Ustroński salasz
Wysoko w górach na polanie pod szczytem
Czantorii stoi pusta sałaszniczo kolyba. Jej zrąb stanowią okrąglaki osadzone
bezpośrednio na ziemi, węgłowane na jaskółczy ogon. Asymetrycznie rozmieszczone
zostało wejście przednie. Dwuspadowy dach na konstrukcji krokwiowej kryty został
szyndziołem. Kolyba zawsze była schronieniem dla pasterzy, ktorzy od Jerzego 23 kwietnia
do Michała 29 października wypasali owce na ustrońskich sałaszach. O funkcjonowaniu
wielu z nich dowiadujemy się z archiwalnych źródeł. Jedno z nielicznych opracowań, w
którym znajdujemy informacje o ustrońskich sałaszach jest dziełem B.
Kopczyńskiej-Jaworskiej. Autorka ta dokonała wykazu funkcjonujących sałaszy na terenie
Ustronia oraz zestawiła na podstawie materiałów archiwalnych dane statystyczne o nich.
W XVIII w. funkcjonowały na terenie Ustronia cztery sałasze: Równica, Orłowa, Mała
Czantoria i Wielka Czantoria. Największy wzrost liczby sałaszów nastąpił w
początkach XIX w. kiedy to na terenie Ustronia było ich aż dziewięć, a pasło się
przy nich 1600 owiec. Swe sałasze miały: Równica, Orłowa, Jastrzębny, Beskidek, Mała
Czantoria, Ślizówka, Zakamień, Kiczera, Stokosieki. Warto zadać sobie pytanie, czy
istnieją po nich jeszcze nazwy. Następne dane pochodzą z 1853r. i rejestrują już
pięć, a w 1914r. cztery sałasze. Pozostałością po kontaktach z ludnością wołoską
jest występowanie w zasobie językowym mieszkańców Ustronia wyrazów, które dotyczą
sałaszniczego nazewnictwa. Spotykamy wyrazy pochodzenia rumuńskiego, takie jak: bryndza,
plekat, redykat, koliba, kolyba, żincica, strumas, valach, salasz, pajta, gazda.
Materiały zebrane przez B. Kopczyńską-Jaworską dostarczają opisu życia sałaszu,
rozplanowywania pracy i obowiązków każdego dnia od wiosny do św. Michała, mówią o
wyrobie sera i zasadach jego podziału. W kolybie ogień zapalono na wiosnę od tlołki i
nie mógł zgasnąć aż do św. Michała. Do św. Jana tj. do 24 czerwca na salasz nie
mogła przychodzić kobieta, bo jak mawiali starzy owczorze - nieszczęście pewne.
W Ustroniu występował najczęściej spotykany typ spółki, który polegał na
wspólnym wypasie na obszarach łak prywatnych wspólników, z określonymi zasadami
wypasu. Jeżeli na sałaszu owczor posiadał jeden joch, co odpowiadało 56 arom, wspólnego
pasioku, to mógł oddać jedną owcę.
Bardzo istotne było rozliczenie koszarowania. Dawniej długość koszarowania
zależała od ilości posiadanego na salaszu udziału. Na Małej Czantorii 6 jochów
pastwiska koszaruje się 18 nocy. Zasada koszarowania była ważna z uwagi na gotowy nawóz
łąk sałaszniczych.
Owce na sałasz przyprowadzano po 24 kwietnia. Na początku maja sałasznik
zwołuje wszystkich gazdów i ustala dzień mieszania owiec, kolejność baczowania,
dzielenie udoju, koszty. Znakowania owiec dokonywano przez nacięcie ucha przy brzegu lub
wycięcia w nim kilku dziurek. Wykonywał to zarządzający gpospodarką sałaszniczą, którego
nazywano czepowy i wybierano go na okres jednego roku. Musiał to być człowiek cieszący
się ogólnym zaufaniem, o opinii sprawiedliwego. Nie spotkano się tu z tym, aby mówiono
baca lub bacza. Najczęściej mówiono owczor. Mleko na sałaszu dojono do gielat,
mieszano w putyrze, zaś dobrą mulkę pito z musorka z pięknym ozdobnym uchem. Ser
przechowywano w faskach. Na Małej Czantorii ser dzielono tak, że gazdowie dostawali po
1kg sera od owcy, następnie po 0,5kg aż do momentu kiedy owce się już nie doją. Na Równicy
daje się ser na utraty - gajowy, ksiądz, pastor, nauczyciel.
Wszystkie naczynia sałasznicze były drewniane, wykonywane przez miejscowych
samorodnych snycerzy. Dają one obraz ówczesnych odczuć estetycznych. Jan Gumoła,
snycerz zamieszkały pod Równicą wyróżniał się znajomością nie tylko wykonywania
rytu zwykłego, ale także i klinowego. W zdobniczej twórczośći przewyższał on
wszystkich ustrońskich snycerzy - "Tyn podarmo nie ryżuje, dycki cosi nowego
pokoże".
Interesującym zwyczajem było mierzenie dojności owiec w obecności wszystkich
gazdów. B. Kopczyńska-Jaworska podaje, że podobny podział udoju i mierzenia znany jest
w Bieszczadach i nazywa się "na oczered".
Pożywieniem sałaszników na sałaszu był chleb, mięso, kapusta i nieograniczona
ilość żentycy, którą także leczono owce. Chore owce leczono też kiszoną kapustą,
"bo wtedy ozdrowieje lebo zdechnie". Nadmiar żentycy zwożono do wsi do domu,
dawano psu lub gościom przyjezdnym.
Małgorzata Kiereś
"Gazeta Ustrońska" |