo wyzej bariery N'Zelma i zywe diamenty wywichnely sie w swych obejmach. Ich rezonans otworzyl nad polwyspem z setke tak zwanych "czarow skazonych", powstalych z bezmyslnych permutacji elementow prawidlowych formul. Zaczely wiec odwracac sie na niebie i ziemi kolory, negatywowaly sie obloki i slonce; perspektywa juz na wyciagniecie reki sprawiala wrazenie spaczonej wielka skaza w grubym szkle teleskopowym; powstaly wiatry, wichury - huragany! - wyrywajace z gleby owe rozowe drzewa wraz z korzeniami; szly przez powietrze fale dzwiekow o roznych czestotliwosciach, zalamywane na obszarach obnizonego cisnienia, gdzie pruly sie szwy miedzywymiarowe i grawitacja kruszyla kamienie. Dwoch urwitow zginelo wlasnie w ten sposob, rozerwanych na czesci.
    Reakcja reszty obroncow byla, oczywiscie, wolniejsza od reakcji konstruktu "Jana IV" - nawet pomimo ich maksymalnego przyspieszenia temporalnego. Niewiele mogli zrobic. Dymniki bojowe ukazywaly im zmyslom chaos tak potezny, takie poplatanie czarow wroga, statku i letalnatorow oraz masy czarow "spudlowanych", niczyich mageowariacji na temat zniszczenia - ze po prostu nie byli w stanie samodzielnie wlaczyc sie do boju. Pozbawieni wspomagania demonow krysztalow operacyjnych, zdac sie musieli na swoje dzinny i klatwy rozpoznawcze: osobiste oraz artefaktyczne zbroi. Jednakze macierze entropijne rozwiniete przez konstrukty inwazyjne wgryzly sie juz w najpierwotniejsze struktury niezaimpregnowanych nan czarow i teraz owe erodujace klatwy tylko potegowaly istniejace zamieszanie. Niektore wskazywaly urwitom jako wrogow ich towarzyszy; w ulamku knota wybuchaly i gasly bratobojcze walki. Kolejne siedem trupow. Zaczely erodowac letalnatory; poniewaz na razie nie pokazal sie ani jeden prawdziwy, materialny wrog, wszystkie obiekty rozpoznawane przez mageoalgorytmy letalnatorow jako zywe byly cialami imperialnych urwitow, i w nie tez uderzyly. Nastepnych dwunastu urwitow skonalo wiec od naglego spopielenia w ich zylach krwi, zamrozenia mozgu, rozpuszczenia w osoczu toksycznej dawki hormonow, zgnicia watroby i serca.
    W chwili gdy do bitwy wlaczyl sie Zelazny General, przy zyciu pozostawali jeszcze wylacznie ci urwici, ktorzy nocowali we wnetrzu "Jana IV". Jednak w owej chwili szpice konstruktow intruzyjnych siegaly juz ostatniej powloki czarow statku i nawet zamknietym w nim zolnierzom nalezalo liczyc czas do smierci na ulamki knota; miecz jest zawsze silniejszy od tarczy.
    General pierwsza swa mysla uaktywnil calosc zartefakcen swego ciala. Reka stanowila bowiem jedynie najbardziej widoczny element dokonanego przeksztalcenia organizmu. To, co widzieli ludzie, nawet szkoleni urwici, nawet Zakraca: hrabia Kardle i Bladyga w polowym mundurze generala Armii Zero - nie bylo niczym wiecej jak wysunieta ponad lustro wody glowa smoka, metnym odbiciem potwora w plynacej wodzie. Czasami cos tam migalo pod powierzchnia, jakies wielkie, ciemne ksztalty - lecz zaraz zapominali, usuwali z pamieci, bo do niczego nie bylo to podobne, nie dalo sie nazwac, nie dalo sie porownac, kaleczylo wyobraznie; poprzestawali na legendzie: niesmiertelny Zelazny General, archetyp urwity. A on istnial naprawde.
