Framzeta: Short Stories
Pismo SF FRAMLING.   Numer 7   [luty - kwiecie± 2000]

Poprzednia strona Spis tre╢ci NastΩpna strona


Konrad R. W▒growski

Narada projektowa

Drodzy koledzy! Mam dla was bardzo dobr▒ wiadomo╢µ - nasza korporacja wygra│a przetarg! Ogromna, zaiste, kwota, na kt≤r▒ opiewa kontrakt, pozwoli na nowy, dynamiczny rozw≤j naszej firmy. Je╢li uda siΩ wykonaµ zlecenie sprawnie, dobrze i nie przekraczaj▒c terminu, wysokie premie nie omin▒ nikogo, a renoma, kt≤r▒ osi▒gniemy dziΩki temu zleceniu spowoduje, ┐e o nasze us│ugi bΩd▒ bili siΩ wszyscy wa┐ni klienci w ca│ej galaktyce. Nie bΩdΩ ukrywa│ te┐ ryzyka. Ewentualne niepowodzenie mo┐e spowodowaµ bardzo nieprzyjemne reperkusje. Nie bΩdΩ zreszt▒ owija│ w bawe│nΩ - to by│by koniec naszej korporacji. Ale wierzΩ, ┐e wszyscy zmobilizuj▒ siΩ i dadz▒ z siebie wszystko. Odniesiemy sukces!

Projekt jest olbrzymi, ale wszyscy to wiemy. ZaczΩli╢my ju┐ pracowaµ nad planem projektu. Nie jest to │atwa praca, jako ┐e bΩdzie siΩ on sk│ada│ z kilkunastu tysiΩcy zada±, w wiΩkszo╢ci wsp≤│zale┐nych. NastΩpnym krokiem bΩdzie okre╢lenie odpowiedzialno╢ci, przydzielonych zasob≤w, zale┐no╢ci czasowych i oceny koszt≤w. Co prawda nasz bud┐et jest ogromny, ale dok│adna kontrola wydatk≤w jest niezbΩdna. Faza analizy zako±czy siΩ za 3 miesi▒ce i wtedy rozpoczniemy konkretne prace. Wiem, ┐e wiΩkszo╢µ z was nie mo┐e siΩ ju┐ tego doczekaµ.

Oczywi╢cie nie muszΩ dodawaµ, ┐e wojskowa specyfika projektu nak│ada na nas dodatkowe ograniczenia. Od tej chwili wszelkie informacje zwi▒zane ze zleceniem s▒ ╢ci╢le tajne i nic, o czym m≤wimy na takich naradach jak dzisiejsza, nie mo┐e siΩ wydostaµ poza to pomieszczenie. Podobnie, ogromnie wa┐ne jest, aby nikt postronny nie mia│ nigdy okazji obejrzeµ plan≤w. Je╢li tego nie dopilnujemy, mo┐emy po┐egnaµ siΩ ze zleceniem.

Aha, jeszcze jeden drobiazg. Istotny drobiazg. Jego Wysoko╢µ Imperator zdecydowa│ jak▒ nazwΩ nosiµ bΩdzie konstruowana przez nas stacja bojowa. Brzmi ona: Gwiazda ªmierci.

Inspiracja: szkolenie zarz▒dzania projektem



Tomasz Senda

Pami▒tka z przesz│o╢ci

Czer±... czerwie±... czer±... czerwie±... czer±...

* * *

Co za czer± i czerwie±? Wczoraj przecie┐, nic nie pi│em. Co jest z tymi oczami? No kochane ╢lepia otw≤rzcie siΩ w ko±cu. Co po mnie sp│ywa? -LOT- Co za lot? Czy┐by? Chyba, ┐e... Do diab│a, rozmra┐aj▒ mnie. Lot siΩ zako±czy│? Niemo┐liwe, przecie┐ zamrozili mnie dopiero wczo... No tak - diabelna lod≤wa...

Co siΩ dzieje? Co to za d╝wiΩki? Jaka jest standardowa procedura? Przecie┐ uczy│em siΩ tego. Szybciej... Jak to by│o? Ohyda. Co╢ po mnie cieknie... To ten p│yn w kt≤rym mnie zanurzali? Cholera, chcia│bym to ju┐ mieµ za sob▒. To nie to samo co jeszcze rok temu. To ╢wi±stwo jest po prostu obrzydliwe, za ka┐dym razem coraz bardziej. Czy┐by go nie zmieniali? Zaraz, zaraz! Tylko co to za czer± i czerwie± na pocz▒tku? Procedura powinna rozpoczynaµ siΩ od...

