INNE POCZT╙WKI
WYPRAWA MORZE  KORTEZA  ( 26 )   Yvonne Szymanski
WCZORAJ    24 czerwca 97 (wtorek)    JUTRO
Od rana zabrali╢my siΩ za silnik. Przede wszystkim ocenili╢my szkody. Na pierwszy rzut oka nie wygl▒da│o tragicznie. Rozwalona obudowa i lekko wyciekaj▒cy z niej olej. Piotr postanowi│ spr≤bowaµ za│ataµ to ┐ywic▒ i mat▒ szklan▒ i jako╢ doci▒gn▒µ siΩ do Loreto gdzie pewnie jest jaki╢ mechanik, kt≤ry to naprawi. Podci▒gnΩli╢my wiΩc │≤d╝ jak najbardziej siΩ da│o na pla┐Ω i zabrali╢my siΩ do pracy. Tzn. Piotr i ja. Nancy i Mike jako╢ nie zamierzali siΩ do tego przyk│adaµ. Chyba uznali, ┐e to nasz problem. Pluskali siΩ w wodzie, spacerowali. Jednym s│owem cieszyli siΩ otoczeniem. My zreszt▒ te┐, tylko od czasu do czasu wracali╢my do pracy przy silniku. W ko±cu uda│o siΩ zapaciaµ co nale┐a│o i Piotr zapali│ silnik. Posz│o g│adko. Ruszyli╢my wiΩc. Ju┐ jednak przy wyj╢ciu z zatoki co╢ zazgrzyta│o, zachrobota│o. Piotr wy│▒czy│ silnik, aby bardziej nie niszczyµ. Zobaczyli╢my, ┐e wyp│ywa z niego bia│a jak mleko ma╝. Fatalnie. Oznacza to, ┐e dosta│a siΩ do stopki woda i niszczy │o┐yska. Trzeba wiΩc wr≤ciµ do zatoczki i wolaµ o pomoc. Nie by│o ju┐ sensu zapalaµ silnika. Dryfowali╢my wiΩc. Spychana falami │≤d╝ omal┐e nie wpad│a na jedn▒ z ┐agl≤wek "Lady Di". W│a╢ciciel oczywi╢cie siΩ wychyli│ i spyta│ grzecznie czy nie potrzebujemy pomocy. Potwierdzili╢my. Doci▒gn▒│ nas wiΩc swoim pontonem do brzegu. By│a kolejna okazja do nawi▒zania znajomo╢ci. Nazywa siΩ on Don. By│ w Seattle sprzedawc▒ maszyn rolniczych. Gdy mu to nadojad│o, sprzeda│ wszystko i razem z rodzin▒ podr≤┐uje po Morzu Korteza. Dzieci poddaje rygorom "home schooling", czyli oboje rodzic≤w w kajucie ┐agl≤wki urz▒dzaj▒ dzieciom lekcje. Zadaj▒ te┐ prace do domu/│odzi. Piotr pr≤bowa│ teraz zdj▒µ zniszczon▒ stopkΩ i oszacowaµ zakres napraw. My╢la│, ┐e mo┐e przez radio uda mu siΩ zam≤wic ze Stan≤w co nale┐y aby po przyp│yniΩciu do Loreta nie traciµ czasu. Okaza│o siΩ, ┐e nie ma wystarczaj▒cej ilo╢ci kluczy. Jak zawsze czego╢ siΩ nie we╝mie. Poprosi│ wiΩc Dona o pomoc. Ten z przyjemno╢ci▒ (bo to odmiana i jaka╢ atrakcja w monotonnym ┐yciu na jachcie) przyp│yn▒│. Pr≤bowali razem rozkrΩciµ i zdj▒µ co nale┐y. Nic z tego. Musi zrobiµ to jednak fachowiec z narzΩdziami. Piotr pr≤bowa│ wiΩc wezwaµ Alfreda z Loreto, kt≤ry poza restauracj▒ i wo┐eniem turyst≤w na ryby ╢ci▒ga │odzie bΩd▒ce w tarapatach. Byli╢my jednak w zatoce i nasza antena nie siΩga│a Loreto. Don ma antenΩ zainstalowan▒ na szczycie masztu. Zobowi▒za│ siΩ skontaktowaµ z Alfredem. Nic wiΩc nie pozosta│o tylko czekaµ. Pluskali╢my siΩ wiΩc w wodzie, nurkowali╢my i cieszyli╢my siΩ s│oneczkiem.
W czasie jednej z k▒pieli dziabnΩ│a mnie w nogΩ p│aszczka, zwana tu - "stingray". Niedu┐a ranka zrobiona ostrym kolcem u podstawy ogona. PrzeciΩcie mo┐e na 1/2 cm krwawi▒ce jednak mocno i bardzo bolesne. Po chwili stopa spuch│a i str▒ci│am czucie w nodze, a┐ do kolana. Oczywi╢cie Piotr stara│ siΩ mnie ratowaµ polewaj▒c ranΩ alkoholem. Powinien do tego dodaµ ocet ale nie mieli╢my. Tak nakazuje ludowa medycyna. Trucizna jednak rozesz│a siΩ szybko. Po prostu nie czu│am nogi. Poza mn▒ kontuzji dozna│ r≤wnie┐ Mike. Jego z kolei popie╢ci│o s│o±ce. Ma on bardzo jasn▒ cerΩ i mimo moich uwag, ┐e powinien siΩ chroniµ nie robi│ tego. Wieczorem wiΩc by│ ca│y r≤┐owy jak wieprz. Ju┐ by│o widaµ, ┐e nocy to na pewno nie prze╢pi. No ale skoro taki m▒dry, jego sprawa.
JUTRO