Ja╢ i Ma│gsia oraz Tomcio Paluch
Zbigniew Dudek

Co za przyjemno╢µ byµ le╢nym duszkiem, pΩdziµ przez mroczne knieje, gdzie wilk i nied╝wied╝ maj▒ swoje le┐a, nie boj▒c siΩ zderzenia z drzewem lub ska│▒. Innym razem snuµ siΩ za motylem z kwiatka na kwiatek lub przygl▒daµ siΩ mr≤wce d╝wigaj▒cej sw≤j los do mrowiska; to zn≤w igraµ na kryszta│kach ska│y z promykami s│o±ca.
    Ale, co ja widzΩ: Dw≤jka dzieci wolno idzie le╢n▒ ╢cie┐k▒, rozgl▒daj▒c siΩ dooko│a przera┐onym wzrokiem. Czy┐by nie podzielali mojego entuzjazmu ...? Ooo ! A z naprzeciwka zbli┐a siΩ do rozstaja samotny malec.Trzeba im siΩ przyjrzeµ z bliska.

- Zobacz Jasiu, kto╢ siΩ zbli┐a, mo┐e nam poka┐e drogΩ ...
- W▒tpiΩ: patrzy pod nogi, tak jak my╢my patrzyli szukaj▒c okruszk≤w chleba; my╢lΩ, ┐e te┐ siΩ zgubi│.
- Le╢ne zwierzΩta wszystko zjad│y ...- m≤wi ch│opiec do siebie.
- Cze╢µ, jestem Ja╢, a to moja siostra, Ma│gosia.
Ch│opiec przystaje, podnosi wzrok.
- Tomek; m≤wi▒ na mnie Paluch; jak wdaµ, nie bez racji.
- Zgubi│e╢ siΩ ? - pyta Ja╢. - My te┐ - dodaje nie czekaj▒c na potwierdzenie.
- Zab│▒dzi│em, choµ tak naprawdΩ, to do lasu wyprowadzili mnie rodzice. Nie powiedzieli, ┐e muszΩ odej╢µ; dali mi tylko kawa│ek chleba i zostawili w lesie.
- Jak to, zostawili ? - powtarza Ma│gosia.
- S│ysza│em uderzenia o pie± drzewa, wiΩc my╢la│em, ┐e s▒ w pobli┐u i r▒bi▒ drwa: zawsze po tym odg│osie poznawa│em ojca, nawet my╢la│em o nim czΩsto jak o wysokim pniu drzewa; niestety, to uderza│a ga│▒╝. A jak wy tu siΩ znale╝li╢cie ?
- Podobnie. Zostawili nas z chlebem przy ognisku, a my zasnΩli╢my. Po przebudzeniu, ogie± ju┐ nie p│on▒│ i rodzic≤w nie by│o - odpowiada Ma│gosia.
- Co to siΩ dzieje ? Czy to jakie╢ zwyczaj by zostawiaµ dzieci w lesie ? - zastanawia siΩ Tomek.
- I co teraz z nami bΩdzie ...? - pyta Ma│gosia.
- Ach, nie traµmy czasu na puste gadanie ! - przerywa jej brat. - My p≤jdziemy w prawo, a ty w lewo. Kto wyjdzie z lasu, ten wezwie pomoc.
- Zatem chod╝my - przystaje Tomek.

WidzΩ, ┐e wybrali╢cie drogΩ do babyjagi, a ty Tomku do wilko│aka. Nie zazdroszczΩ wam.
Ale, co te┐ u nich s│ychaµ ? Mo┐e najpierw odwiedzΩ babejagΩ. Jedno mgnienie oka i ju┐ jestem - tak, duszkiem byµ, to jest frajda. O, wied╝ma nie pr≤┐nuje: rzuca czary na sw≤j sza│as, by usidliµ zb│▒kanego wΩdrowca.
A co u wilko│aka ? Z pewno╢ci▒ nie uda siΩ go zastaµ o tej porze w jamie, gdy┐ w przeciwie±stwie do wied╝my stosuje inn▒ metodΩ polowania: nie czeka na ofiarΩ, lecz sam jej szuka w lesie. Tak jak my╢la│em, nie ma go. Ale jego gospodyni przygotowuje na kolacjΩ pieczone jagniΩ. No to bΩd▒ dwa ...