* * *

- Jak to alarm? Co ty pieprzysz cz│owieku? Mieli nas budziµ dopiero po l▒dowaniu. Prawda? Prawda.

WiΩc po co ten ca│y cyrk. Radary czyste. Zerowe zagro┐enie. Po co wiΩc nas w│▒czono? Nie przebyli╢my jeszcze nawet po│owy drogi. O co wiΩc chodzi?

- Nie wiem. Tak w│a╢ciwie, to czego ty chcesz? Nie ja jestem kapitanem.

- Ale jeste╢, zdaje siΩ, oficerem.

- W│a╢nie... oficerem. Zamknij wiΩc jadaczkΩ, bo m≤wisz do starszego stopniem.

- Ale...

- G│uchy jeste╢cie szeregowy? Zamknijcie gΩbΩ! A ty, kupo drutu i innego ┐elastwa, gadaj gdzie jest kapitan.

* * *

- Panie kapitanie!? Panie kapitanie?!

- Tu jestem Benson! Czego chcecie?

- Panie kapitanie, bo za│oga...

- Co mnie do jasnej obchodzi za│oga. Zagl▒dnijcie lepiej przez wizjer do maszynowni!

- Tak jest. O Matko przenaj╢wiΩtsza co nas tak...

- Nie wiem. I nie chcΩ wiedzieµ, ale lepiej, ┐eby tu tego nie by│o. Sprowad╝cie mi tu zesp≤│ naprawczy ze sprzΩtem do pracy w pr≤┐ni. Migiem.

- Tak jest.

* * *

- I jak tam Benson? Wiadomo co╢ ju┐?

- Tyle co i wcze╢niej, ale to chyba nie jest asteroid, kapitanie.

- Benson, tyle to ja sam wiem. Fragmenty skalne zazwyczaj tak nie wygl▒daj▒. Pytam jak z napraw▒?

- Zdaje siΩ, ┐e mechanicy wci▒gnΩli to ju┐ do ╢rodka i │ataj▒ poszycie.

- I dobrze. Jak sko±cz▒, mo┐ecie przeci▒gn▒µ to do laboratorium. Aha! I pogratulujcie mechanikom. A druga zmiana niech postara siΩ tam trochΩ uprz▒tn▒µ i sprawdzi stan urz▒dze±.

- Tak jest.

* * *

- Benson?

- S│ucham kapitanie.

- Jak w maszynowni?

- Wszystko w porz▒dku. Silniki w normie. W│a╢nie ko±cz▒ │atanie ╢cian.

- A co z tym, no wiecie...

- Z tym co w nas wyr┐nΩ│o?

- Tak.

- Le┐y w sekcji laboratoryjno-medycznej. Podobno odkryto co╢ ciekawego.

- P≤jdziemy tam dzi╢ po obiedzie.

- Tak jest.

* * *

- No i co tam?

- Wszystko w porz▒dku panie kapitanie. W absolutnym!

- Wiecie ju┐ co╢?

- Tak, jakby... Zrobili╢my skan i okaza│o siΩ, ┐e jest w ╢rodku sporo pustej przestrzeni. Powiercili╢my trochΩ, popukali╢my. Jednym s│owem uda│o siΩ to otworzyµ. I tego absolutne zaskoczenie. Czego╢ takiego jeszcze w ┐yciu nie widzia│em.

- Mo┐e tak jakie╢ szczeg≤│y?

- Yyy... C≤┐, w ╢rodku znale╝li╢my... Ale, mo┐e niech kapitan sam zobaczy.

Kr≤tka chwila ciszy.

- Benson.

- Tak jest.

- Zobacz to.

- O Matko...

D│uga chwila ciszy

- Cz│owiek!?

- Przecie┐ sam widzisz Benson. Tylko co on tam robi?

- To absolutnie mo┐na wyja╢niµ...

* * *

Tym razem siΩ uda│o. Ale mog│o byµ nieciekawie. Uderzy│oby nas nieco silniej i by│oby po zabawie. Ca│e szczΩ╢cie os│ony wytrzyma│y. Nie, nie lecΩ t▒ kryp▒ wiΩcej. Byle drobnostka i ju┐ siΩ sypie. Nie. W nastΩpny rejs udam siΩ tylko na jakiej╢ normalnej maszynie. Mo┐e i zarobek mniejszy na tych nowoczesnych frachtowcach, mo┐e i nudno, ale przynajmniej w miarΩ bezpiecznie. O ma│y w│os! Ironia, zostaµ zabitym przez...

