JEST JU» ZA P╙¼NO NIE JEST ZA P╙¼NO. SIERPIE╤ W BESKIDZIE
Pusta Tob▒ mansarda, z widokiem na liszaj martwego domu, kt≤r▒ zd▒┐yli╢my
wynaj▒µ, ale na niespokojne zasiedlenie ruchem lΩd╝wi zabrak│o czasu. S▒siad
zza ╢ciany s│ucha w s│owackim radio "Forever Young" dedykowane mordoklejce
Lady Di. W rytm, bezdro┐ami sΩkatego sufitu sunie paj▒k pustelnik. Pijani w sztok
pod oknem, zapachem dro┐d┐y z cukierni, kt≤rej nie ma, wy╢piewuj▒: "Chod╝
poka┐Ω ci czym moja mi│o╢µ jest, dla Ciebie zabijΩ siΩ". G≤ra, kt≤rej odpu╢cili╢my
piΩtrzy siΩ w zwa│ach mg│y, chocia┐ powinna w ca│ej jaskrawo╢ci. TΩtnic▒
Dunajca pod pr▒d p│yn▒ uwolnione elektrony tΩsknoty - coraz mniej mnie tutaj.
Wszystko do mnie m≤wi. »ar kolejnych dni pozbawi moje oczy cienia. Mistrz
Woland zaciera ju┐ rΩce, zaprasza do wsp≤lnego lotu z Sokolicy. W ostatniej
chwili ocala mnie cykada, kt≤ra przysiada na czubku mojego buta. Zatem nie
jestem zupe│nie obojΩtny.
»aden kierunek mnie nie poci▒ga.
Tylko Poci▒g, jaskrawo╢µ i natchnienie.
Dop≤ki zjawa Edwarda JednorΩkiego nie powita mnie w drzwiach wagonu.

STACJA WROCúAW. KIERUNEK P╙úNOC - GDA╤SK.
Wystarczy byµ klisz▒. Poszatkowaµ ╢wiadomo╢µ na stopklatki; amputowaµ
wrodzon▒ tendencjΩ do trzymania siΩ kurczowo ci▒g│o╢ci samego siebie. W imiΩ
tej ci▒g│o╢ci snuj▒ siΩ piΩkni z amputowanym wzrokiem. Patrz▒ a jakby nic nie
widzieli. PrzystajΩ w ukrzy┐owaniu ludzkiej rzeki pod tablic▒ odjazd≤w. Obok
rusztowanie. Oprawcy bΩd▒ wbijaµ kolejne hufnale reklam w cielsko dworca. Za
s│abo ten ca│y interes trzyma siΩ kupy; cia│a ┐ebrak≤w lewituj▒; mimo woli
odklejaj▒ siΩ od ╢cian. Na telebimie klasyka debilizmu w pigu│ce. Reklamy
poprzetykane niusami z ostatniej chwili. WszΩdobylska jak zbity pies Czeczenia
konkuruje z ┐yletkami, i osteo┐elem doskona│ym na zrosty po│amanych ko╢ci.
Zaraz potem Herling - Grudzi±ski, jakby z innego ╢wiata, pomiΩdzy reklam▒
posesji w Gda±sku a sklepem z obuwiem, kt≤re jest bardzo seksy. Tak chyba
zaczyna siΩ ob│Ωd. Szyny przemierzone w ostatnim roku odginaj▒ cielska od
gruntu, wiedzione nieprzepartym magnetyzmem rw▒ z wyciem do mnie. Tu jestem.
Pod zapomnianym "Witamy we Wroc│awiu". SzczΩk, stukot, szum, grzechot, jΩk,
krzyk, szept, rechot.
Stop. Klatka.
Wystarczy byµ klisz▒, by m≤c osobi╢cie uczestniczyµ w chaosie. Liniami
papilarnymi jak rynsztokami ╢ciekaj▒ resztki samo╢wiadomo╢ci. Zostaje tlenek
srebra. Szlachetne milczenie.
Utleniam, Wywo│ujΩ, Na╢wietlam.
Wychodzi ze mnie doskona│y negatyw.

