|
| ilustracja: Michal Romanowski |
Birzinni wychodzil wlasnie z lazienki na krolewskim pietrze Zamku, gdy ze sciennego zwierciadla o zloconej ramie wyskoczyl przeciwko niemu Zelazny General.
Fantom! - pomyslal Birzinni.
- Zaden fantom - warknal Zarny, po czym zlapal go lewa dlonia, scisnal, wrzucil do ust i polknal. Nastepnie z powrotem wszedl w zwierciadlo.
Miarke pozniej wybuchnal w swym gabinecie w Baurabissie. Zakraca czekal tu nan wraz z prawie calym sztabem Armii Zero. Zelazny General rozwinal sie z punktowego blysku, w grzmocie rozprezajacego sie sfera powietrza.
Wymieniajac z podwladnymi uklony sprawdzil konstrukty wiezy. Nienaruszone. Tu mogl sie czuc bezpieczny: od dobrych kilku wiekow nieprzerwanie rozbudowywal je i ulepszal.
- Zle wiesci, generale - odezwal sie pulkownik Ociuba.
- Mow.
- Moze pan juz wie. Birzinni rozkazal zabic Kasmine far Nagla, cialo spalic, prochy rozrzucic po sasiednich wymiarach, a ducha sklac na natychmiastowa dezintegracje osobowosci.
- Tak.
- Podobnie zreszta postapil z kilkuset innymi osobami.
- Tak. Wiem. - Splunal. - Tu macie Birzinniego. - Splunal. - Tu Orwida. - Spluwal dalej. Wybuchali do trojwymiarowych postaci i padali nieprzytomni. Urwici blokowali im po kolei wszystkie zmysly. - Zatrzymajcie ich zywych; poki co, moga sie jeszcze przydac.
Urwici skineli glowami w pol-uklonie, pol-salucie.
- Zakraca przedstawil wam plan?
- Tak jest.
- Nie ma zmian; wszystko wedlug harmonogramu. Klepsydra zero: trzydziesta siodma i cwierc. Dzinny i poltergeisty na smyczach?
- Tak jest.
- Gdzie Pelzacz?
Jeden z urwitow wydal telepatyczny rozkaz.
- Bedzie za chwile.
- Dobrze.
- Panie hrabio - odezwal sie general Wiga-Wigon, po Zarnym najstarszy wiekiem i stopniem urwita - pan wie o Bogumile. Wie pan o Annie i malej Archimacji. Oni tez byli na liscie. Mamy potwierdzenie od Wysokich Niewidzialnych. Wszyscy nie zyja; nierezurektowalni.
- Wiec?
- Birzinni jest skonczony; dobrze. Ale co po nim, skoro tak dokladnie ucial dynastie? Kto, kto po nim? Ptak nam stoi na granicach. Moze sie upomniec o swojego sojusznika, zwlaszcza, gdy tron Havry bedzie pusty.
- Wiec?
- W pana zylach, panie hrabio - pospieszyl z pomoca Widze-Wigoniowi Zakraca - plynie krew Warzhadow. Co prawda pokrewienstwo to pochodzi sprzed setek lat - ale i tym szlachetniejsza to krew.
W moich zylach, pomyslal mimowolnie rozbawiony Zarny. W moich zylach. Ani one zyly, ani w nich krew; i doprawdy nic z Warzhadow.
- Major ma slusznosc, przekonal nas wszystkich. - General Wiga-Wigon zgial sie w pas, uklonem zarezerowanym dla monarchy; pozostali bez wahania powtorzyli hold. - Po raz trzeci lud wklada ci na glowe korone i tym razem nie mozesz, nie masz prawa jej odrzucic.
- Zakraca, Zakraca - westchnal Zarny - cozes ty najlepszego narobil? Trzeba mi bylo kollapsowac cie razem ze Zdrada.
- Mozesz mnie jeszcze kollapsowac bez Zdrady, nic straconego - rzekl Zakraca. - Ale wpierw przyjmij korone.
Zelazny General machnal reka.
- Nie teraz, nie teraz; za wczesnie o tym. Nie dzielmy skarbow zywego smoka.
- Potem moze nie byc czasu.
- Teraz tez go za wiele nie ma. Koniec zebrania! Na miejsca!
Urwici wyszli. Wychodzac, usmiechali sie jednak do siebie ukradkiem: nie powiedzial "nie".
Pelzacz minal sie w drzwiach gabinetu z wynoszonym przez poltergeisty Birzinnim. Nie dal po sobie niczego poznac. Lecz wszedlszy, omal nie stanal na bacznosc; trwal w bezruchu i milczeniu, poki Zarny nie odezwal sie pierwszy.
- Mam powody przypuszczac, ze nalezales do spisku.
Stary elf tylko zamrugal. - Nie nalezalem.
- Dam ci okazje, by tego dowiesc.
I tym razem jeno drgniecie powiek. - Dziekuje.
- Najlepsze, na co stac ciebie i twoich iluzjonistow.
- Na cala Czurme?
- Na wszystkie miasta Imperium.
- To niemozliwe.
- To mozliwe.
- Tak. Oczywiscie. Kiedy?
- Dzis w nocy.
- Tak. Oczywiscie. Moge odejsc?
- Moje demony pojda z toba.
