Reporter
n a s z e    s e r w i s y
@ WebReporter
@ Reporter
@ BizReporter
@ FotoReporter
@ Gry
@ Junior
@ Forum dyskusyjne
@ Og│oszenia
r e k l a m a

z o b a c z   t e ┐:
- kafejki internetowe
- kartki elektroniczne
- ranking foto
- TopGames - g│osuj!
- Bank Pomys│≤w
- du┐o humoru
- Encyklopedia Internetu


<<< poprzedni artyku│ spis tre╢ci nastΩpny artyku│ >>>
-= OPOWIADANIA =-
Reporter nr 10 - 2000.10.25 Wies│aw Pas│awski www

540 dni w armii odc. 1

autor

Z│ota polska jesie± na dobre zago╢ci│a w Bieszczadach. Po┐≤│k│e li╢cie pokry│y le╢ne ╢cie┐ki i polanki. Powietrze sta│o siΩ nieco ch│odniejsze i ostrzejsze. Od czasu do czasu nad bieszczadzkimi g≤rami dawa│ siΩ s│yszeµ klangor odlatuj▒cych z naszego kraju ┐urawi. Zape│nione w czasie wakacji namiotami pola biwakowe zupe│nie opustosza│y. Na ulicach Soliny z rzadka widywa│o siΩ zakochane jesienne pary.

Lato bezpowrotnie odesz│o. Wraz z nim odesz│y ostatnie dni wolno╢ci.

Siedz▒c na daleko wypuszczonym w jezioro pomo╢cie obserwowa│em chmury odbijaj▒ce siΩ w zielonkawej toni wody. SunΩ│y powoli, leniwie niespiesznie. Nie zatrzymywa│y ich ┐adne granice. By│y wolne.

W kieszeni mojej kurtki szele╢ci│ nakaz zg│oszenia siΩ na Wojskow▒ Komisj▒ Lekarsk▒. Armia jednak upomnia│a siΩ o mnie. Szczerze powiedziawszy nie zamierza│em siΩ opieraµ. Moja sytuacja materialna by│a naprawdΩ nie do pozazdroszczenia. W pewnym sensie p≤j╢cie w kamasze mog│o siΩ dla mnie okazaµ ucieczk▒ od bezsensownej egzystencji jaka wiod│em prawie od roku.

Mieszka│em w rzeszowskim, w kt≤rym jak wiadomo panowa│o du┐e bezrobocie. Przez rok pobiera│em zasi│ek dla bezrobotnych jednak ju┐ dawno siΩ by│ sko±czy│. Wszelkie pr≤by podjΩcia pracy ko±czy│y siΩ niepowodzeniem. Niestety, nigdzie wcze╢niej nie pracowa│em, a wszΩdzie, gdzie pyta│em o pracΩ potrzebowali ludzi z pewnym do╢wiadczeniem. Raz tylko uda│o mi siΩ znale╝µ pracΩ w kt≤rej nie wymagali ┐adnego do╢wiadczenia. Polega│a ona na kopaniu przydro┐nego rowu i czyszczeniu miejskiego szamba.

Spodziewa│em siΩ, ┐e w wojsku bΩdzie mi znacznie lepiej. Przynajmniej pod wzglΩdem socjalnym. Je╢µ dadz▒, ubraµ siΩ te┐ bΩdzie w co. Nie ma co narzekaµ. Jako╢ to bΩdzie.

