![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
||||||||
|
![]() |
Pierwszy rower...
Hmmm... jak to siΩ zaczΩ│o? Wiem, wiem, nie bΩdΩ udawa│, ┐e sobie przypominam, bo pamiΩtam dok│adnie te wakacje. Jak ┐adne inne. By│em z panienk▒ pod Krakowem, w takim fajnym domku, p≤│ godziny siΩ jedzie autobusem. Z basenem. Domek, nie autobus. To znaczy nie z sam▒ panienk▒, bo byli jeszcze jej kuzyni z Kanady: Piotrek i Wojtek. Te┐ przyjechali na wakacje. Samolotem. Piotrkiem w│a╢nie prze┐ywa│ nieszczΩ╢liw▒ mi│o╢µ. By│ cholernie sfrustrowany, siadywa│ na fotelu bujanym i patrzy│ niewidz▒cym wzrokiem w przestrze±. A by│ w tym, skurczybyk, niez│y. M≤g│ tak godzinami. Na chwilΩ odzyskiwa│ poczucie rzeczywisto╢ci, tylko po to, by westchn▒µ ciΩ┐ko lub zrobiµ bolesny grymas, obrazuj▒cy ogrom cierpienia. "Nie martw siΩ, bΩdzie inna" - m≤wili╢my mu. "Nie bΩdzie" - odpowiada│ cicho. Wojtek z kolei jest poet▒. Pisze wiersze, choµ nie w poci▒gach. Natchnione. M≤wi▒, ┐e jest poet▒ klasycyzuj▒cym, i to ca│kiem niez│ym. Maciek, gospodarz, te┐ artysta. Malarz. Przez ca│e dni chodzi│ z zeszycikiem i szkicowa│ co siΩ da│o, zag│Ωbia│ siΩ w studia nad naszymi twarzami, istotno╢ci▒ szczeg≤│u, kompozycj▒, cieniem... I ten upa│, niesamowity ┐ar, z│oty mi≤d lej▒cy siΩ na ca│▒ okolicΩ. W sumie niedawno, ale jak siΩgam pamiΩci▒... Wydaje siΩ ca│e wieki temu. To by│y cudowne wakacje, d│ugie, sielskie, anielskie. Nie robili╢my nic poza uprawianiem zajΩµ ╢wietlicowych. Bujany fotel na tarasie, ping-pong, gitara, fla┐olet, ksi▒┐ka, gazeta. Wylegiwa│em siΩ z panienk▒ na kocyku, czytaj▒c stare numery "Przekroju". Nie mia│em okular≤w przeciws│onecznych i strasznie razi│o mnie ╢wiat│o odbijaj▒ce siΩ od bia│ych kartek, ale wola│em to, ni┐ zej╢µ z kocyka. Pod wiecz≤r d│ugie wyprawy za trzecie wzg≤rze do najbli┐szej knajpy na piwo. Pewnego upalnego dnia Piotrek jak zwykle siedzia│ na tarasie na bujaku i wodzi│ niewidz▒cym wzrokiem po okolicy. Nagle wzrok sta│ siΩ bystrym i przenikliwym, jakim tylko potrafi│ byµ, kiedy jego w│a╢ciciel nie my╢la│ o kobietach. W oczach malowa│o siΩ zdziwienie: "Kto╢ do nas jedzie!". W istocie tak by│o. Na rowerach zbli┐a│o siΩ troje ludzi. Dziwni jacy╢, ubrani kolorowo jak papugi. W dodatku te obcis│e, przylegaj▒ce spodenki z pampersem... (nie nale┐y siΩ z┐ymaµ i z g≤ry spisywaµ na straty tych, co patrz▒ z obrzydzeniem na ogolone nogi tkwi▒ce w takich w│a╢nie spodenkach). To by│ m≤j przyjaciel Grzesiek i jego dw≤ch kumpli. Pierwszy raz widzia│em go w akcji i - nie ma co ukrywaµ - wygl▒da│ idiotycznie w tych ciuchach, kasku i okularach przeciws│onecznych. "ProszΩ pa±stwa, c≤┐ za niezwykle barwna postaµ", jak wyrazi│ siΩ komentator sportowy o meksyka±skim bramkarzu odzianym w krzykliwie kolorowy str≤j pi│karski. Zaraz, gdzie╢ mia│em zdjΩcie, to wam poka┐Ω...
