Rados│aw Ch▒dzy±ski

Czerwie±

Czarno-niebieska w▒tpliwo╢µ

Czerwie±

Wyjrza│ na wstΩgΩ r≤┐owiej▒c▒ ciep│ym zachodem. Okno, wp≤│ uchylone, dawa│o czuµ oddech wieczoru: koj▒cego powiewu z zapachem okolicznych │▒k i p≤l. W pokoju panowa│ p≤│mrok, roz╢wietlany przez migocz▒ce drzewami ╢wiat│ocienie.

Do tego miejsca odprΩ┐enia, rozp│yniΩcia siΩ w nico╢µ tworz▒c▒, na│adowan▒ poczuciem si│y i u╢pionej mocy, wesz│o cichym, drobnym kroczkiem dziecko. Takie ma│e, zwyczajne, ciep│e, pachn▒ce, mi│e dzieci▒tko. Zdawa│o siΩ ca│e kontrastowaµ pocz▒wszy od zestawienia bladej twarzy, z pokra╢nia│ymi od wieczoru policzkami, czy jaskrawym ubiorem. Wesz│o i ufnie rozejrza│o siΩ po pomieszczeniu, w kt≤rym dawa│o siΩ czuµ niesamowito╢µ i nietrwa│o╢µ. Zapyta│o.

Jednak pytanie nie wydawa│o siΩ na tyle wa┐ne, ani na tyle prze│omowe, tak zajmuj▒ce, tak autokratyczne, tak niepowszednie, aby zechcia│ na nie odpowiedzieµ. Pragn▒│ uczyniµ choµ jeden pojednuj▒cy gest, ale w nirwanie tylko oczy zdo│a│y zapaliµ siΩ ┐ywiej, zreszt▒ nie poruszy│ siΩ wcale. W dalszym ci▒gu siedzia│ z rΩkami czuj▒cymi wyj▒tkow▒ niezale┐no╢µ, tak, ┐e wrΩcz do reszty cia│a sta│y siΩ nieprzystaj▒ce. Spoczywa│y w nienaturalnej pozycji, tak jak zreszt▒ on ca│y, pomiΩdzy krzes│em, a sto│em. Niepostrze┐enie zacz▒│ rozumieµ doskona│o╢µ tej chwili, jej warto╢µ, wiΩksz▒ mo┐e od tego, czego zdo│a│ siΩ dotychczas dopracowaµ. Cudem wyda│ mu siΩ fakt, ┐e nie czu│ pustki, bynajmniej.

Wiatr zako│ysa│ drzewami, przynosz▒c fioletow▒ jedno╢µ bzu i nieba, otwieraj▒c drogΩ wieczornym pogwarom ptak≤w.

Ono zn≤w spyta│o. Nie narzucaj▒c siΩ, podesz│o kilka kroczk≤w i swoj▒ czysto╢ci▒ spojrza│o prosto w twarz, nie rzucaj▒c wyzwania, ani go nie oczekuj▒c, szukaj▒c mo┐e przyzwolenia. I czo│o sta│o siΩ jasne i prosz▒ce, ╢wiec▒ce nadziej▒ i oddaniem. Jasne jego w│oski nie zatrzymywa│y spokojnych promieni krwistego powietrza. Tworzy│y miΩkk▒ puszysto╢µ, w kt≤rej nie mo┐na nie sk▒paµ rΩki. Tak▒, kt≤ra zgwa│cona poci▒ga za sob▒ ga│▒╝ i sznur w zimowy poranek w asy╢cie duch≤w nienasyconego okrucie±stwa.

Da│o siΩ s│yszeµ ciszΩ i widzieµ w niej celowo╢µ i pok≤j. Panoszy│a siΩ tu du┐a mi│o╢µ, ta w│asna, a z ni▒ jeszcze ma│a - wybaczalna i niesko±czona.

P≤│toraroczny cz│owiek wyda│ niemy krzyk twarzy. I jeszcze raz zagrzmia│ my╢lami - Gdzie? Gdzie jest? Dobre czo│o wspar│o siΩ na chudych, okr▒glutkich brwiach, przejrza│o siΩ w ciemnej g│Ωbinie ╝renic. Wszystkie miΩ╢nie twarzy zespoli│y siΩ by wyraziµ ┐al, tΩsknotΩ i potrzebΩ. By ukazaµ obecno╢µ istoty my╢li tak oczywistej, tak naturalnej, tak potΩ┐nej i despotycznej.

I dopiero wtedy drgn▒│ i zwali│ siΩ kamie± w jego ╢wiadomo╢ci. Raptem ukaza│a mu siΩ fikcja g│Ωboko╢ci i nierozstrzygalno╢ci, jako kolejna g≤ra niepraktyczno╢ci, kt≤rej nikt nie ka┐e zdobywaµ, a raczej omin▒µ. By│ to ten wulkan, o kt≤rego autentyczno╢ci i racjonalnej potrzebie dyskutuje siΩ bezmiarem spostrze┐e± przez ca│e setki pokole±. ╙w realizm ┐ycia przywo│a│ swe zb│▒kane w metafizyczne ╢cie┐ki dziecko, syna pal▒cego ca│e wieki minut.

Zala│ go smutek i nieukierunkowana pretensja o sprzeczno╢µ, o bezw│ad w ┐yciu, o nieudolno╢µ z jednej strony i niemo┐no╢µ z drugiej, w │▒czeniu sacrum i profanum. O tΩ poprawno╢µ ┐yciow▒, kt≤rej miar▒ jest przemijalno╢µ, bo materia.

