Reporter

Cofnij
Strona g│≤wna
Poprzedni artyku│NastΩpny artyku│
 


-= FELIETONY =-
Reporter nr 7 - 1999.07.25 Marek Trenkler, www

Normalnym wstΩp wzbroniony

Wygl▒da na to, ┐e przed nami kolejna forma lustracji. Bo lustrowanie to z dawien dawna taka bardzo polska specjalno╢µ. Przed laty, gdy siΩ dw≤ch pok│≤ci│o, to zaraz jeden wyci▒ga│ drugiemu, ┐e ≤w np. brata siΩ z ku│akami albo ma, co gorsza, krewnych na Zachodzie. Po latach argumentem zastΩpczym by│o, ┐e kto╢ kradnie. Po roku 1989 - ┐e by│ w PZPR albo jakiej╢ jej przybud≤wce. MinΩ│o jeszcze parΩ lat i modnym sposobem na dokopanie adwersarzowi sta│o siΩ przypisanie mu kontakt≤w z SB. A teraz? Teraz, gdy siΩ w Internecie dw≤ch posprzecza, to jeden zagl▒da drugiemu na stronΩ WWW i choµ sp≤r dotyczy│ pogody albo sytuacji politycznej, dyskutant stara siΩ "za│atwiµ" adwersarza przepuszczaj▒c jego stronΩ przez walidator w poszukiwaniu b│Ωd≤w.

Gdy przed laty w umys│ach tytan≤w wsp≤│czesnej informatyki rodzi│ siΩ tzw. graficzny interfejs u┐ytkownika, znany dzi╢ powszechnie choµby w postaci Windows, gdy konstruowano pierwsz▒ mysz, cel by│ prosty: komputer mia│ siΩ staµ dostΩpnym dla ka┐dego, │atwym w obs│udze narzΩdziem. ªrodkiem, a nie celem. Chodzi│o o to, by uwolniµ u┐ytkownika od konieczno╢ci uczenia siΩ jΩzyka maszynowego i by zast▒piµ wymagaj▒cy podawania komend DOS czym╢ │atwym i przyjaznym w obs│udze. By w ko±cu komputer by│ dla cz│owieka, a nie odwrotnie. Idea ta zdaje siΩ jednak mieµ przeciwnik≤w.

Popadamy stopniowo w informatyczny ob│Ωd. Kto uwa┐nie rozejrzy siΩ po Sieci, ten dostrze┐e szybko: nieistotne staje siΩ wykszta│cenie, kultura osobista, uczciwo╢µ ani wszystko to, co jeszcze do niedawna stanowi│o o warto╢ci cz│owieka. Niewa┐ne, ┐e kto╢ robi trzy b│Ωdy ortograficzne w jednym wyrazie i nie odr≤┐nia Miami od majonezu: on jest g≤r▒, bo zna jak▒╢ "tajemn▒ mowΩ" - choµby HTML-a. Albo uwa┐a, ┐e go zna. I ma pe│ne pole do popisu, gdy na przyk│ad znajdzie u kogo╢ na stronie <BLINK></BLINK>. To┐ to, zdaniem niekt≤rych, wiΩksze faux pas ni┐ puszczenie strzelistego b▒ka w wytwornym towarzystwie...

W niekt≤rych grupach dyskusyjnych ton nadaj▒ ludzie sprawiaj▒cy wra┐enie, ┐e utracili ju┐ kontakt z rzeczywisto╢ci▒. Niedawno np. jeden z nich o╢wiadczy│, ┐e je╢li kto╢ nie potrafi pogrzebaµ w kodach ╝r≤d│owych Outlooka i czego╢-tam poprawiµ, to nie powinien w og≤le pos│ugiwaµ siΩ komputerem. Bo, id▒c w ╢lad za tokiem tego rozumowania, ╢wiat bajt≤w jest dla mistrz≤w, a nie dla "lamer≤w". W owym ╢wiecie komputer nie jest narzΩdziem do pracy, nauki i zabawy, lecz celem samym w sobie, a korzystanie z niego jest jak▒╢ dziwaczn▒ gr▒, wy╢cigiem z przeszkodami w postaci coraz bardziej skomplikowanych program≤w, aplikacji, jΩzyk≤w etc. i, oczywi╢cie, nieustann▒ rywalizacj▒ z innymi u┐ytkownikami. Dlatego na zmieszanie z b│otem zas│uguje ka┐dy, kto w tym wy╢cigu donik▒d nie zamierza uczestniczyµ.

