INNE POCZTâ•™WKI
WYPRAWA MORZE  KORTEZA  ( 9 )   Yvonne Szymanski
WCZORAJ    7 czerwca 97 (sobota)    JUTRO
W nocy zerwal sie wiatr. Raz wialo z poludnia raz z polnocy. Lodz obracala sie jak zwariowana. Mimo spokojnej zatoczki szarpalo nami zdrowo. Kilka razy w nocy poprawialismy kotwice. Rano niestety obudzilismy sie na piachu. Czekalismy wiec az woda sie podniesie. W pewnym momencie przez radio uslyszelismy wolanie Davida o pomoc. Okazalo sie, ze wysiadl mu akumulator w ciezarowce, ktora przygotowywal do drogi na polnoc. Myslal, ze uda mu sie zapalic samochod na pych, a do tego celu uzyje wzniesienie jakie jest zatoki i zatrzymal w wodzie. No i oczywiscie nie zapalil. Woda sie podnosi a Dawid nie wie co zrobic wiec wzywa kazdego kto zyw do pomocy. Prosil kogos z ciezarowka, albo kogos z zapasowym akumulatorem. My na lodzi mamy dwa wiec nie ma problemow. Jeden mozna uzyc do zapalenia jego ciezarowki. Piotr wiec odpowiedzial mu, ze oczywiscie gdy tylko woda bedzie pod kilem to ruszymy do niego. Ironia jednak bylo to, ze woda dla nas to zbawienie a dla niego wprost przeciwnie. Na szczescie nie czekalismy dlugo, bo z pobliskiej plazy przyszlo dwoch mezczyzn i zaoferowali pomoc w zepchnieciu lodzi. Jeden z nich, o imieniu Fernando - kolejny ex-patriota, okazalo sie, ze zna Dawida. Pogadal wiec z nim przez nasze radio i tym bardziej przylozyl sie aby nas uwolnic z piachu. Gdy doplynelismy do Dawida samochod stal juz po drzwi w wodzie. Dave i jego koles weteran byli zas pijani w sztok i zupelnie nie radzili sobie z sytuacja. Piotr i ja zabralismy sie wiec za przelozenie akumulatora. Samochod zastartowal ale bambulce na ktorych stal byly tak duze i sliskie, ae kola buksowaly. Jedyna rada to poczekac teraz na odplyw i usunac co wieksze, a reszte jakos wyrownac. My jednak nie moglismy czekac a Dawid poszedl sie polozyc i napic piwka. Doszlismy wiec do wniosku, ze w takim razie na nas pora. Pozegnalismy sie i w dalsza droge. Mielismy jeszcze do przeplyniecia z 80 mil a wiatr zaczynal sie znowu zrywac. Droga byla bardzo ciezka. Wial poludniowy wiatr swiadczacy o narastajacej na rowniku tropikalnej depresji. W pewnym momencie morze rozszalalo sie zdrowo i kilka razy woda wdarla sie na poklad moczac oczywiscie wszystko. Dotarlismy jednak na wyspe Coronado ( 26:07',10N i 111:17',19W), pietnascie mil na polnoc od Loreto. Duze piaszczyste zatoki, kilka jachtow zaglowych dyskretnie zakotwiczonych na glebszej wodzie zdala od brzegu. Mial to byc nasz cel na dzien dzisiejszy. Juz zaczelam wyciagac bety aby wyschly, gdy nagle w radiu uslyszelismy wolanie naszego znajomego Krzyska Rygielskiego. Umowilismy sie z nim na jutro w Puerto Escondido - trzydziesci mil na poludnie. On jednak zjawil sie wczesniej i probowal sie z nami skontaktowac. Mial szczescie. Poplynelismy wiec w umowione miejsce by go zabrac. Wiatr poza cicha zatoczka szalal. Byl tak silny, ze wyrwal zanitowana klamre przytrzymujaca pasek do daszka, a rozhustana woda po raz ktorys tego dnia zalala poklad. Puerto Escondido (25:48',73N i 111:18',61W) jest wspaniale oslonieta zatoczka. Przed nia jest inna zatoka zwana "poczekalnia". Tu kotwicza jachty dla ktorych zabraklo miejsca wewnatrz. Krzysiek czekal na betonowej kei i gdy tylko nas zobaczyl zaczal machac radosnie na powitanie. Nabrzeze bylo tak jak w wielu miejscach w stanie rozkladu i nie nadawalo sie do bezpiecznego przybicia.
Znalezlismy jednak kawalek plywajacego pomostu, ktory od biedy sie mogl nadac Byl na tym smieciu napis "Private". Niby wiec nie dla nas, ale nie mielismy wyjscia. Musielismy zabrac Krzyska i jego graty. Bylo tego sporo gdyz przywiozl on pozyczony przez Piotra kompresor Gunarra do napelniania butli do nurkowania. Ladowanie szlo szybko i sprawnie az do momentu w ktorym jak pod ziemi zjawil sie facet na mopedzie. Zwrocil on nam uwage, ze to prywatna wlasnosc i mamy natychmiast odplynac. Na nasza riposte, ze niby gdzie indziej mamy sie zapakowac cos pomruczal pod nosem i odjechal. Jak sie potem okazalo, dwa lata temu te marine kupila francuska firma, ktora po dewaluacji pesa zbankrutowala. Teraz kwesta wlasnosci jest w zawieszeniu. Wszystko wiec niszczeje. My zakonczylismy ladowanie bambetli i poplynelismy na wyspe Carmen, do kolejnej lazurowej zatoczki. Polozona jest ona na poludniowo - zachodniej czesci wyspy, tuz przy Puenta Arena. Poza nami staly tu juz na noc trzy jachty. Wieczorem wiatr ustal zupelnie. Noc wiec byla spokojna i po ciezkim dniu dobrze wypoczelismy.
JUTRO