home *** CD-ROM | disk | FTP | other *** search
- 38
- 8
- 645
-
- Alabama - Part I
-
- BETHON /IMPOTENCI
-
- (HIV: Przepraszam bardzo
- mocno, ale w tym artku mogâ
- pojawiaê sië jakieô dziwne
- znaki. Ten skoïczony dupek
- sam sobie definiowaî mapë
- klawiatury, wiëc nie dziwota,
- ûe nawet konwerter nie mógî
- sobie z tym poradziê. Poza
- tym ôlë serdeczne
- pozdrowienia Bethonowi, gdyû
- jego pisownia jest w
- opîakanym stanie. Nie wiem
- czy mi uwierzycie, ale tylko
- ten jeden artykuî
- korektowaîem îâcznie przez
- ok. 3 godziny. Gratulujë
- Bethon, bo za 3 miechy
- matura...)
-
- Byî rok 1995, ônieg wciâû jeszcze
- leûaî za oknem. Kiedy sië obudziîem
- i ubraîem, wybiegîem z domu do
- najbliûszej budki telefonicznej,
- otworzyîem ksiâûkë i szukaîem.
- Szukaîem tak dobre x czasu, kiedy
- wreszcie znalazlem:
-
- Doktor do spraw parapsychologi -
- Abdul Wou, 143-138-871. Natychmiast
- wykrëciîem numer i umówiîem sië na
- spotkanie. Dotarîem na miejsce.
- Drzwi otwrzyî mi niewysoki czîowiek
- ubrany w jakieô, chyba
- wschodnioazjatyckie, szaty.
-
- - Dzieï dobry. Jestem tâ osobâ,
- która dzwoniîa do pana godzinë temu.
- Nazywam sië Eryk Deck -
- powiedziaîem.
-
- - Aaa, dzieï dobry, pan w sprawie
- tego snu. Niech pan wejdzie do
- ôrodka.
-
- Wszedîem do jednego z pomieszczeï
- peînego jakichô dziwnych, prastarych
- figurek i innych przedmiotów.
- Usiedliômy przy stole i zaczeliômy
- rozmawiaê:
-
- - No, to niech pan zaczyna. Proszë
- mi opowiedzieê dokîadnie, co sië
- panu ôniîo.
-
- - Wie pan, panie Abdul, ja sam
- wczeôniej nie wierzyîem w takie
- bajery z duchami czy reinkarnacjâ.
- Na poczatku trochë sië wahaîem czy
- tutaj przyjôê, czy to wszystko nie
- byîo wymysîem mojej wyobraúni,
- jednak wydawaîo sië to takie
- rzeczywiste...
-
- - Niech pan zupeînie zapomni o
- prawach logiki, odprëûy sië i
- zacznie wreszcie opowiadaê.
-
- - No dobra. Ehm, a wiëc historia ta
- przedstawia sië tak:
-
- Wszystko zaczëîo sië gdzieô koîo
- ôredniowiecza, w jakimô starym
- klasztorze, a moûe zamku. Szedîem
- sobie korytarzem, wokóî panowaî
- póîmrok. Co chwilë mijaîem jakieô
- drzwi. Próbowaîem do kilku nawet
- wejôê, ale niestety wszystkie byîy
- zamkniëte. Korytarz ten wydawaî sië
- w ogóle nie mieê koïca, szedîem juû
- tak doôê dîugo, kiedy nagle
- zobaczyîem, ûe z jednych drzwi bije
- ôwiatîo. Przyôpieszyîem kroku i
- kiedy juû do nich dotarîem,
- stwierdziîem, ûe sâ lekko uchylone.