Jak teraz patrzΩ po latach spojrzeniem nawyk│ym do szokuj▒cych zestawie± kolorystycznych, gryz▒cych siΩ ze sob▒ na strojach rowerowych, to ch│opcy na zdjΩciu wcale nie wydaj▒ siΩ zbyt kolorowi. C≤┐, chyba jednak to byt kszta│tuje ╢wiadomo╢µ. W ka┐dym razie ╢miechom i ┐artom nie by│o ko±ca. Przez ca│y wiecz≤r i ranek Grzesiek namawia│ mnie intensywnie ┐ebym wsiad│ na bika (rama wa┐y│o tyle, co piec martenowski, ale by│a nie do zdarcia). W ko±cu uleg│em jego urokowi i czarowi osobistemu. Uleg│em tak┐e rowerowi, na kt≤ry z pocz▒tku nie mog│em wsi▒╢µ, a kiedy ju┐ mi siΩ uda│a ta sztuka powi≤z│ mnie on gdzie chcia│, czyli w krzaki. Dom by│ po│o┐ony na zboczu i ogr≤d wok≤│ niego schodzi│ w d≤│ pod │agodnym k▒tem, a ko±czy│ siΩ gΩstym zakrzaczeniem. »ywop│ot ≤w prze┐y│ wtedy ciΩ┐ki najazd obiektu, kt≤ry koniecznie raz po raz usi│owa│ siΩ przedrzeµ przez jego g▒szcz. Wszyscy obserwowali moje zmagania z bezpiecznej odleg│o╢ci, a mnie przelatywa│y gor▒czkowo przez zwoje setki pyta± bez odpowiedzi: Jak siΩ wsiada na co╢ takiego? A jak mi siΩ uda│o dosi▒╢µ, to: jak siΩ utrzymuje r≤wnowagΩ podczas jazdy w d≤│? A potem: jak siΩ steruje tym cholerstwem? Wreszcie: jak siΩ zatrzymaµ? Za╢ na ko±cu: dlaczego mnie tak boli kuper? NastΩpnego dnia postanowi│em pojechaµ w g≤rΩ. Ot tak, dla urozmaicenia. Ale pojawi│o siΩ zasadnicze pytanie: dlaczego nie mogΩ ruszyµ z miejsca? Nie, nie by│em urodzonym bikerem, ma│o tego, nie mia│em wra┐enia jakobym siΩ urodzi│ na nowo, co Grzesiek mi sugerowa│. Nawet nie czu│em siΩ jak nowonarodzony po kilkukrotnym zaliczeniu gleby, trawy, krzak≤w i drzew (w pobli┐u nie by│o nic wiΩcej, z czym m≤g│bym siΩ spotkaµ). No i ten b≤l w kroczu. By│ mi towarzyszem przez ten i ca│y nastΩpny dzie±. Oni chyba s▒ masochistami. Albo cierpi▒ za miliony. Na d│ugi czas pozosta│o dla mnie tajemnic▒, ┐e niezbΩdne s▒ specjalne spodenki z miΩkkim wk│adem. Z braku czasu (ch│opcy wpadli do nas po drodze, bo wybierali siΩ w Gorce i zabawili bardzo kr≤tko) nie dowiedzia│em siΩ o zasadach mechaniki rz▒dz▒cej zmian▒ bieg≤w, pozycji cia│a podczas pokonywania wzniesie±, bezpiecznym hamowaniu, gdy siΩ nie blokuje k≤│, i innych przydatnych rzeczach. Na tym sko±czy│a siΩ moja pierwsza przygoda z rowerem g≤rskim. Po obiedzie Grzesiek z kumplami wyjechali w dalsz▒ drogΩ. A ja? C≤┐, wr≤ci│em na kocyk i do przerwanych zajΩµ ╢wietlicowych. Rok p≤╝niej na zajΩciach z filozofii, gdzie╢ w okolicach Ko│a Wiede±skiego czy czego╢ w tym rodzaju, Grzesiek mi szepn▒│, ┐e sprzedaje rower. Gdybym chcia│, to za ╢mieszn▒ cenΩ i mo┐e nawet roz│o┐yµ na raty. Nie wiem doprawdy dlaczego, ale nie zastanawia│em siΩ d│ugo i powiedzia│em sakramentalne "tak". Jeszcze na tych samych zajΩciach.
|
|||||||
Web design
|
![]() |