INNE POCZTâ•™WKI
WYPRAWA MORZE  KORTEZA  ( 28 )   Yvonne Szymanski
WCZORAJ    26 czerwca 97 (czwartek)    JUTRO
Dalej czekamy. Juz zaczyna byc troszke nerwowo. Mike stale egoistycznie zajmuje caly cien i dopiero upomniany nieco sie przesuwa. Ja z coraz mniejsza cierpliwoscia przypominam mu o innych. W koncu kolo 15-stej zjawil sie Alfredo. Zaczepil nasza lodz na hol, a nam wszystkim kazal sie przesiasc do swojej. Bez problemu dociagnal nas 11 mil do portu w Loreto i odstapil swoje miejsce na lodz. Jutro jego pomagier ma znalezc odpowiednia przyczepe i wyciagnac nas na lad. Stalismy wiec miedzy pangami, jak i one przy kamulcach tworzacych falochron. Bylo juz za pozno aby szukac mechanika. Zostawiamy wiec to na jutro. Poszlismy na kolacje do restauracji Alfreda, znajdujacej sie na glownym deptaku, tuz przy porcie. Siedzielismy pod stylowa palapa i wcinalismy pyszne dorado. Nawet Piotr, ktory ryb nie jada stwierdzil, ze wysmienite. Filety byly zupelnie bez osci i nie bylo czuc ryba. Obslugiwala nas piekna dziewczyna o imieniu Linda. Od Alfreda dowiedzielismy sie ze to jego corka. W odpowiedziach slychac ze do szkol chodzila w Stanach. Bezbledny angielski akcent. Probowalismy zgadnac gdzie. W Cerritos przy LA? San Jose? czy Michigan? - nalegalismy. Nie chciala odpowiedziec. Wreszcie jedna reka chwycila rabek dlugiej, powiewnej sukni, druga uniosla nad glowe w gescie Paso Doble, przytupnela i rzekla - "co wy myslicie, ja jestem Mexicana". Juz nie bylo sensu zadawac jej wiecej pytan. Bez watpliwosci zdefiniowala swoja przynaleznosc. Zblizala sie juz noc, trzeba wiec bylo jakos sie do niej przygotowac. My wiedzielismy, ze musimy zostac na lodzi. Przede wszystkim jest nie zamykana i zostawienie jej tak moze sklonic kogos do kradziezy. Nasza obecnosc odstraszy ewentualnego amatora. Nancy i Mike chcieli isc do hotelu. Szczegolnie Mike mial juz dosc kempingowania i marzylo mu sie wygodne lozko i klimatyzowany pokoj. Poza tym jego rany sloneczne wygladaly fatalnie i pewnie mocno dawaly sie we znaki. Nie bylo jednak miejsca w zadnym z hoteli. Troche nas to zaskoczylo, bo to ma niby byc koniec sezonu. Stale nie mozemy dojsc jak z tym jest. Musielismy wszyscy zostac na lodzi. Mike od razu sie polozyl a my w trojke poszlismy zobaczyc co sie dzieje w miescie. Senne za dnia miasto rozbrzmiewalo muzyka, na ulicy sporo ludzi, przewaznie gringi. Co rusz jakas kawiarenka lub restauracyjka. Wstepowalismy to na lody, to na kawe to na cole, az do pierwszej w nocy. Skonani dotarlismy na lodz. Musielismy zbudzic Mika, aby sie polozyc. Jak zwykle zapomnial, ze sa inni i rozwalil sie na srodku. Noc nie byla jednak wypoczynkiem. Okazalo sie, ze miejscowi maja zwyczaj noca jezdzic tam i nazad bulwarem przy morzu, i to z grajacymi na pelny regulator radiami. Halas wiec trwal chyba do trzeciej w nocy, a tuz przed switem zaczeli rybacy. Przyjezdzali ciezarowkami, rozladowywali i przygotowywali pangi do wyplyniecia. Wszystko to dla gringow, ktorych zaraz po wschodzie slonca zabierali na ryby. Najczesciej lapali olbrzymie (20kg) i bardzo kolorowe dorada. Naprawde spektakularna ryba. Pokryta jest nie luskami a skora w kolorze teczy. W sloncu mieni sie i blyszczy. A do tego wszystkiego jeszcze smaczna. Niektorzy mieli tez slynne marliny. Te z kolei sa podobno niejadalne. Lapie sie je jedynie dla sportu jako trofea.
JUTRO