- No i cholera jasna co! Nic! Nic, wielkie, puste, bezbarwne
nic!
Niklowany pojemnik wylecia│ przez otwarte okno, kopniΩty z
si│▒ i precyzj▒ zawodowego pi│karza.
- Uspok≤j siΩ, X, uspok≤j... Poczekaj jeszcze chwilΩ,
zaraz pewnie siΩ pojawi.
- A g≤wno! G≤wno, g≤wno, g≤wno!
Postaµ w szafirowej pelerynie i przedziwnej masce zaczΩ│a
wyµ ze z│o╢ci, kln▒c na niebiosa, gdy wtem rozleg│ siΩ dzwonek. Obie twarze w jednej
chwili obr≤ci│y siΩ w stronΩ jaskrawoniebieskich, finezyjnych drzwi.
Cisza.
Cztery z piΩciu lampek nad abstrakcyjnym wej╢ciem
za╢wieci│y siΩ na zielono. NapiΩcie wzrasta│o z ka┐d▒ sekund▒. Nagle rozleg│ siΩ
cichy szmer i ┐≤│te drzwi przesunΩ│y siΩ wolno, ukazuj▒c wysok▒, smuk│▒ postaµ
w kontrastuj▒cym z kolorem pokoju, pomara±czowym kombinezonie.
- Pan... X?
- TaktojastreszczajsiΩcholerajasna. - wystrzeli│a potokiem s│≤w, niczym karabin
maszynowy, postaµ w dziwnej masce i szafirowej pelerynie. X.
- No wiΩc... Ekhem... Uehhuehue... - zakaszla│ pomara±czowy jegomo╢µ, wyra╝nie
chc▒c zyskaµ na czasie. - C≤┐... no... generalnie rzecz bior▒c...
- Aaargh! Kurna chata jak ci zaraz przeszczepy powykrΩcam... - przerwa│ mu gwa│townie
X, gestykuluj▒c energicznie i obna┐aj▒c mlecznobia│e, zaci╢niΩte zΩby.
- Nodobrzewtakimraziezprzykro╢ic▒stwierdzam┐enic. - teraz dla odmiany pomara±czowy
b│yskawicznie wysypa│ kr≤tk▒ seri▒, odwr≤ci│ siΩ na piΩcie i znikn▒│ za za
rogiem. »≤│te drzwi zasunΩ│y siΩ z powrotem.
Cisza. Nic.
- To koniec... to koniec, koniec, koniec!
G≤wnog≤wnog≤wno! Jasny szlag!... - zap│aka│ X, chowaj▒c zamaskowan▒ twarz w
d│oniach i siadaj▒c na czerwonej, okr▒g│ej pufie.
- Uspok≤j siΩ, X, uspok≤j... Nie przysta│o p│akaµ dla takich bohater≤w jak ty. X!
Jeste╢ gierojem ca│ej galaktyki!
- Nie ca│ej! - ozwa│ siΩ zap│akany X. - Tylko na po│udniowy-wsch≤d od
NHJSXIEUK-244678! Na NHJSXIEUK-245990 jest ju┐ Y! I on ma ju┐ statek! Nie rozumiesz?
Onmaju┐kurnachatatakiwielkipieprzonystatek! Ajanie! Janie! Janie! Janie!
Jeeehehehezzzuu... Jak dalej bΩdzie nic, to przejmie sektor 3456! A jak przejmie sektor
3456, to potem... potem... Agnes, co jest potem?
- Czekaj... - Agnes wyci▒gnΩ│a pomiΩt▒ karteczkΩ z kieszeni lycrowej kurtki i
zmarszczy│a powa┐nie brwi. - X. Potem jest... O je┐u... Aimeiz! Aimeiz, nasza rodzima
planeta!
- Hyyyy... - wyba│uszy│ oczy przera┐ony X. - Nie...nie±...nie mo┐emy! To
znaczy...onniemo┐e! On-nie-mo-┐e! TobΩdziekoniec! O matko... koniec! Koniec!
Konieckonieckoniec! - powtarza│ przera┐ony X. Wytrzeszcze b│▒dzi│y po k▒tach
jaskrawofioletowego pokoju, coraz ┐ywsze ruchy r▒k zdradza│y pierwsze oznaki paniki. X
by│ w powa┐nych tarapatach. W baaardzo powa┐nych tarapatach...
