KONSTRUKCJE
INNE TEKSTY
KALENDARIUM
GALERIA
KS. GOªCI
LINKI
O AUTORACH
Gú╙WNA

Nad p≤│nocnym Atlantykiem
linia

W relacji Boles│awa Adamowicza transatlantycki przelot samolotu "City of Warsaw" wygl▒da│ nastΩpuj▒co:

...O godzinie 11 przed po│udniem byli╢my ju┐ na poziomie 10 000 st≤p. Widnokr▒g by│ czysty i zdawa│o siΩ ju┐, ┐e bΩdziemy mieli przelot przez "Wielk▒ WodΩ" bardzo │atwy. Przecie byli╢my ju┐ w powietrzu od 6 godzin, zatem musieli╢my przelecieµ blisko 700 mil, czyli niemal µwierµ Atlantyku. Lecz zaledwie 15 minut trwa│a ta pewno╢µ. Uczu│em nagle ostre zimno. Wszystkie instrumenty i w og≤le czΩ╢ci metalowe poczΩ│y pokrywaµ siΩ szronem. Go│▒ rΩk▒ ju┐ nie mo┐na by│o dotykaµ metalu. Temperatura oliwy spad│a nagle z normalnych 180o na 150o. Najgorsze jednak, ┐e maszyna przesta│a reagowaµ na stery. Jednocze╢nie strza│ka szybko╢ci posz│a w g≤rΩ. Lecieli╢my teraz z szybko╢ci▒ 160 mil, zamiast normalnych 110. Zrozumia│em, ┐e spadamy - i to do╢µ szybko.
Chwila by│a bardzo nieprzyjemna. By│em przekonany, ┐e to obmarz│y skrzyd│a maszyny i ten ciΩ┐ar ci▒gnie nas ku do│owi. Nie wiedzia│em dok│adnie, co siΩ dzieje, i zupe│nie nie mog│em temu zaradziµ. Joe dobrze oceni│ niebezpiecze±stwo i dopiero p≤╝niej dowiedzia│em siΩ, ┐e w tej samej chwili w podrΩcznym notatniku napisa│ on takie s│owa "Bo┐e, zlituj siΩ nad nami". Przyzwyczaili╢my siΩ obaj w pracy pisaµ po angielsku. Tak samo i dziennik pok│adowy prowadzili╢my w jΩzyku angielskim. Joe jednak i sam p≤╝niej nie m≤g│ wyt│umaczyµ, dlaczego te s│owa napisa│ po polsku.
Jako┐ nie minΩ│a godzina, kiedy od widnokrΩgu, dotychczas czystego, oddzieli│o siΩ szare psamo. Zbli┐ali╢my siΩ do jakiej╢ burzy. Na razie postanowili╢my nie zmieniaµ wysoko╢ci, bo mo┐e zachmurzenie bΩdzie kr≤tkie i uda siΩ nam prosto przez nie przedostaµ.
Wkr≤tce te┐ wlecieli╢my w zwart▒ masΩ chmur i zobaczyli╢my na szybach ╢ciekaj▒c▒ wodΩ. Deszcz la│ - i to do╢µ mocno. Nie widzieli╢my teraz nic - ani w g≤rze, ani w dole. Tylko chmury k│Ωbi│y siΩ doko│a, a ja, pamiΩtaj▒c naukΩ ╢lepego latania, patrzy│em tylko na instrumenty, ┐eby nie straciµ kursu, ani orientacji.
Przez 3 godziny pr≤bowali╢my w ten spos≤b przebiµ siΩ przez burzΩ. P≤╝niej jednak zrozumieli╢my, ┐e to jest wielka burza i trzeba siΩ jako╢ z niej wydostaµ.
Polecieli╢my w g≤rΩ. Na poziomie 9000 st≤p zrobi│o siΩ jeszcze ciemniej. Deszcz la│ taki mocny, ┐e przecieka│o nawet przez szyby i woda la│a siΩ na nogi. Zrobi│o mi siΩ bardzo zimno w nogi. Od czasu do czasu zdejmowa│em stopy z orczyk≤w i tupa│em w pod│ogΩ, ┐eby siΩ trochΩ ogrzaµ. W tΩ porΩ us│yszeli╢my jakie╢ silne trzaski. Widocznie by│y to pioruny. Chcia│em koniecznie wydostaµ siΩ z tej burzy, bo ba│em siΩ, ┐e zamokn▒ kable w motorze, a i na nas coraz wiΩcej wody przecieka│o. Mimo to musia│em znowu le╝µ w d≤│. Ju┐ byli╢my na poziomie 500 st≤p, kiedy zaczΩ│o siΩ robiµ trochΩ widniej. Widocznie minΩli╢my sam ╢rodek burzy.