- Postanowiîem wejôê do ôrodka. Nie
- wiem dlaczego nie zapukaîem, ale
- moûe nawet dobrze sië staîo, ûe tego
- nie zrobiîem, bo kiedy wszedîem
- zobaczyîem jakâô dziwnie ubranâ
- kobiëtë. Powiedziaîbym nawet, ûe
- byîa ubrana caîkiem jak ksiëûniczka
- z bajki. Byîa odwrócona tyîem do
- mnie i nie mogîa mnie zobaczyê, gdyû
- stanâîem w doôê mrocznym kâcie tego
- pokoju. Staîem tak, staraîem sië
- zachowywaê jak najciszej, prawie
- przestaîem oddychaê. Moûe nie
- byîoby to takie dziwne, gdyby nie
- to, ûe owa kobieta miaîa suknie
- podwiniëtâ pod same piersi. Jej
- dîugie blond wîosy spîywaîy cudownie
- falujâc. Miaîa lekko rozszerzone,
- goîe nogi. Widziaîem z tyîu, ûe
- porusza sië rytmicznie i powoli
- swoim ramieniem, a przy tym cicho
- pojëkuje. Kurza stop! Przecieû ona
- sië onanizuje - pomyôlaîem! Na
- poczâtku ogarnëîo mnie maîe
- przeraûenie, zrobiîo mi sië trochë
- gîupio. Uczucie to jednak po chwili
- minëeîo. Zamiast tego zaczâîem
- wyczuwaê tajemniczoôê tego miejsca i
- panujâce w tym pokoju wraûenie
- podniecenia i erotyzmu. Staîem tak
- jeszcze parë chwil nie wiedzâc, co
- poczâê, gdy nagle rozlegî sië ciepîy
- i sîodki gîos owej kobiety:
-
- - Podejdú do mnie...
-
- Nagle poczuîem, jak gorâca fala krwi
- uderza mi do gîowy i nie tylko...
- Chciaîem podejôê do niej, ale nogi
- zaczëîy mi odmnawiaê posîuszeïstwa,
- czuîem jak caîe ciaîo drëtwieje.
- Zrobiîo mi sië bardzo gîupio. Nagle
- ona wstaîa. Jej suknia opadîa w
- dóî, zakryîa te fantastyczne nogi.
- Powolnym, peînym gracji i
- dostojeïstwa krokiem ruszyîa w mojâ
- stronë. Ja prawie wtopiîem sië w
- ôcianë i staîem jak totalny kretyn.
- Ona podeszîa i dotkneîa mojej twarzy
- swoimi rëkami. Poczuîem jakie bije
- od nich ciepîo i energia. Zrobiîo
- mi sië jakoô inaczej, lecz wciâû nie
- mogîem wydusiê z siebie ûadnego
- sîowa. Patrzyîem gîëboko w jej
- niebieskie oczy. One takûe
- promieniowaîy jakimô dziwnym
- blaskiem, ciepîem i zrozumieniem.
-
- - Nazywam sië Alabama - powiedziaîa
- i musneîa ustami mojego policzka,
- póúniej moich ust, aû zaczeliômy sië
- dîugo, namiëtnie i przeciâgle
- caîowaê.
-
- Byîa sîodziutka jak cukiereczek.
- moje rëce zaczëîy wëdrowaê po jej
- poôladkach, zatonëîy w otchîani jej
- sukni, aû dotarîy do "tego" miejsca.
- Byîo ono teraz ciepîe i wilgotne.
- Alabama zaczëîa caîowaê mnie po
- szyi, coraz niûej i niûej. Zerwaîa
- ze mnie mojâ bluzë, uklëknëîa,
- jeúdziîa swoim wilgotnym jëzykiem po
- moim brzuchu. Po chwili rozpiëîa
- rozporek moich spodni, opuôciîa je i
- daleko odrzuciîa. Jej rëce zaczëîy
- rytmicznie jeúdziê po mojej
- mëskoôci, ogarniaîo mnie jeszcze
- wiëksze podniecenie. Wstaîa,
- pocaîowaîa mnie znowu w usta. Tym
- razem ja przejâîem incjatywë. Moje
- dîonie znów dotknëîy jej gorâcego
- ciaîa, caîowaîem jej piersi. Powoli
- zaczâîem podwijaê jej suknië na
- wysokoôê bioder, Alabama zdjëîa mi
- ostatniâ czëôê garderoby, rytmicznie
- zaczëîa masowaê mojego penisa i
- powoli naprowadzaîa mnie. Sîychaê
- byîo jej coraz gîebszy oddech, w
- koïcu wszedîem w niâ,(Hey HIV, nie
- stanâî ci czasem Kubuô?) (HIV: He,
- he, he! Chciaîbyô gnoju, ale za
- slaby ten tekst, aby mój Willy
- bryknâî!), poruszaîem sië z poczâtku
- bardzo powoli, namiëtnie, Alabama
- pojëkiwaîa pocichutku, ja
- przyôpieszaîem, traciîem poczucie
- rzeczywistoôci, ona juû krzyczaîa,
- osiâgaîa ORGAZM, ja zresztâ teû
- jeszcze trochë, i trochë, aû
- wystrzeliîem...