A noc trwala i trwala. Od przesuniecia sie terminatora przez Czurme, w ktorym to momencie General rozpoczal byl serie szybkich teleportacji, az do dwoch klepsydr przed switem, gdy niebo zaplonelo Pelzaczowa iluzja, na ulicach miasta, w zaulkach, w parkach, w porcie i we wnetrzach budynkow toczylo sie zwykle nocne zycie stolicy. Mieszkancy przyjeli zmiane zaszla na najwyzszych pietrach Zamku z chlodem i spokojem wlasciwym starym wyjadaczom politycznego chleba. Postronny obserwator nie domyslilby sie z ich zachowania wydarzen sprzed kilku dni - ani, tym bardziej, wydarzen wlasnie majacych miejsce, jako ze zadna z osob teleportowanych z Tryba nie wysunela nosa na ulice az do poczatku operacji "Przyplyw", a sama operacja rowniez nie trwala dluzej niz kilkanascie knotow i niewielu znalazlo sie bezposrednich swiadkow poczynan urwitow. Przede wszystkim urwici z zasady preferowali dzialania nagle a skryte; nadto w wiekszosci byly one tak czy owak niedostrzegalne dla nie-urwitow lub osob pozbawionych artefaktycznych sybstytutow dymnika (jak, na przyklad, popularne w wyzszych sferach choc bardzo drogie, "biale okulary").
W chwili zjawienia sie tam Zelaznego Generala wraz z oddzialem z Tryba, w obrebie murow Baurabissu przebywalo blisko tysiac urwitow - i zaden z nich nie zlozyl jeszcze przysiegi Birzinniemu. W pobliskich koszarach oraz w swych domach na terenie miasta znajdowalo sie dalszych piec tysiecy. W sumie stanowilo to ponad jedna trzecia Armii Zero, trzon korpusu urwitow Imperium, od samego jego stworzenia dowodzonego bezposrednio przez Zelaznego Generala. Czy mogl on byc z tego powodu pewny wiernosci kazdego jednego urwity? Nie, oczywiscie, ze nie. Ale z duza doza prawdopodobienstwa sukcesu mogl stawiac na wiernosc urwitow jako spolecznosci: tradycja, ktorej Zelazny General stanowil niewyrugowywalna czesc, konstytuowala pojecie urwity rownie mocno, co sama umiejetnosc poslugiwania sie magia. Sprzeniewierzajac sie jej - tradycji - sprzeniewierzyliby sie samym sobie, wlasnemu o sobie wyobrazeniu.
Do chwili zjawienia sie Zelaznego Generala negocjacje pomiedzy Birzinnim a sztabem Armii Zero osiagnely juz ow charakterystyczny dla podobnych sytuacji martwy punkt, ktory oznaczal po prostu zabojcza dla wszelkiej dyplomacji konkretyzacje "warunkow nie do zaakceptowania" obu stron. Powszechne bylo poczucie pata: nikt nic nie zyska wychodzac poza, gdy stan aktualny lepszy od jakichkolwiek zmian. Zadna ze stron nie mogla sie ni o krok dalej posunac w ustepstwach nie oslabiajac tym samym swej pozycji az do niebezpieczenstwa calkowitej przegranej wlacznie.
Oto bowiem Birzinni swiadom byl, iz nie posiada wystarczajacej sily, by zmiazdzyc urwitow: posylanie przeciwko nim zwyklego wojska nie ma najmniejszego sensu, a wyszkolonych do walki urwitow stalo za uzurpatorem ledwo pare tuzinow, glownie byli to ludzie z Wywiadu, jako wyjeci ze struktury Armii Zero i podlegli bezposrednio Glownemu Sztabowi, nie tak podatni na wplywy Zelaznego Generala - bardziej teoretycy, bardziej technicy, niz urwici jako tacy.
A i w Baurabissie istniala swiadomosc bezcelowosci wszelkich radykalnych posuniec przeciwko obecnej ekipie wladcow na Havrze, bo aktualny kontekst geopolityczny raczej nie dawal nadziei na powodzenie przedsiewziecia w perspektywie dluzszej niz kilkanascie dni: Ptak stal na granicach, Ptak przekraczal granice, a Ptak - co wydawalo sie oczywiste w swietle dopiero co ogloszonego traktatu - byl sprzymierzencem Birzinniego, i Ptak bez watpienia dysponowal wystarczajaca liczba wyszkolonych do walki urwitow. W owej dluzszej perspektywie zatem sytuacja nie prezentowala sie dla Wigi-Wagonia i podwladnych dobrze: czas byl przeciwko nim. W koncu przeciez Ptak przysle zdrajcy posilki; moze to nastapic nawet wczesniej nizby sie sam Birzinni spodziewal i pragnal, bo, w obliczu nie ustepujacej slabosci partnera, Dyktatorowi wreszcie zaswita, iz jednym posunieciem moglby zgarnac cala pule - i rzuci na Czurme swych urwitow, by "zabezpieczyc" miasto przed rebeliantami w Baurabissie.
Czy rowniez Birzinni czul to ostrze na swym gardle? A jesli nawet - coz mogl zrobic wiecej, o ile dalej sie posunac, na jakie jeszcze ustepstwa pojsc, gdy, jako sie rzeklo, nie pozostal mu w negocjacjach z Wiga-Wigoniem ni krok do ustapienia...?
