WYPRAWA MORZE KORTEZA ( 25 ) Yvonne Szymanski | |
WCZORAJ 23 czerwca 97 (poniedzia│ek) JUTRO | |
Przez radio s│yszymy wo│anie o pomoc. Jedna z ┐agl≤wek, kt≤r▒ wcze╢niej spotkali╢my na ┐eglarskim obwodzie w│a╢nie co wy│owi│a 30 mil od brzegu dryfuj▒c▒ pangΩ. Na niej trzech pangist≤w rybak≤w "Mexican Nationals" informuje g│os w radiu. Dryfowali po otwartym morzu trzy dni. Oczywi╢cie bez wody. Jeden majaczy, pozosta│ych dw≤ch jest OK. Majacz▒cy widaµ pi│ s│on▒ wodΩ i nerki odm≤wi│y pos│usze±stwa. Jacht chce by kto╢ odebra│ od nich pangist≤w i dostarczy│ ich do portu w Loreto, by mo┐na siΩ by│o zaj▒µ chorym rybakiem. Port w Loreto jest zbyt ma│y i p│ytki na ┐agl≤wki. Jak siΩ potem okaza│o, wysiad│ im silnik i przydryfowali oni z l▒dowego Meksyku. Kto╢ z motorowej │odzi ofiaruje pomoc. Jak siΩ potem dowiedzieli╢my co roku morze zabiera sw▒ porcjΩ ofiar. Meksykanczyk≤w jak i Gring≤w. O 9-tej podp│yniemy do resortu po Nancy i Mika. Czekali ju┐ na nas na pla┐y. Od razu przyczepili nam plakietki z napisem "Visitor". Zauwa┐yli╢my te┐, ┐e Nancy i Mike maj▒ na przegubach kolorowe paseczki z numerami Jak "milo" zupe│nie jak w ekskluzywnym obozie gdzie ka┐dy ma sw≤j numerek, aby bro± bo┐e siΩ nie zgubi│ a obs│uga wiedzia│a kto jest kto. Za┐artowali╢my na ten temat z Mikem (Niemcem z bogatymi tradycjami rodzinnymi w tym zakresie). Podchwyci│ ┐art, ale Nancy zupe│nie nie pojΩ│a o co nam chodzi. Dla niej wszystko by│o jak nale┐y. Znaczy dbaj▒ o go╢ci. Zaraz te┐ podszed│ jaki╢ "wa┐ny" i kaza│ nam zg│osiµ siΩ do budki na pla┐y. Poniewa┐ siΩ oci▒gali╢my z tej budki kolejny "wa┐ny" zacz▒│ na nas wo│aµ. Zwraca│ siΩ oczywi╢cie tylko i wy│▒cznie do Piotra. Na mnie patrzy│ jak na powietrze. Jestem przecie┐ kobiet▒ czyli czΩ╢ci▒ mΩ┐czyzny z kt≤rym akurat jestem. Nie ma wiΩc po co ze mn▒ rozmawiaµ. "Wa┐ny" z budki sprawdzi│ czy mamy przypiΩte nasze plakietki i za innym "wa┐nym" kaza│ i╢µ do recepcji. Po drodze mijali╢my naprawdΩ w dobrym gu╢cie urz▒dzone trawniki z │aweczkami, basen z le┐akami, barek z w≤deczkami i innymi niezbΩdnymi tury╢cie trunkami. MiΩdzy tymi wszystkimi rozkoszami dla cia│a i duszy pl▒tali siΩ chyba w 100% Amerykanie. NajczΩ╢ciej ju┐ nie pierwszej m│odo╢ci i o nie idealnym wygl▒dzie. Tak prowadzeni dotarli╢my do recepcji, gdzie inny "wa┐ny" zacz▒│ nam przedstawiaµ uroki tego miejsca. W pewnym momencie mieli╢my ju┐ do╢µ i o╢wiadczyli╢my, ┐e nie zamierzamy