Gdybym tylko m≤g│ cofn▒µ siΩ w czasie do pierwszych wypraw w kosmos. Da│bym popaliµ tym... Jak mo┐na wypuszczaµ w przestrze± trumny? Jakby za ma│o by│o w niej wszelkiego rodzaju ╢miecia. Czy nie mo┐na by│o zamroziµ truposza, a p≤╝niej z│o┐yµ w bardziej odpowiednim miejscu? Co za...

* * *

Biel... biel... czer±...



Micha│ M│otek

Oczyszczenie

Trzej mΩdrcy spotkali siΩ na pustyni. Do tego momentu prowadzi│y ich Znaki, lecz teraz ich zabrak│o. padli wiΩc na kolana i wznie╢li mod│y do Pana. Pro╢ba ich zosta│a wys│uchana. Na niebosk│onie ukaza│a siΩ gwiazda ja╢niej▒ca, potem jeszcze jedna i jeszcze jedna... Wszystkie wskazywa│y jeden kierunek.

Pierwsze rakiety spad│y na Jeruzalem. W momencie ich wybuchu kontruderzenie zosta│o juz wyprowadzone. We wszystkich kierunkach. B≤g z aprobat▒ obserwowa│ sytuacjΩ. Jego plan powi≤d│ siΩ stuprocentowo. Wreszcie Grzech znikn▒│ z powierzchni Ziemi. Razem z nosicielami.



Micha│ M│otek

Odezwa

Nadchodzi Armageddon! Nie, nie powiem kiedy. Nie by│oby niespodzianki, ale mo┐ecie byµ pewni, ┐e wkr≤tce. Stosunkowo.

Stan▒ naprzeciw siebie zastΩpy Niebios i Piek│a. Z dawien-dawna si│y by│y wyr≤wnane, lecz ostatnio zaczΩ│o siΩ co╢ psuµ. Problem jest w tym, ┐e si│y s▒ odzwierciedleniem wiernych. Im wiΩcej wierzy prawdziwie, tym zastΩpy potΩ┐niejsze. Zawsze by│o tak, ┐e ten, kto wierzy│ w Boga, wierzy│ te┐ w Szatana. Niewiara w jednego automatycznie powodowa│a zaprzeczenie istnienia drugiego, bo czy┐ istnia│o by Dobro bez istnienia Z│a? Niestety, ostatnimi dniami okaza│o siΩ, ┐e mo┐na wierzyµ w Szatana neguj▒c istnienie Boga. Nasze zastΩpy topniej▒.

Od ciebie mo┐e zale┐eµ zaistnienie wieczno╢ci! Uwierz wiΩc! Uwierz!

ProszΩ...


Leszek Karlik

Idee Fixe

- Od zawsze czu│em, ┐e co╢ jest nie tak z tym ╢wiatem. To by│o co╢ nieuchwytnego, co╢ tajemniczego. To uczucie nie chcia│o odej╢µ, tkwi│o gdzie╢ w moim umy╢le, doprowadza│o mnie do szale±stwa. I w ko±cu odkry│em, co to by│o. Oni. Kto╢, nie wiem kto, kontrolowa│ pewne aspekty naszego ┐ycia. Prawie wszystkie, powiedzia│bym nawet. Mam swoj▒ teoriΩ - Obcy nie zostali odparci. Tak naprawdΩ inwazja by│a tylko przykrywk▒ dla infiltracji naszego spo│ecze±stwa przez Ich agent≤w. WiΩc zacz▒│em stawiaµ op≤r. A Oni to zauwa┐yli. Zosta│em zmuszony do prowadzenia ┐ycia partyzanta, ci▒gle w ruchu, ci▒gle w strachu. Musia│em prze┐yµ. I walczyµ. Ucieka│em, ale siΩ odgryza│em. K▒sa│em ca│kiem skutecznie. Zabi│em kilku ich agent≤w, zabija│em tak┐e ludzi kt≤rzy byli ich pionkami, kt≤rzy ╢wiadomie lub nie╢wiadomie im s│u┐yli. Media okrzyknΩ│y mnie terroryst▒. Ale ja wiedzia│em swoje. Musia│em z Nimi walczyµ. Musia│em odkryµ przed ╢wiatem prawdΩ. To by│o ode mnie silniejsze. To by│a moja idee fixe, ┐e siΩ tak wyra┐Ω. Zdemaskowaµ Ich. Ostrzec ╢wiat. Oni istniej▒. Ale ciΩ┐ko mi tak ┐yµ. Ostatnio zdradzam wyra╝ne ╢lady przemΩczenia. Ci▒g│y stres szkodzi zdrowiu, a przede wszystkim kondycji psychofizycznej. A to mo┐e dla mnie oznaczaµ ╢mierµ. WiΩc postanowi│em poradziµ siΩ pana, doktorze Matthews. Kilku znajomych mi pana poleci│o - zar≤wno z uwagi na ╢wietne kwalifikacje, jak i mo┐liwo╢µ zachowania zupe│nej dyskrecji za pomoc▒ spotka± przez Sieµ. No i teraz tu jestem.