Wejscie na scene Zelaznego Generala zmienilo sytuacje w stopniu zadziwiajacym nawet Zakrace i Goulde'a. Przeciez tak czy inaczej urwici powinni byli wlaczyc do swych kalkulacji powrot Zarnego; co prawda chodzily plotki o jego smierci (zapewne rozpuszczane z rozkazu Birzinniego), ale takie plotki chodzily za kazdym zniknieciem Generala, poza tym jasne bylo, ze skoro "Jan IV" wyszedl poza zasieg luster, informacje te nie moga byc wiarygodne. Jednak powrot Zelaznego Generala zrobil takie wrazenie, jakby to co najmniej sam Lucjusz Warzhad powstal z martwych. Ledwo rozeszla sie wiadomosc, urwici w Baurabissie zaczeli rwac sie do walki. Dla wszystkich stalo sie jasne, ze w tym stanie rzeczy nie ma na co dluzej czekac, i cokolwiek ma byc zrobione, zrobic to nalezy jak najszybciej, bo wkrotce powrot Zarnego przestanie byc tajemnica i utracony zostanie atut zaskoczenia. Zelazny General wyznaczyl zatem termin ataku na jeszcze te sama noc. Nikt sie nie zdziwil, nie bylo sprzeciwow. - Oni potrzebowali tylko przywodcy, nazwiska, sztandaru - rzekl potem Zakraca. - General przywrocil im wiare w przyszlosc, otworzyl jakas alternatywe dla Birzinniego i Ptaka: legendy nie upadaja, to nie do pomyslenia, jakos to bedzie, damy sobie rade, on nie przegra. To zreszta bardzo naturalny tok rozumowania.
Nie bylo zatem wahania, nie bylo mozolnych przygotowan; to nie miala byc dluga kampania, a wlasnie blyskawiczna urwicka operacja. "Przyplyw". O wyznaczonej porze wyruszyly oddzialy. Wszyscy w pelnym bojowym rynsztunku, wszyscy na temporalnych dopalaczach, w utrzymywanym przez demony sferycznym kamuflazu niewidzialnosci, w skrytych wewnatrz niego chmurach mikroletalnatorow, spiralach kriowezy. Wczesniej wylecialy z Baurabissu dziesiatki tysiecy dzinnow i poltergeistow. - Tej nocy miasto nalezec bedzie do nas - rzekl Zelazny General w telepatycznym przekazie do swej armii. Zaden z mieszkancow Czurmy nie dostrzegl urwitow, lawirujacych po gwiazdzistym niebie pomiedzy rydwanami, mknacych przez noc na ksztalt ultraszybkich komet o warkoczach uplecionych z czarow i zaklec. Lecz nikt akurat nie patrzyl w odpowiednim kierunku przez dymniki lub ich artefaktyczne analogi, zabraklo czujnych magow.
Zarny wyruszyl z oddzialem przydzielonym do szturmu na Zamek. Szturm - to za duzo powiedziane. Rzecz wlasciwie polegala na zaskoczeniu i wylaczeniu z walki tych nielicznych urwitow i czarodziejow, ktorzy opowiedzieli sie za Birzinnim. Reszta to kwestia zastraszenia - a w tym urwici byli naprawde dobrzy.
Wysledzone przez dzinny ofiary zaskoczone zostaly w swych komnatach, przewaznie podczas snu, i zabite badz zamrozone zanim zdolaly chocby pomyslec o obronie. Jedynie w pokojach Sztabu wywiazala sie potyczka. Nieliczni jej swiadkowie, nieurwici, zarejestrowali jeno urwane w pol otwarcia ust okrzyki, kilka naglych ruchow. Nim mrugneli, bylo po sprawie; wszedzie krew, zwloki, popiol. Nad pobojowiskiem stopniowo pojawiali sie, zdejmujac iluzje, urwici w swych zbrojach. Scierwnicze roje letalnatorow smigaly nad posadzka od pokoju do pokoju, po korytarzach i schodach, szukajac osob pasujacych do zadanego im wzorca; co chwila jeszcze charczal ktos w agonii. Dookola jencow wily sie blekitne krioweze, mroz szedl od zmrozencow az scinala sie i kruszyla wylana krew. Niektorzy z urwitow, jeszcze w cebulach temporalnych, blyskali tylko w przelocie kolorowa plama, pedzac do celu w otoczeniu poltergeistow chroniacych ich przed zderzeniem z ruchomymi i nieruchomymi przeszkodami.
- Aaaaaaaaarrrr!!! - wrzeszczal Lamberaux, gdy Zelazny General wyciagal mu z glowy po kolei wszystkie piec demonow.
Nex Plucinski w swej komnacie na najwyzszym pietrze Wiezy Ivo usilowal popelnic samobojstwo, ale odnalazly go i obsiadly jak muchy mikroletalnatory. Wypalily mu nerwy miesni rak i nog, az przywlokl sie przyprowadzony przez poltergeista Zarnego kriowaz i zamrozil Plucinskiego.
Kilka osob wyskoczylo z okien zamku, lecz zlapaly ich w locie dzinny. Wszakze jedna z tych, co wyskoczyly, byla urwita i natychmiast odpalila ku morzu. Puscilo sie w poscig za uciekinierem dwoch urwitow Zelaznego Generala i wybuchla nad pelna statkow zatoka krotka walka na klatwy i kontrklatwy, z gory przegrana przez uciekajacego, ktory nie mial na sobie zbroi i walczyl w znacznym opoznieniu wzgledem dwojki w pelnym rynsztynku. Wywrocili go na nice wzdluz kregoslupa, spadl do wody krwawa osmiornica kosci, zyl, sciegien i miesa. Spuscili za nim pneumoanalizatora, zeby rozlozyl i zdezidentyfikowal ducha zdrajcy.