    Ugial czas i przestrzen. Wszedl w chronosfere maksymalnego przyspieszenia. Tu ponownie ugial czas i przestrzen i otworzyl druga chronosfere. Powtorzyl to jeszcze czterokrotnie. W koncu, zamkniety w temporalnej cebuli, tak wyprzedzil reszte swiata, ze od uderzen pojedynczych promieni swiatla pekala mu skora. Zdal sie wiec w ekranowaniu zewnetrza na algorytmy ciezkich klatw reki i otworzyl im wejscia do swego zywodiamentowego tetradonu. Byl to poczworny nieskonczony szereg zywych diamentow, sprzezonych fazowo co jeden wymiar wyzej. Konczyl sie i zaczynal w "kosciach" palcow lewej dloni Generala; oprocz kciuka, ktorego rola byla inna. Nieaktywny tetradon, jako uklad zamkniety, byl nie do wykrycia. Aktywny - powodowal implozje kwazarow, eksplozje pulsarow.
    General zacisnal lewa dlon w piesc. "Jan IV" zwinal sie w torus, zawirowal, zmniejszyl do ziarnka piasku i zniknal. General rozwarl lewa dlon. Zdmuchnelo pierwsza warstwe cebuli temporalnej oraz wszystkie inne czary chronalne i entropijne. Zacisnal dlon po raz drugi. Okolica, az do horyzontu, odbila sie polsferycznie na powierzchni postaci Zarnego i przeskoczyla na druga strone. Tysiace ton ziemi, powietrza, wody, roslin. Zgniotl je w swej rece. Docisnal kciukiem: polknela je czarna dziura jadra galaktyki.
    Stal teraz na dnie wielkiego krateru zniszczenia, czarnej misy wnetrza planety, brutalnie oskalpowanej ze swej biosfery. Jeszcze osypywal sie zwir, walily skaly, plynal piasek, grzmiala lawa. Promienie wschodzacego slonca z trudem przebijaly sie przez wiszacy w powietrzu kurz i pyl. Gdyby nie huragan, wzbudzony wybiciem naglej dziury cisnieniowej, nie dojrzalby nieba. Przez dymnik widzial zimny plomien pulsujacego boska czestotliwoscia tetradonu, jasniejszy od krzywej pioruna, od nagiej gwiazdy.
    Nim pierwsza z przelamanych skal dosiegla w swym upadku dna krateru - tak wolno, tak wolno spadaly - General rozpostarl sie na cala planete, zamykajac ja tym samym w lustrzanym odwroceniu swej temporalnej cebuli. Byl teraz czasem czasu, zegarem zegarow. W jego dloni obracalo sie robacza slamazarnoscia zycie planety. Widzial wszystko. Gigadymnik rozpisywal mu przed oczyma linie mocy. General spojrzal i zacisnal dlon. Planeta implodowala. Zanim jeszcze obral do reszty swa temporalna cebule, czarna dziura wyparowala.
    General rozwarl piesc. Wyplulo "Jana IV". Zwinal sie do jego wnetrza.
    Goulde wrzasnal na jego widok.
    - Arr!! Co...?!
    General czym predzej przywrocil stala iluzje swej postaci.
    - Aa, to ty... - odetchnal pulkownik. - Boze drogi, Zarny, co tu sie...
    - Wiem. Ilu w srodku?
    - Jestesmy w prozni! - krzyczal kinetyk z fotela pierwszego pilota. - Autohermetyzacja! Kraft purpurowy! Schodzimy pod? Panie pulkowniku...?! Schodzimy pod?
    - Potwierdzam. I Kosz/Piasek do oporu. - Wydawszy rozkazy Goulde odwrocil sie z powrotem do Generala. - Co tu sie, do ciezkiej...
    Bilokowal sie do kopuly kinetykow Zakraca.
    - Zyje pan, generale! - odetchnal. - Krysztaly popekaly i...