- Patrz Ma│gosiu, ╢wiate│ko.
- Jeste╢my uratowani.
- Ale jaka╢ dziwna ta chatka: sama w lesie i w dodatku ca│a ze s│odko╢ci - zauwa┐a Ja╢.
- I naprawdΩ smaczna - dodaje Ma│gosia, obgryzaj▒c czekoladow▒ klamkΩ.
- Wejd╝cie do ╢rodka - zaprasza nieznajomy g│os przez uchylone drzwi.
Dzieci  wchodz▒  i rozgl▒daj▒ siΩ  po  izbie; na  ╢rodku stoi  obficie  zastawiony st≤│, a przy nim siedzi  dziwnie wygl▒daj▒ca kobieta.
- Siadajcie, rozgo╢µcie siΩ, zapewne jeste╢cie zmΩczone.
Nie trzeba by│o dwa razy powtarzaµ. Po sutej kolacji wied╝ma poprosi│a dzieci, by te pomog│y jej nakarmiµ zwierzΩta. Dzieci zgodzi│y siΩ ochoczo, lecz to by│a pu│apka: po wej╢ciu do chlewika, czarownica zamknΩ│a je w nim.

A co tam s│ychaµ u Tomka ? WidzΩ, ┐e te┐ ju┐ po kolacji; a teraz gospodyni ukrywa go przed wilko│akiem. Ciekawe jak d│ugo bΩdzie mu siΩ udawa│o przed nim chowaµ.

Niestety, nie mogΩ przygl▒daµ siΩ ich losom d│u┐ej, gdy┐ m≤j kuzyn, inny duszek le╢ny z odleg│ej puszczy, ma k│opoty z watah▒ z│o╢liwych duch≤w, kt≤re wprowadzi│y siΩ do jego lasu: zwodz▒ ludzi na bagna; p│osz▒ zwierzynΩ; ha│asuj▒c dniami i nocami, nie daj▒ chwili wytchnienia. MuszΩ przyj╢µ mu z pomoc▒, by przywr≤ciµ naturalny stan rzeczy, taki jak panuje w moim lesie.

Sprawa nie by│a │atwa lecz na szczΩ╢cie wszystko sko±czy│o siΩ dobrze. Szkoda, ┐e nie mog│em przygl▒daµ siΩ, jak te┐ dzieci poradz▒ sobie w tych trudnych chwilach.
Ale c≤┐ to za m│oda para tak beztrosko hasa po mym lesie ? To ju┐ lekka przesada. A z drugiej strony jaki╢ m│odzian pΩdzi jak wiatrem niesiony. Czekajcie no, ju┐ ja siΩ wami zajmΩ na tym rozstaju. Ciekawe co zrobcie, gdy wam drogowskazem zakrΩcΩ ?