- Miasto jest nasze - rzekl Zelazny General, gdy otrzymal juz meldunki od wszystkich oddzialow. - Teraz administracja. - Zwrocil sie do Zakracy. - Lacza. Wywiad. Tu mamy dziure. Co robi Ptak. Powtorna deklaracja lojalnosci od wojska. Mobilizacja. Pilnujcie Pelzacza. Niech sie wykalibruje na ten tu balkon. Obsada Zamku. I tak dalej. Gdzie Wiga?
- Polecial ukladac sie z regularnymi.
- Dobrze. Znalezc re Quaza, niech sie wreszcie dowie, co z Ferdynandem. Otwarta propozycja negocjacji. Daje slowo; on wie, po Trybie nie bedzie watpil, zareczy ksieciu, moze takze ta Lubicz-Ankh. Niech ksiaze wyjdzie z ukrycia. W koncu tu idzie o jego kraj. Sojusz dla odbicia. Jak to go nie zacheci, to nic nie zdola.
- Tak jest. Jeden z Orwidowych prosi pana o spotkanie, generale. Podal haslo.
- Kto?
- Bruda.
- Dajcie go.
Zelazny General wszedl do sasiedniej komnaty i zatrzasnal za soba drzwi. Przez wyjscie na balkon wpadal do srodka nocny wiatr. General wciaz byl w pelnym rynsztunku, ktory, choc w swej istocie diametralnie rozny od standardowego rynsztunku urwity, wywieral podobne wrazenie: asymetryczna zbroja, z niewiadomych materialow wykonane i niewiadomego przeznaczenia jej odrosty, szypulki, wypusty, macki, dysze, miniskrzydla, cale cialo ukryte we wnetrzu pelnego narosli pancerza; dwunogi owad. General zdjal helm, odlozyl na stol. W chrzescie i trzasku usiadl na krzesle, krzeslo tez zatrzeszczalo. Przez otwarte drzwi balkonowe widzial niebo nad Czurma, gwiazdy i przeslaniajace je chmury, przeganiane wglab ladu.
Wszedl Bruda.
- Zamknij drzwi.
Bruda zamknal.
Zarny uruchomil konstrukt przeciwpodsluchowy.
- Czy pan to zaplanowal, generale? - spytal Bruda. Przekroczywszy prog zrobil zaledwie dwa krotkie kroki i stal teraz nieruchomo, oddzielony od Zarnego polowa pustej komnaty, swiatlem i cieniem, i wbijal ponury wzrok w siedzacego przy zawalonym papierami stole hrabiego, ktory z twarza pozbawiona najmniejszego wyrazu obserwowal przeplyw chmur po nocnym niebie, bardzo ciemnych.
- Czy pan to zaplanowal? Ja musze wiedziec!
- Po co?
Bruda zacisnal piesci.
- Zdrajco...! - charknal strasznym polszeptem gdzies z glebi gardla. Pochylil glowe; patrzyl na spokojnego Generala zmruzonymi, wscieklymi oczyma spod kruczoczarnych brwi, z twarzy krwia nabieglej, obrzmialej od gestego gniewu.
- Czego ty chcesz, Bruda?
- Przeciez wszystko wiedziales! Informowalem cie od roku! Znales wszystkie plany Orwida, wiedziales, ze znalezlismy te 583B Slepego Lowcy juz miesiace temu, i ze Orwid czekal tylko na znak od Birzinniego; wiedziales, wiedziales, ze to pulapka i spisek Birzinniego i kliki. I co zrobiles? Nic! Nic! Tylko tym bardziej ich judziles. Nie ostrzegles Bogumila. Nikogo nie ostrzegles. Jesli to nie jest zdrada - to co to jest?!
- A gdybym ostrzegl - a przeciez probowalem, Bog widzi, ze probowalem - to co by to wedlug ciebie dalo?
- Bogumil by zyl! - splunal Bruda.- Myslisz, ze nie widze, co sie tu dzieje? Myslisz, ze nie slysze rozmow? W duchu oni juz cie koronowali!
- Ach, wiec zrobilem to dla korony, tak? Z egoistycznej zadzy?
- Zaprzeczysz?
- Moj Boze, Bruda, coz za rozkosz cie sluchac.
- Jeszcze kpisz!
General po raz pierwszy zwrocil spojrzenie na dalwidza. Skinal palcem i dzielaca ich przestrzen skurczyla sie: Bruda znalazl sie nagle na wyciagniecie reki od Zarnego.
- I gdyby Bogumil zyl - syknal hrabia - to co by to dalo? Czy zazegnalby niebezpieczenstwo? Zgladzilby Birzinniego, zgladzil wspolspiskowcow? Ruszyl na Ptaka? Wiesz dobrze, ze nie; nic z tych rzeczy. To byl slaby, slaby i tchorzliwy wladca. Zly krol, co boi sie wlasnej potegi. Kazdym swym slowem, kazda decyzja zechecal do zdrady - nie Birzinni, zdradzilby ktos inny; nie Ptak i Liga, zaatakowalby ktos inny. To nie jest kwestia osob, to kwestia czasu i okolicznosci. Panstwo znajduje sie teraz w okresie starczego niedowladu. A rzady takiego Bogumila oznaczaly jego smierc, smierc panstwa. Jestesmy pozywieniem dla politycznych drapieznikow, oni tam wlasnie wyrywaja z ciala Imperium kawaly zywego miesa.