    - Jedenastu - oznajmil Zarny.
    - Co?
    - Policzylem. Mamy jedenastu urwitow na pokladzie, lacznie z nami. Tylu ocalalo.
    - Panie pulkowniku, ta planeta implodowala! - krzyknal ktos z zewnatrz pomieszczenia, byc moze przez czar foniczny.
    - Jaka planeta? - odruchowo odwarknal mu zdezorientowany Goulde, macajac po kieszeniach za fajka.
    - Zdrada - rzekl Zelazny General.



    - Nic innego. Zastanowcie sie. Oni czekali na nas.
    - Kto? Przeciez kollapsowal pan ten glob, generale.
    - Ni zywy duch... - mruczal Goulde. - To prawda, zdrada oczywista; ale teraz szlag trafil wszystkie dowody i nic nie wskoramy.
    - Nie zywy, to martwy - rzekl General i otworzyl ramiona do inwokacji. Pozostali natychmiast zamkneli umysly. Zarny rozciagal siec swych mysli, wabiac w pulapke duchy. - Jestesmy wystarczajaco blisko - mowil rownoczesnie - i nie minelo jeszcze tyle czasu, by zdazyli zatracic swe osobowosci.
    - Ale to niebezpieczne - wtracil Zakraca. - Bo jesli to jednak nie byli ludzie i jesli nie byla to zdrada...
    Lecz oto juz zmaterializowal sie pomiedzy rekoma Zarnego chorazy Iurga.
    - Nie ty - szepnal mu General. - Odejdz, zapomnij, odejdz.
    - Boli, boli, boliboliboli... - jeczal Iurga.
    Zarny klasnal i widmo zniknelo. Potem ponownie rozlozyl ramiona i powtorzyl wezwanie.
    Dlugo czekali. Wreszcie zakotlowaly sie cienie i skrzeply w sylwetke czlowieka. Twarz - jego twarz nie nalezala do zadnego ze zmarlych urwitow Imperium.
    - Moj! - krzyknal na ducha General. - Sluz!
    Widmu az zyly wystapily na szyi i czole, lecz zgielo sie w poklonie.
    - Kim jestes? - spytal Goulde.
    - Ja... ja... Haasir Trvak, Blekitna Kompania, Assagon... Pusccie...
    - Byles urwita Ptaka?
    - Ja jestem... Bylem, tak.
    - Ptak was tu wyslal?
    - Czekalismy... byly rozkazy. Zabic wszystkich; zeby slad nie pozostal i swiadek nie umknal. Wykonywalismy... rozkazy... Zeby was Bog pokaral... pusccie!
    - Skad wiedzieliscie, ze przylecimy? Kto przekazal informacje?
    - Nie wiem... Nie wiem! Przyszlo bezposrednio z kancelarii Dyktatora. Cwiczylismy... potem teleportowano nas... tysiac stu zginelo... mielismy czekac i... Takie byly rozkazy, ja nic nie wiem.
    - Samobojcza ekspedycja - mruknal Zakraca. - Ptak nie ma statkow miedzygwiezdnych, musial sie zdac na loterie teleportacji. Z powrotem tez by ich niezle przesialo. Zreszta zapewne nie bylo w planie zadnego powrotu; jak bez swiadkow, to bez swiadkow. Najwyzej teleportowaliby ich w jadro gwiazdy.
    Zarny klasnal; duch zniknal.
    - Wiec?
    - Zdrada.
    - Zdrada.
    - Kto?
    - Bruda. Lub Orwid - rzekl Zakraca. - To oczywiste. Orwid mowil, ze dopiero co znalezli te planete. A tamci mieli czas nawet na treningi.
    - Wszystko z gory ukartowane - przytaknal Goulde.