Srebrzysty awatar le┐▒cy na kozetce zamilk│.

Pok≤j, w kt≤rym mia│o miejsce spotkanie, wygl▒da│ zupe│nie jak gabinet lekarski z ko±ca XIX wieku. Osoba siedz▒ca za biurkiem pasowa│a do niego. Bia│y kitel, okulary w rogowych oprawkach, kr≤tka br≤dka. Spojrza│ siΩ na awatara i poprawi│ okulary.

- Faktycznie, to powa┐ny problem. No c≤┐, postaram siΩ panu pom≤c.

* * *

- Widzi pan? Jak ju┐ to panu wyt│umaczy│em na poprzednich spotkaniach, i co potwierdzi│y analizy pr≤bki krwi i p│ynu m≤zgowego kt≤r▒ mi pan przes│a│, pa±ska, jak pan to nazwa│, idee fixe, to w rzeczywisto╢ci odmiana nerwicy natrΩctw, o pod│o┐u neurofizjologicznym. Ma pan nieodpowiednie poziomy hormon≤w i neurotransmiter≤w - genetyczna wada wrodzona - st▒d paranoja i natrΩctwa. Ale jest na to rada.

Z przedniej kieszonki kitla doktor Matthews wyj▒│ charakterystyczne, zielone opakowanie. Nad biurkiem pojawi│ siΩ nagle tr≤jwymiarowy, obracacj▒cy siΩ model jakiej╢ skomplikowanej cz▒steczki chemicznej.

- Neuroizotropina. Najpopularniejszy ╢rodek farmaceutyczny ╢wiata, kupowany czΩ╢ciej nawet ni┐ aspiryna. Farmakologia i neurofizjologia zasz│y bardzo daleko od czas≤w jej prekursora, Prozacu.

* * *

- Tak, rozumiem, doktorze Matthews.

Awatar kt≤ry teraz rozmawia│ z Matthewsem wygl▒da│ inaczej. By│ ubrany w garnitur i mia│ przyjemn▒, chocia┐ stereotypow▒ twarz.

- CieszΩ siΩ, ┐e podzielasz m≤j punkt widzenia. Najwa┐niejsze, to to, ┐eby╢ zrozumia│, ┐e nie ponosisz winy za ╢mierµ tamtych wszystkich ludzi. Osoba, kt≤ra ich zabija│a, nie by│a tob▒. To by│ niewolnik swojej neurofizjologii, osoba, kt≤rej natrΩctwa mia│y nad ni▒ totaln▒ w│adzΩ. Niewolnik wyzwolony przez osi▒gniΩcia wsp≤│czesnej medycyny. Sam widzisz - przebywasz ju┐ prawie rok w jedym miejscu, w za│atwionej przez mojego znajomego to┐samo╢ci, i nikt ciΩ zaatakowa│, nikt ciΩ nie ╢ciga. Jeste╢ wolny. I musisz to zrozumieµ. Ale do tego nie bΩdziesz ju┐ potrzebowa│ mojej pomocy. Sko±czy│em swoj▒ pracΩ.

* * *

Awatar znikn▒│. Doktor Matthews u╢miechn▒│by siΩ. Gdyby by│ cz│owiekiem.

ENCODEDTRANSOPT2300514 - OBIEKT E 2-12 ZNEUTRALIZOWANY.


Opowiadanie ze ╢wiata IdeeFixe (TM). http://www.ideefixe.nom.pl/


Rozpowszechnianie zamieszczonych w pi╢mie tekst≤w jest dopuszczalne wy│▒cznie za podaniem nazwiska autora i ╝r≤d│a (URL)
 

Poprzednia strona Spis tre╢ci NastΩpna strona