W autobusie spotka│em swojego znajomego, kt≤ry ju┐ wojsko ods│u┐y│ i jak mawia│ zd▒┐y│ ju┐ o nim zapomnieµ (pozosta│ mu jednak pewien nieuleczalny nawyk: mianowicie kiedy mija│ jakiego╢ wojskowego na ulicy krzycza│: "Baczno╢µ! Na lewo patrz!" po czym salutowa│ i oddawa│ mu honory krokiem defiladowym wal▒c tak mocno, ┐e pΩk│y p│yty na chodniku). Kiedy jednak wspomnia│em, ┐e w│a╢nie jadΩ na komisjΩ lekarsk▒ pamiΩµ od╢wie┐y│a mu siΩ nieco i opowiedzia│ mi pewne zdarzenie z komisji lekarskiej, na kt≤rej on by│:

"Wiesz, stoimy na korytarzu i czekamy na wezwanie do gabinetu lekarskiego. Pech chcia│, ┐e akurat mnie pierwszego wywo│ali. WchodzΩ do pokoju a tam za sto│em siedzi stary brodaty lekarz i jakie╢ trzy m│ode pielΩgniarki. Rozejrza│em siΩ po gabinecie i widzΩ, ┐e na ╢cianie wisz▒ chochle do mleka. By│y one r≤┐nych rozmiar≤w, od takiej maciupkiej, do takiej, ┐e p≤│ wiadra wody by siΩ tam zmie╢ci│o. My╢lΩ sobie "gdzie ja trafi│em? Do mleczarni? Po co im te chochle?"

Lekarz kaza│ mi siΩ rozebraµ. WiΩc zdj▒│em z siebie ubranie. Z pocz▒tku trochΩ siΩ krΩpowa│em tych pielΩgniarek. ale nawet nie zwraca│y na mnie uwagi. Tak, one to siΩ ju┐ napatrzy│y.

Rozebra│em siΩ wiΩc do majtek no i lekarz zacz▒│ mnie badaµ tymi swoimi s│uchawkami. W ko±cu m≤wi " WidzΩ, ┐e obywatel zdrowy jak ko±. Jeszcze tylko sprawdzimy w jakim stanie jest "sprzΩt". ProszΩ stan▒µ za parawanem i ╢ci▒gn▒µ slipy".

Uda│em siΩ wiΩc we wskazanie miejsce i zdj▒│em slipy. Na ╢cianie obok wisia│y w│a╢nie te chochelki. No i wtedy za parawan wesz│a jedna z pielΩgniarek i z min▒ obojΩtn▒, jakby mia│a przed sob▒ manekina, wziΩ│a do rΩki jedn▒ z chochelek i bezceremonialnie wpakowa│a do niej moje jaja.

A┐ mnie do g≤ry poderwa│o taka ta chochla by│a zimna. A ta popatrzy│a, czy chochelka dobrze przypasowa│a i zawo│a│a: - Pasuje jak ula│. Ja to mam oko! Czw≤rka panie doktorze! - po czym powrotem powiesi│a chochle na ╢cianie i jak gdyby nigdy nic zaczΩ│a rozmawiaµ ze swoj▒ kole┐ank▒ o nowej bluzce, kt≤r▒ wczoraj kupi│a.

"DziΩkuje, pani Zosiu" - zawo│a│ lekarz.- "mo┐e siΩ obywatel ju┐ ubraµ" - powiedzia│ do mnie. Naci▒gn▒│em wiΩc gacie, za│o┐y│em koszulkΩ i wzi▒wszy obieg≤wkΩ, na polecenie lekarza wyszed│em z gabinetu.

- Czy to prawda, ┐e tam mierz▒ chochlami jaja? - zapyta│a mnie jaka╢ chudzina, kt≤ra chwia│a siΩ na boki wskutek lekkiego przeci▒gu.
Odwr≤ci│em siΩ do niego i popuka│em kilka razy w czo│o.
- Cz│owieku! Kto ci takich g│upot naopowiada│?! Jaja? Chochelkami? Tylko naiwniak mo┐e w to uwierzyµ.
- Nie? To dobrze. - na twarzy chudego m│odzie±ca pojawi│ siΩ wyraz ulgi - bo mi koledzy opowiadali.
- NastΩpny ! - rozleg│o siΩ wo│anie lekarza.
- No to na razie - rzek│ chudzielec i pewny siebie wszed│ do gabinetu"

- No widzisz tak to by│o za czas≤w komuny - powiedzia│ m≤j, przeniesiony do rezerwy kolega - teraz jest wiΩksza kultura wiΩc mo┐e ju┐ takich rzeczy nie robi▒ - chocia┐ diabli wiedz▒ przecie┐ to taka por▒bana instytucja.
- A gdzie by│e╢ na tej komisji? - zapyta│em pe│en obaw.
- W Przemy╢lu.

