WYPRAWA MORZE KORTEZA ( 34 ) Yvonne Szymanski | |
WCZORAJ 2 lipca 97 (sroda) JUTRO | |
Rano bylam do niczego. Nie bylo jednak czasu na pozostanie. Trzeba bylo plynac dalej. Piotr i tak byl juz spozniony do pracy. Ma sie stawic 7-go a tu przed nami co najmniej tydzien plyniecia. Wplynelismy wiec do portu w Santa Rosalia. Jakos tym razem wydal mi sie duzo brudniejszy niz poprzednim. Stanelismy miedzy pangami, bo tu chyba latwiej podjechac ciezarowka i przelewac benzyne. Woda pokryta gruba warstwa czarnej mazi. Czort wie co to. Jakies smary, scieki z kutrow, odpady ryb, jakies puszki i plastikowe worki. Do tego smrod. Ja po sensacjach nocy jeszcze bardziej wyczulona. Zacisnelam wiec zeby aby nie dolozyc do wod portu. Piotr oczywiscie wyszedl na lad nie tylko znalezc kogos z beczkami ale i wybrac pieniadze z banku. Zapowiadalo sie, ze bede czekala dlugo. Do tego wszystkiego aby jakos zamocowac lodz, tak by nie nadziala sie na jakis sterczacy z wody metalowy pret, musialam wlezc po uda do tej mazi. Czegos tak obrzydliwego w zyciu nie doswiadczylam. Mimo zaciskania zebow nie pomoglo. Dodalam sniadanko do "blekitnych wod portu". Tym moim zmaganiom przygladali sie rybacy. Smieli sie, pokazywali mnie sobie palcami a przy tym popijali cos, pewnie tequille z butelek zaslonietych papierowymi workami. Jak nigdy marzylam aby Piotr juz wrocil. Nie bylo go chyba z godzine. Zjawil sie w koncu z benzyna. Podjechal tuz na brzeg i zaczelo sie przelewanie. Tak fatalnego jeszcze nie bylo. Fale rozbijaly sie o powygryzany betonowy brzeg szarpiac i skrobiac lodz. My po pas w tych sciekach i tlumek rybakow komentujacy i przygladajacy sie. W koncu ta trwajaca wieki makabra sie skonczyla. Piotr jednak poczul potrzebe zadzwonienia do pracy i powiadomienia gdzie jest. Zostawil mnie wiec znowu sama. Bylam naprawde na niego zla. Chcialam jak najszybciej odplynac. Znowu szamotalam sie z rzucana falami lodzia. W pewnym momencie zlitowal sie jeden z widzow. Wlazl do wody i trzymal ze mna lodz. Mowil calkiem niezle po angielsku. Okazalo sie, ze pracowal w Stanach, ale mial dosc i wrocil. Byl tez zdrowo nacpany. Proponowal i mi "papieroska". Odmowilam. Zaczal wiec prawic mi komplementy. Byly rownie atrakcyjne jak otoczenie. Pasowaly jak ulal. W koncu Piotr wrocil. Z ulga wylazlam z tej mazi. Moj pomocnik z kolei wyciagnal do Piotra reke z prosba o zaplate. Nie byla to bezinteresowna pomoc, jak sie okazalo. Piotr dal mu $10. Nie spotkalo sie to z aprobata. Odplywajac slyszelismy wyzwiska. My jednak nie zwracalismy na to uwagi, Zaraz za portem zabralismy sie za czyszczenie wlasnych cial. Od razu poczulam sie lepiej. Poplynelismy dalej na polnoc i dotarlismy do Bahia San Francisquito. Postanowilismy jeszcze raz sprawdzic czy nieosiagalna Debbie jest w domu. Tym razem byla razem z mezem Albertem i dwojka dzieci w wieku szkolnym. Debbie uwaza sie za artystke i piosenkarke. Pokazywala nam nawet swoje prace. Naszym zdaniem bardzo amatorskie i ze sztuka majace niewiele wspolnego. Ta jej artystyczna dusza jak twierdzi zupelnie nie jest rozumiana przez meza, meksykanczyka realiste i twardo stojacego na ziemi. Z duma pokazywala swoje dziela, a my nie mielismy slow. Jej najwiekszym sukcesem i dorobkiem 20 lat, jest wystawa w Domu Kultury w Santa Rosalia. Tylko kiwalismy glowami. Coz tu mowic. Dla nas jej dziela sa zalosne. Lepiej zabralaby sie za uporzadkowanie smietnika w domu i za dzieci. Z dziecmi jest inny szkopul. Bahia San Francisquito jest na zupelnym odludziu. Tu diabel mowi dobranoc. O szkole nie ma mowy. Sa wiec dwa wyjscia albo poslac do internatu albo uczyc w domu. Debbie na zaden internat sie nie godzi. No wiec pozostal dom, ale tu z kolei nalezaloby pilnowac czego jej artystyczna dusza nie znosi. Dzieci wiec rosna bez jakiejkolwiek nauki. Na nasza uwage, ze to chyba szkoda dla nich odpowiedziala, ze sa tak inteligentne, ze czerpia z otoczenia. Jej dzieci jej sprawa. Wyrzadza tylko im krzywde. Gdy powiedzielismy, ze jestesmy Polakami Dedbie stwierdzila, ze jej dziadek tez z Polski. Nie mogla jednak przypomniec sobie miejscowosci. Poza "praca tworcza" Dedbie zapewnia kontakt przez krotkofalowke z lodziami na Morzu Korteza. Jej radiowe imie jest "Blue Fox". Teraz akurat radio nie dziala, wiec jest zupelnie odcieta od swiata. Dla niej to kolejny powod narzekania na meza. Nam jednak zrobilo sie go zal. Blad w wyborze partnera kosztuje go pewnie wiele. Widac jednak, ze uwaza, ze zeni sie tylko raz i na cale zycie.
JUTRO |