- X! Mam cholera pomys│! - krzyknΩ│a nagle Agnes. X obdarzy│ j▒ pe│nym napiΩcia
spojrzeniem. - Gdzie jest Interkom!?
- Eee...
- X, cholera maµ, Interkom! - rzuci│a Agnes, rozgl▒daj▒c siΩ pospiesznie wok≤│.
- Ehm... - chrz▒kn▒│ X. - Agnes... to jest, ten... my... jakby ci to powiedzieµ... no
nie mamy tego... Interkomu. - powiedzia│ X, spogl▒daj▒c na ni▒ niepewnie.
- Co? - rzuci│a rozkojarzona.
- Widzisz... to... ten... nie ta bajka.
- Co... aaa... taaak, jasne, przecie┐ wiem, heheheh... Sprawdza│am ciΩ tylko. Puff! -
strzeli│a z palc≤w w stronΩ X, u╢miechaj▒c siΩ g│upio. - Nie da│e╢ siΩ na to
wzi▒µ, stary wygo...
X obrzuci│ j▒ pe│nym niepokoju spojrzeniem.
- Agnes... dobrze siΩ czujesz?
- Tak! Tak, znaczy jak najbardziej!
- Mhm... Ale...
- Patrz! PiΩµ zielonych ╢wiate│! - przerwa│a mu Agnes, broni▒c siΩ przed pytaniem.
W istocie ┐adna z lampek siΩ nie za╢wieci│a.
- Gdzie? Co? O masz... rzeczywi╢cie!
Tym razem to Agnes spojrza│a dziwnie na X.
- Ostatnia szansa. Uff... oby siΩ uda│o... inaczej
konieckonieckoniec!
Agnes rzuci│a okiem na ╢wiate│ka i spostrzeg│a, ┐e
rzeczywi╢cie rozb│ys│y na zielono. Ale mam czuja, pomy╢la│a. »≤│te drzwi ponownie
rozsunΩ│y siΩ cicho, ukazuj▒c tΩ sam▒, smuk│▒ postaµ w pomara±czowym
kombinezonie.
- Ha!
- Co! Cococococo! - dopytywa│ siΩ podniecony X.
- Ha! Hahaaa... Co╢! Mamy co╢!
- Nie... - wykrztusi│ z niedowierzaniem X.
- Tak!
- Ha! Wiedzia│em! Teraz Y nie ma szans! Mam wreszcie moje co╢! Mam sw≤j w│asny statek
kosmiczny! Szybko, kurde... jak go nazwΩ... cholera... X? Nieee, megalomania... Hmm...
my╢lmy╢lmy╢lkurde...
- X. A mo┐e geneza powstania? - zaproponowa│a Agnes.
- Co?! Co to za kretynizm?
- Nie... Geneza powstania - co╢ z nic!
- Co╢ z Nic! Tak! To jest to! W ko±cu to moje nic... tfu, to moje co╢, kt≤re powsta│o
z nic! No przecie┐! Jestem wspania│y!
- Niepowtarzalny, tak... - rzuci│ spokojnie pomara±czowy, przypatruj▒c siΩ dw≤jce
bohater≤w. - Ale najpierw chod╝ pan panie X zobaczyµ Co╢ z Nic.
- Ale┐ tak... yyy... taktak... oczywi╢cie. - X momentalnie przybra│ powa┐ny wyraz
maski i ruszy│ z Agnes za pomara±czow▒ postaci▒.
