|
| ilustracja: Michal Romanowski |
- Ze co??
- Krolewski rozkaz. Lece jutro z rana - rzekl General siadajac na lawie pod fosforyzujaca sciana bezokiennego gabinetu Zakracy.
- Birzinni, co? - warknal ponuro major. - Jego robota, prawda?
General nawet nie fatygowal sie odpowiedziec.
Zakraca wstal zza biurka, maszerujac nerwowo w te i we w te sprawdzil machinalnie glowne zaklecia antypodsluchowego konstruktu pomieszczenia, wreszcie wybuchnal:
- Owija go sobie dookola palca! Nawet sie z tym nie kryje! Przeciez nie moze sie ludzic, ze nikt nie widzi! Na co on liczy? Mysli, ze ujdzie mu to na sucho? Wlasnie mnie doszlo, ze re Duin przejal pakiet kontrolny Yaxa & Yaxa. Slyszal pan, generale? To jest juz dwie trzecie Rady Krolewskiej! Birzinni zlapal nas za gardlo!
- Re Duin byl do przewidzenia - mruknal General, spogladajac na przeciwlegla sciane, po ktorej kartograficznym fresku para niewidzialnych dzinnow przesuwala symboliczne strzalki, linie, trojkaty i kolka. - Przebil sie juz?
- Ptak? - major zwolnil, obejrzal sie na sciane. - Ciagle to samo. Ale trzebaby chyba cudu, zeby w koncu ich nie zdusil. Mam tu bierne odbicie ze sztabu Szczuki - wskazal na jedno z ustawionych na biurku lusterek. - Mysla juz o oddaniu Zalesia i Prawej Hurty.
- Ferdynand lezy - rzekl General. - Lezy i prosi o dorzniecie. Wycofanie sie z gwarancji dla Ksiestwa bylo najwiekszym bledem Birzinniego. Przyjdzie nam za to drogo zaplacic. Do unikniecia bylo morze krwi.
- Nic pan nie mogl poradzic, generale. - Zakraca wrocil za biurko, zaczal przestrajac jedno z lusterek. - Votum separatum dalo przynajmniej niektorym do myslenia. Zreszta Warzhad i tak zrobilby, co chcial Birzinni, chociazby zdolal pan przekonac Rade. A tam po prawdzie nie ma przeciez kogo przekonywac, sam pan najlepiej wie, ile kosztuje glos takiego Spoty czy Chwalczynskiego. Ale slowo Zelaznego Generala ma znaczenie, tak, tak, ludzie pana popieraja, niech pan nie udaje zdziwionego, zapluty chlop z najdalszego zadupia dobrze wie, ze Zelazny General nigdy nie lamie danego slowa i nie splamilby swojego honoru zadna zdrada czy krzywoprzysiestwem, i prawda jest taka, ze przyznaja racje panu, Generale, nie krolowi, krol szczeniak, General legenda; ludzie jednak wiedza, ludzie wiedza bardzo dobrze, kto co warty... O, jest. Ilu pan chce?
- Wezme "Jana IV" z trojka kinetykow. Na glownego sciagnij Goulde'a. Pelna obsada urwicka, z ciezkim uzbrojeniem, sprzetem desantowym i tak dalej. Nadto zapasow ile sie da... a, nie, one juz sa w stazach. Zreszta sam wiesz: chce byc przygotowany na kazda mozliwosc, skoro pojecia nie mam, czego sie tam spodziewac.
- Slyszales, Kuzo - zwrocil sie Zakraca do lustra. - General leci jutro rano. Zaraz pobudze ludzi. Macie tam miejsce?
- Stary Dwor stoi prawie pusty, juz jakis czas temu przygotowalismy miejsce dla uciekinierow z Krateru - odezwalo sie zwierciadlo. - Na parenascie klepsydr mozemy tam zakwaterowac i pulk. "Jan IV" jest w hangarze, nie ruszalismy go od lat, bede musial pogonic dzinny. Zaladuje pan ludzi od razu, Generale, czy tez szykuje pan jakies cwiczenia, odprawe? W wyzywieniu jestesmy uzaleznieni od Ziemi i dodatkowa setka gab na stanie...
- Najwyzej jeden posilek - mruknal General.
- Najwyzej jeden posilek - powtorzyl Zakraca. - A wlasnie, byly jakies sygnaly z Krateru? Ksiazecy nie ruszaja sie? Ile maja statkow?
- Cztery lub piec, nadto trzy w ruchu wahadlowym, ale, przypuszczam, zniszczone, przejete badz zablokowane, bo to juz mija trzydziesci klepsydr, jak nic z Ksiestwa nie wyszlo ponad atmosfere. Tak w ogole to jest kwestia polityczna, urwici Ptaka robili tu podchody od Subbermayera jeszcze za starego Lucjusza, smecily sie jakies duchy po szczelinach, pokazywaly widma, prawdopodobnie niewyciszone manifestacje sprzezen bilokacyjnych, piatego, czwartego stopnia. Pan wie, Generale, o tej probie desantu na Wrone? Chcieli sie wkopac na sto lokci i oblozyc wyrwidusza, nie wiem, czemu sie wycofali, to by im jednak dawalo jakas odskocznie; chociaz, nie da sie ukryc, cholernie kosztowne to bylo, wszyscy w bablach, glowny konstrukt na zywych diamentach... Krater jednak sie nie podda. A gdyby ksiazecy ewakuowali cywili tak bez niczego, z samego strachu...