-
- Usîyszaîem tylko jej przeciâgîy jëk
- rozkoszy. Trwaliômy tak przez
- chwilë i w takiej pozycji wziâîem jâ
- i padliômy na îóûko. Byîo to chyba
- najcudowniejsze przeûycie w moim
- ûyciu (HIV: Brawo za budowë zdania,
- hîehîe!). Strach i nieômiaîoôê juû
- zupeînie mnie opuôciîy, leûaîem tak
- przytulony do niej, wykoïczony, i
- przeûywaîem cudowne chwile (HIV:
- Chyba przed chwilâ przeûyîeô?).
- Nagle usîyszaîem jakieô kroki na
- korytarzu. Alabama poderwaîa sië z
- îóûka, zaczëîa sië szybko ubieraê,
- poprawiaê.
-
- - Schowaj sië szybko, Eryku -
- krzyczaîa!
-
- - Ale co sië dzieje i skâd wiesz...?
-
- - Póúniej ci to wyjaônië. Chowaj
- sië szybko, idzie ten potwór!
-
- Widziaîem w jej oczach strach i
- przeraûenie. Nie czekaîem dîuûej.
- Szybko pozbieraîem swoje ubrania i
- schowaîem sië do jakiejô wielkiej
- szafy. Byîo tu okropnie ciemno, nic
- nie widziaîem; na szczëôcie
- znalazîem maîy otwór w drzwiach i
- miaîem widok na wiëkszâ czëôê
- pokoju. Po chwili usîyszaîem jakieô
- cieûkie, powolne kroki zbliûajâce
- sië do drzwi, nastëpnie zgrzyt
- naciskanej klamki i... O KURWA MAÊ!
- Moim oczom ukazaî sië potwór. Byî
- to ogromny czîowiek, obleônie ubrany
- (HIV: Czîowiek lasu?), jego twarz
- biîa wstrëtem, odrazâ i niesamowitym
- blaskiem zîa.
-
- - ALABAMA - usîyszaîem jego gîëboki
- i przeraûajâcy gîos! ALABAMA, gdzie
- jesteô - ryknâî?
-
- - Tutaj - Alabama wyîoniîa sië z
- ciemniejszej czëôci pokoju.
-
- - Zamknij sië gîupia dziwko,
- przecieû widzë. Mój pan chce sië z
- tobâ zobaczyê. Masz sië
- przygotowaê, a ja za chwilë po
- ciebie przyjdë - Ryknâî jeszcze
- gîoôniej, po czym trzasnâî drzwiami!
-
- Nastaîa chwila grobowej ciszy.
- Sîychaê byîo tylko cichutki szloch
- Alabamy. Podszedîem do niej, bez
- sîów przytuliîem jâ i pozwoliîem sië
- jej wypîakaê (HIV: Kurwa, czy Ty
- pracujesz za chusteczkë?).
-
- - Kto to byî - delikatnie zapytaîem?
-
- - Ravolt.
-
- - Kto - coô, jakby to mi nic nie
- mówiîo?
-
- - Ravolt - sîuga tego drugiego
- diabîa.