W rzeczy samej pozostawa│o mi tylko mieµ nadziejΩ, ┐e od tej pory Wojsko Polskie przesta│o byµ tak dociekliwe i takie przyrz▒dy diagnostyczne jak chochle do mleka posz│y ju┐ w zapomnienie.

Wysiad│em na dworcu autobusowym w Rzeszowie i kupiwszy bilet wsiad│em do stoj▒cego na peronie poci▒gu do Przemy╢la. Poniewa┐ ostatni raz jecha│em poci▒giem oko│o dziesiΩµ lat temu czu│em siΩ t▒ podr≤┐▒ niezwykle podekscytowany. "Ciekawe jakich bΩdΩ mia│ wsp≤│pasa┐er≤w" - my╢la│em sobie - " mo┐e trafi siΩ jaka╢ │adna panienka?

Niestety, musia│em siΩ rozczarowaµ. Mimo, ┐e przez korytarz przechodzi│o mn≤stwo │adnych dziewczyn do mojego przedzia│u nie wesz│a ┐adna. "Czy┐bym wygl▒da│ a┐ tak ╝le?" - zaniepokoi│em siΩ - "Mo┐e po tym dwumiesiΩcznym pobycie w Bieszczadach wygl▒dam jak dzikus, albo nawet gorzej, jak kanibal?" - przestraszy│em siΩ nie na ┐arty tym bardziej, ┐e nie goli│em siΩ ju┐ od trzech dni. "Ale nic to" - pociesza│em siΩ - najwa┐niejsze, ┐eby bez k│opot≤w przej╢µ przez komisje i dostaµ siΩ do ukochanego wojska, w kt≤rym bΩdzie mi dobrze jak u Pana Boga za piecem.

Na jakiej╢ stacji wsiad│a do mojego przedzia│u pewna gruba kobieta. Czuµ by│o od niej wo± krowiego mleka i smr≤d obory. W rΩku nios│a w≤r, z kt≤rego dochodzi│o przera╝liwe gdakanie kur. Dar│y siΩ tak jakby im kto╢ gard│a podrzyna│.

- Dzie± dobry ! - powiedzia│a i sprawnie wyrzuci│a worek na p≤│kΩ. Kury oburzone takim potraktowaniem podnios│y niesamowity raban, kt≤ry jaki╢ czas p≤╝niej przeistoczy│ siΩ w "normalne" miarowe gdakanie.

- Kury se kupi│am bo mi nioski pozdycha│y, - wyja╢ni│a, - a wie pon jak to na wsi; jaja s▒ potrzebne, czy to ciasta, czy to makaronu albo nawet do ┐uru. Bez jaj na wsi ani rusz.
- A to pani ch│op jaj nie ma?! - wyskoczy│em z g│upia frant.
- A co tam takie jaja! - Kobieta z lekcewa┐eniem machnΩ│a rΩk▒ i wyjΩ│a z sk≤rzanej torby grub▒ kromΩ chleba czarnym salcesonem. - »adnego po┐ytku z nich nie ma.

Nie mia│em odwagi zapytaµ dlaczego nie ma z nich po┐ytku. Zreszt▒ po co skoro mo┐na by│o siΩ domy╢leµ.

