064 | Wirtualny Komputer - Wakacje'01

poprzednia kartka - spis tre╢ci - nastΩpna kartka   

Poprzednia strona
 

Sympozjum cz.3

T F U R C Z O ª ╞   

Rozdzia│ 3

Tylko dla doros│ych!


D│ugo nie mog│em zasn▒µ. Chyba zbiera│o siΩ na burzΩ. Powietrze by│o ciΩ┐kie, z trudem da│o siΩ oddychaµ mimo otwartego okna. Z ciemno╢ci dobiega│y mnie r≤wnomierne oddechy ╢pi▒cych koleg≤w. A mo┐e tylko udawali, ┐e ╢pi▒. Mo┐e r≤wnie┐ mieli podobne problemy. ú≤┐ko mnie gniot│o, obr≤ci│em siΩ kilka razy, ale nie mog│em znale╝µ odpowiedniej pozycji.

- Ma kt≤ry╢ fajkΩ? - szepn▒│em na pr≤bΩ na tyle g│o╢no, ┐eby mnie us│yszeli, ale jednocze╢nie na tyle cicho, ┐eby ich nie obudziµ, gdyby rzeczywi╢cie spali. 
Nie otrzyma│em odpowiedzi. By│em wiΩc sam w mojej samotno╢ci wraz z ciΩ┐kim powietrzem i niewygodnym │≤┐kiem. Wsta│em i po cichu wyszed│em z pokoju.

Ca│y hotel pogr▒┐ony by│ we ╢nie. Na korytarzu panowa│y ciemno╢ci rozja╢nione jedynie przez ma│e, kontrolne lampki wystarczaj▒ce jedynie, aby nie wpa╢µ na ╢cianΩ. Nie dawa│y jednak pewno╢ci bezpiecznego zej╢cia po schodach. Musia│em mocno trzymaµ siΩ porΩczy. 
Wyszed│em na taras. By│o tu nieco ch│odniej, niewiele, ale zawsze jednak. Zbli┐y│em siΩ do basenu, w kt≤rym odbija│ siΩ srebrny ksiΩ┐yc. Pochyli│em siΩ i nabra│em d│oni▒ wody. By│a ciep│a i bardzo przyjemna. Niewiele my╢l▒c rozebra│em siΩ i wskoczy│em do wody. Co╢ cudownego. Nie p│ywa│em od zesz│ych wakacji. Teraz miarowo porusza│em rΩkami. Szybko przep│yn▒│em dwie d│ugo╢ci basenu. 
Ju┐ mia│em wyj╢µ z wody, kiedy na │awce ujrza│em jak▒╢ postaµ. To by│a Ka╢ka. Poczu│em siΩ g│upio. Jak d│ugo tu by│a? Widzia│a, jak siΩ rozbiera│em? 

- Nie╝le p│ywasz - powiedzia│a podchodz▒c bli┐ej. U╢miecha│a siΩ. - I masz niez│y ty│eczek. 
A wiΩc by│a wystarczaj▒co d│ugo. 

- DziΩki. Mog│aby╢ siΩ teraz odwr≤ciµ? Chcia│bym siΩ ubraµ. 

- Patrzcie, patrzcie - zadrwi│a - czy┐by╢ siΩ wstydzi│? 

- I owszem. A ty by╢ siΩ nie wstydzi│a obcej osoby? 

- Dlaczego mia│abym siΩ wstydziµ? - to m≤wi▒c szybko zrzuci│a ubranie i po chwili by│a obok mnie. - Pop│ywamy jeszcze, czy jeste╢ ju┐ zmΩczony? 

MuszΩ przyznaµ, ┐e dziewczyna nie╝le p│ywa│a. Przez trzy d│ugo╢ci ┐adne z nas nie zdoby│o przewagi, dopiero pod koniec czwartej wyprzedzi│a mnie o g│owΩ. Nie chcia│o mi siΩ ju┐ p│ywaµ. Odwr≤ci│em siΩ i patrzy│em, jak Ka╢ka szybko odgarnia wodΩ oddalaj▒c siΩ ode mnie. Niewiele widzia│em w zimnym ╢wietle ksiΩ┐yca, ale domy╢li│em siΩ, ┐e musia│a mieµ niez│e cia│o. Mimo woli podnieci│em siΩ. Dobrze, ┐e by│o ciemno. 

Zauwa┐ywszy moj▒ nieobecno╢µ zawr≤ci│a w po│owie basenu. Po chwili by│a ju┐ przy mnie. Bardzo, bardzo blisko. Niby przypadkowo dotknΩ│a kolanem mojego penisa. Nie mog│a nie wyczuµ jego obecnego stanu. 

- Czy co╢ siΩ sta│o? - spyta│a niewinnie. - Chcesz ju┐ wyj╢µ z basenu? 