D│ugi, bia│y korytarz roz╢wietla│o ╢wiat│o dw≤ch
s│o±c, bij▒ce zza rzΩdu ci▒gn▒cych siΩ w niesko±czono╢µ okien. Pomara±czowy
technik, szafirowy X i czarna Agnes kroczyli z powag▒, pierwszy d│ubi▒c dyskretnie w
nosie, drugi z godnosci▒ stawiaj▒c potΩ┐ne kroki, trzecia poprawiaj▒c piersi i
zarzucaj▒c co chwila blond w│osy na plecy. Po trzech minutach i czterdziestu dw≤ch
sekundach czasu galaktycznego strefy p≤│nocno-wschodniej, jak obliczy│ X, doszli do
wielkich, stalowych wr≤t. Technik wklepa│ skomplikowany kod w wysuniΩty w│a╢nie panel
i masywne drzwi ust▒pi│y ciΩ┐ko. Wkroczyli do wielkiego hangaru, pe│nego uwijaj▒cych
siΩ tu i ≤wdzie postaci - technik≤w, mechanik≤w, naukowc≤w... Na samym ╢rodku
majaczy│ potΩ┐ny korpus Co╢ z Nic, o╢wietlony milionami r≤┐nokolorowych
╢wiate│ek, jak bo┐onarodzeniowa choinka w centrum Wen Kroy na Aimeiz - przemknΩ│o
przez my╢l rzecz jasna nikogo innego, jak zachwyconego X. Powoli ca│a tr≤jka zbli┐a│a
siΩ do statku, zaaferowany przybyciem samego X i wspania│ej Agnes t│um ustΩpowa│ im z
drogi, obrzucaj▒c bohater≤w pe│nymi podziwu spojrzeniami. Wreszcie stanΩli przed
szeregiem dziwnych maszyn, zwoj≤w popl▒tanych kabli i setek po│yskuj▒cych ekran≤w. X
od razu rozpozna│ w skomplikowanej maszynerii panel kontrolny, panel sterowniczy i panel
g│≤wny. On sam tylko potrafi│ odr≤┐niµ jeden kabel od drugiego. B│yskawicznie
podszed│ do niebieskiej ko±c≤wki wielgachnego komputera, wklepa│ sobie tylko znany kod
i spojrza│ z pasj▒ na towarzyszkΩ. Wykona│ kombinacjΩ z│o┐onych ruch≤w i gest≤w,
skin▒│ g│ow▒ i mrugn▒│ zamaskowanym okiem. Nikt, pr≤cz Agnes nie potrafi│
odczytaµ tego skomplikowanego przekazu. X by│ z tego dumny. Agnes zreszt▒ te┐.
- No, panie X. - rzek│ pomara±czowy technik, wyci▒gaj▒c
zachΩcaj▒co rΩkΩ w stronΩ ╢luzy Co╢ z Nic. - Czas na pana. Y w ka┐dej chwili mo┐e
przej▒µ sektor 3456 i zaatakowaµ Aimeiz. Nie ma chwili do stracenia. Trzeba dzia│aµ.
X z powag▒ i uznaniem popatrzy│ na±, jeszcze powa┐niej
kiwn▒│ g│ow▒, po czym z godno╢ci▒ i poczuciem obowi▒zku ruszy│ w stronΩ powoli
otwieraj▒cej siΩ ╢luzy. Stan▒│ u wej╢cia do Co╢ z Nic, obr≤ci│ siΩ i spojrza│
na Agnes.
- Nigdy nie by│em dobry w po┐egnaniach...
- Ale...
- Przecie┐ wiesz, ┐e nie mo┐esz ze mn▒ lecieµ. - przerwa│ jej X, unosz▒c d│o±. -
To zbyt niebezpieczna misja. BΩdziesz siΩ ze mn▒ kontaktowaµ z bazy Agnes. Dobra, co
ja m≤wi│em... a, wiΩc... Nigdy nie by│em dobry w po┐egnaniach, tote┐...
- Ale X!...
- Nie m≤w ju┐ nic wiΩcej. RobiΩ to dla was. I dla dobra Aimeiz. I dla...
- X do cholery! Kombinezon!
- A, sorry... tfu, przepraszam. Ju┐ idΩ. - X zszed│ po pochy│ej klapie potΩ┐nej
╢luzy Co╢ z Nic, potykaj▒c siΩ o kawa│ek wystaj▒cego metalu. - Kurde mole pieprzona
klapa kawa│ przeklΩtego metalu... - mamrota│ pod nosem podnosz▒c siΩ na nogi i
otrzepuj▒c z kurzu.
- ProszΩ. Oto on. - Agnes, nie kryj▒c wzruszenia, poda│a mu kombinezon galaktyczny. -
Niech ci s│u┐y dobrze. I niech ciΩ chroni. I...
- Dobraju┐dobra. Pom≤┐ mi to w│o┐yµ...