- Cze╢µ ! Dok▒d tak pΩdzisz jak na skrzyd│ach ?
- Nigdzie, po prostu przed siebie - odpowiada m│odzieniec. - Wreszcie uda│o mi siΩ zabraµ wilko│akowi siedmiomilowe buty.
- Wilko│akowi, buty powiadasz ? - pyta z niedowierzaniem dziewczyna.
- Tak, a co ?
- Nie, nic. A co tam ... - pomy╢la│a. - Bo my w│a╢nie upiekli╢my czarownicΩ - odpowiada  dziewczyna i patrzy na ch│opca wyczekuj▒c jego reakcji.
- Aaa (!) teraz rozumiem, czemu wilko│ak przyszed│ taki rozdra┐niony i nie m≤g│ zasn▒µ, a gdy zmΩczony usn▒│ nad ranem, to spa│ tak mocno, ┐e bez trudu uda│o mi siΩ zabraµ mu buty i wymkn▒µ siΩ niepostrze┐enie.
- Ha, ha, a ja ju┐ wiem, czemu wied╝ma tak siΩ spieszy│a z tym gotowaniem nas i nie spostrzeg│a podstΩpu, gdy jej powiedzia│em, ┐e nie umiemy siadaµ na │opacie. Z tego wynika, ┐e wszyscy skorzystali╢my na proszonej kolacji u wied╝my, a w dodatku my╢liwy sta│ siΩ ofiar▒. Ty jeste╢ Tomek ! Prawda ?! - pyta towarzysz dziewczyny.
- Tak, a wy pewnie, Jasiem i Ma│gosi▒. Jak ten czas szybko min▒│. PamiΩtam jak spotka│em dw≤jkΩ zagubionych dzieci w lesie.
- A ty my╢lisz, ┐e inaczej wygl▒da│e╢ - odpowiada nieco obruszony Jan. - Ale jak to mo┐liwe, ┐e opowiadamy sobie o takich dziwnych rzeczach i uwa┐amy je za jak najbardziej prawdziwe.
- Powiedzie mi co bardziej powinno wydawaµ siΩ niemo┐liwe: Czy to, ┐e: czarownica zjada dzieci, czy to, ┐e: cz│owiek zabija cz│owieka ?
- Ale nam to siΩ przydarzy│o naprawdΩ - obstaje Gosia.
- Mnie te┐. Choµ z drugiej strony wydaje mi siΩ, ┐e ta historia, to moje ┐ycie w domu rodzinnym; tak w│a╢nie je odbiera│em, lecz ukrywa│em g│Ωboko te odczucia nawet przed samym sob▒. Ale nastaje czas, kiedy Ja╢ staje siΩ Janem a Tomek, Tomaszem. I ch│opiec musi udaµ siΩ w miejsce odosobnienia - mo┐e to byµ tylko, a mo┐e przede wszystkim, las jego skrywanych lΩk≤w i wyobra┐e±, kt≤re z czasem sta│y siΩ tak zawi│e, gΩste i mroczne, jak najg│Ωbszy matecznik - i zmierzyµ siΩ z mieszkaj▒cymi tam potworami. Nie jest to sprawa │atwa, zw│aszcza kiedy tymi potworami mog▒ okazaµ siΩ jego najbli┐si.
- Ale to straszne co z nimi zrobili╢my ! - stwierdza przera┐ona Ma│gosia.
- A co oni chcieli zrobiµ z nami - zauwa┐a jej brat.
- Poza tym, na szczΩ╢cie, wszystko rozegra│o siΩ tylko w naszej wyobra╝ni - uspokaja Tomek - Co bynajmniej nie znaczy, ┐e nie naprawdΩ.
- Rozumiem twoje my╢li o domu, gdy nasze dzieciΩce wyobra┐enia i otaczaj▒cy ╢wiat zlewaj▒ siΩ w jedno. Ale dlaczego zabierasz wilko│akowi siedmiomilowe buty ?
- Moje buty, teraz ju┐ chyba mogΩ tak powiedzieµ, uzupe│niaj▒ potrzebΩ dor≤wnania innym, wiΩkszym i silniejszym ode mnie a w szczeg≤lno╢ci ojcu; zabieraj▒c wilko│akowi buty, czujΩ siΩ, jakbym pozbawi│ go czΩ╢ci mocy.