ROZMOWA Z AUTOPORTRETEM (III)
(Litania moralnego niepokoju)
Nie udawaj
to w Tobie
p│on▒ ko╢cio│y
rzeki unosz▒ cia│a
dogorywa Vukovar
bulgocze t│um Mitrovicy
i dalej w d≤│ neuron≤w
szrapnele na PristinΩ i SrebrenicΩ
Nie udawaj
┐e zaklΩciem
za╢piewem wierszem
zatrzymasz lot pocisk≤w
zagwo╝dzisz krta± automatu
rozgrzeszysz siΩ tuszem
sp│ywaj▒cym na papier
bo krwi ┐▒da
tamta krew
wsi▒kaj▒ca pospiesznie
w ziemiΩ i celuloid
nie pulsuj bezczelnie
spod twarzy przebijaj▒
generalskie pyski
w zakolu aorty dojrzewa
p│≤d dzikiego zwierza
i nie ma win odpuszczenia
wiΩc nie udawaj
┐yjesz bez przebaczenia
teraz i zawsze

PRZEMIENIENIE PA╤SKIE
Alinie i Tadejowi Karabowiczom z Holi
úuny nie zakre╢la│y niewidnego widnokrΩgu
gwiazdy sypa│y siΩ przez palce Aliny
(a my╢my my╢leli ┐e po niebie w d≤│
spalaj▒c siΩ bez ╢ladu i sk│adu)
jab│ka bi│y w ziemiΩ jak w werbel
karpie z wied╝mi±skich staw≤w
rzuca│y siΩ w ostatniej kwadrze
Nad szeptem cmentarza starowierc≤w
Wi│y siΩ wierzby zbita leszczyna lilie
w zamazanym prostok▒cie resztek wa│u
zaczyna│em czuµ brzemienno╢µ chwili
ramiona chyli│y siΩ pokornie jak ga│Ωzie
pojmowa│em powoli s│owa Tadeja
┐e tyle z nas zostaje
a reszta jest strumieniem
wracali╢my we mgle z niedopowiedzianym
dr┐eniem rΩki z mocnym postanowieniem poprawy
krok w krok za plecami wi│y strzygi czarty
kt≤rych Tadej nie chcia│ ods│oniµ g│osem
tylko zamaszy╢cie ┐egna│ siΩ prawos│awnym
znakiem krzy┐a strz▒saj▒c Z│ego z ramion
jakby wiedzia│ ┐e usta nie zagojone uszy
zabite stemplem ┐e wo± juchy kusi
wΩdrowne wilki a ostrze nie przerdzewia│o
miΩdzy ┐ebrami ╢w. Cyryla i Wojciecha
i nie stΩpi go bimber przelany za grzechy
úuny nie zakre╢la│y widnokrΩgu
zosta│y sino┐≤│te lilie
bia│oczerwone bociany
one te┐ odlec▒
na Przemienienie Pa±skie

TAM I TUTAJ. KRWAWIíC PRZEZ CZER╤.
"I know you'll be a star, in somebody else sky, but why, why can't it be
mine..."(Pearl Jam/Eddie Veder "Black")*
Tutaj. Czas p│ynie zgodnie
ze ╢rodkowym biegiem Odry
Tam. Oleista zawiesina niedopowiedze±
i walki na plastikowe no┐e
Tutaj. druty telefoniczne wok≤│ szyi
matowy szczΩk s│uchawki tnie do miΩsa
Tutaj. Jeszcze w jednym kawa│ku
Tam. M≤j fantom krok w krok za Tob▒
krwawi rozsypuje siΩ na znaczki koperty
kartki zape│nione wydrukiem kardiogramu
Tutaj. Wieczorna pustka pΩcznieje pornograficznie
precyzyjnym g│odem. Tam. Szlabany wygiΩte w znaki
zapytania. Czerwone ╢wiat│o na ka┐dym skrzy┐owaniu.
Wszystkie policje ╢wiata strzeg▒ zastanego porz▒dku
jak messalina oddajesz
zwiewny krok tramwajarzom
bezwstydn▒ pulsacjΩ tu┐ obok
na wyci▒gniΩcie rΩki - przechodniom
ka┐dy mo┐e ciΩ mieµ
Tutaj. Odra wzbiera ju┐ drugi raz w roku
cierpliwa do ob│Ωdu ziemia znosi wszystko
we mnie p│ugi znacz▒
coraz g│Ωbsze w▒wozy
dzie± po dniu
woda oddaje pole
pod ca│opalenie
I nie wiem
czy jeszcze
zagramy w zielone
- t│um. "Wiem, ┐e bΩdziesz gwiazd▒, na czyim╢ niebie, ale dlaczego, dlaczego
nie mo┐e ono byµ moim...?"
KAMERTON
|