- Rozumiem, rozumiem. - General przeszedl za biurko, wchodzac w pole widzenia lustrzanego Kuzo. Kuzo poderwal sie, uklonil; General skinal mu glowa. - Czyj to byl rozkaz z tym Starym Dworem?
- Mhm, po prawdzie mysmy sie sami dogadali, tu, na miejscu, jak tylko wyszlo to oswiadczenie o neutralnosci. Bylo jasne, ze nie bedzie rozkazu do powrotu, a jak juz Ptak wezmie Nowa Plise, Krater pozostanie ostatnim wolnym kawalkiem Ksiestwa Spokoju we wszechswiecie. Tam sie wkrotce rozpeta pieklo. Szykuja sie juz na smierc.
- A w Plisie o tych cywili nikt sie nie upomnial? Zapomnieli o nich, czy co? Mowisz, ze zostalo im pare statkow... Mhm, pomyslmy: na prawie azylu, u nas czy na Wyspach...
- Nie maja kinetykow. Prawie nikogo nie maja. Z urwitow zostaly chyba dwie osoby, reszta zwykli zolnierze. W ramach tej wielkiej mobilizacji sprzed heksonu sciagneli wszystkich na dol. Pewnie wlasnie gina gdzies na Zabim Polu.
- Powinnismy wiec wejsc na Krater - rzekl twardo General, pochylajac sie ponad ramieniem majora ku zwierciadlu dystansowemu. - Teraz jest najlepszy moment: przed oddaniem Plisy, ale po klesce Ksiestwa. Bylbys w stanie to wykonac? Trzeba zatknac tam sztandar Imperium zanim pojawi sie pierwszy statek Ptaka.
Kuzo skrzywil sie.
- Niezbyt mi sie to podoba...
- Nie badz glupi, Kuzo - warknal General. - A po cozes szykowal Stary Dwor? Ratujesz ludzi i ocalasz budynki i sprzet, bo po szturmie urwitow kamien na kamieniu w Kraterze nie zostanie, wiesz o tym. A Ptak na baze Imperium nie skoczy. Zero krwi.
- Ale oni sie nie poddadza! Mowilem przeciez!
- Ptakowi - nie; nam - tak. Uwierz mi, tam sie wlasnie modla o jakies honorowe wyjscie. Nikt tak naprawde nie pragnie smierci, chocby nie wiadomo jak chwalebnej. Bede tam rano; tymczasem zrob tylko jedno: zloz im w moim imieniu propozycje. Warunki kapitulacji tak honorowe, jak tylko chca. Sam przyjme. Osobiscie. Na moje slowo. Rozumiesz? Zadnej ujmy. Mozesz to nawet ujac jako okresowa protekcje.
- Pan to mowi serio, Generale?
- Nie zadawaj glupich pytan - warknal Zakraca.
- W takim razie sprobuje.
Kapitan Kuzo zasalutowal i rozlaczyl sie, lustro odbilo twarze Generala i majora.
General wyprostowal sie, usmiechnal.
Zakraca pokrecil glowa.
- Juz widze mine Birzinnego. Zesra sie, jak uslyszy. Teraz wszystko zalezy od tego, czy skurwiel nie ma tam na Trybie jakiejs wtyki. No bo potem przeciez juz nie odda Krateru Ptakowi, na cos takiego nawet krol nie pojdzie. A jak urwitom Ptaka puszcza nerwy, to moze nareszcie bedzie pan mial te wojne, generale...
Ni z tego, ni z owego w Generale wezbral zimny gniew. Jedna mysla obrocil Zakrace z fotelem przodem do siebie, po czym wycelowal w majora obtoczony w szkle i metalu palec.
- Nie obrazaj mnie, Zakraca - wycedzil przez zacisniete zeby. - Krol i Birzinni nie rozumieja, bo nie chca zrozumiec, ale czy rowniez ty sadzisz, ze mnie ta wojna potrzebna jest dla zabawy, rozrywki, popisu?
- Bardzo przepraszam, jesli tak pan to odebral...
Rownie szybko minal generalski gniew.
- Niewazne. - Zarny machnal laska, odwrocil sie i wyszedl.