    - To byl zamach na pana zycie, generale - stwierdzil z przekonaniem major. - Innego wytlumaczenia nie widze. Zaden z nas nie jest az tak wazny, by angazowac dla jego zgladzenia podobne srodki. Natomiast zabic Zelaznego Generala - no, to nie w kij dmuchal. Zabezpieczyli sie na wszelkie mozliwe sposoby. Pozbawieni wsparcia Imperium, pozbawieni nawet lacznosci, wzieci z zaskoczenia... praktycznie nie mielismy szans. Ta pulapka nie miala prawa zawiesc.
    - A jednak - powiedzial Goulde spogladajac ponad fajka na milczacego Generala - a jednak zawiodla. Kim ty jestes, Rajmund?
    - Tym, kim musze byc, by przetrwac - odparl hrabia. - Nikim mniej. A coraz trudniej mi uchodzic w oczach kolejnych skrytobojcow za bezbronnego starca. Nastepnym razem zapewne eksploduja Slonce, aby mnie zabic.
    - Jaki jest plan, generale? - spytal szybko Zakraca, by zmienic niezreczny dla Zarnego temat.
    - A jaki moze byc? Podlatujemy na kontaktowa z pelnym maskowaniem i podsluchujemy. A potem sie zobaczy.
    Tymczasem Goulde, pykajac spokojnie swa fajke, otworzyl telepatyczny kanal do Generala i, oblozywszy go ciezka blokada mentalna, zapytal:
    - Co mianowicie sie zobaczy? Przeciez ty wiesz, ze to spisek. Ptak w przymierzu z Zamkiem. Zalozysz sie, ze Bogumil juz nie zyje? Nie powinienes, nie powinienes pozwolic sie im wepchac w ten caly podboj.
    - Rozkaz.
    - Wiem, ze rozkaz. Ale - z czyjej inicjatywy? No niech zgadne: Birzinniego. Co? Myle sie moze?
    - Musze miec pewnosc.
    - Pewnosc? To wszystko jest tak oczywiste, ze az chwilami nie chce mi sie wierzyc w ich glupote.
    - Sugerujesz spisek pod spiskiem?
    - Niczego nie sugeruje. Po prostu znam legendy o tobie; i oni tez je znaja. Jesli Bogumil nie zyje...
    - To co?
    - Krew na ich glowy!



    - Mow, Kuzo.
    - Gdzie jestescie?
    - Na tyle blisko, ze mozemy rozmawiac. Mow.
    Major Kuzo na wielkim zdalnym zwierciadle mesy "Jana IV" otarl sobie pot z czola. Byl w swoim gabinecie na Trybie; widoczna za jego plecami przez okno koslawa skala Mnicha wyciagala przez szare trawniki krzywe pazury swego cienia.
    - Zamach stanu, generale. Birzinni sie koronowal. Ma poparcie Ptaka. Oddal mu Pogorze i cale Chajtowle. I Magure ze wszystkimi sasiadujacymi wyspami. Ptak zabezpiecza nowe granice. Podpisali uklad. W Armiach przymus nowej przysiegi: albo zlozysz, albo wynocha.
    - Juz wyegzekwowany?
    - Czesciowo.
    - Armia Zero?
    - Nie.
    - A co z Bogumilem?
    - Birzinni zaprzecza. Ale nikt krola nie widzial od czasu przejecia wladzy. Najprawdopodobniej urwici Ptaka wyteleportowali go na smierc.
    - Jak u was na Trybie?
    - Wlasnie sobie o nas przypomnieli. Mamy termin za niecale siedem klepsydr. Potem... Bog jeden wie, pewnie zetra nas na proch.
    General obrocil sie do Goulde'a.
    - Za ile mozemy najszybciej tam byc?
    - Najszybciej? - usmiechnal sie pulkownik. - Testowano ten statek juz wielokrotnie, lecz gorna granice jego predkosci wciaz wyznacza jedynie strach testujacych.
    - Diamenty wywichnely sie podczas ataku na Zdradzie - zauwazyl jeden z urwitow.