-
- - Myôlaîem, ûe to ten Ravolt jest
- samym wcieleniem diabîa. Moûesz mi
- wîaôciwie opowiedzieê, co tu sië
- dzieje? Ja sam nie wiem jak tutaj
- sië znalazîem. Po prostu tu byîem i
- na poczâtku mnie to tak nie dziwiîo,
- ale teraz widzë, ûe tu, DO STU
- DIABÎÓW, COÔ JEST NIE TAK!
-
- - Ciii... Nie mogë ci teraz nic
- powiedzieê. Muszë szybko sië
- przygotowaê, bo za chwilë przyjdzie
- tu Ravolt. Porozmawiamy póúniej.
- Tymczasem ty sië tu schowasz.
-
- - Ale...
-
- - Nic nie mów dopóki nie wiesz, co
- sië tu dzieje - nie rób niczego!
- Powtarzam ci - nie rób niczego, bo
- moûe ci staê sië wielka krzywda.
-
- Staîem tak przez chwilë nie wiedzâc,
- co wîaôciwie powinienem w takiej
- sytuacji zrobiê. Znowu za drzwiami
- byîo sîychaê te ciëûkie kroki.
- Szybko schowaîem sië do szafy.
- Ravolt wszedî do ôrodka.
-
- - Idziemy - ryknâî!
-
- Po chwili opuôcili komnatë i
- zostaîem sam. Wyszedîem z szafy,
- siadîem na îóûku i zaczâîem
- rozmyôlaê. Coraz bardziej sië
- niecierpliwiîem. W koïcu nie mogîem
- juû tak dîuûej bezczynnie czekaê.
- Postanowiîem wyjôê i rozjrzeê sië
- trochë. Otworzyîem drzwi i ogarnëîo
- mnie nie maîe zdziwienie. Korytarz,
- który wczeôniej wydawaî mi sië
- nieskoïczenie dîugi, teraz byî o
- wiele krótszy i po kilku metrach
- koïczyî sië schodami prowadzâcymi w
- dóî. Poza tym nie byîo tu juû tylu
- drzwi. Jedyne jakie byîy to te, z
- których wyszedîem. Byîo widniej i
- wszystko wydawaîo sië bardziej
- rzeczywiste. Na ôcianach byîy
- zawieszone obrazy, paliîy sië
- pochodnie. Staîem tak przez chwilë
- zdumiony, gdy nagle poczuîem coô
- oôlizgîego obok moich nóg.
- Spojrzaîem w dóî, jëknâîem
- przeraûony i odskoczyîem. Koîo mnie
- peîzîy dwa jakieô maîe potworki.
- Ich ciaîo byîo pokryte jakby
- îuskami, miaîy wyîupiaste ogromne
- oczy i maîe rÏûki - coô jak u
- ôlimaka, tylko znacznie wiëksze.
- Miaîem chyba naprawdë gîupiâ minë, a
- za chwilë jeszcze gîupszâ, bo jeden
- z nich sië odezwaî.
-
- - No i co sië tak patrzysz,
- kretynie?
-
- - Eee... Ten, no...
-
- - Te, ten facet jest jakiô dziwny -
- powiedziaî drugi.
-
- Zerwaîem sië stamtâd tak szybko, jak
- tylko mogîem w kierunku schodów.
- Schodziîem nimi w dóî doôê dîugo,
- byîy strasznie krëte, nie byîo
- ûadnych porëczy, rëkami podpieraîem
- sië ôciany, gdy znowu poczuîem coô
- oôlizgîego, ale tym razem na rëce.
- Spojrzaîem i ujrzaîem (HIV:
- Chujowo! Ja bym napisaî:
- spojrzaîem i mym oczom ukazaî sië
- [...], ale skoro jesteô takim
- analfabetâ, to czemu by nie?)