- Wiec wladza musi przejsc w rece Zelaznego Generala, ktory jeden jedyny potrafi uratowac kraj.
- Tak. Tak. Nie moglem czekac dluzej. Bogumil do spolki z Birzinnim, a obaj wszak jedynie owoce swego czasu, zniszczyliby, zmarnotrawili dorobek dziesiatkow pokolen Havranczykow.
- Wiec smierc dla nich. A dla ciebie korona.
- Nie mozesz tego pojac? Od setek lat sluze temu narodowi, robie wszystko, by urosl w sile i dobrobyt, strzege go od nieszczesc, kieruje na spokojne wody, prowadze w wojnach, wspieram w tragediach. Oni wierza we mnie, wierza w Zelaznego Generala; jestem ich godlem, jestem sztandarem, hymnem. Jakze moglbym ich zawiesc, pozwolic na upadek?
- Narod? - zasmial sie Bruda. - Narod? I ty to mowisz, ty, osmiusetletni mag? A coz to jest narod? Havranczycy...! Siegnij pamiecia do poczatkow, przypomnij sobie. Coz wspolnego maja miliony zamieszkujace dzis ziemie Imperium z owym plemieniem znad zatoki, ktore dalo nazwe panstwu? Jezyk? Religie? Tradycje? Kulture? Ideologie? Wyglad? Nic, nic nie pozostalo takie samo. Komu ty wiernosc przyrzekales, no komu? Warzhadom! Krwi! Nie jakiemus abstraktowi, ktorego nie jestes w stanie nawet zdefiniowac i w stosunku do ktorego nie maja sensu pojecia milosci, wiernosci, zdrady; wiernym mozna byc jedynie jednostkom, i ty jednostkom wiernosc przysiegales. Krwi krolewskiej przysiegales! To jest twoja wiara i twoj herb: Straznik Rodu. To jest prawda, ktora wyznawal dotad niezachwianie na rowni najbiedniejszy zebrak i zasiadajacy na tronie; tego uczono kazdego kolejnego dziedzica, od malenkosci, od niemowlectwa powtarzano mu: to twoj obronca, to jest opoka, to jest ratunek, od wiekow i na wieki wierny, odda zycie, osloni, jemu wierz, jemu wierz, jemu wierz; twoja twarz widzieli nad kolyska, ty ich uczyles, tobie w rekaw plakali; i Bogumil, takze Bogumil, ktory, jak mowisz, byl krolem slabym i zlym. Zasypial ci na kolanach, sam widzialem. A ty co zrobiles? Zelazny Generale! - szydzil Bruda. - Wydales na smierc. Zdradziles! Zelazny Generale. Dla potegi panstwa, dla narodu. Dla swojej potegi! Bo nie znioslbys kleski kraju, z ktorym jestes tak silnie zwiazany, z ktorego potega identyfikuja twoja potege: Imperium - a wiec Zelazny General. Zatem z egoizmu, z pychy. To tylko my, krotkowieczni, musimy wlasne dlonie we krwi nurzac, wlasnorecznie sztylet w plecy wbijac. Ty natomiast - ty, wystarczy, ze po prostu poczekasz: w koncu wszystko samo wpadnie ci w rece. Wszak to kwestia prawdopodobienstwa, rachunku mozliwosci zajscia danej sytacji, okolicznosci; i chociazby byly one wysoce nieprawdopodobne, to przeciez w koncu jednak ich doczekasz - i doczekales. Bo nie szlo ci o zamach w stylu Birzinniego, nie chciales zdobywac korony sila czy intryga; nie, twoje ambicje jeszcze wieksze: pragnales tronu, lecz bez koniecznosci placenia zan. Zdradzic krola, przechwycic wladze - a zarazem pozostac tym samym wyslawianym dla swego honoru i wiernosci Zelaznym Generalem. Czy w ogole do pomyslenia jest potworniejsza przewrotnosc? I jeszcze sie usprawiedliwia, jeszcze patriotyzmem zaslania...! Narod! Dobre sobie. Ludzie sie rodza; ludzie sie mnoza; ludzie zyja i umieraja. Na tej czy innej ziemi, pod ta czy inna wladza, z tym czy innym obywatelstwem; wiecej i coraz wiecej. Narod! Czy ty w ogole ich zauwazasz? Nie, ty widzisz wielkie liczby, miliony. Narod! Komu przysiegales? Jak mogles, jak mogles - wolal z nagla rozpacza - jak mogles zdeptac tak piekna legende?! Kim ty w ogole jestes? Czlowiekiem? Nie wierze! Pamietam, co mi mowiles. Na samym poczatku reka. Ale mijaja wieki i wieki, a ty sie wciaz doskonalisz. Probowalem spojrzec w ciebie przez dymnik: blokady. Heksonami konstruowalem potezny wizualizator, o mocy deszyfrujacej dziesiatkow krysztalow; przyszedlem wtedy z Orwidem z gotowym pierscieniem - uniosl dlon: na palcu lsnila srebrna obraczka - i spojrzalem na ciebie, gdy wychodziles z komnaty. Czary, czary, czary, czary; wszystko czary. Twoje cialo to sploty klatw psychokinetycznych i sensorycznych, twoje mysli to klebowisko demonow, jestes jednym, wielkim, chodzacym zakleciem, homeostatycznym