Bardzo chcia│em.

Podp│ynΩ│a do drabinki i wspiΩ│a siΩ na ni▒. BΩd▒c na przedostatnim szczeblu odwr≤ci│a siΩ do mnie. Zauwa┐y│a moje zafascynowanie jej kszta│tnym cia│em, a zw│aszcza idealnie wyprofilowanymi po╢ladkami. Mia│em wielk▒ ochotΩ wcisn▒µ siΩ miΩdzy kr▒g│o╢ci jej ud.
Poszli╢my pod prysznic sp│ukaµ z siebie chlorowana wodΩ z basenu. Wtedy wzi▒│em j▒ pierwszy raz ca│uj▒c pachn▒c▒ szyjΩ i gor▒ce usta, pieszcz▒c jej du┐e, ale jΩdrne piersi, przyciskaj▒c mocno do siebie jej po╢ladki. Letnia woda sp│ywa│a po naszych cia│ach. Nie ba│em siΩ, ┐e kto╢ nas zobaczy. Nie my╢la│em wtedy o tym, przed oczami mia│em tylko jedno. 
Potem przeszli╢my na │aweczkΩ, gdzie kontynuowali╢my pieszczoty. Nie da siΩ opisaµ tego, co czu│em, kiedy ca│owa│a moje cia│o, przesuwa│a jΩzykiem po wszystkich jego zakamarkach. To trzeba po prostu prze┐yµ.
Kiedy by│em got≤w, usiad│a mi na kolanach. Uje┐d┐a│a mnie powoli, z rozmys│em. Przyssa│em siΩ chciwie do jej piersi. Sutki by│y sztywne i niezwykle du┐e. Jeszcze nigdy nie dotyka│em tak du┐ych sutk≤w. Szczypa│em je wargami, przygryza│em lekko zΩbami. Dziewczyna jΩknΩ│a cicho, gdy zacz▒│em je ssaµ. 

- Tak... r≤b to, r≤b... mocniej... jeszcze, jeszcze - szepta│a rozdrapuj▒c mi plecy. 

Tu┐ przed szczytem wbi│a mi jeszcze zΩby w ramiΩ. 

D│ugo jeszcze siedzieli╢my na │awce │api▒c oddechy. By│o cudownie a i noc wyda│a siΩ o wiele ja╢niejsza. 

W ko±cu ubrali╢my siΩ i weszli╢my do budynku.

- Andrzejku. Poka┐esz mi, czym siΩ zajmujecie? - poprosi│a. 

Czemu nie. W ko±cu jestem naukowcem. W ka┐dym razie tak my╢la│a. Nie chcia│em jej rozczarowaµ. 

- Nie ma sprawy. Ale proszΩ, nie nazywaj mnie Andrzejkiem. Przyjaciele m≤wi▒ do mnie Andy (czyt. Endi). Jako╢ to bardziej mi siΩ podoba. 
- Dobrze... Andy.

Zaprowadzi│em j▒ do sali konferencyjnej, ale by│a zamkniΩta. Na szczΩ╢cie na zewn▒trz sta│ teleporter. Nikt nie fatygowa│ siΩ, ┐eby go schowaµ. By│ zbyt du┐y, ┐eby go przenosiµ, poza tym w nocy do hotelu nikt obcy nie mia│ wstΩpu, a na czas sympozjum byli╢my tylko my. Ka╢ka wydawa│a siΩ byµ jednak bardzo nim zainteresowana.

Kolorowe przyciski na obudowie teleportera nic mi nie m≤wi│y. Z trudem odnalaz│em w│▒cznik zasilania. Mia│em nadziejΩ, ┐e ca│e sterowanie odbywa siΩ przy pomocy komputera. Na tym siΩ zna│em. 

Ciche buczenie aparatury i ekran programu oznajmi│y o gotowo╢ci do pracy. Teraz nale┐a│o pokazaµ dziewczynie trochΩ nowoczesnej magii. 

Nie uda│o mi siΩ jednak jej zaimponowaµ. PrawdΩ m≤wi▒c to ona mnie zaskoczy│a swoj▒ znajomo╢ci▒ rzeczy. Dobrze, ┐e nie widzia│ tego nikt z kumpli, straci│bym twarz. 
A Ka╢ka przysunΩ│a do siebie klawiaturΩ i nie patrz▒c na klawisze, zaczΩ│a przebieraµ po nich palcami z taka wpraw▒, ┐e niejedna sekretarka mog│aby siΩ schowaµ. Nawet ja, chocia┐ z komputerami mia│em do czynienia od ponad piΩciu lat, nie potrafi│em pisaµ bez patrzenia na klawiaturΩ. Ponadto dziewczyna wydawa│a siΩ wiedzieµ, co robi, bo niemal bez zastanowienia

wprowadza│a jakie╢ parametry, o kt≤rych ja nie mia│em nawet zielonego pojΩcia. Patrzy│em na to oniemia│y. 