- kolejnego podobnego do tamtych
- stworka, lecz tym razem peîzaî on po
- ôcianie. Nawet sië nie zatrzymaîem,
- pëdziîem w dóî. Po chwili zwolniîem
- kroku, gdyû zauwaûyîem, ûe schody
- sië koïczâ. Znalazîem sië w
- wielkiej sali. Na szczëôcie nie
- byîo tutaj nikogo. Sala ta
- wyglâdaîa bardzo staroôwiecko, byîy
- tu nawet zbroje, ôciany wymalowane
- zostaîy róûnymi malowidîami
- przedstawiajâcymi jakieô wiedúmy,
- upiory, bestie i inne takie tam
- rzeczy. W koïcu sali ujrzaîem coô
- na ksztaît tronu, a za nim
- znajdowaîo sië coô na ksztaît
- oîtarza (HIV: Ûadnych dupeczek,
- hîehîe?!). Jednak w niczym nie
- przypominaî on tych oîtarzy, które
- kiedyô widziaîem w koôciele. Na
- prawo od "oîtarza" znajdowaîy sië
- ogromne, zdobione drzwi. Miaîem juû
- podejôê do nich i przyjrzeê sië im,
- gdy wtem drzwi zaczëîy sië powoli
- otwieraê. Uskoczyîem i schowaîem
- sië za jednâ z wielkich kolumn. Do
- ôrodka wszedî maîy czîowieczek i
- usiadî na tronie. Gîowë miaî
- nakrytâ czarnym kapturem, zresztâ
- caîy byî odziany jakimô czarnym
- ubraniem. Kurde, jeûeli to jest ten
- Tamalin, to dlaczego ona sië go tak
- boi? Przecieû ten czîowiek ledwo
- sië porusza i jest strasznie garbaty
- - pomyôlaîem. Niestety po chwili
- przekonaîem sië, jak grubo sië
- myliîem.
-
- Czîowiek ten siedziaî na tronie z
- gîowâ spuszczonâ w dóî, gdy wtem
- wstaî, obróciî sië w stronë
- "oîtarza", podniósî wysoko rëce i
- zaczâî mamrotaê monotonnie jakieô
- dziwne sîowa. Nagle zrobiîo sië
- ciemno, usîyszaîem potëûny huk, a z
- jego râk popîynëîy dwie oôlepiajâce
- bîyskawice (HIV: A gdzie te
- bîyskawice nauczyîy sië pîywaê,
- hîehîe?!). Nastaîa chwila ciszy.
- WokÏî panowaîa ciemnoôê. Wytëûaîem
- wzrok do granic wytrzymaîoôci i
- zobaczyîem, jak powoli zarysowujâ
- sië ksztaîty jakiejô postaci.
- Postaê ta stawaîa sië coraz
- wyraúniejsza, lecz byîa lekko
- przeúroczysta, zamazana i biîa od
- niej czerwona îuna. Tamalin
- przemówiî do tej postaci:
-
- - Witaj Wielki Marze.
-
- - Dlaczego mnie wzywasz Tamalinie -
- powoli, trochë gîucho odpowiedziaîa
- postaê?
-
- - Znalazîem Alabamë z Trondenhil.
- Jest to jedna z najpotëûniejszych
- czarownic, ale postaraîem sië, aby
- jej moc nie dziaîaîa tutaj, w zamku.
-
- - Czy ona wie, gdzie sië znajduje
- Kamieï Póînocy?
-
- - Tak, lecz jest uparta i nie chce
- powiedzieê. Próbowaîem juû
- wszelkich ôrodków, ale nic to nie
- przyniosîo. Dlatego teû zwracam sië
- do ciebie Panie.
-
- - Sîyszaîem o Alabamie.
- Rzeczywiôcie jest potëûna i stojâ za
- niâ ogromne moce, na szczëôcie nie
- wiedzâ oni, co sië z niâ dzieje...
-
- - Wielki Marze, co mam poczâê?
-
- - Na razie nic. Muszë to
- przemyôleê. Póki co, strzeû jej jak
- oka w gîowie. W odpowiednim czasie
- skontaktujë sië z tobâ.
-
- - Tutaj, w zamku jest zupeînie
- bezpieczna.
-
- - Mam nadziejë... - powiedziaî Mar,
- a jego gîos odbijaî sië echem po
- ôcianach sali.