Dzinn posadzil sluzbowy rydwan Generala na dachu jego willi kilkanascie lokci od lezaka ze spiaca Kasmina. Zasnela ogladajac bitwe na Zabim Polu, w opuszczonej bezwladnie rece sciskala jeszcze kieliszek z odrobina wina na dnie. General podszedl, stanal nad nia, spojrzal. Byla w bialym, jedwabnym szlafroku; sciskajacy go pasek rozwiazal sie, jedwab splynal po jeszcze bielszym ciele kobiety. General stal i patrzyl: glowa oparta o ramie, opuszczone powieki, wpolotwarte usta, zmierzwione wlosy przeslaniajace pol twarzy, na drugiej polowie, na policzku, czerwonawy odcisk, zapewne dopiero co przewrocila we snie glowe z barku na bark. Patrzyl, jak oddycha. Piersi w dol i w gore. Od nocnego zimna spierzchly sie jej brodawki. Uniosl prawa reke i zatrzymal dlon tuz przed rozchylonymi wargami Kasminy. Goracy oddech parzyl mu skore. Patrzyl jak szamocza sie pod powiekami jej galki oczne. Miala w sobie trzy czwarte krwi elfiej i niewykluczone, iz widziala go takze przez powieki. Pochylil sie i pocalowal ja. W pierwszym odruchu, jeszcze sniac, nie otworzywszy oczu - objela go ramionami i przyciagnela. Oparl sie jej, bojac sie o lezak.
- Starcy, jak ja - szepnal - wierza juz tylko takim wyznanionym: nieswiadomym, mimowolnym.
- Skad wiesz, o kim snilam?
- O mnie.
- O tobie. Zagladnales?
- Nie. Widzialem, jak sie usmiechalas, znam ten usmiech.
Podniosl kieliszek, wyprostowal sie, wypil.
- Podobalo ci sie? - spytal, wskazujac szklem niebo.
Pomasowala ucho, przeciagnela sie, zawiazala szlafrok.
- Dzieci, jak ja - mruknela - lubia kolorowe widowiska. Przyszlo zaproszenie na bankiet u Ozraba, pojdziemy?
- Nie.
- Nawet nie spytales, kiedy to.
- Jutro lub pojutrze.
- Co, znowu wyjezdzasz?
- Polityka, Kas, polityka.
Wstala z rozmachem, az przewrocil sie lezak.
- Pieprze polityke - burknela.
Zasmial sie, przygarnal ja, przytulil.
- Nie posadzalem cie o az takie perwersje. Chodz juz lepiej, chodz; przed switem zawsze najzimniej.
Zeszli na drugie pietro. Poltergeisty przygotowaly Generalowi goraca kapiel - Kasmina udala, ze sie na niego obraza, i odmowila, poszla poplotkowac przez lusterko z przyjaciolkami.
Pol klepsydry letargu w parzacej skore wodzie wystarczylo Generalowi dla pelnego relaksu. Ocknawszy sie, przeprowadzil kilka rozmow korzystajac z odbicia w sufitowym zwierciadle, ktore sklal na ten czas, by pozbylo sie skroplonej nan pary oraz weszlo w siec miejskich luster dystansowych. Potem poltergeisty wytarly Zarnego grubymi, miekkimi recznikami i odzialy w trojwarstwowa szate. Przeszedl do gabinetu. Szkoda mu bylo czasu na jedzenie, pobral energie bezposrednio z reki, przesunawszy nia przez buzujacy w kominku ogien. Usiadlszy nastepnie w fotelu, uaktywnil dymnik: najobszerniejsze ze standardowych zaklec wizualizujacych magie. Dymnik mial wbudowany modul deszyfrujacy, aby przejsc ewentualne blokady czarow, chroniace je przed otworzeniem sie na oczach obcego; tu jednak wystarczylo rozpoznanie hasla, bo wszystko to byly czary Zarnego. Ale, rzecz jasna, sa czary i czary, hasla i hasla, rozne poziomy tajnosci i rozne dymniki.
| ilustracja: Michal Romanowski |
Jaskrawo pstrokate kwiaty konstruktow wystrzelily ze scian, z artefaktow lezacych na biurku i na polkach regalow oraz z samego biurka, a lewa reka Generala wprost wybuchnela gigantycznym, wielobarwnym bukietem, ktory wypelnil niemal cale pomieszczenie. Odciawszy pozostale wizualizacje, General skupil sie na tej. Przeskalowal i rozwinal interesujace go jej galezie, reszte symbolicznych manifestacji zaklec sciagajac do wewnatrz. Ostaly sie jeno trzy konstrukty, jeden chwiejacy sie czarna w purpurowe pasy kontrzaklec traba od palca wskazujacego do drzwi, drugi splywajacy roznokolorowym kobiercem spod nadgarstka na kolana Generala i na dywan pod jego stopami, trzeci pajecza siecia sztywnych algorytmow decyzyjnych wyrastajacy z przedramienia pod sufit, i ukladajacy sie pod nim koldra gestego dymu. Zarny odruchowa boczna mysla wywolal quasiiluzyjne operatory magiczne, w postaci pary szczypiec, noza, igiel i szpuli srebrnej wstazki, ktory to kolor, jako jedyny, nie wystepowal w zadnych wizualizacjach. Nastepnie General otworzyl sfere podczasu i przystapil do pracy. Plomienie w kominku pelgaly w zwolnionym tempie, jak splywajace we wnetrzu bezgrawitacyjnego pieca niedokrzeple szklo.