Jednym z przejaw≤w tej zadziwiaj▒cej ewolucji my╢lowej jest krytykowanie cudzych stron i serwis≤w WWW: pod byle pretekstem, byle wy╢miaµ i przy│o┐yµ, a wszystko to w konwencji "jak oni ╢mieli takie badziewie pokazaµ ludziom". I zn≤w w zapomnienie idzie elementarna prawda: strona prywatna to strona prywatna i nikomu nic do niej, nawet, gdyby napisano j▒ do g≤ry nogami i od prawej do lewej. Podobnie serwisy firm: to w│a╢ciciel danej firmy ma siΩ martwiµ, czy strona spe│nia swoje zadanie, czy nie. A o tym, czy tak jest, wie on, w│a╢ciciel lub szef, a nie domoros│y fachowiec z Usenetu, kt≤ry nie powinien bez pytania zabieraµ g│osu - chyba, ┐e zauwa┐y │amanie prawa.

Tu dotykamy osobnego problemu: │amanie jednego z naj╢wiΩtszych praw, czyli prawa w│asno╢ci, ma│o kogo dzisiaj razi. Je╢li ju┐ kto╢ pastwi siΩ np. nad stron▒ pe│n▒ zdjΩµ roznegli┐owanych modelek, to walczy z jej form▒, zupe│nie nie dostrzegaj▒c faktu, ┐e ca│a tre╢µ, czyli zdjΩcia, zosta│a po prostu skopiowana sk▒din▒d, a m≤wi▒c wprost: ukradziona w│a╢cicielom stosownych praw. ªwiΩtym oburzeniem ludzie pa│aj▒ dopiero wtedy, gdy kto╢ skopiuje ich w│asne "dzie│o". Do╢µ komicznym przyk│adem takiego wynaturzenia mo┐e byµ pewna, reklamowana niedawno w Usenecie, polska strona erotyczna: jej tw≤rca by│ uprzejmy opatrzyµ zdjΩcia ╢wiatowych gwiazd i gwiazdeczek w│asnym "copyrightem", choµ ju┐ z daleka widaµ, ┐e oczywi╢cie ┐adnego z nich ani nie wykona│, ani nie kupi│. Czyli: wara ci od tego, co ja sam ukrad│em...

PrzeciΩtny u┐ytkownik komputera i Internetu nie ma dzi╢ │atwego ┐ycia. Ci▒gle go kto╢ atakuje - jak nie "fachowcy", to sieciowi erotomani. Pal licho, ┐e niejedn▒ domenΩ *.com nale┐a│oby przemianowaµ na *.cum, ┐eby wszystko by│o jasne. Ale spr≤buj siΩ, Czytelniku, zalogowaµ na kt≤ry╢ z serwer≤w NetMeeting. Teoretycznie mog│yby one s│u┐yµ wspania│ej zabawie, skoro technika umo┐liwia rozmowy przez mikrofon i podgl▒d przez webkamerΩ. Mo┐na by poznawaµ ludzi z ca│ego ╢wiata, zaprzyja╝niaµ siΩ, znakomicie bawiµ, a mo┐e nawet robiµ interesy - ale nic z tego. Katalog sk│ada siΩ przewa┐nie z postaci, deklaruj▒cych "girls only", "dirty talk", "show me all", "bi", "gay" etc. Zwyk│y u┐ytkownik, je╢li nie przedstawi siΩ jako piersiasta blondynka albo pa│aj▒cy ┐▒dz▒ gej - nie ma tam praktycznie z kim rozmawiaµ. Up│yn▒ godziny, zanim kto╢ go wywo│a lub przyjmie jego wywo│anie, a nawet wtedy w okienku webcam mo┐e siΩ nieoczekiwanie ukazaµ t│usty, spocony go╢µ, podsuwaj▒cy pod obiektyw to, co z regu│y trzyma w rozporku.

