Framzeta
Pismo SF FRAMLING. Numer 5 [pa╝dziernik-listopad 1999]

Poprzednia strona Spis tre╢ci NastΩpna strona


Ma│gorzata Krzy┐aniak

November hotel

Szed│, zamy╢lony, jedn▒ z uliczek w starszej dzielnicy miasta. W promieniach zachodz▒cego s│o±ca wszystko nabiera│o niemal bajkowego koloru - secesyjne fasady kamienic, w ostrym ╢wietle dnia pe│ne zaciek≤w i plam, wygl▒da│y jak nowe, cienie drzew tworzy│y szeleszcz▒c▒ mozaikΩ nad jego g│ow▒. Delikatne p≤│cienie rozk│ada│y siΩ na popΩkanym chodniku.

Waha│ siΩ. Dwa razy zatrzymywa│ siΩ, zawraca│, ale... Czu│, ┐e je╢li zrezygnuje, bΩdzie ┐a│owa│ tego do ko±ca ┐ycia.

Fronton starej kamienicy z wie┐yczk▒ pojawi│ siΩ za szybko. Chcia│ mieµ jeszcze kilka minut na ponowne przemy╢lenie tego, na co chcia│ siΩ zdecydowaµ. W tym momencie przenikn▒│ go nag│y impuls. Ca│e ┐ycie siΩ ba│em. Nie mogΩ ju┐ d│u┐ej uciekaµ. Zbli┐y│ siΩ do bramy. By│ tu ju┐ kilka razy, w marzeniach odwiedza│ to miejsce co noc, a jednak za ka┐dym razem brama wygl▒da│a inaczej. Nie by│o domofonu, tylko ma│a mosiΩ┐na ko│atka w kszta│cie kota z obrΩcz▒ w pyszczku. Nie potrafi│ sobie przypomnieµ, czy przedtem te┐ tak by│o. Przera┐a│o go to kiedy╢. Tutaj takie co╢ by│o jedn▒ z regu│ gry. Dzisiaj jednak... potraktowa│ to jako jeszcze jeden element magii. Przesun▒│ palcem po b│yszcz▒cych krzywiznach ma│ego dzie│a sztuki i zastuka│.

Czeka│ d│ugo, ale nie czu│ zniecierpliwienia. Wiedzia│, ┐e jest tam, gdzie chcia│by byµ. Po kilku minutach us│ysza│ ciche kroki na schodach wewn▒trz kamienicy. Drzwi powoli uchyli│y siΩ. W mroku panuj▒cym w korytarzu, s│abo roz╢wietlanym ╢wiat│em ╢wiecy, zobaczy│ drobne kontury Jej postaci. Zza Jej kolana wygl▒da│ pyszczek sporego pasiastego rudzielca, kt≤ry nie odstΩpowa│ Jej ani na krok. W tej chwili g│o╢no mrucza│ i ociera│ siΩ o Jej sukniΩ, zostawiaj▒c drobne smu┐ki rudej sier╢ci. Kiedy jego wzrok przyzwyczai│ siΩ do p≤│mroku, zauwa┐y│ wiΩcej szczeg≤│≤w - mia│a na sobie prost▒, czarn▒ sukniΩ, wygl▒daj▒c▒ jak wyci▒gniΩta z kufra prababci na strychu. Suknia, miΩkko otulaj▒ca Jej szczup│e cia│o, lekko unosi│a siΩ na drobnych piersiach w rytm oddechu. Blada twarz o spuszczonym wzroku pozostawa│a poza zasiΩgiem ╢wiat│a ╢wiecy. Odwr≤ci│a siΩ bez s│owa i posz│a na g≤rΩ po trzeszcz▒cych, drewnianych schodach o porΩczy, po│amanej w kilku miejscach; kiedy╢ chcia│ j▒ naprawiµ, ┐eby nie musieµ dr┐eµ o Ni▒ (przera┐aj▒cy sen o tym, ┐e id▒c mu otworzyµ, potyka siΩ na nier≤wnych stopniach, opiera siΩ ca│ym cia│em o spr≤chnia│▒ porΩcz i spada w d≤│, czΩsto siΩ powtarza│). Odm≤wi│a wtedy. M≤wi│a, ┐e kocha to miejsce takie, jakie jest. »e nie wolno nic zmieniµ. Musia│ to zaakceptowaµ. I wszystkie inne rzeczy, kt≤rych na pocz▒tku nie m≤g│ poj▒µ. Teraz pewne rzeczy ju┐ rozumia│. Kiedy dotarli do ko±ca korytarza na g≤rze, otworzy│a ciΩ┐kie, rze╝bione drzwi. Bywa│ ju┐ w tym pokoju wiele razy, ale nie zmienia│o to faktu, ┐e za ka┐dym razem w▒tpi│ w to, co widzi. Z zewn▒trz kamienica wydawa│a siΩ niewielka - jednopiΩtrowa, w▒ska, wci╢niΩta miΩdzy dwie inne. Kiedy╢, kiedy pragn▒│ dowiedzieµ siΩ o Niej wszystkiego, zajrza│ przez parkan, oddzielaj▒cy Jej dom od innych kamienic. Rozczarowa│ siΩ - zobaczy│ za╢miecone podw≤rko z po│aman▒ │aweczk▒, pod kt≤r▒ wala│y siΩ butelki po tanim winie. Tylna ╢ciana Jej kamienicy nie mia│a ┐adnych okien ani drzwi. Natomiast kiedy by│ wewn▒trz, odnosi│ wra┐enie, ┐e miejsce to jest o wiele wiΩksze ni┐ sugerowa│ to zdrowy rozs▒dek. Schody mia│y wiΩcej stopni i zakrΩt≤w, ni┐ powinny mieµ. Korytarze by│y za d│ugie. Drzwi by│o za du┐o. Pok≤j, w kt≤rego progu sta│, by│ za wysoki - jego sufit gin▒│ w p≤│mroku. Pewnie winΩ za to ponosi│o o╢wietlenie, na kt≤re sk│ada│o siΩ chyba piΩµ... tak, piΩµ ╢wiec stoj▒cych w piΩknym srebrnym ╢wieczniku na starym, ogromnym stole, przykrytym ciemnym aksamitem. Czu│ jednak, ┐e nawet silne ╢wiat│o nie pozwoli│oby na ujawnienie wszystkich zakamark≤w tego miejsca.