    - No to sie wwichna.
    - Trzymajcie sie, Kuzo - rzekl do zwierciadla Zelazny General.
    - Ba, zebym to ja wiedzial, czego - mruknal major odwracajac ponury wzrok.
    - Mnie, Kuzo, mnie.



    Przebili sie w ostatniej chwili. Ledwie zamknal sie za "Janem IV" Kraft Mnicha, dookola Tryba zatrzasnela sie potezna wyrwidusza. Duchy szpiegowskie Kuzo poszly wstecz po jej liniach mocy i dotarly do Dzwierzy, ktora byla jednym z glownych miast Ligi - co stanowilo znak pomyslny, bo Tryba nie wymieniono w ukladzie podpisanym przez Birzinniego, najwyrazniej wiec uzurpatorowi brakowalo wiernych urwitow, skoro musial sie wyslugiwac Ptakowymi, a wszak w ten sposob zaciagal u niego dlug, okazywal swa slabosc i tracil rownorzedna pozycje.
    Wyrwidusza, jako automatyczny inwokator do wszelkich dusz w zywych cialach, uniemozliwiala bezpieczne opuszczenie ksiezyca, ale zarazem uniemozliwiala tez inwazje nan; przejsc przez nia byly w stanie jedynie poltergeisty, demony, dzinny, istoty nizsze oraz, jako sie rzeklo, wyzwolone od ciala duchy.
    - Chociaz... mozna ja obejsc - zauwazyl podczas zwolanej rychlo po jego przybyciu narady Zelazny General, na ktorej, oprocz niego, Goulde'a, Zakracy, Kuzo i podporzadkowanego mu minisztabu tutejszej imperialnej placowki Armii Zero, bralo udzial takze dwoje przedstawicieli poddanej protekcji Mnicha zalogi Krateru: re Quaz i kobieta-cywil zwaca sie Magdalena Lubicz-Ankh, ponoc krewna samego Ferdynanda. Reprezentowali oni dwiescie osiemdziesiecioro bylych obywateli Ksiestwa Spokoju, ktorzy znajdowali sie teraz w tej smiertelnej pulapce, i to poniekad z winy Zelaznego Generala.
    - A jesli zaczna ja zaciskac...? - spytala Lubicz-Ankh, najwyrazniej zajeta wlasnymi myslami.
    - Nasze diamenty powinny sobie poradzic - wzruszyl ramionami Kuzo.
    - Sa moze w stanie zablokowac im transmisje energii ze Slonca?
    - Za duzo zmiennych - pokrecil glowa major. - Zawsze mozemy przeskoczyc ich blokade, nawet nie bedzie zauwazalnej przerwy w zasilaniu.
    - General wspomnial, ze zna sposob na obejscie wyrwiduszy - podniosl glos Zakraca.
    - Doprawdy? - uniosl brwi re Quaz.
    - No przeciez to oczywiste - rzekl Zarny. - Teleportacja.
    - Uch.
    - Loteria smierci.
    - Sa lepsze pomysly?
    - Zawsze mozna czekac.
    - Przynajmniej zyjemy; jeszcze nas nie eksterminuja. Po co z wlasnej woli isc na rzez?
    General spuscil krotki czar akustyczny.
    - Ja bede teleportowal - rzekl, gdy przebrzmial dzwon.
    - Daje pan gwarancje? - spytal re Quaz.
    - Tak.
    To zrobilo wrazenie.
    Lubicz-Ankh az pochylila sie nad stolem.
    - Daje pan, generale, stuprocentowa gwarancje przezycia teleportacji?
    - Tak.
    W jednej chwili atmosfera zmienila sie z ponurego fatalizmu w ostrozny optymizm.
    - Czy taki wlasnie jest plan? - spytal Zakraca. - Ucieczka?
    - Plan czego? - prychnal re Quaz.