zawirowaniem magii! Tak! Tak! Przestan sie smiac! Pluje na ciebie! Potworze! Najpierw dlon; potem cala reka; potem usprawnienia calego ciala; potem usprawnienia mysli. Kosci slabsze, wiec zastapic zmrozeniami grawitacyjnymi. Mysli wolniejsze, wiec przyspieszyc operatorami krysztalowymi, wspomoc demonami, i jeszcze kilkoma, i jeszcze kilkoma; i zorganizowac je w pietrowym mageokonstrukcie logicznym. Serce zawodne - niech poltergeisty przesuwaja krew w mych zylach. Ale zyly sie starzeja - wspomozmy je zafiksowujac figury kinetyczne. Ale i krew juz wlasciwie niepotrzebna, znajdzie sie lepszy magiczny substytut. Co zatem pozostalo? Co pozostalo? Najpierwsze instynkty, dominanty wpisane w algorytmy klatw operacyjnych. Zadza sily. Duma. Imie: Zelazny General. Analog czlowieka. Iluzja, iluzja, jestes samopodtrzymujaca sie iluzja, iluzja dla otoczenia i iluzja dla samego siebie, bo sam wciaz myslisz - a raczej wydaje ci sie, iz myslisz - ze jestes czlowiekiem. Ale to nie ty. Nie ty. Rajmund Zarny nie zyje, umarl, zniknal, rozplynal sie, zdezintegrowal po ktoryms z kolei czarze rzuconym na siebie samego, pewnie nawet nie zauwazyl, wyciekl sobie przez palce, roztopil w tym megamageokonstrukcie. Kogo ja oskarzam, kogo obwiniam? Jakze moge od ciebie zadac uczciwosci; sumienie jest zapewne niekompatybilne z kalkulatorem demonicznym, ty nie masz sumienia. Na co pluje? Na wiatr, na czar, na omam. Gin, przepadnij! Tfu, tfu, tfu!
Zelazny General zacisnal lewa piesc i Bruda implodowal do wielkosci ziarnka piasku. Zarny wyrwal mu dusze, a reszte teleportowal w jadro Slonca. Duch zlorzeczyl mu w mysli. General rozlozyl jego osobowosc, a zanalizowawszy pamiec w poszukiwaniu potencjalnych zagrozen, wymazal ja dokladnie; po czym wypuscil pustego ducha nad Czurme. Nastepnie splotl wszechzmyslowa iluzje ciala Brudy, wlozyl w nia jednego demona, przekazal mu instrukcje dla odpowiedniego reagowania, dodal blokade przeciwdymnikowa - i kazal iluzji wyjsc z komnaty, wyjsc z Zamku i utopic sie w zatoce. Iluzja wyszla.
Przez otwarte przez nia drzwi zagladnal Zakraca. - Mozna?
- Co jest?
- Ferdynand odpowiedzial. Gotow do rozmow, re Quaz mu zareczyl. Chce wiedziec, jaki bedzie status tych rokowan.
- To znaczy?
- Pan wie, co to znaczy, Generale. On pyta o korone.
- Ech, Zakraca, Zakraca, nie dasz ty mi nigdy spokoju.
- Nigdy, krolu - usmiechnal sie major.
- Powiedz mu co trzeba, zeby sie zgodzil.
- Wiec tak?
- Jak rozmowy Wigi?
- Po oficjalnej proklamacji nie powinno byc najmniejszych problemow. Lepiej by sie pan z nia pospieszyl.
- Nie poganiaj mnie. Pelzacz jest podpiety pod lustra?
- Tak, standardowy ornament.
- Skontaktuj sie z krasnoludami z mojej linii i zacznij przerzucac pod Przelecze sprzet i prowiant.
- Na ile ludzi?
- Na armie, Zakraca, na armie.
- Pojdzie kontra.
- Ano pojdzie. Ptak nie zatrzyma ani stopy ziemi Imperium, tego mozesz byc pewien. Rozumiem, ze mobilizacje oglosil juz Birzinni; utrzymujemy ten stan. Zacznij przemysliwac nad koncentracja sil, przydziel ludzi i demony do logistyki, chce, zeby to poszlo piorunem.
- Tajes, wasza milosc.
- Odejdz juz, hrabio.
Zakraca zamrugal, by zamaskowac nagle wzruszenie, sklonil sie gleboko i odszedl.
Zakraca, Zakraca, westchnal w duchu Zarny, co ja bym bez ciebie zrobil. Kogoz innego moglbym byc tak pewien, ze natychmiast przypomni sobie o moim pokrewienstwie z Warzhadami i zacznie agitowac za korona dla mnie zanim sam chocby slowo na ten temat rzekne? A przecie rzec nie moglem. Zaiste, ty mi wlozyles te korone na glowe, ty, ty, majorze, przyszly hrabio, przyszly senatorze i Radco Korony. Musiales przezyc, byles mi niezbedny tak samo jak Birzinni, moze nawet bardziej. Zal tylko, ze nie moglem ukryc lub zabrac na "Jana IV" Kasminy. Ach, ta jej dziecinna przekora, te humory... Gdyby chociaz duch... Ale nie, Birzinni byl skrupulatny; nalezalo sie zreszta tego spodziewac. Nieuniknione koszta. Podobnie Bruda. Zal, naprawde zal, doprawdy krysztalowej uczciwosci byl to czlowiek; nawet nie pomyslal, ze moge go zgladzic, i nie zabezpieczyl sie jakims posmiertnym szantazem.