- A czemu my trafili╢my do piernikowej chaty ? Ju┐ pozostawiam czarownicΩ, kt≤ra przypomina mi nasz▒ macochΩ - zastanawia siΩ Jan.
- Chata, to mieszkanie: a co jest najbli┐szym nam mieszkaniem ? Oczywi╢cie nasze cia│o - pyta i odpowiada Ma│gorzata. - TrochΩ siΩ wstydzΩ, ┐e tak du┐o uwagi po╢wiΩcali╢my drzwiom i oknom chatki; ja nawet oderwa│am klamkΩ, kt≤ra wprawdzie otwiera drzwi, ale w ten spos≤b j▒ zniszczy│am; widaµ pewnych rzeczy mieµ nie mogΩ. A mo┐e ta czekoladowa klamka znaczy jeszcze co╢ innego ?
- A czym innym mia│a╢ siΩ interesowaµ ? - strofuje siostrΩ Jan. Najwyra╝niej te┐ odczuwa zawstydzenie. - Tak, czy inaczej okaza│o siΩ, ┐e ┐yli╢my w s│odkiej niewoli naszych cia│. I mo┐e dobrze siΩ sta│o, ┐e by│a tam czarownica, gdy┐ dziΩki niej wyrwali╢my siΩ z tego snu - podsumowuje Jan.
- Zatem czarownica okaza│a siΩ byµ zes│ana przez opatrzno╢µ ? - pyta Tomasz.
- Tak. I w dodatku, w taki nieoczekiwany spos≤b: Na pocz▒tku, gdy j▒ zobaczyli╢my w chatce, pomy╢leli╢my, ┐e oto zostali╢my uratowani. I by│o tak w istocie, lecz cel opatrzno╢ci by│ odleglejszy. "Opatrzno╢µ" - to dobre s│owo: dziΩki uwa┐nemu patrzeniu, odkryli╢my zamiary wied╝my, a nie by│o to │atwe, jak ju┐ m≤wili╢my: chatka z piernika, gdy jeszcze kto╢ rozpali w nim ogie±, to w og≤le siΩ wychodziµ nie chce. A wiadomo: kto, jak kto, ale wied╝my znaj▒ siΩ na p│omieniach. Z drugiej strony: ogie±, pana nie ma, nikomu nie s│u┐y i ka┐dego kto nieuwa┐ny, poch│onie.
- Opowiedz nam co╢ o wilko│aku - prosi Ma│gorzata.
- To by│o straszne: Ukrywa│em siΩ pod │≤┐kiem, jako ┐e najciemniej pod latarni▒. Ale pomimo tego, ┐e jestem ma│y, nie mog│em siΩ wiecznie ukrywaµ - ja te┐ rosnΩ. Niestety, siedmiomilowe buty dawa│y wilko│akowi przewagΩ, jego kroki by│y olbrzymie. A przek│adaj▒c to na ╢wiat realny: ojciec - dominuj▒cy samiec, wielkie krocze - panowa│ niepodzielnie.
Mo┐e nie a┐ takie wielkie skoro potrzebne by│y siedmiomilowe buty - zauwa┐a Jan. - Poza tym okaza│o siΩ, ┐e buty pasuj▒ te┐ na innych; a on nie jest jedynym panem lasu.
- W takim razie kim ja jestem, ┐e nawet wilko│aka uda│o mi siΩ pokonaµ ?
Powiedzmy dok│adniej: przechytrzyµ. Ale odpowied╝ na twoje pytanie jest prosta: Jeste╢ cz│owiekiem i mo┐esz pokonaµ ka┐de zwierzΩ, kim lub czym by ono nie by│o.
Zastanawia mnie to, co m≤wi│e╢ o potrzebie dor≤wnania innym: Czy aby zabieraj▒c buty, nie zabra│e╢ czego╢ jeszcze ? - tu Jan u╢miecha siΩ tajemniczo i po chwili dodaje. - Przecie┐ i bez nich niez│y z ciebie Paluch, Tomku.
- Opowiem wam co╢ jeszcze: Gdy wilko│ak szed│ na │owy, ja wychodzi│em z ukrycia i czyta│em jego ksi▒┐ki, mo┐e to dziwne: wilko│ak, kt≤ry ma ksi▒┐ki, w jednej z nich by│a historia o m│odzie±cu, kt≤ry, w prawdzie nie╢wiadomie, zabi│ ojca i o┐eni│ siΩ z matk▒; a p≤╝niej, dowiedziawszy siΩ o tym, wyk│u│ sobie oczy i wyruszy│ na w│≤czΩgΩ w poszukiwaniu miejsca swojej ╢mierci.
