WYPRAWA MORZE KORTEZA ( 37 ) Yvonne Szymanski | |
WCZORAJ 5 lipca 97 (sobota) JUTRO | |
Raniutko znowu po benzyne. Szukanie dostawcy, tankowanie z plazy, rutyna. Potem w dalsza droge. Do konca wyspy Smitha woda jak lustro gladka. Przy Punta Remodello trafiamy na wzburzone swells. Na tyle duze, ze nie tylko pryska, bo to juz nas nie zraza, ale i zalewa poklad. Przystanelismy wiec na chwile, ale jest jeszcze gorzej. Fale zaczynaja sie lamac. Nie mamy wyjscia, musimy plynac dalej i szukac cichych zatoczek. Za wulkaniczna wyspa San Luis nie ma schronienia. Plyniemy wiec jak najblizej brzegu, co raz to czyszczac filtr (znowu sie zatyka, pewnie z ostatnia benzyna zatankowalismy jakies swinstwo z dna beczki). Przy Punta Muertidos (tym razem malej smierci, meksykanskiej obsesji. Maja nawet swieto zmarlych, ktore jest okazja do zabawy i festynow.) trafiamy na wsciekly wiatr. Rzucamy wiec kotwice przy niewielkiej grupie kamieni majac nadzieje, ze troche chociaz oslonia od fal. Przez radio slyszymy, ze kolo Santa Rosalia silny sztorm z blyskawicami. Nic nie pozostaje tylko czekac. Moze po godzinie wiatr troszke zelzal wiec plyniemy dalej. Po kilku milach jednak rezygnujemy. Nie da sie plynac. Znalezlismy kolejna grupe sporych kamulcow. Chowamy sie za nie, rzucamy kotwice i przymocowujemy sie do skal dodatkowymi linami. Teraz na pewno lodz sie nie zerwie. Tylko ten odplyw. Czym dalej na polnoc tym wiekszy. Do tego akurat slonce i ksiezyc zachodza w tym samym czasie potegujac jeszcze wielkosc odplywu. Liczymy, ze tu moze byc 10 do 12 stop. Patrzymy wiec nieustannie na glebokosciomierz. Po zachodzie slonca wiatr ustal a i fale zmalaly. Mozemy wiec lekko wysunac sie spoza chroniacych nas glazow. Zreszta musimy, bo pod kilem jedynie 4-ry stopy a to nie koniec odplywu. Na szczescie nie osiedlismy na kamieniach.
JUTRO |