Przez chwilΩ mocowali siΩ we dw≤jkΩ z opornym odzieniem,
a kiedy ju┐ X w pe│nym rynsztunku st▒pa│ powoli pod g≤rkΩ, po klapie ╢luzy, Agnes
krzyknΩ│a:
- X! Jeste╢ moim bohaterem!
Na to X obr≤ci│ siΩ niezdarnie, kln▒c pod nosem, i
rzek│:
- Nie zawiodΩ ciΩ. PrzeklΩty kombinezon... Agnes, co on
taki ciasny? - wybe│kota│ szarpi▒c siΩ i krΩc▒c.
- To najnowszy model. X, musisz jako╢ wygl▒daµ, przecie┐ nie?
- Te┐ prawda... - mrukn▒│ z uznaniem X, uspokoi│ siΩ, obrzuci│ jeszcze raz
spojrzeniem ca│y zesp≤│, zatrzymuj▒c siΩ d│u┐sz▒ chwilΩ na Agnes, i wkroczy│ do
╢rodka Co╢ z Nic. Agnes podesz│a do panelu sterowania i wyda│a komputerowi polecenie
zamkniΩcia ╢luzy. PotΩ┐na klapa z sykiem zniknΩ│a po chwili w owalnych kszta│tach
statku.
- Uff, gotowe... - powiedzia│a z ulg▒, ocieraj▒c pot z
czo│a. Pomara±czowy technik si│owa│ siΩ z kombinezonem, reszta zespo│u kiwa│a z
niedowierzaniem g│ow▒.
- Ale siΩ zgrza│em w tym g≤wnie... - rzek│ technik zrzucaj▒c z siebie wreszcie gruby
str≤j. - Aniu, to by│ kawa│ cholernie dobrej roboty.
- Taaak... - rzek│a Agnes, odpinaj▒c zamek b│yskawiczny lycrowej kurtki. - Dobra, gdzie
ten drugi... jak mu tam, Y?
- W pokoiku. Czeka na sw≤j statek.
- ªwietnie. - Agnes podesz│a do pomalowanych srebrnym sprayem drzwi statku i zaklei│a
nieprzezroczyst▒ ta╢m▒ czarny napis 'Co╢ z Nic'. Wyci▒gnΩ│a z kieszeni spodni
gruby, czerwony flamaster i starannie zaczΩ│a kre╢liµ now▒ nazwΩ:
Y-Gregator
Tymczasem technik, ju┐ nie pomara±czowy,
wr≤ci│ z powrotem do masywnych drzwi wej╢ciowych, pchn▒│ je i wyci▒gn▒│ z
zewnΩtrznej strony srebrny kalkulator na metalowym wysiΩgniku. Przetar│ go, w│o┐y│
spowrotem i pogwizduj▒c weso│o ruszy│ w stronΩ bia│ego korytarza. Podszed│ do
╢ciany i otworzy│ zamaskowan▒ klapkΩ. Przestawi│ w g≤rΩ jedno z pokrΩte│ i tu┐
za oknami zapali│a siΩ trzecia, potΩ┐na lampa.
- Trzy s│o±ca dla pana Y... - mrukn▒│
weso│o, zamykaj▒c bia│▒ os│onkΩ.
Na ko±cu korytarza ujrza│ innego technika
nios▒cego w rΩkach niebieski kombinezon. Po chwili, ju┐ jako niebieski jegomo╢µ,
sta│ przy zielonych, finezyjnych drzwiach. Wcisn▒│ dwa jaskrawo┐≤│te guziki i
z│apa│ za uchwyt, poci▒gaj▒c powoli w lewo. U╢miechn▒│ siΩ jeszcze przypominaj▒c
sobie X, w kaftanie bezpiecze±stwa - lub kombinezonie galaktycznym, jak kto woli - z
powag▒ i godno╢ci▒ wchodz▒cego do imituj▒cych ╢luzΩ statku kosmicznego drzwi
izolatki, a potem doktor AniΩ w roli wspania│ej Agnes, dyskretnie chowaj▒c▒ do
kieszeni tabliczkΩ ze 'stalowych wr≤t' z napisem:
Instytut Psychiatryczny. Sektor specjalny.
- Cholerne czubki... - mrukn▒│, otworzywszy
drzwi.
Mass
Namys│≤w, 3 wrze╢nia 2000