Zelazny General otworzyl przez nascienne zwierciadlo polaczenie z Pelzaczem.
- Monitoruj ten ganek - wskazal Zarny za siebie. - Startuj gdy wyjde. Nie czekaj na znak.
- Generale - zgial sie Pelzacz - domyslam sie, ze nie chodzi jedynie o obraz.
- Dokladnie. Sam zajalbym sie fonia, ale przeciez nie rozmnoze sie i nie siegne rownoczesnie wszystkich miast, a ty masz filie prawie wszedzie.
- Jest noc. To pobudzi ludzi. Bedzie zamieszanie. Na takie przestrzenie musze uderzyc potezna fala. Moga pojsc szyby.
- Nie przejmuj sie - rzekl Zarny konczac rozmowe. - Biore wszystko na siebie.
Zamknawszy polaczenie, zdjal General na moment mentalna blokade z komnaty i wydal krotka mysla rozkaz przyprowadzenia Birzinniego. Po chwili otworzyly sie drzwi i wlecial on do srodka glowa naprzod. Zarny odprawil poltergeisty i przejal bezposrednia kontrole nad sparalizowanym. Odblokowal mu wzrok i sluch, przywrocil wladze nad miesniami twarzy. Birzinni mrugal wsciekle kolebiac sie w powietrzu na wysokosci ramion Generala, z oczu plynely mu lzy.
- Each... - jeknal. Uniosl wzrok, skrzywil sie. - No i co teraz..? He?
General skinal palcem. Na stole skrzeply iluzje korony Imperium i czerwono-zlotego plaszcza Krola Havry.
Birzinni zaklal.
- Sycisz sie zwyciestwem, mhm? Ptak nie dal ci rady. Ha, Warzhad, Warzhad. I co zrobisz? Uderzysz na niego, rozpetasz wojne? Tak, teraz juz na pewno... - Pokrecil glowa; usmiech goryczy wykrzywil mu usta. - Bedzie sad? Bedziecie sadzic zdrajce? To wam powiem... Powiem ci: to wy jestescie zdrajcami! Imperialisci czasow Lucjusza, Ksawerego, Antoniuszow. Czy nie rozumiecie, do czego to wszystko prowadzi? Do samozaglady! Musialem usunac Bogumila, bo on nigdy by nie zrozumial; wyrosl w twoim cieniu, myslal wedlug twoich schematow, i nawet gdy ci sie sprzeciwial, robil to z przekory, zawsze przez odniesienie do ciebie. Nigdy nie zdolalbym go w pelni kontrolowac. Ostatecznie tez skonczyloby sie to katastrofa. Teraz skonczy sie tak na pewno. Rozpetasz wojne, ktorej nie bedziemy w stanie wygrac. Nawet ty, nawet ty, Zelazny Generale, nie wygrasz jej, bo to niemozliwe. Gdyby bylo na Ziemi wiecej kontynentow... ale jest tylko ten jeden. Co zrobisz? Zgladzisz wszystkich, ktorzy znajduja sie poza aktualnymi granicami Imperium? Musialbys eksterminowac cztery piate ludzkosci. Zrobisz to? Taa, wierze, ze jestes do tego zdolny. Ale nawet gdyby - nawet gdybys to uczynil, i tak nie utrzymasz status quo. Bo to jest juz zupelnie inna Ziemia. Czy ty tego nie pojmujesz? Jak mozesz byc tak zaslepiony? To nie sa juz czasy ekspansji Imperium, podbojow i odkryc, polityki walki o ziemie, przywileje czy prestiz. Tamta epoka minela. Siegnelismy w swym rozwoju granic, horyzonty zaszly na siebie, planeta lezy nam na dloni, stanowimy - my: ludzkosc; my: cywilizacja - zamkniety system, do ktorego nie wejdzie juz zadna nowa zmienna. Nic juz nie jest "poza". Nikt juz nie jest "obcy". Zadne imperium nie jest samowystarczalne i niezalezne. Glod w Ksiestwie, zaraza posrod ludow Ligi - tak samo uderzaja w nas, chociaz to niby oni, nie my, cierpia. Zebys ty chociaz pochylil sie nad ekonomia! Ale to zawsze bylo powyzej twojej godnosci, liczby, papiery, buchalteria, nedzne kupiectwo, zostawic to chlopom i krasnoludom - znowu jakis umyslowy archaizm, glupota starozytna. Wojna, akurat! W jakim swiecie ty zyjesz? Teraz to ja, teraz tacy jak my, arystokracja pieniadza, generalowie spolek, to my toczymy smiertelne wojny w imieniu Imperium, a nie ci twoi urwici. Gdybys chociaz chwile poswiecil na zastanowienie sie nad ekonomia... Czeka nas kollaps gospodarczy, zapasc, z ktorej mozemy sie nie podniesc. Nie jest mozliwe utrzymanie Imperium takiego, jakie holubisz w swym wyobrazeniu ty; nie mozemy zamknac sie w samotny, pojedynczy organizm, pozerajacy wlasne odchody. Nam do przezycia potrzebny jest wlasnie Ptak, Liga, potezna Liga, chlonny rynek zbytu, i te setki milionow taniej sily roboczej, i wtorny zewnetrzny obieg, i enklawy ekonomiczne ich panstw. A ty, co ty robisz? Rozpoczynasz krucjate w imie idealow feudalizmu! Niewolnikow chcesz