Tak naprawde trwalo to osiemnascie klepsydr, ale kiedy zamknal sfere, dopiero switalo. Przebral sie w mundur polowy. Lustro odbijalo kilkanascie wywolawczych ornamentow, ale nie odebral. Poltergeisty spakowaly mu do torby wskazane dokumenty, artefakty, ubranie. Torbe zaniosly do rydwanu.
Przechodzac, zajrzal do sypialni. Nie powinien byl. Drugi raz zobaczyl Kasmine spiaca, bezbronne piekno, ufna nagosc, spokojny oddech spomiedzy wpolrozchylonych warg. Zauroczyla go zupelnie biel jej stopy. Przeklal sie; przeklal sie po raz drugi; dopiero wtedy mogl sie ruszyc.
Wyszedl na dach. Po Zabim Polu juz ani sladu, niechybnie oznacza to koniec Ferdynanda.
- Akademia Sztuk Wojny, Baurabiss - rzekl General dzinnowi.
Przez otwarty dach hangaru wpadal do wnetrza chlodny wiatr. Szarym prostokatem nieba sunely brzydkie chmury. Poranek przyszedl na swiat doprawdy niezbyt urodziwy.
- Ilu? - spytal General Zakrace.
- Siedemdziesieciu dwoch - odparl major spogladajac przez szybe kantoru na pare magtechow po raz ostatni skanujacych przygotowany do lotu wahadlowiec.
- Obrocilismy we dwa, "Niebieskim" i "Czarno-czerwonym" - rzekl Tuul, hormistrz Baurabissu. - Po pietnastu. Teraz ostatni.
- Goulde?
- Juz na Trybie.
- Kapitan Glaz melduje gotowosc - zakomunikowal demon krysztalu operacyjnego, spoczywajacego w rogu biurka Tuula.
General zerknal na zegarek.
- Pol klepsydry - mruknal. - Trzeba sie zbierac. Jest potwierdzenie od Kuzo?
- Tak.
- Birzinni przyslal papiery?
- Jeszcze w nocy.
General wstal, przeciagnal sie, zatrzymal wzrok na suficie i wykrzywil usta.
- Zakraca - rzucil - lecisz ze mna.
Major obejrzal sie nan zdumiony.
- Generale, ja tutaj...
- Lecisz ze mna - powtorzyl Zarny i Zakraca wzruszyl ramionami, bo znal ten ton i wiedzial, ze przeznaczenie juz sie zatrzasnelo.
- Miejsce jest - westchnal Tuul, wizualizujac krysztalem na przeciwleglej do wielkiej szyby scianie schemat "Czarno-czerwonego". - W ostatnim leci tylko trzynastu. I reszta sprzetu.
General podszedl do krysztalu, polozyl na nim dlon, na chwile zaniewidzial.
- Dobrze - mruknal, odsunawszy reke.
Hormistrz pokrecil z niesmakiem glowa.
- Moglby pan, generale, robic to jakos delikatniej, demony glupieja mi od takich wiwisekcji.
- Przepraszam. Nie mam czasu. - Pochylil sie nad zawalonym papierami biurkiem Tuula i uscisnal dlon hormistrza. - Oby Bog.
- Oby Bog - pozegnal sie Tuul i od razu rozpoczal rozmowe z czyims zdalnym odbiciem w jednym z rozstawionych na blacie luster.
Major i General zeszli po zelaznych schodkach na poziom podlogi hangaru; drzwi kantorka automatycznie zatrzasnal za nimi dzinn budynku.
Zakraca poszukal papierosa, zapalil, zaciagnal sie.
- Dlaczego? - spytal, odruchowo przykrywszy ich obu szybkim antypodsluchowym.
- Bo to jest cos wiecej, niz ci sie wydaje.
- Co takiego?
- Polecisz.
- Polece. Rozkaz. Oczywiscie ze polece. Ale demon w intuicji podpowiada mi, zebym byl ostrozny.
- Masz dobrze ulozone demony - usmiechnal sie General. - Badz ostrozny; badz zawsze.
- Nie powie mi pan?
- Powiem.
- Taak - westchnal Zakraca i zdjal czar.