Pr≤bowa│em znowy lecieµ wy┐ej. Kiedy na zegarku mieli╢my ju┐ 4 godzinΩ po po│udniu, ujrzeli╢my znowu s│o±ce. Byli╢my wtedy na poziomie 11000 st≤p. Widaµ by│o tylko s│o±ce i chmury pod nami, ale to zawsze jest lepiej, ni┐ zupe│nie nic nie widzieµ w tej burzy. Joe rozpocz▒│ przepompowywaµ benzynΩ z g│≤wnego baku do zbiornika w skrzydle, z kt≤rego idzie benzyna do motoru. Lecz nagle przerwa│ i krzykn▒│ mi do ucha:
- Ben, tank jest pusty!
Bardzo mi siΩ zrobi│e nieprzyjemnie, bo byli╢my dopiero 11 godzin w powietrzu, a g│≤wny tank mia│ wystarczyµ przynajmniej na 15 godzin. By│o tam przecie┐ 380 galon≤w. Czy ju┐ wtedy benzyna nam uciek│a, tego na pewno nie wiem. Ale zdaje mi siΩ, ┐e tak.
- Nie ma co robiµ powiadam do Joe - trzeba przelaµ benzynΩ z baniek.
Mieli╢my tych baniek, jak ju┐ m≤wi│em, 21 - po 5 galon≤w w ka┐dej. Zmniejszy│em obroty silnika do 1200, ┐eby │atwiej by│o pracowaµ. Joe, stoj▒c, otwiera│ ba±kΩ i przelewa│ do g│≤wnego tanku z ty│u za nami.
Przelewaj▒c benzynΩ Joe obla│ i tΩ kurΩ pieczon▒, co╢my mieli z Harbour Grace, wiΩc i kura powΩdrowa│a do oceanu. Zreszt▒ je╢µ siΩ nam nie chcia│o i przez ca│▒ drogΩ zjedli╢my tylko 2 pomara±cze, nic poza tym.
ªwiat│a by│o coraz mniej, a to z powodu zachodu s│o±ca. Jednocze╢nie jednak prosto przed nami wylaz│ zza widnokrΩgu ogromny, czerwony ksiΩ┐yc. Wkr≤tce te┐ z lewej strony niebo zrobi│o siΩ zupe│nie jasne. Wygl▒da│o to zupe│nie, jakby zorza.
W tym czasie spotkali╢my pierwsz▒ ┐yw▒ duszΩ na oceanie. Z daleka ju┐ widzieli╢my ╢wiat│a jakiego╢ du┐ego okrΩtu. Szkoda nam by│o benzyny, ┐eby siΩ zni┐aµ, wiΩc tylko dali╢my sygna│y ╢wiat│ami. Doda│o to nam pewno╢ci, ┐e jeste╢my na prawid│owym kursie i ┐e brzeg europejski powinien byµ ju┐ nie tak daleko.
W│a╢ciwie ta noc trwa│a kr≤tko.
Wkr≤tce potem zobaczyli╢my l▒d. Jest to bardzo przyjemnie, kiedy cz│owiek tak d│ugo leci nad wod▒ - zobaczyµ kawa│ek twardej ziemi. Ale to jeszcze nie by│ l▒d - tylko wysepka, mo┐e wszystkiego parΩset akr≤w powierzchni. Ale na pr≤┐no szukali╢my na naszych mapach tej wyspy. Ju┐ teraz nie mieli╢my pewno╢ci, czy ci▒gle mieli╢my dobry kurs. Oblecieli╢my wyspΩ dwa razy dooko│a. By│y tam jakie╢ farmy, │▒ki, nawet byd│o. Ale siadaµ na tej wyspie nie mo┐na, chyba, ┐eby rozbiµ przy tem maszynΩ. Z pocz▒tku chcieli╢my wyl▒dowaµ na tej wyspie i zapytaµ siΩ, gdzie ona le┐y. Ale bali╢my siΩ z│amaµ podwozie. Benzyny za╢ mieli╢my jeszcze do╢µ, ┐eby lecieµ dalej. Polecieli╢my wiΩc, a ja sobie dobrze zanotowa│em kurs, ┐eby w razie potrzeby znowu tam trafiµ.