-
- Powoli postaê zaczëîa znikaê i
- zrobiîo sië znowu jasno. Po chwili
- takûe Tamalin opuôciî salë. Kiedy
- juû doszedîem do siebie po tym
- przeûyciu, postanowiîem wróciê do
- komnaty Alabamy. Po drodze
- spotkaîem znowu te dziwne stwory,
- ale sië juû ich tak nie obawiaîem,
- gdyû chyba nie byîy one groúne. Gdy
- dotarîem do komnaty, schowaîem sië
- znowu w szafie i czekaîem.
- Usîyszaîem juû znajome kroki
- Ravolta. Otworzyîy sië drzwi i do
- ôrodka weszîa Alabama. Opuôciîem
- dobrze juû znanâ szafë i podszedîem
- do Alabamy.
-
- - Teraz moûesz mi wszystko
- opowiedzieê, Alaboamo z Trondenhil.
-
- - Co, skâd wiesz jak sië nazywam?
-
- - Byîem na dole, kiedy ten maîy
- garbaty rozmawiaî z jakimô Marem.
-
- - Mówiîam ci, ûebyô nie wychodziî z
- komnaty! Tamalin mógî cië zniszczyê
- jednym skinieniem (HIV: A nie
- "skiniëciem"?) rëki!
-
- - Jakoô mi sië udaîo, ale teraz
- usiâdúmy i opowiedz mi wszystko po
- kolei, îâcznie z tymi maîymi
- paskudami, które sië tu wszëdzie
- krëcâ.
-
- Usiadliômy przy stole, Alabama
- podaîa mi jakiô napój i zaczëîa
- opowiadaê.
-
- - Po pierwsze, te maîe stwory to
- tylko Tradusy. Sâ one caîkowicie
- niegroúne, tylko okropnie zîoôliwe.
- Nawet sam Tamalin nie moûe sobie z
- nimi poradziê. Zamieszkujâ one
- piwnice zamku, ale czësto wychodzâ i
- peîzajâ tu i tam (HIV: ..i jeszcze
- tam -->). Jeûeli bëdziesz sië z
- nimi dobrze obchodziî, to nie bëdâ
- ci wchodziê w drogë i mogâ ci czasem
- nawet pomóc.
-
- - Jednak z wyglâdu nie sâ zbyt
- zachwycajâce.
-
- - Rzeczywiôcie, ale nie obawiaj sië
- ich.
-
- - No, dobra, to Tradusy mamy z
- gîowy. Powiedz mi jednak, co jest z
- tym Kamieniem Póînocy, jakimiô
- twoimi potëûnymi sprzymierzeïcami,
- kto to jest ten Tamalin, no i w
- ogóle - wszytko tu jakieô dziwne. A
- wîaôciwie to zacznijmy od ciebie.
- Wiem tylko tyle, ûe jesteô jakâô
- wiedúmâ z Trondenhil.
-
- - Fakt, znam sië trochë na magii...
-
- - Trochë?
-
- - No, moûe wiëcej niû trochë, ale
- tutaj praktycznie nie mogë nic
- zrobiê. Ten zamek jest
- przesiâkniëty zîem i mocâ Tamalina.
- Moi sprzymierzeïcy to potëûni
- przodkowie z Eldafjordu. Niestety,
- sâ oni teraz w ômiertelnym
- niebezpieczeïstwie, jeûeli w ogóle
- moûna tak mówiê o duchach. Jeûeli
- Mar skompletuje wszystkie kamienie i
- poîâczy je, stanie sië okrutnym
- panem ôwiata. Nikt mu juû wtedy nie
- stanie na drodze. Do szczëôcia
- brakuje mu tylko Kamienia Póînocy.
-
- - To znaczy, ûe istniejâ jakieô inne
- kamienie?
-
- - Oczywiôcie: Kamieï Poîudnia,
- Wschodu i Zachodu. Mar posiada
- wszystkie trzy, jednak bez tego
- ostatniego sâ one zupeînie
- bezuûyteczne. Mar jest wôciekîy,
- choê jeûeli go widziaîeô, moûe nie
- sprawiaî wraûenia rozwôcieczonego.