- A pon to gdzie jedzie? - zapyta│a kobiecina nalewaj▒c sobie kawΩ z termosu.
- Na komisje lekarsk▒. Wojskow▒.
- Ooo! M≤j Micha│ te┐ by│ we wojsku. Do marynarki go wziΩli. Ca│e trzy lata s│u┐y│ i p≤╝nej jeszcze dwa lata dos│ugiwa│.
- Dos│ugiwa│? A za co?
- A bo to du┐o trzeba? Raz z urlopu siΩ sp≤╝ni│ i do ancla go wziΩli. Tam kucharza pobi│, bo ┐arcie do jedzenia siΩ nie nadawa│o, no i dosta│ rok dos│ugi. Jak po tej dos│udze wr≤ci│ do domu to nikt z wioski poznaµ go nie m≤g│. Dosta│ w wojsku w dupΩ, oj dosta│!
- Wie Pani co. Mo┐e ja do ancla nie trafiΩ. Przecie┐ jestem takim spokojnym cz│owiekiem.
- Panie! Wojsko zmienia ludzi. Niejeden tam poszed│ spokojny jak anio│, a wr≤ci│ rozrabiak▒ nie z tej ziemi. Tak, ┐e nie ma co na to liczyµ, bo wojsko odmieni pomy╢lunek. DziewczynΩ pan mo?
- Nie mam.
- No to i lepiej, bo tera rzadko kt≤ra dziewka wytrzyma p≤│tora roku. Kilka miesiΩcy i zaro inny. Taka ta dzisiejsza m│odzie┐. Nic nie warta! Nic!

MuszΩ przyznaµ, ┐e trochΩ zaniepokoi│ mnie fakt, ┐e tak │atwo mo┐na dostaµ dos│ugΩ. A przecie┐ to, co mnie mia│o spotkaµ za ogrodzeniem z kolczastego drutu by│o jedn▒ wielk▒ niewiadom▒. Co wiΩcej moja osobowo╢µ i zachowanie tak┐e mia│y ulec zmianie. Mo┐e nauczΩ siΩ tam kra╢µ i rozpijΩ siΩ? Zaczyna│o mi siΩ to coraz mniej podobaµ. Mo┐e lepiej symulowaµ jak▒╢ chorobΩ? No ale jak▒? Przecie┐ tego nie da siΩ wymy╢liµ na poczekaniu. Zreszt▒ teraz ju┐ za p≤╝no. Trzeba i╢µ na ca│ego.

Kobieta po┐egnawszy siΩ ze mn▒ wysiad│a na jakiej╢ ma│ej stacyjce przed Przeworskiem. Otworzy│em okno i z ulg▒ wdycha│em ╢wie┐e powietrze.

Do Przemy╢la przyjecha│em oko│o godziny dziesi▒tej rano. Przypadkowych przychodni≤w zapyta│em o drogΩ do wojskowej przychodni lekarskiej i po kilkunastu minutach szybkiego marszu dotar│em na miejsce. Po drodze przygl▒da│em siΩ zabytkowym, wybudowanym jeszcze przed wojn▒ kamieniczkom oraz rzuca│em dyskretne spojrzenia na mijane piΩkne przemy╢lanki. Dawa│o siΩ wyczuµ atmosferΩ spokoju, kt≤ry panowa│ w tym niewielkim osiemdziesiΩciotysiΩcznym mie╢cie. Nie by│o tu ┐adnego po╢piechu, ludzie byli naturalni, ┐yczliwi. Niekt≤rzy m≤wili tym ╢piewnym wschodnim akcentem takim jak Szczepcio i To±ko w przedwojennym filmie.

Po okazaniu wartownikowi wezwania na komisjΩ lekarsk▒ wszed│em na teren szpitala. Po prawdzie zesp≤│ budynk≤w szpitalnych bardziej przypomina│ mi jakie╢ sanatorium albo kurort ni┐ szpital gdy┐ otoczone by│y one wysokimi, roz│o┐ystymi drzewami kasztanowymi, starymi lipami i dΩbami. Alejkami spacerowali ubrani w pi┐amy ┐o│nierze i jacy╢ cywile. Od czasu do czasu alejkΩ prΩ┐nym krokiem przemierzy│ jaki╢ ubrany w mundur oficer.

[spis tre╢ci][do g≤ry]