Piekielne i gorzkie dzisiejsze prze┐ycia wyzwoli│y go z du┐ej mi│o╢ci, dziΩki czemu m≤g│ po╢wiΩciµ siΩ ma│ej. Nareszcie przytuli│ swoj▒ chodz▒c▒ wszechmoc, sw≤j jedyny dar nieegoizmu. I zbawi│ to ╢wiat│o s│owami:

- za chwilkΩ. Mama przyjdzie za chwilΩ.

 

I przysz│a, bo to jest tylko opowiadanie.

 

Czarno-niebieska w▒tpliwo╢µ

- Czujesz?

- Nie wiem, nie my╢la│em o tym. Pytasz siΩ tak bezpo╢rednio, dlaczego tak brutalnie atakujesz, dlaczego wnikasz w pod╢wiadomo╢µ. Zostaw mnie, id╝ ju┐.

Kim ona jest, ┐e czuje siΩ tak pewnie? Nie mo┐e siΩ doczekaµ odpowiedzi, irytuje siΩ. Sk▒d takie zaanga┐owanie i taka w│adza nade mn▒? M≤wi coraz bardziej nerwowo, gdzie etykieta, Szanowna Pani? I pyta siΩ wprost, czy znam co╢ takiego, co jest miΩkkie i delikatne, co pachnie,

- co p│acze i ka┐e mi p│akaµ. Co╢ co ┐▒da, co sprzecza siΩ, co doprowadza do nieporozumie±, co nie szuka zgody, ale jest i pragnie. Blisko, jest tu┐ obok. Mo┐e wydawaµ siΩ naturalne, codzienne, szare, ma│e. I objawiaµ siΩ w swej s│abo╢ci, bezruchu, niewoli, skrΩpowaniu. Choµ bywa jak deszcz wiosenny, kt≤ry ch│odzi rozpalone czo│o i daje wytchnienie.

Bo┐e, ona tu stoi i widzi co my╢lΩ.

- ... lecz nagle istnieje potrzeba. Obop≤lna by siΩ zobaczyµ, dotkn▒µ, dostrzec swe wady. Te u│omno╢ci, kt≤re ka┐dego stwarzaj▒ innym, kt≤re ╢wiadcz▒ o jego indywidualno╢ci i samotno╢ci. Szukasz ich - à -.

- Ja? Ja nie wiem. Ja nie my╢la│em, ┐e to wszystko jest takie cierpi▒ce. Przecie┐ obok promienie s│oneczne w jasnej zieleni siΩ k▒pi▒. A tu? Po co siΩ nurzaµ w tej ca│o╢ci, w tej swoisto╢ci, w tym dziele piΩknym, ale zdradzieckim, po co siΩ baµ, po co p│akaµ i tΩskniµ. Nie potrzeba, kiedy namacalna i twarda rzeczywisto╢µ obokà

Zdradzieckim! Przyjd╝ ╢mierci! Wyt│umacz mi, co przychodzi z Twego bezmy╢lnego posiadania. Niebyt, zapadaj▒ca siΩ czarna dziura!
A to tak niebieskie, dr┐▒ce, przemijaj▒ce, nietrwa│e, ulotne, lec▒ce - motyl przecie┐. Czuµ je musisz! Tak jak daµ ca│opalenie! I nie wa┐ne ┐e b≤l rwie wnΩtrzno╢ci, ┐e ┐▒da ofiar wiΩkszych ni┐ uznasz za mo┐liwe!

- Co dostaniesz? Ten tw≤j prosty krΩgos│up pomagaj▒cy Atlasowi dotknie z tym samym b≤lem czyja╢ d│o± dr┐▒ca, ma│a, at│asowa, zimna z zewn▒trz, gorej▒ca cierpieniem w ╢rodku. I zap│acze nad twym losem, wzruszy siΩ, postanawiaj▒c w duszy piΩkno oddania, swego po╢wiΩcenia. BΩdzie Twoim ╢wiat│em czarnym, choµ czystym.

- I bΩdΩ t▒ tragedi▒ szczΩ╢liwy?

 -

- Nie mo┐na inaczej? Przecie┐ tak, naturalnie. Mo┐na byµ szczΩ╢liwym bez tego piek│a.

Blu╝nierco! Mo┐esz mieµ cz▒stkΩ wieczno╢ci, kt≤r▒ dane Ci jest prze┐yµ! Id╝ ju┐. Ona CiΩ wzywa.

- Kto?

- ªlepy! Sp≤jrz w duszΩ! Nie widzisz jej, na kt≤rej │onie mo┐esz po│o┐yµ umΩczon▒ g│owΩ?! Tej w koronie cierniowej i modrymi oczyma? Dumnej, o szlachetnym czole, czu│ej, przebaczaj▒cej, potrzebuj▒cej. Nie widzisz diademu na skroni? Czy mo┐esz nie widzieµ? Czy Ty jej przez tyle lat nie pozna│e╢? ªwieci│a nad Tob▒ jak dobry anio│. Jak┐e mo┐esz? Mo┐e Ci wybaczy.

- WidzΩ, ale to Malczewski!

- Ju┐ nic nie m≤w, po co. Id╝ i ofiaruj sw≤j holocaust.

 

Nike nie powt≤rzy│a b│Ωdu i poca│owa│a go w czo│o.







Opinie juror≤w na temat powy┐szych tekst≤w znajduj▒ siΩ tutaj.

Tekst pochodzi ze strony http://www.5000slow.w3.pl.
Prawa autora tekst≤w zastrze┐one