- On zawsze ukrywa swe uczucia, nawet
- te najgorsze, które sobie
- najbardziej ceni. Kamienia Póînocy
- szuka juû dobrych parë lat.
-
- - I pewnie tylko ty wiesz, gdzie go
- szukaê?
-
- - Dokîadnie. Jest on dobrze
- strzeûony, ale gdyby Mar dowiedziaî
- sië, gdzie on sië znajduje,
- prawdopodobnie uûyîby wszystkich
- swoich siî i nie wiadomo jakby sië
- to skoïczyîo.
-
- - Ale przecieû ci z Eldafjordu sâ
- tacy potëûni.
-
- - Sâ potëzni, potëûniejsi od Mara,
- ale Mar ich przechytrzyî. Ukrywa
- sië przed nimi. Przodkowie z
- Eldafjordu nic nie wiedzâ o jego
- poczynaniach...
-
- - Moûe mi jeszcze wyjaônisz skâd
- znasz moje imië. Przecieû ci
- sië nie przedstawiaîem?!
-
- - Juû ci wczeôniej powiedziaîam:
- nie jestem takâ sobie przeciëtnâ
- kobietâ...
-
- - No, przeciëtnâ to na pewno nie.
- Ale w takim razie kim jest ten
- Tamalin i Ravolt?
-
- - Tamalin jest najwierniejszym sîugâ
- Mara, zaô Ravolt jest wiernym
- wasalem Tamalina. Moc Tamalina jest
- podobna do mojej. To znaczy
- niezupeînie, on stoi po drugiej
- stronie. On ma swoich
- sprzymierzeïców, a ja mam swoich.
-
- - To znaczy, ûe on teû ma jakichô
- potëûnych przodków?
-
- - Nie. Chodzi mi teraz o innych
- sprzymierzeïców, jak demony, duchy
- ognia, wody, wiatru, drzew itp.
- Niestety, tu w zamku jestem bezsilna
- wobec niego i nie mogë nawet nikogo
- wezwaê na pomoc.
-
- No tak, to by wyjaôniaîo mi parë
- spraw, jednak zaczâîem
- sië zastanawiaê skâd ja sië tu
- znalazîem. Czy to tylko jest zwykîy
- sen, czy coô innego. Jak na sen, to
- wydawaî mi sië on zbyt rzeczywisty.
- Zazwyczaj w snach wszystko jest
- nielogiczne, zamazane mgîâ, czesto
- zmienia sië sceneria. Z drugiej zaô
- strony, skâd w XX wieku
- ôredniowieczny zamek? Czym dîuûej
- tak rozumowaîem - tym wiëcej
- nasuwaîo mi sië dziwnych pytaï.
- Tymczasem Alabama wstaîa, podeszîa
- do okna, a nastëpnie usiadîa na
- îóûku. Wyglâdaîa naprawdë
- pociâgajâco. Usiadîem obok niej.
- Zaczâîem masowaê jej plecy, powoli
- ôciâgaîem z niej ubranie, masowaîem
- jej piersi i tâ najintymniejszâ
- czëôê jej rozpalonego ciaîa. Moje
- usta bîâdziîy po wszystkich tych
- tajemnych, ukrytych przed ôwiatîem
- dnia i jakûe urzekajâcych miejscach.
- Alabama poîoûyîa sië plecami do
- mnie. Tym razem rozebraîem sië sam.
- Dîugo pieôciîem jej caîe ciaîo,
- byîem podniecony do granic
- wytrzymaîoôci. Robiliômy to jak
- ludzie w najdawniejszych
- prehistorycznych czasach, po czym
- padliômy zmëczeni pogrâûeni w
- cudownym uniesieniu (HIV: Bethon,
- Zîota Trczionka za zajebisty opis
- sytuacji!).
-
- - Alabama, wszystko fajnie,
- cudownie, jest mi tu naprawdë
- dobrze, ale powiedz mi czemu
- zawdziëczam takie piëkne chwile, no
- i to najwaûniejsze - gdzie my
- jesteômy i jakim cudem sië tutaj
- znalazîem?
-
- CDN... (w nastëpnym artykule)
-