Kiedy sko±czy│a, odwr≤ci│a siΩ do mnie z niewinnym u╢miechem. 

- Nie patrz tak na mnie. Nie jestem jak▒╢ tam g│upi▒ kelnereczk▒, za jak▒ mnie uwa┐acie. Ale nie wszystko mogΩ zrobiµ sama. Musisz mi pom≤c. 
- Pom≤c? W czym? O co tu chodzi? - to by│o tylko kilka najwa┐niejszych pyta±, jakie chcia│em jej zadaµ. 

Musia│em chyba ╢miesznie wygl▒daµ, bo dziewczyna za╢mia│a siΩ. Nic dziwnego. Ka┐dy by chyba tak zareagowa│ na moim miejscu widz▒c i s│ysz▒c to co ja.

- Spokojnie. MogΩ ci powiedzieµ, ┐aden problem, ale nie wiem, czy uwierzysz. 
- Spr≤buj - nalega│em, chocia┐ i tak by│em pewien, ┐e nie uwierzΩ. 
- Od razu chcΩ ciΩ zapewniµ, ┐e nie jestem ┐adn▒ kosmitk▒ w ciele cz│owieka. PochodzΩ z bardzo podobnego ╢wiata, jak tw≤j. W│a╢ciwie to ze ╢wiata r≤wnoleg│ego. Wiesz o co chodzi? 

Pokiwa│em g│ow▒. Jako czytelnik literatury fantastycznej by│em na bie┐▒co z takimi terminami. 

- Dosta│am siΩ tutaj w podobny spos≤b - wskaza│a na maszynΩ. - Przez przypadek oczywi╢cie. Ze trzy lata temu na podobnym sympozjum.
- I co? Przez trzy lata nie mog│a╢ wr≤ciµ? 
- Jak? Na piechotΩ? 
Zrobi│o mi siΩ g│upio. To by│o idiotyczne pytanie. Oczywi╢cie, ┐e nie mog│a wr≤ciµ. 
- Jako ┐e nasze cywilizacje s▒ mniej wiΩcej na tym samym poziomie, nietrudno siΩ by│o domy╢liµ, ┐e ju┐ macie, albo wkr≤tce bΩdziecie mieµ podobne urz▒dzenie. KrΩci│am siΩ po r≤┐nych uczelniach i tak dowiedzia│am siΩ o tym zje╝dzie. Postara│am siΩ o pracΩ i jestem. Dobrze by│oby wr≤ciµ ju┐ do domu.
By│o to bardzo │adnie powiedziane i nieco zbyt... sam nie wiem, ale ma│o wiarygodne. Mog│a czytaµ te same ksi▒┐ki co ja i wymy╢liµ ta historyjkΩ. 
- A do czego ja ci jestem potrzebny? Przecie┐ mo┐esz sama uruchomiµ teleporter i wr≤ciµ do domu. Odnios│em wra┐enie, ┐e doskonale sobie z tym radzisz. O wiele lepiej ode mnie. 
- PotrafiΩ to zaprogramowaµ, bo w moim ╢wiecie pomaga│am budowaµ i oprogramowywaµ urz▒dzenie. Z tym nie ma problemu. Do przeniesienia mnie potrzeba bardzo du┐o energii, a wiesz, ┐e im wiΩksza moc, tym kr≤tszy czas. Mo┐na to w│▒czyµ tylko na u│amek sekundy. Jakby╢ w│▒czy│ to wtedy, gdy ci powiem, mog│abym wr≤ciµ do domu. 
- Mia│a╢ racjΩ. 
- W czym? 
- Nie wierzΩ ci. 
- Okej, nie wierz mi. Nie musisz. Ale m≤g│by╢ mi pom≤c. 
- A jak co╢ ci siΩ stanie? Nie chcia│bym tego. 
- A chcia│by╢ spΩdziµ resztΩ ┐ycia w obcym ╢wiecie z dala od rodziny? W╢r≤d ludzi, ale jednak sam. I tylko ty wiedzia│by╢ o swojej odmienno╢ci.
Jasne, ┐e nie. To z pewno╢ci▒ by│oby straszne. Ale jeszcze straszniejsze by│oby, gdyby Kasia na moich oczach rozpad│a siΩ na miliardy wolnych atom≤w. Tak po prostu pufff... i jej nie ma. Co prawda znali╢my siΩ bardzo kr≤tko, ale... Nie mog│em jej pom≤c. 
- ProszΩ, zr≤b to. BiorΩ za wszystko odpowiedzialno╢µ. Nikt siΩ o tym nie dowie. Jak mogΩ ciΩ przekonaµ? 
Zastanawiam siΩ. Chyba nie by│o sposobu. 
- W porz▒dku. Je╢li uwa┐asz, ┐e zmy╢lam, to powiedz, dlaczego tak bardzo chcΩ to zrobiµ? 
- Nie wiem - wzruszy│em ramionami. Nic sensownego nie przychodzi│o mi do g│owy. 
- My╢lisz, ┐e jestem szalona? A wygl▒dam, jakbym by│a szalona? 
Tu mi zabi│a µwieka. Nie mia│em na to ┐adnej odpowiedzi. Zachowywa│a siΩ normalnie. PokrΩci│em g│ow▒. 
- A wiΩc jestem normalna. Mi│o, ┐e tak my╢lisz. Skoro m≤j pomys│ nie jest jedynie bredniami szale±ca, pomo┐esz mi? 
- No dobra - westchn▒│em. Mo┐e rzeczywi╢cie m≤wi│a prawdΩ. - Co mam robiµ? 
- Chod╝ ze mn▒ - zaprowadzi│a mnie na taras. - BramΩ ustawi│am w tym miejscu - czubkiem buta przejecha│a po krawΩdzi basenu. - BΩdzie j▒ mo┐na w│▒czyµ tylko na bardzo kr≤tki czas. Nie uda mi siΩ przez ni▒ po prostu przej╢µ, bΩdΩ musia│a biec. W tym miejscu, gdy zrobiΩ ostatni skok - cofnΩ│a siΩ kilka krok≤w - w│▒czysz teleporter, a ja przebiegnΩ przez bramΩ. Tylko nie wcze╢niej i nie p≤╝niej. Generator nie wytrzyma przeci▒┐enia. A wtedy... 
- Co wtedy? 
- Lepiej nie pytaj. Chod╝my. 