tu zostaµ. Zabieramy jedynie znajomych, ale oczywi╢cie nie zapomnimy o go╢cinnym przyjΩciu i trosce z jak▒ siΩ spotkali╢my. Czy wyczuli kpinΩ w▒tpiΩ. Poniewa┐ Nancy i Mike chcieli cze╢µ rzeczy zostawiµ w samolocie um≤wili╢my siΩ ┐e spotkamy siΩ w porcie w Loreto. Piotr znowu za│atwia│ benzynΩ i p≤╝niej tankowali╢my ja przez rurkΩ. Tym razem jednak Mike zast▒pi│ mnie w trzymaniu │odzi. Mog│am wiΩc z Nancy p≤j╢µ na zakupy. Przede wszystkim po pieczywo no i naprawiµ rozerwany daszek. Pieczywo kupi│am ale z naprawy nici. Akurat pora sjesty i wszystko pozamykane. No trudno. Nie bΩdzie. Wyruszyli╢my w ko±cu dobrze po po│udniu. ZaczΩ│y robiµ siΩ fale, ale jeszcze nie by│o ╝le. Pop│ynΩli╢my na p≤│nocn▒ cze╢µ wyspy Carmen, tam naj│adniej. P│ywali╢my od zatoczki do zatoczki szukaj▒c w│a╢ciwego miejsca. Dla nas wszystkie dobre, ale dla Nancy i Mika nie. Oni bΩd▒ rozbijaµ namiot, chcieli wiΩc aby by│ i piasek i cie±. Tak p│ywaj▒c zauwa┐yli╢my, ┐e zaczΩ│o robiµ siΩ p≤╝no. Ju┐ niewiele by│o do zachodu s│o±ca a po ciemku nie spos≤b p│ywaµ. ZaczΩli╢my robiµ siΩ nerwowi. Przy wyp│yniΩciu z kolejnej zatoczki sta│o siΩ najgorsze. P│ynΩli╢my pod s│o±ce i chyba z p≤│. mili od brzegu z ca│ym impetem walnΩli╢my stopk▒ silnika w podwodny kamie±. Huk zdrowy. W pierwszym momencie nie wiedzieli╢my czym uderzyli╢my. Czy rozwalili╢my dno │odzi i zaraz zaczniemy ton▒µ czy te┐ nie. Okaza│o siΩ, ┐e kad│ub nie uszkodzony, ale niestety walnΩli╢my silnikiem. Dolna jego cze╢µ by│a pΩkniΩta. Nie by│o czasu sprawdzaµ jak bardzo. Musieli╢my przede wszystkim znale╝µ miejsce na noc. Jakim╢ cudem dop│ynΩli╢my do Puerto Ballandra. By│o tam ju┐ kilka │odzi wiΩc liczyli╢my, ┐e gdyby co to zawsze pomog▒. Zakotwiczyli╢my. Nacy i Mike rozbili namiot i zostali╢my na noc. Wieczorem, przy ksiΩ┐ycu i gwiazdach nie tylko rozwa┐ali╢my jak bardzo uszkodzony jest silnik, ale gadali╢my co nam ╢lina na jΩzyk przyniesie. Szczeg≤lnie roztrz▒sali╢my temat pretensjonalnych nazw │odzi i czy po nazwie da siΩ zaklasyfikowaµ za│ogΩ. Oko│o p≤│nocy wp│ynΩ│o do zatoki na pe│nym gazie kilka │odzi wΩdkarskich. Widaµ razem │apali Doradoa. Radia mieli w│▒czone na pe│ny regulator, d│ugo siΩ krΩcili po zatoce robi▒c fale szukaj▒c miejsca na zakotwiczenie. Co do tych nie mieli╢my w▒tpliwo╢ci - to byli rednecki w pe│nej okaza│o╢ci. Ich │odzie zwa│y siΩ "Skipper" i "Hunter". Wcze╢nie rano pop│ynΩli dalej na ryby.
JUTRO |