z nich zrobic? Niewolnikow? To nas zabije! Nie pojmujesz tego? W ciagu dwoch pokolen Imperium rozlozy sie jak zgnily trup. Ktorym, po prawdzie, juz jest. Generale, na Boga, pomysl choc przez chwile! Pomysl! Co ty najlepszego robisz? Ptak jest nam potrzebny! Liga jest nam potrzebna! Daj im ziemie, daj dostep do surowcow, otworz linie kredytowe...! Generale! Nie, to bez sensu... Ty nie jestes w stanie zrozumiec. Nie potrafisz przestawic swych mysli; zadna nowa koncepcja nie ma do ciebie dostepu, rozumujesz tymi samymi sztywnymi algorytmami, co przed setkami lat. Jestes stary, wiem, jestes stary, ale przeciez starosc nie oznacza glupoty, tym bardziej, ze ty wlasciwie sie nie starzejesz - dlaczego zatem nie jestes w stanie przyswoic sobie zadnych nowych idei, zrewidowac choc odrobine swoj punkt widzenia, pozwolic wplynac na siebie epoce? Przeciez gdy formowales Armie Zero okazales elastycznosc na tyle, by podporzadkowac sie nowym strategiom wojen urwickich; choc, w istocie, kiedy to bylo, wieki temu. Ale potem - jakby ci ktos umysl zamrozil. Potrafisz tylko pietrzyc zaklecia, doskonalic te swoje czary. Ale zrozumiec swiat - to przekracza twoje zdolnosci...! Generale! Zdobadz sie choc raz na ten wysilek! Nie gub Imperium! ...Ale widze, ze jak do sciany. Stary matol. A ciesz sie, ciesz, skurwysynu jeden, zdrajcow zlapales, o tak, zdrajcow, zdrajcow, nastepny tryumf niezlomnego Zelaznego Generala, honor i krew, sztandary, hymny, hurra, urwici, Bog poblogoslawi, dalejze, w imie Generala, za Imperium, a jakze, krew i pioruny - zapluwal sie Birzinni - honor ponad wszystko, nie ustapimy ni kroku, kto nie z nami, ten przeciw nam, a co, bic ich, bic, lby im poucinac, wyrznac draniow dla ojczyzny ukochanej, wy idioci, wy debile, patrioci z kurnych chat, wy kretyni...
- Sami tu, widze, bohaterowie i meczennicy - mruknal Zelazny General, po czym zamrozil krtan Birzinniego.
Wstal. Policzyl do trzech. Wyszedl na balkon.
Niebo wybuchnelo Generalem. Zmiotl gwiazdy, ksiezyce, chmury. Byl tylko on. Wielka, kanciasta postac w nibyurwickiej zbroi; smok metalu i plotna na tle kosmosu. Gdy otworzyl usta, od sily jego slow stracalo liscie z drzew.
- Havranczycy! Obywatele Imperium! Skonczyly sie rzady zdrajcow! Spiskowcy wpadli w rece sprawiedliwosci i nie minie ich kara!
Birzinni, zgiety polami psychokinetycznymi w pol, na kolanach, z rekoma sciagnietymi za plecy, wpelzl na balkon. Zelazny General zlapal go za wlosy i szarpnal glowe wzwyz, by ukazac na ponadmiejskim niebie oblicze bylego pierwszego ministra. Birzinni wykrzywial twarz w grymasie bezsilnej wscieklosci, szczerzyl zacisniete zeby, mruzyl wilczo oczy.
Zarny czekal az ulice zapelnily sie mieszkancami. Odczekal jeszcze chwile dla spoznionych w innych miastach, ktorych reakcji nie znal.
- Oto zdrajca! Oto morderca krola Bogumila!
Lud zaryczal.
- Co mam uczynic z krolobojca? Czy godzi sie darowac mu zycie?
| ilustracja: Michal Romanowski |
Lud zaryczal. Slow wykrzyczanych nie dalo sie rozpoznac, ale intencja byla oczywista.
General uniosl lewa dlon. Wystrzelila zen klinga oslepiajacej bieli - niebo zaplonelo blaskiem przewyzszajacym sloneczny, Czurma zamienila sie w labirynt swiatla i cienia. General machnal reka i odcial glowe Birzinniego. Klinga zniknela. Oslepieni, dopiero po chwili ujrzeli wzniesiony w prawej dloni Zarnego czerep; pomimo skauteryzowania ogniem magicznego ostrza, ciekla zen krew. Zelazny General stal w bezruchu z reka w gorze. Szara statua. Krew kapala.
Lud znowu ryczal.
- Smierc wszystkim wrogom Imperium! - krzyknal Zarny.
- Smieeeeeeerc!!
- Smierc Ptakowi!
- Smieeeeeeerc!!
- Jam jest Zelazny General, ostatni z Warzhadow! - Odrzucil precz glowe Birzinniego. Z wnetrza komnaty wyfrunela korona i czerwono-zloty plaszcz. Korona opadla wolno na skronie Zarnego, plaszcz zapial sie na jego zbroi, splynal po niebosklonie miekkimi faldami. - Zetre nieprzyjaciol! Odzyskam ziemie! Przywroce czasy dawnej chwaly! Na moj honor przysiegam!!
Lud ryczal.
wrzesien 1996 - sierpien 1997
Jacek Dukaj
{ korespondencje prosimy kierowac na adres redakcji }
|
|
|
|