INNE POCZTâ•™WKI
WYPRAWA MORZE  KORTEZA  ( 17 )   Yvonne Szymanski
WCZORAJ    15 czerwca 97 (niedziela)    JUTRO
Kolejny wietrzny dzien. Juz mielismy nadzieje, ze sie uspokoi i bedziemy mogli poplynac do La Paz. Zostalo nam tylko 50 mil. Dla nas przy bezpiecznej predkosci to niecale dwie godziny plyniecia. Fale jednak za duze. Musimy czekac. W miedzyczasie zrobilismy sobie wycieczke po wyspie. Postanowilismy przejsc na druga strone. Na jej srodku trafilismy na slona sucha lagune. Widac slady, ze kiedys odparowywano tu sol. Sa jakby zbiorniki-osadniki. Wszystko to jednak porzucone. Po przeciwnej stronie wyspy jest druga zatoczka. Duzo wieksza, piaszczysta i lepiej oslonieta od wiatru. Postanowilismy sie tam przeniesc. Nawet przy duzych falach doplyniemy na malym gazie. Jest bardzo blisko. Po powrocie wiec spakowalismy sie i w droge. Gdy wyplynelismy spoza oslony zatoczki okazalo sie, ze fale wprawdzie duze, ale nie tragiczne i da sie plynac. Zdecydowalismy, ze plyniemy do La Paz. Jesli zrobi sie zle to po drodze schowamy sie do ktorejs z zatoczek na Isla del Espiritu Santo. Wiatr jednak nam sprzyjal i po pewnym czasie ustal zupelnie. Doplynelismy do La Paz po gladkiej jak lustro wodzie. Postanowilismy sie nawet poscigac z nuworyszowskim jachtem motorowym jakze trafnie nazwanym "Perfect". Wyscig wygralismy, lecz nie potrafilismy mu dorownac wystrojem wnetrza. W state room, czyli reprezentacyjnym pomieszczeniu towarzyskim na pierwszym pokladzie, szczodrze wylozonym lustrami by goscie nie mieli watpliwosci ze sa w wlasciwym towarzystwie, na scianie nad barem krolowal plastikowy marlin. To po to by wiedzieli ze sa nad morzem a nie u swoich sasiadow na ladzie. Jacht skrecil na wschod do komercyjnego portu gdzie sa dystrybutory z dieslem. My poplynelismy od razu do zaulku portu uzywanego przez tubylcow, aby zaaranzowac dowoz benzyny pozostawiajac po drodze marine pelna jachtow zaglowych i motorowych. Ja chcialam tam sprawdzic czy przypadkiem nie ma dystrybutora ale Piotr doszedl do wniosku, ze raczej nie bedzie. Przycumowalismy lodz jak zawsze miedzy pangami i Piotr poszedl na poszukiwanie benzyny. Chyba z godzine go nie bylo. Po powrocie opowiedzial mi ze spotkal jednego ni to policjanta ni straznika przywdzianego w mundur pelen blyszczacych odznak i insygni. Obiecal on, ze jutro o 8-mej rano przywiezie nam benzyne. Dzisiaj przeciez niedziela. Piotr znalazl tez lodziarnie tuz na przymorskim deptaku. Podplynelismy wiec na plaze i ja wyskoczylam po lody. Smakowaly jak nigdy. Na redzie w La Paz (24:09',21N i 110:19',63W) stalo sporo jachtow, wiec i my rzucilismy kotwice. Jedlismy lody i obserwowalismy tarlo na deptaku. Waskim bulwarem, w obie strony ciagnely samochody z ktorych wydobywala sie glosna latynoska muzyka. Co raz to popiskiwaly oponami. To znaczylo - popatrz co ja potrafie. Glownie dzieciaki. W Stanach to czynnosc nazywa sie "cruising" i sluzy temu samemu celowi. Podziwialismy jak 300-tysieczne miasto radzi sobie z brakiem wody. Wiekszosc tego zyciodajnego plynu bierze sie ze "wstecznej osmozy". To drogi proces, na ktory tak naprawde stac tylko Kuwejt. Przygladalismy sie jak zawartosc innych jachtow przygotowuje sie by pojsc do miasta na kolacje, rozrywke lub spacer. Najczesciej jeden baczek ktory pozostawiali na miejskiej plazy zabieral pasazerow z kilku lodzi. Wiatr zaczal sie zrywac i musielismy poszukac spokojniejszego miejsca. Chociaz troche oslonietego od wiatru i fal. Poplynelismy wiec do Ensenady de La Paz, dosc plytkiej duzej zatoki. Liczylismy, ze polwysep El Mogote osloni nas. Faktycznie bylo ciut spokojniej. W nocy jednak zaczal sie odplyw wiec kilka razy musielismy przesuwac lodz aby nie osiadla na mieliznie. Rano przeciez bylismy umowieni po benzyne. W nocy wialo strasznie i ku naszemu zaskoczeniu lodowato. Mialam wrazenie, ze z bieguna. Ubralismy na siebie wszystko co mielismy Wlezlismy w spiwory i owinelismy sie jeszcze kocami. Nie pomoglo to wiele. Do tego wszystkiego bylo wilgotno co jeszcze bardziej potegowalo ziab.
JUTRO