Ruszyli ku "Czarno-czerwonemu". Wahadlowiec unosil sie dwadziescia lokci nad posadzka. Mial ksztalt pekatego cygara, wykonany byl z debowego drewna, gladko wypolerowanego i pociagnietego pokostem; na obu koncach zamykaly go symetryczne rozety wielkich, krysztalowych okien. General mrugnal sobie w spojrzeniu dymnikiem, wizualizujac jawne poczworne zaklecie hermetyzujace Lobonskiego-Krafta, ktore oplatalo scisle pojazd; nie dostrzegl w nim zadnych luk, i nie spodziewal sie dostrzec, znajac dokladnosc magtechow Tuula - a i tak musial im przeciez zawierzyc, nie sposob dopilnowac wszystkiego samemu, konstrukty czarow statkow kosmicznych naleza do najrozleglejszych i najbardziej skomplikowanych. Mial jednak zle doswiadczenia z lotami ponadatmosferycznymi. Raz juz przezyl nagla dehermetyzacje statku na orbicie; tylko natychmiastowa, bezmyslna, artefaktyczna reakcja reki uchronila go od smierci z wymrozenia i uduszenia. Od tamtego czasu - a zdarzylo sie to jedenascie lat temu - nie opuszczal planety bez wielokrotnego zabezpieczenia sporzadzonego z wlasnych czarow. Nie szyfrowal ich i towarzyszacy mu urwici mieli okazje podziwiac ten majstersztyk sztuki magicznej, redukujacy Lobonskiego-Krafta do jednej tysiecznej energochlonnosci i toksycznosci pierwotnego zaklecia. Nikt wszakze nie potrafil skopiowac owego dziela. Takie przyklady swiadczyly najdobitniej o slusznosci stosowanej nomenklatury: nie nauka - sztuka. Zelazny General byl zas jej niekwestionowanym arcymistrzem.
Przy oznaczonym rura zielonego gazu pionie lewitacyjnym "Czarno-czerwonego", ktorym jeden z dzinnow statku wciagal pasazerow do jego wnetrza, spotkali pilota.
- To zaszczyt, generale - rzekl kinetyk, przelknawszy ostatni kes spozywanej w pospiechu kanapki.
- Osobisty? - spytal General, wskazujac wzrokiem kabure przymocowana do pasa pilota, z ktorej wystawala rekojesc pistoletu, pod dymnikiem kwitnacego na zloto i czarno.
- Mhm, tak - odparl kinetyk przenikajac przez zielen. - Po Baurabissie chodza rozne plotki. Krater siedem wezow od Mnicha, a przeciez trwa wojna. Sam pan wie, generale. Zreszta, co taka pukawka moze; to tylko dla komfortu psychicznego - dodal, szybujac ku ciemnemu brzuszysku wahadlowca, ktore, posluszne woli dzinna, otwieralo sie juz szescioplatowym wlazem.
Major i General wlecieli po pilocie. Wewnatrz sciany fosforyzowaly pomaranczowo, bylo nawet jasniej niz w hangarze. "Czarno-czerwony", jak wszystkie wahadlowce, stanowil w istocie po prostu solidne pudlo do przewozenia ludzi i ladunkow na orbite i z powrotem. Byl mniejszy, niz sie wydawal z zewnatrz. Skladal sie z dwoch pomieszczen: kabiny pilota z przodu oraz reszty cygara, gdzie do scian przymocowano fotele dla pasazerow i haki dla ladunku. Aby wykorzystac przestrzen do maksimum, ta czesc wahadlowca objeta byla zakleciem deformujacym okresowo grawitacje: "dol" znajdowal zawsze pod stopami, o ile choc jedna z nich dotykala fosforyzujacego drewna pojazdu. Srednica cygara przekraczala dwanascie lokci, wiec nie zahaczalo sie glowa o glowy chodzacych po "suficie", jesli tylko, rzecz jasna, nie zblizylo sie za bardzo do rozety widokowej, gdzie sciany "Czarno-czerwonego" zbiegaly sie ku sobie.
Spal tu juz, przypiety do fotela, jeden z przydzielonych urwitow, w niekompletnym mundurze bitewnym, w kokonie silnego czaru obronnego.
Pilot, wleciawszy do wnetrza, zniknal od razu w swojej kabinie. Zakraca i General usiedli blisko rozety; przez jej okna widzieli z wysokosci przekrzywiony nieco hangar, nieco przekrzywione niebo.
- Wychodze do Tryba - poinformowal Zarny majora i zmienil sie w smolistoczarny posag. Zakraca uniosl tylko lekko brwi. Wyjal przenosne lusterko i wdal sie w dluga rozmowe ze sztabowcami z Zamku, ktorzy analizowali wlasnie dane dostarczone przez ocalale duchy szpiegowskie; blokada Ptaka byla scislejsza niz sie spodziewali, i tych informacji nie bylo znowu tak wiele. Tymczasem Ptak szedl na Plise. Glowne sily przerzucal Tchatarakka, wyparowawszy oba Jeziora Jadowe, Mniejsze i Wieksze. Panika wsrod ludnosci Ksiestwa siegnela takich rozmiarow, ze nikt juz nie panowal nad ruchami migracyjnymi. Bogumil Warzhad stanal przed dylematem: wpuszczac ich, czy nie wpuszczac? Wygladalo na to, ze nie ma wyjscia; zakazy imigracyjne skierowane przeciwko Lidze mscily sie naporem uchodzcow z innej strony. Na gieldzie Czurmy skoczyla w gore cena zlota i diamentow, takze ziemi na Wyspach. Monstrum ekonomii nigdy nie potrafilo panowac nad swym obliczem, od jednego cienia mysli przebiegaly po nim wysokie fale strachliwych min i grymasow.