Wr≤cili╢my do urz▒dzenia. Kasia sprawdzi│a co╢ na pulpicie i mruknΩ│a pod nosem z aprobat▒. Lampki w dalszym ci▒gu weso│o mruga│y. 
Mnie znowu nasz│y w▒tpliwo╢ci. A je╢li mi siΩ nie uda? Je╢li nie zrobiΩ tego w odpowiednim czasie, to... Nie wiedzia│em co, ale by│em pewien, ┐e na pewno nic mi│ego. Musia│em siΩ postaraµ. 

Wyjrza│em przez okno. Basen i miejsce, gdzie Ka╢ka mia│a skoczyµ, by│o dobrze widoczne. »ebym tylko nie nawali│... 

- Jeste╢ gotowy? - wyrwa│a mnie z zamy╢lenia. - No to biegnΩ. Uwa┐aj. 
Wystartowa│a od samego budynku. Szybko siΩ rozpΩdzi│a. MuszΩ przyznaµ, ┐e nie╝le biega│a. Wkr≤tce by│a ju┐ w miejscu, gdzie... ostatni krok... 

Nacisn▒│em przycisk, gdy by│a w powietrzu. Tu┐ przed basenem pojawi│ siΩ wielki okr▒g faluj▒cego powietrza, w kt≤ry zanurzy│a siΩ Ka╢ka. Z teleportera sypnΩ│y siΩ iskry i u│amek sekundy p≤╝niej okr▒g znikn▒│. W tym samym momencie us│ysza│em plusk. 
"Cholera. Nie uda│o siΩ" - przemknΩ│o mi przez my╢l. 

Podbieg│em szybko do basenu. W wodzie ujrza│em co╢ jakby p│ask▒ walizkΩ. Wy│owi│em j▒ i otworzy│em. W ╢rodku znajdowa│o siΩ du┐e, tr≤jwymiarowe zdjΩcie. ZdjΩcie Kasi w towarzystwie kilku facet≤w. Wszyscy byli w bia│ych fartuchach i wygl▒dali bardzo m▒drze. Pewnie to oni stworzyli teleporter u siebie. Urz▒dzenie sta│o z reszt▒ przed nimi. W rogu znajdowa│ siΩ napis: 

"DziΩkujΩ ci. Jeste╢ cudowny. A to dow≤d, ┐eby╢ uwierzy│. Mo┐e kiedy╢ siΩ jeszcze spotkamy".

Mia│em tak▒ nadziejΩ. W ko±cu pierwszy krok ju┐ by│. Obie nasze cywilizacje zbudowa│y teleportery. Teraz to ju┐ tylko kwestia czasu, kiedy podr≤┐e stan▒ siΩ │atwiej dostΩpne. 
A ja mia│em przed sob▒ ma│y problem. Wyja╢nienie profesorowi, co siΩ sta│o z jego maszynk▒...

The End.

 

a n d y      

NastΩpna strona

 
 064 | Wirtualny Komputer - Wakacje'01

poprzednia kartka - spis tre╢ci - nastΩpna kartka