Zadr┐a│, kiedy zamknΩ│a za nim drzwi. Kocur w╢lizgn▒│ siΩ chwilkΩ wcze╢niej, wskoczy│ na krzes│o, stoj▒ce w p≤│mroku i wygodnie u│o┐y│ siΩ na nim. Podesz│a do ╢wiecznika, do│o┐y│a ╢wiecΩ, kt≤r▒ trzyma│a w rΩku i zapali│a jeszcze jedn▒, si≤dm▒. Kiedy╢, na samym pocz▒tku ich znajomo╢ci, ╢mieszy│a go ta dba│o╢µ o szczeg≤│y. Dopiero teraz popatrzy│a na niego. Mia│a delikatn▒ twarz, na kt≤rej silnie odznacza│y siΩ ciemnoorzechowe, du┐e oczy, zwykle os│oniΩte ciemnymi, jedwabistymi rzΩsami. Nie umia│ okre╢liµ, co czu│, kiedy patrzy│ w te oczy. Podoba│o mu siΩ wiele kobiet, wiele uwa┐a│ za │adniejsze od Niej, ale tylko Ona mia│a ten ezoteryczny urok. I tylko Ona istnia│a dla niego od tego dnia, w kt≤rym j▒ pozna│.

- Zdecydowa│e╢ siΩ? - Jej szept przerwa│ pe│n▒ szelest≤w ciszΩ.

- Tak. Wiesz przecie┐, ┐e nie mogΩ przestaµ o tobie my╢leµ. Jeste╢ fascynuj▒ca, tajemnicza, niezrozumia│a...

- Za du┐o s│≤w - przerwa│a mu. - ChcΩ siΩ upewniµ, czy decyzja, kt≤r▒ podj▒│e╢ jest twoj▒ decyzj▒. Twoj▒ i tylko twoj▒.

- Przecie┐ wiesz... - tak, musia│ to przed sob▒ przyznaµ, ba│ siΩ. Ale to nie by│ strach przed Ni▒. Raczej obawa, ┐e je╢li zrobi co╢ nie tak, Ona odejdzie na zawsze z jego ┐ycia.

- Wiem. I te┐ siΩ tego bojΩ, tak jak ty - znowu nerwowo prze│kn▒│ ╢linΩ. Przera┐aj▒co czΩsto m≤wi│a to, co on w│a╢nie chcia│ powiedzieµ. Kiedy╢ zapyta│ j▒, czy potrafi czytaµ w my╢lach. Roze╢mia│a siΩ i zaprzeczy│a wtedy. Nie uwierzy│.

Powi≤d│ spojrzeniem za jej wzrokiem. Na stole, prawie pustym, le┐a│ n≤┐. WziΩ│a go w swoj▒ drobn▒ d│o±. W Jej spojrzeniu odbija│y siΩ p│omyki ╢wiec. WziΩ│a go za rΩkΩ. Przy│o┐y│a n≤┐ do jego nadgarstka i lekko nacisnΩ│a. Na ostrzu pojawi│a siΩ cieniutka smu┐ka krwi. Podnios│a jego d│o± do ust i zliza│a kroplΩ. Dr┐a│, kiedy jej jΩzyk dotyka│ jego sk≤ry. Podnieca│o go to, jak nic przedtem. Kiedy ich spojrzenia spotka│y siΩ, widzia│ zadowolenie czaj▒ce siΩ w k▒cikach Jej oczu. Milcz▒c, skin▒│ g│ow▒. Tym razem n≤┐ przeci▒│ jej nadgarstek. Unios│a zapraszaj▒co rΩkΩ. Pi│, patrz▒c Jej w oczy. Wtedy wyszepta│a bezg│o╢nie: Kocham CiΩ.

Poca│unki od tej pory zawsze ju┐ mia│y s│odki smak Jej krwi.


Poprzednia strona Spis tre╢ci NastΩpna strona