Pomiędzy dwoma obozami rozciągała się równina na około pięć tysięcy kroków rzymskich, tak że wojsk Pompejusza broniły dwa czynniki, mianowicie od tyłu miasto Munda oraz górzysty teren, który od miasta ciągnął się skłonem i stawał się płaski jak pobliska równina. U podnóża tego skłonu płynął strumień, który sprawiał, że teren był wyjątkowo niedogodny do podejścia ku pompejańczykom. Płynął bowiem w prawo terenem bagnistym i pełnym zapadlin. Przety Cezar, kiedy zobaczył ustawiony szyk bojowy, nie miał wątpliwości, że przeciwnicy wyjdą do walki aż na środek równiny. Ta znajdowała się w polu widzenia wszystkich. Do tego dochodziło to, że ten równinny teren swoją płaskością wabił konnicę, a dzięki słonecznej jasności dnia również pora wydawała się stosowna i wprost wymarzona, niemal jakby przez bogów nieśmiertelnych przeznaczona na stoczenie bitwy. Nasi radowali się, niektórych jednakże ogarniał strach, ponieważ na to miejsce przywiodły ich okoliczności i los ich wszystkich, ale nie było pewne, co najbliższa godzina przyniesie. Tak więc nasi przystąpili do walki, ponieważ przypuszczaliśmy, że przeciwnicy też to uczynią. Ci jednakże nie mieli odwagi odstąpić zbyt daleko od obwarowań miasta, a wprost przeciwnie, ustawili się w pobliżu murów miejskich. Przeto nasi podeszli do przodu. Niekiedy dogodne warunki terenowe wprost zmuszały nieprzyjaciół, ażeby w tak sprzyjających okolicznościach stawali do walki o zwycięstwo; pompejańczycy nie odstępowali jednak od obranej taktyki i ani nie schodzili z wyżej położonych pozycji, ani nie oddalali się od miasta. Podczas gdy nasi wolnym krokiem przybliżali się do strumienia, przeciwnicy nie rezygnowali z zamiaru bronienia się na dogodnym dla nich, a niedogodnym dla nas terenie. Szyk bojowy nieprzyjaciół składał się z trzynastu orłów, które na flankach osłaniała konnica razem z lekkozbrojną piechotą w liczbie sześciu tysięcy; nadto dochodziło do tego prawie jeszcze raz tyle oddziałów posiłkowych. Nasze wojsko składało się z osiemdziesięciu kohort i ośmiu tysięcy jeźdźców. Kiedy przeto nasi zbliżyli się do niedogodnych dla nich pozycji na samym skraju równiny, gotowy do walki nieprzyjaciel znajdował się wyżej, tak że dalsze posuwanie się pod górę było bardzo niebezpieczne. Gdy Cezar zdał sobie z tego sprawę, zaczął zawężać pole działania, aby go później nie obwiniano o lekkomyślność. Gdy rozkazy Cezara doszły do uszu jego ludzi, przyjęli je niechętnie i z goryczą, jako stwarzanie im przeszkód w możności stoczenia bitwy. Wskutek zaistniałej zwłoki przeciwnicy stali się bardziej skorzy do walki; przypuszczali, że to strach przeszkadza wojsku Cezara w rozpoczęciu bitwy. Tak więc pełni buty, mimo że ich podejście bliżej nas kryło w sobie wielkie dla nich niebezpieczeństwo, dali jednak naszym możność stoczenia bitwy na niedogodnym dla siebie terenie. Po naszej stronie żołnierze X legionu zajmowali swoje zwykłe miejsce, mianowicie prawe skrzydło, lewe zaś legiony III i V, a także pozostałe oddziały posiłkowe i konnica. Rozległ się okrzyk bojowy i bitwa się rozpoczęła. Podczas tej bitwy przeciwnicy zajmujący stanowiska bronili się bardzo zaciekle, po obu stronach podnosił się gwałtowny wrzask i ataki następowały pod takim gradem pocisków, że nasi, chociaż górowali męstwem, zaczęli niemal wątpić w zwycięstwo. Gwałtowne starcia i bojowy wrzask z obu stron, którymi to sposobami najbardziej wzbudza się przerażenie u przeciwnika, były - gdyby je porównać - w jednakowym do siebie stosunku. Tak więc, kiedy nasi dotarli do obydwu tych czynników dorównujące im męstwo, całe masy przeciwników przeszywanych mnóstwem wyrzucanych pocisków padały i piętrzyły się stertami. Prawe skrzydło, jak podaliśmy, trzymali żołnierze X legionu. Choć byli nieliczni, to jednak dzięki męstwu ich wyczyny bojowe wywołały ogromne przerażenie u przeciwników, a że zaczęli gwałtownie wypierać nieprzyjaciół z ich pozycji, więc przeciwnicy postanowili dla pomocy przesunąć na prawą stronę jeden z legionów, aby nasi nie zaszli ich z flanki. Zaledwie legion ten ruszył z miejsca, na lewe jego skrzydło natarła jazda Cezara i z tak nadzwyczajną dzielnością walczyła, że nie było warunków na to, aby przeciwnicy mogli w szyku bojowym przybyć z odsieczą. Kiedy więc wrzask mieszał się z jękiem, a do uszu dochodził szczęk mieczy, strach obezwładniał umysły nieobytych z walką. Tutaj, jak powiada Enniusz, "noga napierała na nogę, oręż ocierał się o oręż", i nasi pognali walczących z furią przeciwników z powrotem do miasta, które stało się dla nich ratunkiem. Tak oto w samo święto Liberaliów rozbici i zmuszeni do ucieczki przeciwnicy nie uratowaliby życia, gdyby nie znaleźli schronienia w Mundzie, z której do bitwy wyruszyli. W bitwie tej padło około trzydziestu tysięcy pompejańczyków, jeżeli nie więcej, a wśród nich Labienus i Attiusz Warus, którym to obydwu poległym został sprawiony pogrzeb, polegli również ekwici rzymscy, częścią z Rzymu, a częścią z prowincyj, w liczbie około trzech tysięcy. Nasze straty wyniosły w zabitych około jednego tysiąca ludzi, po części pieszych, po części jezdnych, rannych było około pięciuset. Przyniesiono trzynaście orłów przeciwnika, a także znaki bojowe oraz pęki rózg liktorskich[...] oprócz tego wzięto jeńców; tych Cezar potraktował jak wrogów[...]. Z "Gajusza Juliusza Cezara Wojna Domowa w relacji nieznanych autorów", wyd. Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1992 r., s. 204-208.