Po kilkunastu minutach zobaczyli╢my przed sob▒ znowu l▒d.
By│ to tym razem prawdziwy kontynent, a nie ┐adna wyspa. W pobli┐u brzeg≤w nie by│o widaµ ani du┐ego miasta, ani nic takiego, ┐eby przekonaµ siΩ, co to za ziemia. A tu wkr≤tce znowu zjawi│y siΩ chmury i mg│a. Poszli╢my znowu na jakie 6000 st≤p do g≤ry. I lecieli╢my tak na ╢lepo blisko 3 godziny. Mg│a ci▒gle gΩstnia│a, a my nie wiedzieli╢my, czy pod spodem znajduje siΩ l▒d czy morze.
- Niedobrze - w≤wiΩ do Joe - tej mg│y ko±ca nie widaµ, a benzyna mo┐e siΩ nam sko±czyµ, chyba polecimy z powrotem do tej wyspy, co╢my j▒ widzieli?
Joe zgodzi│ siΩ i polecieli╢my w odwrotnym kierunku. My╢lΩ, ┐e wtedy to ju┐ byli╢my gdzie╢ od Pary┐a w stronΩ Warszawy. Lecieli╢my tak chyba z p≤│torej godziny, a tu nagle we mgle jest dziura. Czem prΩdzej zjechali╢my w tΩ dziurΩ i zobaczyli╢my, ┐e jeste╢my jednak nad l▒dem. Mg│a le┐a│a nisko i musia│em bardzo uwa┐aµ, ┐eby nie wpa╢µ na jaki╢ ko╢ci≤│, kt≤rych w tej okolicy jest bardzo wiele. Joe wzi▒│ siΩ do mapy i pr≤buje odnale╝µ to miejsce, a ja do niego?
- Rzuµ tΩ mapΩ, Joe, i tak tam nic nie znajdziesz, lepiej patrzmy na d≤│, mo┐e znajdziemy gdzie jaki╢ napis, albo miejsce do l▒dowania.
Znale╝li╢my nawet stacjΩ kolejow▒, ale tam r≤wnie┐ ┐adnego miejsca do l▒dowania nie by│o. Tak krΩcili╢my siΩ w tej mgle blisko 3 kwadranse. Nareszcie zobaczyli╢my du┐▒ │▒kΩ pokryt▒ wysok▒ traw▒. Oblecieli╢my dwa razy doko│a i wyda│o siΩ nam, ┐e mo┐na bΩdzie tam wyl▒dowaµ. Joe na ten czas by│ ju┐ mocno zmΩczony, wiΩc wola│em l▒dowaµ sam.
- Id╝ back (tzn. do ty│u)! - wo│am do niego - bΩdziemy tutaj siadaµ.
Joe polaz│ przez tank w ty│ kad│uba. Kiedy ju┐ by│o zupe│nie nisko i odj▒│em gaz, zobaczy│em, ┐e na tej │▒ce s▒ krowy, kt≤re bieg│y w inn▒ stronΩ. Nie mog│em na nie l▒dowaµ, bobym je pozabija│ i maszyna by siΩ rozt│uk│a, wiΩc doda│em gazu, ┐eby te krowy przeskoczyµ. Kiedy nareszcie maszyna dotknΩ│a ziemi, zobaczy│em, ┐e │▒ka ju┐ siΩ ko±czy. ªci▒│em po drodze ma│e drzewko, ale to nic nie przeszkodzi│o. Gorzej by│o, ┐e tu┐ znajdowa│ siΩ p│ot. Nacisn▒│em hamulce, ale musia│em zaraz odj▒µ, bo ogon uni≤s│ siΩ do g≤ry i maszyna mog│a siΩ przewr≤ciµ. Uderzy│em wiΩc w p│ot, ale bardzo szczΩ╢liwie, bo pomiΩdzy s│upami, tylko k≤│ko pod ogonem trafi│o w d≤│ i mocno siΩ zgiΩ│o.

BOLESúAW ADAMOWICZ

© 1998-2000 Puchalski & Grzybowski. Wszystkie strony i materia│y na nich zawarte nie
mog▒ byµ powielane bez zgody autor≤w. Wszystkie ilustracje wykorzystano wy│▒cznie w
celach informacyjnych. Wszelkie prawa autorskie pozostaj▒ u ich w│a╢cicieli.