INNE POCZTâ•™WKI
WYPRAWA MORZE  KORTEZA  ( 29 )   Yvonne Szymanski
WCZORAJ    27 czerwca 97 (piatek)    JUTRO
Zbudzilismy sie wczesnie, a wlasciwie halas nas sciagnal. Czekalismy na wyciagniecie lodzi ale jakos to nie nastepowalo. Piotr poszedl szukac pomagiera Alfredo. Gdy go w koncu dopadl ten powiedzial, ze jest zajety i jutro czyli "maniana", to zrobi. Troche nas to wscieklo Postanowilismy nie czekac na "maniana". Pytajac sie wszystkich naokolo Piotr znalazl mechanika, ktory naprawia silniki Evinrudea. Akurat takie jest nasz. Zostawiajac wiec Nancy i Mika przy stole u Alfreda poszlismy sie z nim dogadywac. Chodzilismy od jednego do drugiego nagabujac i proszac. Oni wili sie jak piskorze zapewniajac, ze sa potwornie zajeci. W koncu jednego tak zapedzilismy w kozi rog, ze sie zgodzil jutro rano przyjechac do portu na rampe i tam zdjac uszkodzona czesc. Zobaczyc co jest uszkodzone i zdecydowac co da sie zrobic. Odetchnelismy z ulga. Jakis postep. Po powrocie zastalismy Nancy i Mika w tym samym miejscu. Mike zdecydowanie na nastepna noc chcial byc w hotelu. Tak wiercil Nancy dziure w brzuchu, ze poszlysmy obie na poszukiwanie jakiegos wolnego pokoju. Przy tym nalezalo naprawic w koncu daszek. Z pokojem nam sie udalo. Akurat ma dzisiaj zwolnic sie jeden wiec Nancy od razu go zarezerwowala. Naprawa daszku tez poszla sprawnie ale musialysmy sie nachodzic. W sklepie z materialami, gdzie myslalysmy, ze moze maja jakas maszyne do szycia odeslali nas do prywatnego domu do krawcowej imieniem Ninga. Blakajac sie po uliczkach w koncu trafilysmy. Byla to starsza kobieta. Sidziala w nedznym domku, w pokoju niesamowicie ciemnym i cos szyla. Na migi pokazalam o co mi chodzi. Zgodzila sie i od razu zabrala sie do pracy. My czekalysmy. Gdyby nie ten niemilosierny balagan. Nie wiem dlaczego z ubostwem idzie niechlujstwo. Nie wymaga to przeciez zadnych nakladow finansowych. Razem z Ninga w pokoju siedzialo chyba z szescioro nastolatkow. Wszystkie gapily sie w TV. Nadawano jakas glupawa "soap opera". Az prosilo sie pogonic cale bractwo do pracy w obejsciu. No ale widac tak musi byc. Obserwowalismy to w Meksyku wielokrotnie. Po chwili daszek byl gotowy. Zaplacilismy i wrocilismy do naszych panow, ktorzy w tym czasie zdazyli wypic kolejna margarite. Mike ucieszyl sie, ze jest juz pokoj i prawie natychmiast razem z Nancy tam poszli. My zostalismy w restauracji. Jeszcze cos tam wypilismy i poszlismy do miasta. Polazilismy i poszlismy na kolacje do innej z kolei restauracji, gdzie wczesniej umowilismy sie z Nancy i Mikiem. Akurat w niej odbywalo sie jakies party. Uczestnikami byli Amerykanie, nie "rednecki", ktorzy sa tu wiekszoscia. Z podsluchanej rozmowy okazalo sie, ze to grupa dentystow, ktorzy przylecieli tu swoimi samolotami z Polnocnej Kalifornii, w ramach charytatywnej pomocy. Przez kilka dni leczyli za darmo miejscowe zeby, a teraz na koniec sobie odpoczywaja. W zamian w Stanach beda mogli sobie odliczyc od podatkow eksploatacje samolotu na ten czas. Siedzielismy w knajpie jak najdluzej sie dalo, bo wiedzielismy, ze na lodzi i tak nie zasniemy z powodu halasu. Mike oswiadczyl nam tez, ze to nasza pozegnalna uczta, bo zdecydowal, ze jutro wylatuja w dalsza podroz. Doszedl do wniosku, ze dla niego juz sie pobyt zakonczyl. Troche nas rozczarowal, bo liczylismy, ze majac samolot zaproponuje np. przywoz czesci ze Stanow, jakby taka koniecznosc zaistniala. No ale nie pomyslal Trudno. Poradzimy sobie.
JUTRO