Wkrotce przybylo pozostalych jedenastu urwitow. Zakraca znal jednego z nich, chorazego Iurge, i wdal sie z nim w dyskusje na temat nowych zasad rekrutacji do Akademii, podlug ktorych dopuszczono do urwickiego szkolenia pierwsze kobiety; Iurga byl przeciw, Zakraca byl przeciw, wspierali sie nawzajem w swym oburzeniu. W miedzyczasie kinetyk podniosl wahadlowiec ponad miasto i zaczal sie wspinac przez chmury ku gwiazdom. W dzien slabo widoczne, w miare wznoszenia sie "Czarno-czerwonego" swiecily coraz jasniej; czary antyoporowe oraz klarujace czynily widok lustrzanie wyraznym.
Niebosklon sciemnial az do glebokiego mroku zimnego kosmosu, weszli na orbite Ziemi. Kilka nieumocowanych przedmiotow rozpoczelo lewitacje po wnetrzu wahadlowca. Urwici w mgnieniu oka sciagneli je telekineza do siebie.
Wszedlszy na odpowiedni kurs, "Czarno-czerwony" jal scigac ksiezyc. Pasazerowie nie widzieli Tryba, dopoki nie rozpoczal sie manewr ladowania, a raczej cumowania, bo Tryb, choc najwiekszy z naturalnych satelitow planety, i tak byl przeciez niczym wiecej, jak sporych rozmiarow kulistym odlamkiem skaly. Jego przyciaganie bylo niemal niezauwazalne, wszyscy przebywajacy na jego powierzchni zmuszeni byli nosic specjalne buty, trwale sklete wczesniej przez magow, aby nie "odskoczyc" przypadkiem w kosmos. Urwici, rzecz jasna, zaklinali swoje wlasne obuwie.
Ledwo wahadlowiec opuscil sie wglab ksiezycowego hangaru, General wyszedl z bezczasu.
Kapitan Kuzo bilokowal sie do wnetrza opadajacego statku, za ktorym zamknela sie juz polsfera czaru hermetyzujacego, i zameldowal sie Generalowi.
- Za klepsydre spotkanie w pol drogi. Re Quaz osobiscie. Zgodzilem sie na transmisje do Krateru, mam nadzieje, ze nie ma general nic przeciwko temu.
- Oczywiscie. Pokazali sie ludzie Ptaka?
- Jeszcze nie. Ale obrodzilo naraz duchami, wciskaja sie wszedzie jak szczury, egzorcyzmujemy je masowo.
- To Ptaka?
- A czyje? Wywiad Ligi nigdy nie byl specjalnie subtelny.
- Gdzie jestes?
- Czekam juz na miejscu, dlatego nie moglem osobiscie... Leci pan, generale, od razu?
- Tak. Masz papiery?
- Wedlug sugestii majora Zakracy, oparlem tekst na kapitulacji Szescdziesiatej Siodmej Arkadyjskiej, demony przekopiowaly z archiwum.
- Zfantomizuj mi to tu na moment.
Kuzo wyciagnal reke i pojawila sie w niej teczka z dokumentami. General dotknal jej swa lewa dlonia.
- Dziekuje. Zapoznam sie po drodze. Byly jakies rozkazy z Zamku?
- Tylko potwierdzenie harmonogramu.
Kapitan zniknal.
Tymczasem "Czarno-czerwony" znieruchomial i urwici zaczeli wyskakiwac z wahadlowca. General, Zakraca i pilot opuscili statek jako ostatni.
Splyneli bezposrednio do drzwi hangaru. Caly teren bazy wojskowej objety byl czarem hermetyzujacym, typ Kraft III, ktory utrzymywal tu ziemska atmosfere; temperature stabilizowal zas konstrukt na zywych diamentach, rozszczepiony na dwa w piatym wymiarze dla absorbcji zaru bezposrednio ze Slonca.