Uwa┐am, ┐e mi przytrafi│o siΩ co╢ podobnego. My╢lΩ te┐, ┐e wilko│ak zna│ tΩ historiΩ i chcia│ zapobiec, by siΩ nie powt≤rzy│a.
- Zapobiec to kolejne dobre s│owo, bior▒c pod uwagΩ jego siedmiomilowe buty - zauwa┐a Jan.- Ale z tego co m≤wisz, wynika, ┐e on nie wiedzia│, ┐e to jego ojciec i matka.
- On nie ... !
- Hmm ... Mo┐e, wiΩc ta historia, pod p│aszczem niewiedzy, m≤wi o tym, ┐e pewnych spraw unikn▒µ nie mo┐na, bo s▒ naturalne. I ┐adne pomoce, jak siedmiomilowe buty, tego nie zmieni▒, a mog▒ byµ wykorzystane przeciwko temu, komu siΩ wydawa│o, ┐e mo┐e byµ inaczej. Z tego samego powodu wyk│uwanie sobie oczu, za to, ┐e czego╢ nie dostrzeg│y, te┐ do niczego dobrego nie prowadzi.
- Mo┐e masz racjΩ. Ale czy zatem nie mo┐na nic zrobiµ, by ta historia siΩ nie powtarza│a ?
- Dziwnie to zabrzmi, ale nie r≤bmy nic, a mo┐e a┐ tak wiele, ┐e jedynie patrzmy. A w≤wczas zauwa┐ymy, i┐ historia ta energiΩ do swego rozwoju czerpie z nas: z wilko│aka, kt≤ry nie chce pogodziµ siΩ z naturaln▒ kolej▒ rzeczy, a i ty, wybacz okre╢lenie, pΩdzisz na o╢lep.
- Na o╢lep, o╢le ... - powtarza w zamy╢leniu Tomasz. - Chyba znowu masz racjΩ. Ale ┐eby╢ ty s│ysza│ jego wycie po lesie...!
- A s│owo cia│em siΩ sta│o - zauwa┐a Jan.
- Raczej jΩk ...
- ...zyk - ko±czy Jan.
- Rozpaczy.
- Mo┐e i roz patrzy.
- Co╢ mi siΩ wydaje, ┐e niespodziewanie trafili╢my do ╢wita pocz▒tk≤w, gdzie dobro i z│o nie stanowi▒ odrΩbno╢ci - tak jak by╢my chcieli je postrzegaµ, lecz wszystko co siΩ w nim dzieje, jest podw≤jne.
- A czyj jest las ? - niespodziewanie pyta Ma│gorzata, kt≤ra uwa┐nie przys│uchuj▒c siΩ rozmowie ch│opc≤w, zdaje sobie zwolna sprawΩ, ┐e rzeczy te jakby jej nie dotycz▒. No, mo┐e nie a┐ tak bardzo; przynajmniej do czasu, kiedy odnajdzie w sobie matkΩ owego m│odzie±ca; a mo┐e i wied╝mΩ ...
- Skoro nie jest wilko│aka ani wasz, przynajmniej ca│y, i m≤j tak┐e nie, to mo┐e niczyj. On po prostu jest; i raczej to my nale┐ymy do niego - pr≤buje odpowiedzieµ Tomasz.
- Wiele razy s│ysza│em, ┐e siΩ kto╢ zgubi│ w lesie; ale czy kto s│ysza│, ┐eby las siΩ zgubi│ ?! Natomiast ka┐dy mo┐e sobie znale╝µ w nim ╢cie┐kΩ, swoj▒ w│asn▒.
- W│a╢nie, chyba ju┐ pora ruszyµ w swoj▒ stronΩ. Zatem do zobaczenia - ┐egna siΩ Tomasz ╢ciskaj▒c d│onie przyjaci≤│.

Zaraz, zaraz ! Jak to nie wiecie czyj to las ?! To jest m≤j las, le╢nego duszka. A wy, lepiej patrzcie na moje drogowskazy, kt≤re wam ustawi│em. Co, ju┐ wam nie s▒ potrzebne ...? Nie mo┐liwe ?! To, w takim razie, kim ja jestem ? Nieziszczalnym marzeniem ... ?!

Zbigniew Dudek



strona g│≤wna