    Miast mu odpowiedziec, Zakraca zwrocil sie bezposrednio do Zarnego.
    - Czy pan sie juz poddal, generale?
    Zelazny General usmiechnal sie, bo Zakraca zareagowal dokladnie wedlug przewidywan: on jeden nigdy nie tracil wiary w swego boga.
    - To nie jest kwestia do omawiania w tak szerokim gronie. Ilu mamy urwitow na Trybie?
    - Trzydziestu dwoch lacznie z nami i ksiazecymi - odparl Kuzo.
    - Wystarczy.
ilustracja: Michal Romanowski
ilustracja: Michal Romanowski
    Re Quaz wybuchnal gromkim smiechem.
    - W trzydziestke bedziecie odbijac Imperium...?!
    - Pamietaj o tych wszystkich urwitach tam, na dole, ktorzy nie zlozyli przysiegi Birzinniemu.
    - Skad pan wie, moze juz zlozyli, moze juz nie zyja; nie mamy przeciez lacznosci, nie wiemy, co tam sie dzieje, zagluszaja wszystkie transmisje, zabrali sie tez za duchy.
    - Przekonamy sie. Gdzie was przerzucic? Na Wyspy?
    - Chyba tak.
    - Dobrze. W takim razie... widzimy sie w hangarze numer cztery za dwie klepsydry.
    Re Quaz i Lubicz-Ankh uklonili sie i wyszli.
    Kuzo zablokowal drzwi i uaktywnil konstrukt przeciwpodsluchowy sali.
    - Da pan rade, generale? Tyle osob, w pojedynke?
    - Teleportowalem juz cale armie, chlopcze.
    Przypomnieli sobie legendy.
    - A wiec - jaki jest plan? - powtorzyl Zakraca.
    - Przerzuce wszystkich stad na Ziemie. Tam sie zorientujemy w sytuacji. W zaleznosci od postawy Armii Zero, zarzadzilbym mobilizacje w Baurabissie i atak z zaskoczenia. To jest jeszcze poczatkowa faza zamachu, struktury nie zdazyly sie umocnic, rzecz wciaz wisi na kilku-kilkunastu zdrajcach. Planuje jeszcze przed atakiem dopasc Birzinniego i reszte. Wtedy urwici zajma Zamek i kluczowe punkty Czurmy. Przydaloby sie tez na przyklad przycisnac Pelzacza dla bezposredniej transmisji.
    - Dziwnie prosto to brzmi.
    - W gruncie rzeczy cala sprawa polega na usunieciu Birzinniego i spolki. Wojska Ptaka sa daleko od stolicy. Ludzie beda sie musieli za kims opowiedziec. Z Zamkiem pojdzie najlatwiej, bo inercja biurokracji pomoze nam tak samo, jak pomogla wczesniej Birzinniemu. Co do motlochu, to tu nie mozna byc niczego pewnym, ale nie sadze, zeby ludzie palali jakas szczegolna miloscia do Birzinniego; Bogumil nie zdazyl sie jeszcze pospolstwu narazic, a Birzinni z pewnoscia musial podczas przewrotu postepowac zdecydowanie i mozemy sie tam spodziewac pewnej ilosci swiezych trupow. A nawet gdyby nie - Pelzacz powinien temu zaradzic. Gdy ujrza na niebie Birzinniego jako wieznia, upokorzonego... to wystarczy.
    - To wciaz brzmi przerazajaco prosto - krecil glowa Kuzo; ale i on sie usmiechal.
    - Oni wcale nie przesadzili - odezwal sie Goulde. - Powinni eksplodowac gwiazde Zdrady; to i tak byloby tanio za twoja smierc.

ciag dalszy na nastepnej stronie
 
Jacek Dukaj { korespondencje prosimy kierowac na adres redakcji }
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

6
powrot do poczatku
 
The VALETZ Magazine : http://magazine.valetz.art.pl
{ magazine@venus.pk.edu.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzezone.