|
Drodzy koledzy! Mam dla was bardzo dobr▒ wiadomo╢µ - nasza korporacja wygra│a przetarg! Ogromna, zaiste, kwota, na kt≤r▒ opiewa kontrakt, pozwoli na nowy, dynamiczny rozw≤j naszej firmy. Je╢li uda siΩ wykonaµ zlecenie sprawnie, dobrze i nie przekraczaj▒c terminu, wysokie premie nie omin▒ nikogo, a renoma, kt≤r▒ osi▒gniemy dziΩki temu zleceniu spowoduje, ┐e o nasze us│ugi bΩd▒ bili siΩ wszyscy wa┐ni klienci w ca│ej galaktyce. Nie bΩdΩ ukrywa│ te┐ ryzyka. Ewentualne niepowodzenie mo┐e spowodowaµ bardzo nieprzyjemne reperkusje. Nie bΩdΩ zreszt▒ owija│ w bawe│nΩ - to by│by koniec naszej korporacji. Ale wierzΩ, ┐e wszyscy zmobilizuj▒ siΩ i dadz▒ z siebie wszystko. Odniesiemy sukces! Projekt jest olbrzymi, ale wszyscy to wiemy. ZaczΩli╢my ju┐ pracowaµ nad planem projektu. Nie jest to │atwa praca, jako ┐e bΩdzie siΩ on sk│ada│ z kilkunastu tysiΩcy zada±, w wiΩkszo╢ci wsp≤│zale┐nych. NastΩpnym krokiem bΩdzie okre╢lenie odpowiedzialno╢ci, przydzielonych zasob≤w, zale┐no╢ci czasowych i oceny koszt≤w. Co prawda nasz bud┐et jest ogromny, ale dok│adna kontrola wydatk≤w jest niezbΩdna. Faza analizy zako±czy siΩ za 3 miesi▒ce i wtedy rozpoczniemy konkretne prace. Wiem, ┐e wiΩkszo╢µ z was nie mo┐e siΩ ju┐ tego doczekaµ. Oczywi╢cie nie muszΩ dodawaµ, ┐e wojskowa specyfika projektu nak│ada na nas dodatkowe ograniczenia. Od tej chwili wszelkie informacje zwi▒zane ze zleceniem s▒ ╢ci╢le tajne i nic, o czym m≤wimy na takich naradach jak dzisiejsza, nie mo┐e siΩ wydostaµ poza to pomieszczenie. Podobnie, ogromnie wa┐ne jest, aby nikt postronny nie mia│ nigdy okazji obejrzeµ plan≤w. Je╢li tego nie dopilnujemy, mo┐emy po┐egnaµ siΩ ze zleceniem. Aha, jeszcze jeden drobiazg. Istotny drobiazg. Jego Wysoko╢µ Imperator zdecydowa│ jak▒ nazwΩ nosiµ bΩdzie konstruowana przez nas stacja bojowa. Brzmi ona: Gwiazda ªmierci. Inspiracja: szkolenie zarz▒dzania projektem
Czer±... czerwie±... czer±... czerwie±... czer±... * * * Co za czer± i czerwie±? Wczoraj przecie┐, nic nie pi│em. Co jest z tymi oczami? No kochane ╢lepia otw≤rzcie siΩ w ko±cu. Co po mnie sp│ywa? -LOT- Co za lot? Czy┐by? Chyba, ┐e... Do diab│a, rozmra┐aj▒ mnie. Lot siΩ zako±czy│? Niemo┐liwe, przecie┐ zamrozili mnie dopiero wczo... No tak - diabelna lod≤wa... Co siΩ dzieje? Co to za d╝wiΩki? Jaka jest standardowa procedura? Przecie┐ uczy│em siΩ tego. Szybciej... Jak to by│o? Ohyda. Co╢ po mnie cieknie... To ten p│yn w kt≤rym mnie zanurzali? Cholera, chcia│bym to ju┐ mieµ za sob▒. To nie to samo co jeszcze rok temu. To ╢wi±stwo jest po prostu obrzydliwe, za ka┐dym razem coraz bardziej. Czy┐by go nie zmieniali? Zaraz, zaraz! Tylko co to za czer± i czerwie± na pocz▒tku? Procedura powinna rozpoczynaµ siΩ od... * * * - Jak to alarm? Co ty pieprzysz cz│owieku? Mieli nas budziµ dopiero po l▒dowaniu. Prawda? Prawda. WiΩc po co ten ca│y cyrk. Radary czyste. Zerowe zagro┐enie. Po co wiΩc nas w│▒czono? Nie przebyli╢my jeszcze nawet po│owy drogi. O co wiΩc chodzi? - Nie wiem. Tak w│a╢ciwie, to czego ty chcesz? Nie ja jestem kapitanem. - Ale jeste╢, zdaje siΩ, oficerem. - W│a╢nie... oficerem. Zamknij wiΩc jadaczkΩ, bo m≤wisz do starszego stopniem. - Ale... - G│uchy jeste╢cie szeregowy? Zamknijcie gΩbΩ! A ty, kupo drutu i innego ┐elastwa, gadaj gdzie jest kapitan. * * * - Panie kapitanie!? Panie kapitanie?! - Tu jestem Benson! Czego chcecie? - Panie kapitanie, bo za│oga... - Co mnie do jasnej obchodzi za│oga. Zagl▒dnijcie lepiej przez wizjer do maszynowni! - Tak jest. O Matko przenaj╢wiΩtsza co nas tak... - Nie wiem. I nie chcΩ wiedzieµ, ale lepiej, ┐eby tu tego nie by│o. Sprowad╝cie mi tu zesp≤│ naprawczy ze sprzΩtem do pracy w pr≤┐ni. Migiem. - Tak jest. * * * - I jak tam Benson? Wiadomo co╢ ju┐? - Tyle co i wcze╢niej, ale to chyba nie jest asteroid, kapitanie. - Benson, tyle to ja sam wiem. Fragmenty skalne zazwyczaj tak nie wygl▒daj▒. Pytam jak z napraw▒? - Zdaje siΩ, ┐e mechanicy wci▒gnΩli to ju┐ do ╢rodka i │ataj▒ poszycie. - I dobrze. Jak sko±cz▒, mo┐ecie przeci▒gn▒µ to do laboratorium. Aha! I pogratulujcie mechanikom. A druga zmiana niech postara siΩ tam trochΩ uprz▒tn▒µ i sprawdzi stan urz▒dze±. - Tak jest. * * * - Benson? - S│ucham kapitanie. - Jak w maszynowni? - Wszystko w porz▒dku. Silniki w normie. W│a╢nie ko±cz▒ │atanie ╢cian. - A co z tym, no wiecie... - Z tym co w nas wyr┐nΩ│o? - Tak. - Le┐y w sekcji laboratoryjno-medycznej. Podobno odkryto co╢ ciekawego. - P≤jdziemy tam dzi╢ po obiedzie. - Tak jest. * * * - No i co tam? - Wszystko w porz▒dku panie kapitanie. W absolutnym! - Wiecie ju┐ co╢? - Tak, jakby... Zrobili╢my skan i okaza│o siΩ, ┐e jest w ╢rodku sporo pustej przestrzeni. Powiercili╢my trochΩ, popukali╢my. Jednym s│owem uda│o siΩ to otworzyµ. I tego absolutne zaskoczenie. Czego╢ takiego jeszcze w ┐yciu nie widzia│em. - Mo┐e tak jakie╢ szczeg≤│y? - Yyy... C≤┐, w ╢rodku znale╝li╢my... Ale, mo┐e niech kapitan sam zobaczy. Kr≤tka chwila ciszy. - Benson. - Tak jest. - Zobacz to. - O Matko... D│uga chwila ciszy - Cz│owiek!? - Przecie┐ sam widzisz Benson. Tylko co on tam robi? - To absolutnie mo┐na wyja╢niµ... * * * Tym razem siΩ uda│o. Ale mog│o byµ nieciekawie. Uderzy│oby nas nieco silniej i by│oby po zabawie. Ca│e szczΩ╢cie os│ony wytrzyma│y. Nie, nie lecΩ t▒ kryp▒ wiΩcej. Byle drobnostka i ju┐ siΩ sypie. Nie. W nastΩpny rejs udam siΩ tylko na jakiej╢ normalnej maszynie. Mo┐e i zarobek mniejszy na tych nowoczesnych frachtowcach, mo┐e i nudno, ale przynajmniej w miarΩ bezpiecznie. O ma│y w│os! Ironia, zostaµ zabitym przez... Gdybym tylko m≤g│ cofn▒µ siΩ w czasie do pierwszych wypraw w kosmos. Da│bym popaliµ tym... Jak mo┐na wypuszczaµ w przestrze± trumny? Jakby za ma│o by│o w niej wszelkiego rodzaju ╢miecia. Czy nie mo┐na by│o zamroziµ truposza, a p≤╝niej z│o┐yµ w bardziej odpowiednim miejscu? Co za... * * * Biel... biel... czer±...
Trzej mΩdrcy spotkali siΩ na pustyni. Do tego momentu prowadzi│y ich Znaki, lecz teraz ich zabrak│o. padli wiΩc na kolana i wznie╢li mod│y do Pana. Pro╢ba ich zosta│a wys│uchana. Na niebosk│onie ukaza│a siΩ gwiazda ja╢niej▒ca, potem jeszcze jedna i jeszcze jedna... Wszystkie wskazywa│y jeden kierunek. Pierwsze rakiety spad│y na Jeruzalem. W momencie ich wybuchu kontruderzenie zosta│o juz wyprowadzone. We wszystkich kierunkach. B≤g z aprobat▒ obserwowa│ sytuacjΩ. Jego plan powi≤d│ siΩ stuprocentowo. Wreszcie Grzech znikn▒│ z powierzchni Ziemi. Razem z nosicielami.
Nadchodzi Armageddon! Nie, nie powiem kiedy. Nie by│oby niespodzianki, ale mo┐ecie byµ pewni, ┐e wkr≤tce. Stosunkowo. Stan▒ naprzeciw siebie zastΩpy Niebios i Piek│a. Z dawien-dawna si│y by│y wyr≤wnane, lecz ostatnio zaczΩ│o siΩ co╢ psuµ. Problem jest w tym, ┐e si│y s▒ odzwierciedleniem wiernych. Im wiΩcej wierzy prawdziwie, tym zastΩpy potΩ┐niejsze. Zawsze by│o tak, ┐e ten, kto wierzy│ w Boga, wierzy│ te┐ w Szatana. Niewiara w jednego automatycznie powodowa│a zaprzeczenie istnienia drugiego, bo czy┐ istnia│o by Dobro bez istnienia Z│a? Niestety, ostatnimi dniami okaza│o siΩ, ┐e mo┐na wierzyµ w Szatana neguj▒c istnienie Boga. Nasze zastΩpy topniej▒. Od ciebie mo┐e zale┐eµ zaistnienie wieczno╢ci! Uwierz wiΩc! Uwierz! ProszΩ...
Leszek Karlik - Od zawsze czu│em, ┐e co╢ jest nie tak z tym ╢wiatem. To by│o co╢ nieuchwytnego, co╢ tajemniczego. To uczucie nie chcia│o odej╢µ, tkwi│o gdzie╢ w moim umy╢le, doprowadza│o mnie do szale±stwa. I w ko±cu odkry│em, co to by│o. Oni. Kto╢, nie wiem kto, kontrolowa│ pewne aspekty naszego ┐ycia. Prawie wszystkie, powiedzia│bym nawet. Mam swoj▒ teoriΩ - Obcy nie zostali odparci. Tak naprawdΩ inwazja by│a tylko przykrywk▒ dla infiltracji naszego spo│ecze±stwa przez Ich agent≤w. WiΩc zacz▒│em stawiaµ op≤r. A Oni to zauwa┐yli. Zosta│em zmuszony do prowadzenia ┐ycia partyzanta, ci▒gle w ruchu, ci▒gle w strachu. Musia│em prze┐yµ. I walczyµ. Ucieka│em, ale siΩ odgryza│em. K▒sa│em ca│kiem skutecznie. Zabi│em kilku ich agent≤w, zabija│em tak┐e ludzi kt≤rzy byli ich pionkami, kt≤rzy ╢wiadomie lub nie╢wiadomie im s│u┐yli. Media okrzyknΩ│y mnie terroryst▒. Ale ja wiedzia│em swoje. Musia│em z Nimi walczyµ. Musia│em odkryµ przed ╢wiatem prawdΩ. To by│o ode mnie silniejsze. To by│a moja idee fixe, ┐e siΩ tak wyra┐Ω. Zdemaskowaµ Ich. Ostrzec ╢wiat. Oni istniej▒. Ale ciΩ┐ko mi tak ┐yµ. Ostatnio zdradzam wyra╝ne ╢lady przemΩczenia. Ci▒g│y stres szkodzi zdrowiu, a przede wszystkim kondycji psychofizycznej. A to mo┐e dla mnie oznaczaµ ╢mierµ. WiΩc postanowi│em poradziµ siΩ pana, doktorze Matthews. Kilku znajomych mi pana poleci│o - zar≤wno z uwagi na ╢wietne kwalifikacje, jak i mo┐liwo╢µ zachowania zupe│nej dyskrecji za pomoc▒ spotka± przez Sieµ. No i teraz tu jestem. Srebrzysty awatar le┐▒cy na kozetce zamilk│. Pok≤j, w kt≤rym mia│o miejsce spotkanie, wygl▒da│ zupe│nie jak gabinet lekarski z ko±ca XIX wieku. Osoba siedz▒ca za biurkiem pasowa│a do niego. Bia│y kitel, okulary w rogowych oprawkach, kr≤tka br≤dka. Spojrza│ siΩ na awatara i poprawi│ okulary. - Faktycznie, to powa┐ny problem. No c≤┐, postaram siΩ panu pom≤c. * * * - Widzi pan? Jak ju┐ to panu wyt│umaczy│em na poprzednich spotkaniach, i co potwierdzi│y analizy pr≤bki krwi i p│ynu m≤zgowego kt≤r▒ mi pan przes│a│, pa±ska, jak pan to nazwa│, idee fixe, to w rzeczywisto╢ci odmiana nerwicy natrΩctw, o pod│o┐u neurofizjologicznym. Ma pan nieodpowiednie poziomy hormon≤w i neurotransmiter≤w - genetyczna wada wrodzona - st▒d paranoja i natrΩctwa. Ale jest na to rada. Z przedniej kieszonki kitla doktor Matthews wyj▒│ charakterystyczne, zielone opakowanie. Nad biurkiem pojawi│ siΩ nagle tr≤jwymiarowy, obracacj▒cy siΩ model jakiej╢ skomplikowanej cz▒steczki chemicznej. - Neuroizotropina. Najpopularniejszy ╢rodek farmaceutyczny ╢wiata, kupowany czΩ╢ciej nawet ni┐ aspiryna. Farmakologia i neurofizjologia zasz│y bardzo daleko od czas≤w jej prekursora, Prozacu. * * * - Tak, rozumiem, doktorze Matthews. Awatar kt≤ry teraz rozmawia│ z Matthewsem wygl▒da│ inaczej. By│ ubrany w garnitur i mia│ przyjemn▒, chocia┐ stereotypow▒ twarz. - CieszΩ siΩ, ┐e podzielasz m≤j punkt widzenia. Najwa┐niejsze, to to, ┐eby╢ zrozumia│, ┐e nie ponosisz winy za ╢mierµ tamtych wszystkich ludzi. Osoba, kt≤ra ich zabija│a, nie by│a tob▒. To by│ niewolnik swojej neurofizjologii, osoba, kt≤rej natrΩctwa mia│y nad ni▒ totaln▒ w│adzΩ. Niewolnik wyzwolony przez osi▒gniΩcia wsp≤│czesnej medycyny. Sam widzisz - przebywasz ju┐ prawie rok w jedym miejscu, w za│atwionej przez mojego znajomego to┐samo╢ci, i nikt ciΩ zaatakowa│, nikt ciΩ nie ╢ciga. Jeste╢ wolny. I musisz to zrozumieµ. Ale do tego nie bΩdziesz ju┐ potrzebowa│ mojej pomocy. Sko±czy│em swoj▒ pracΩ. * * * Awatar znikn▒│. Doktor Matthews u╢miechn▒│by siΩ. Gdyby by│ cz│owiekiem. ENCODEDTRANSOPT2300514 - OBIEKT E 2-12 ZNEUTRALIZOWANY.
|