Nawet poprzez skrzynkΩ e-mail potrafi▒ dzi╢ cz│owieka atakowaµ grupy, kt≤re uzna│y, ┐e Internet to takie wirtualne Sankt Pauli czy inny pigalak. Niedawno w ci▒gu zaledwie trzech dni otrzyma│em dwie nieoczekiwane przesy│ki: pierwszy spamer zapyta│ mnie uprzejmie, czy chcia│bym kupiµ CD- ROM "ze zdjΩciami pan≤w", drugi poleca│ mi "stronΩ z has│ami do gejowskich serwis≤w XXX". ªmiem w▒tpiµ, czy kt≤ry╢ z tych spamer≤w odwa┐y│by siΩ podej╢µ do nieznajomego na ulicy z podobn▒ propozycj▒, bo bardzo mo┐liwe, ┐e w chwilΩ p≤╝niej pilnie potrzebowa│by dentysty. W Internecie to co innego - ka┐dy mo┐e ka┐dego zapytaµ, czy przypadkiem nie jest pederast▒ albo, dajmy na to, mi│o╢nikiem "chwileczki dla owieczki". Tym bardziej, ┐e w│a╢nie - albo: przede wszystkim - w Internecie spodziewa siΩ takich ludzi spotkaµ.

Mo┐e tymczasem mieµ pecha i spotkaµ przedstawicieli innej, stosunkowo licznej grupy ludzi, dla kt≤rych Sieµ jest przede wszystkim wy╢mienit▒ okazj▒ do roz│adowania frustracji i agresji. Ludzi, rekompensuj▒cych sobie w│asne nieudane, realne ┐ycie sianiem nienawi╢ci w ┐yciu wirtualnym. To oni w│a╢nie propaguj▒ gdzieniegdzie w Usenecie antysemityzm i nacjonalizm, to oni z uporem godnym lepszej sprawy wpisuj▒ siΩ innym do ksi▒┐ek go╢ci, szpikuj▒c je obelgami, to oni r≤wnie┐ przybieraj▒ postaµ pajaca-szydercy, kr▒┐▒cego po Sieci, by wy╢miewaµ wszystko i ka┐dego. I tak, jak bezradny bywa cz│owiek nara┐ony na chuliga±skie, chamskie wybryki niemal w ka┐dym miejscu publicznym, tak i w Internecie zalew chamstwa przerasta czasem naj╢mielsze oczekiwania i potrafi skutecznie zniechΩciµ do korzystania z tego wspania│ego wynalazku.

Jest wiΩc ten nasz Internet czasem jak sympozjum naukowe ("tylko dla..."), czasami jak festiwal muzyki wsp≤│czesnej (wszyscy udaj▒, ┐e wszystko rozumiej▒, choµ nikt nic nie rozumie), czasami jak ciemna uliczka, pe│na panienek z p≤│╢wiatka i podejrzanych typ≤w. A po╢r≤d tego wszystkiego b│▒ka siΩ zwyk│y cz│owiek, kt≤ry wci▒┐ naiwnie wierzy, ┐e i dla niego jest tam do╢µ miejsca. Je╢li go, Czytelniku, przypadkiem spotkasz - nie bij. On te┐ ma prawo do tych paru megabajt≤w.

[spis tre╢ci][do g≤ry]