Oficer dyzurny polecil Generalowi i Zakracy wpisac sie na liste przybylych i wskazal droge do ladowiska rydwanow, niepotrzebnie zreszta, bo zarowno General, jak i major, orientowali sie w rozkladzie budynkow Mnicha nie gorzej od samego dyzurnego. Ta nazwa - Mnich - wziela sie od ksztaltu skaly gorujacej nad baza: skala przypominala zakapturzona, zgarbiona postac. O pewnej porze trybowego dnia kryla swym cieniem caly teren bazy. v
General i Zakraca nie skierowali sie od razu ku rydwanom, najpierw wstapili do jednego z sasiednich hangarow, ktory wypelnial w calosci "Jan IV". "Jan IV" w niczym nie przypominal wahadlowcow w rodzaju "Czarno-czerwonego". Byl ponad dziesiec razy wiekszy. Co do ksztaltu, to trudno bylo w jego przypadku mowic o jakimkolwiek: przywodzil na mysl raczej przypadkowy zlepek kilkudziesieciu budowli, podniesionych jakims czarem wzwyz, wyobracanych na wszystkie strony bez respektu dla grawitacji i zszczepionych ze soba w przypadkowej konfiguracji. Sterczaly z tej drewniano-metalowo-kamienno-plocienno-szklanej kontrukcji na wszystkie strony: wielkie maszty z zaglami wykonanymi z dziwnego, lustrzanego materialu, krzywe wiezyczki, szklane kopuly, krysztalowe kule, nawet cos jakby zywe rosliny, bezlistne drzewka o bialej korze, rosnace na boki, w dol, w gore, w skos. "Jan IV" zostal zbudowany z rozkazu Lucjusza, ojca Bogumila Warzhada, z przeznaczeniem eksploracji pozostalych planet ukladu oraz ukladow sasiednich. Rozpieto go na samodzielnej sieci zywokrystalicznej, aby bezpulapowym poborem energii umozliwic rozwiniecie w jego konstrukcie maksymalnie poteznych zaklec. Stanowil samowystarczalny habitat dla ponad stu ludzi; mogli w nim zyc dowolnie dlugo, mogli nim podrozowac w dowolnie odlegle miejsca wszechswiata, mogli w nim stawic czola dowolnemu przeciwnikowi. Nierozgryzalny orzech zycia w ocenie zimnej smierci. Sciernik - mag, ktory wykonal "Jana IV" - w dziewiczym locie statku, dla przetestowania, a raczej udowodnienia niezawodnosci swego dziela, przeszyl, zamkniety w jego wnetrzu, jadro Slonca: konstrukt pompowal byl przez zywe diamenty energie w odwrotna strone, wydalajac zar.
- Zostan - rzekl General Zakracy. - Zajmij sie wszystkim. Zaladuj ludzi i sprzet. Sprawdz stary prowiant. Jak tylko wroce - odlatujemy. Blokuj lacznosc z Zamkiem. Ludziom tez przykaz cisze. Rozkaz byl otwarty?
- Nie. Zarzadzilem werbunek w slepo; to nie ma znaczenia, ludzie ida na pana nazwisko, generale, pan wie. Legenda.
- Nie kadz, nie kadz. Cel i koordynaty tylko Goulde'owi. Pozostalym sam powiem, jak wyjdziemy poza lusterka.
- Tak jest.
- Na Boga, przestaj mi wreszcie salutowac!
- Wedlug rozkazu.
- Jaki stary, taki glupi. - General, krecac glowa i mamroczac cos pod nosem, ruszyl ku rydwanom. Po skale plynely za nim cienie: od Ziemi - wielkiej, zielono-rdzawej na gwiazdzistym niebie Tryba - oraz niezliczonych blednych ogni szybujacych leniwie pod sfera hermetyzujaca bazy.
Dzinn rydwanu byl w dobrym humorze.
- Toz to sam Zelazny General! Zaszczyconym, zaszczyconym.
- Zamknij sie i lec.
Wyskoczyli ponad sfere i rydwan otoczyl sie samodzielnym bablem Krafta II. Rownoczesnie pokryl go zwierciadlany czar maskujacy, przekopiowany z polsfery bazy: duchy szpiegowskie byly wszedzie i nie nalezalo ulatwiac im sprawy dobrowolnie dostarczajac informacji o pobycie na Trybie konkretnych osob oraz ich poczynaniach.
Po raz pierwszy na dluzszy czas objela Zarnego miekka niewazkosc i jego artefaktyczna reka strzyknela mu w organizm serie krotkich klatw fizjologicznych, by zneutralizowac nieprzyjemne skutki rewolucji grawitacyjnej.
Rydwan lecial tuz nad gruntem, skaczac w niespodziewanych szarpnieciach ponad kolejne jego wypietrzenia i spadajac niczym glaz w obnizenia. Cien od Ziemi sunal po skale jak wierny pies, krotka fala nocy. Wielka planeta wiszaca nad glowa Generala - jak balon, jak malowany lampion - nadawala calej scenerii rys nierealnosci: bajkowe, oniryczne krajobrazy.
Rydwan spadl w kolejny trybowy nibywawoz. Blysnal w nim podwojnie odbitym swiatlem lustrzany babel, w trzech czwartych skryty w cieniu. General rzekl: - Stop - i kierowany przez domyslnego dzinna rydwan opadl ku bablowi, bez problememu przenikajac zwierciadlana polsfere, jako ze czary maskujace - stacjonarny oraz pojazdu - rozpoznaly nawzajem zaszyfrowane sygnatury identyfikujace swoj/obcy.
Wewnatrz babla stalo kilkadziesiat osob, skupionych przy dwoch grupach rydwanow. Dzinn wyladowal przy grupie kapitana Kuzo.
General wyskoczyl, kapitan podszedl don szybko.
- Przeczytalem - rzekl Zarny. - Podoba mi sie. Mam kilka pomniejszych uwag, ale wazniejsza jest teraz szybkosc decyzji niz prawnicze detale, wiec akceptuje w calosci. Re Quaz jest juz gotow?
- Ee... tak.
