WYPRAWA MORZE KORTEZA ( 23 ) Yvonne Szymanski | |
WCZORAJ 21 czerwca 97 (sobota) JUTRO | |
Skoro swit wyruszylismy. Nie czekalismy na naszych nocnych terrorystow. Na lunch stanelismy w Agua Verde. Tu ponownie spotkalismy Eryka z rodzina. Opowiedzielismy o naszej nocnej przygodzie, a on odwdzieczyl sie swoja. Jak to w tym samym miejscu pijani rybacy rowniez od niego zadali piwa. On jednak zagrozil im, ze przez radio wezwie meksykanska marynarke. Podzialalo to momentalnie. Podobno jest to najgorsze co moze ich spotkac. Marynarka jest bezwzgledna. Natychmiast konfiskuje lodz, a delikwent trafia do aresztu, ktory z kolei jest pieklem. Znajduje sie on pod golym niebem i wszystko tj. spanie, ubranie, jedzenie i wode musi dostarczac rodzina. Jezeli tego nie zrobi to po aresztancie. Nikt sie nie przejmuje. Gdy wyruszylismy z Agua Verde wiatr sie wzmogl. Uplynelismy moze z 15 mil i musielismy szukac schronienia. Stanelismy wiec w zatoczce, gdzie staly dwie zaglowki. Jedna z nich byl piekny 46 stopowy Hans Christiansen. Z niej to wlasnie podplynal do nas ponton. Tak poznalismy kolejnych zeglarzy. Crisa (kolo 65 lat) z zona Shannon (chyba w okolicach 30) z "Full Swing" (to wlasnie H.C.) i Johna z "Majda", 30 stopowej Cataliny. Cris byl sprzedawca lodzi w Honolulu na Hawajach i wlasnie przeplynal Pacyfik zmierzajac dalej przez Kanal Panamski i Atlantyk na Morze Srodziemne John (rowiesnik Piotra) jest z San Francisco i samotnie, a wlasciwie z kotem przyplynal na Morze Korteza. Z Johnem pogadalismy sobie dluzej. Jak zwykle my opowiadalismy o naszych przygodach, a on odwdzieczal sie swoimi. Mowil o tym, ze ta wyprawa byla jego marzeniem i przez rok przygotowywal na nia lodz. Byl tak zajety praca i remontem, ze nie mial czasu na zadne zycie towarzyskie. Gdy wiec przyszedl czas wyplyniecia okazalo sie, ze nie ma z kim tego dokonac. Preferowal kobiete. Dal wiec ogloszenie do gazety. Mial wiele telefonow, ale w rezultacie nic z tego nie wyszlo. Poszedl wiec do schroniska i adoptowal kota, ktory mu towarzyszyl. W Cabo jednak kot zaczal chorowac. John zabral go do weterynarza. Ten orzekl, ze to niewydolnosc nerek i wlasciwie nie ma ratunku. Jedyne co mozna zrobic to umilic mu ostatnie chwile. Gdy my sie spotkalismy kot wlasnie zdechl i zostal pochowany w Agua Verde. John wiec czul sie samotny i jakby ta podroz jego zycia przestala go cieszyc. Myslal juz tylko o zakonczeniu jej i powrocie do domu. Zamierzal jeszcze przeplynac Morze Korteza i w San Carlos, po wschodniej stronie, wladowac lodz na ciezarowke i zawiezc do Stanow. Nasi nowi znajomi opowiadali nam tez o nieustannych szykanach ze strony amerykanskiej marynarki. Robia oni to pod pozorem sprawdzania czy sa na pokladzie wszystkie srodki bezpieczenstwa. Panosza sie tak nie tylko na wodach miedzynarodowych, ale i na terytorialnych meksykanskich. Cris opowiadal nam, ze przy przeplywaniu Pacyfiku, w czasie duzych fal nagle do niego podplynal taki statek i kazal zwinac zagle i wpuscic na poklad. Dopiero po jego protestach, ze moze byc to niebezpieczne, odstapiono. Zdawali nam tez relacje ze swoich perypetii z meksykanskimi urzednikami. W kazdym porcie biurokracja niesamowita, godzinami trzeba czekac na zalatwienie formalnosci. Odsylaja od okienka do okienka zadajac tysiaca papierkow. Dla nas brzmialo to swojsko, kojarzylo sie to z PRL-em. Przyszedl jednak czas, ze nalezalo sie gdzies zakotwiczyc. Ustawilismy nasza lodz niedaleko Johna w miejscu nieco bardziej oslonietym, gdyz wiatr sie zaczal wzmagac. W nocy rozszalal sie na dobre. Jeszcze nie przezylismy takiej jego furii. Szarpalo nami strasznie. Do tego te odplywy i kamulce. Koszmarna noc. W pewnym momencie bylo tak zle, ze Piotr zdecdowal sie wejsc do wody, zanurkowac i przesunac kotwice dalej od kamieni na glebsza wode. Widzielismy, ze i John co rusz sprawdza swoje. Jedynie Cris na swojej olbrzymiej lodzi spal spokojnie. Po przeplynieciu Pacyfiku nic go nie rusza. Rano powiedzial nam, ze wiatr wial z predkoscia 40 wezlow.
JUTRO |