Ruszyli we dwojke ku grupie ksiazecych. Imperialni urwici ogladali sie za nimi - gdy General uniosl w pozdrowieniu swa magiczna reke, odpowiedzieli wysokimi salutami.
- Jakie nastroje? - spytal telepatycznie kapitana pod mentalna blokada, od ktorej Kuzo az lekko zbladl i zmylil krok.
- U ksiazecych? Ponure. Nie sa zachwyceni. Nikt by nie byl. Nalegali na konsultacje z Plisa.
- I co?
- Pan sobie zdaje sprawe, generale, ze dla Ptaka Nowa Plisa jest jak ze szkla, duchy tam chodza na wskros...
- Wiec?
- Kazalem ich zagluszyc - wyznal po chwili Kuzo, mimo wszystko dolozywszy do generalskiej swoja wlasna blokade.
- Bardzo dobrze - pochwalil General, slac mu w myslach takze polusmiech i gest/wrazenie akceptujace.
- Sadza, ze to Ptak. Dalem im termin do pana przylotu; wciaz utrzymujemy to zagluszanie.
- Nie zdejmuj go, az sie wszystko wyda. Po ewakuacji i tak beda korzystac z naszych pasm.
- Troche to wszystko nie fair - krzywil sie w wyobrazeniu Kuzo.
- Coz ci moge odrzec? Myslenie boli; powyzej pewnego stopnia w hierarchii nie mozna juz tylko wykonywac rozkazow, majorze Kuzo.
- Mhm, dziekuje.
- Mam szczera nadzieje, ze rownie przylozyliscie sie do egzorcyzmow, bo nie chcialbym byc w waszej skorze, jesli przedostanie sie tu choc jeden duch Ptaka lub, co gorsza, Birzinniego.
Re Quaz wyszedl im naprzeciw. Towarzyszyl mu czarnoskory adiutant z regenerowanym jednym lub oboma oczyma, co sie poznawalo po niezgodnosci barw ich teczowek.
General uscisnal dlon re Quaza; w tej samej chwili dojrzal przez dymnik odchodzaca od lewego oczodolu adiutanta boczna wstege.
- Kto zabezpiecza te transmisje? - zapytal telepatycznie kapitana (jeszcze kapitana) Kuzo - My czy oni?
- Oni.
- Cholera.
- Szkoda, ze poznajemy sie w tak przykrych okolicznosciach - mowil re Quaz. - Historia; coz, historia... - Podkrecil wasa, mrugnal, zalozyl rece za plecy. - Taak. Jest pan zatem gotow, generale, wlasnym slowem gwarantowac dotrzymanie warunkow ukladu? - Nie nazywal tego kapitulacja, jako ze Ksiestwo nie znajdowalo sie w stanie wojny z Imperium; dzieki temu porozumienie zachowywalo wszelkie pozory tymczasowego uzgodnienia warunkow wspolpracy przez sasiadujace ze soba placowki zaprzyjaznionych panstw - nie bylo przeciez aktem prawnym sensu stricto, nie zmienialo podzialu terytorialnego Tryba, ani nie poruszalo zadnych kwestii politycznych: stanowilo dobrowolna deklaracje pewnej ilosci poddanych ksiecia Ferdynanda o przyjeciu przez nich okresowego protektoratu Imperium, rozciagajac to w rozszerzeniu na powierzone ich pieczy mienie ruchome i nieruchome. Po prawdzie - posiadalo wszelkie cechy zdrady i przez ksiazecych kazuistow z cala pewnoscia moglo za nia zostac uznane. Jednakze wszyscy tu obecni zdawali sobie sprawe, iz takie konsekwencje podejmowanej wlasnie decyzji sa skrajnie malo prawdopodobne: Ksiestwo Spokoju de facto - bo jeszcze nie de iure - nie istnialo.
- Tak - odparl zdecydowanie Zelazny General re Quazowi.
- Ciesze sie. Ciesze sie. - Re Quaz westchnal i skinal na adiutanta. Adiutant podal mu teczke z umowa, Kuzo zas wyciagnal swoj egzemplarz. Nie bylo pulpitu. General zfantomizowal mahoniowe biurko, ustalajac jego blat na poziomie zafiksowanej krotka klatwa plaszczyzny telekinetycznej. Rozlozyli wiec papiery na nieistniejacym meblu, wyciagneli piora i, w seledynowym swietle szybko obracajacego sie ponad nimi globu, podpisali uklad. Roznooki adiutant zagladal im przez ramiona.
Pociagnawszy ostatnia kreske, Zarny wyprostowal sie. Od strony rydwanow z Mnicha rozlegly sie niepewne oklaski. Re Quaz poslal imperialnym melancholijne spojrzenie.
- Chcialbym moc teraz zajrzec do wydanego za sto lat podrecznika historii - rzekl.
- Ja nigdy nie zagladam - stwierdzil General, na szczescie lamiac swoje pioro.
|
|
Jacek Dukaj
{ korespondencje prosimy kierowac na adres redakcji }
|
|
|
|