Jan Borysewicz: Nie potrafię powiedzieć dlaczego zająłem się muzyką, to przyszło samo... Może dlatego, że mój ojciec grał kiedyś na perkusji? Zresztą moim pierwszym instrumentem była właśnie perkusja a nie gitara. Na bębnach zacząłem grać w wieku czternastu lat. Pojechałem do Chodzieży na Warsztaty Muzyczne, gdzie uczący wtedy Janusz Stefański powiedział, że jako perkusista wyróżniam się wyróżniam się w grupie pozostałych słuchaczy. Z czasem zaczęła mnie pociągać gitara, zaczęły docierać do mnie dźwięki tego właśnie instrumentu. Postanowiłem spróbować. Mój brat grał trochę na gitarze i nauczył mnie grać "Dom wschodzącego słońca". Dalej wszystko potoczyło się już bardzo szybko.
JB. Nie. Uczyłem się w pewnej szkółce, ale powstała taka sytuacja, że inni uczniowie woleli przychodzić uczyć się ode mnie niż wykładających tam nauczycieli. Szybko porzuciłem tę szkołę. Jestem więc samoukiem. Pamiętam jednego nauczyciela z tej szkoły, który rzucał mokrą gąbką w uczniów, którzy nie potrafili skupić się na lekcji. Kiedyś graliśmy koncert w Hali Ludowej we Wrocławiu, zespół Lady Pank był już wtedy popularny. Ten właśnie nauczyciel przyszedł właśnie do mnie po koncercie z gratulacjami. Dodam że we mnie trzeba było często rzucać gąbką... Było mi bardzo miło że docenił moją pracę.
JB.To że jestem samoukiem oznacza tylko tyle, że nie ukończyłem żadnej szkoły muzycznej. Było jednak wielu muzyków, od których starałem się jak najwięcej nauczyć. Bardzo pomógł mi Jerzy Kaczmarek - pianista i mój przyjaciel z Wrocławia. Chociaż sam nie był gitarzystą wiele mnie nauczył. On pomógł mi ustawić prawidłowo rękę na gryfie. Grałem wtedy paznokciem, nie używałem kostki. Kostką zacząłem grać dopiero w Budce Suflera. Wiele nauczyłem się słuchając muzyki. Nie każdy potrafi słuchać, a jest to bardzo ważne. Cokolwiek chciałbyś robić zawsze jest ktoś lepszy od ciebie, dlatego trzeba słuchać lepszych. Nie ważne, czy jesteś już dobrym muzykiem, słuchać trzeba zawsze.
JB: Słuchałem dziwnych rzeczy. Nie słuchałem The Beatles itp. Słuchałem na przykład Coltranea, Hedrixa, Davisa i zespołu Toto - nie wiedząc nawet jak się ten zespół nazywa. Do dzisiaj pozostało mi zainteresowanie taka muzyką. Oczywiście słucham też Led Zeppelin i Deep Purple. Chociaż ten ostatni zespół jest doskonały, to nie mam w domu jego nagrania, natomiast Led Zeppelin słychać u mnie bardzo często. Jest to z pewnością zespół ponadczasowy. Tak samo jest z muzykami wymienionym wcześniej. Ich muzyka nigdy się nie zestarzała. Mam wrażenie że cały czas przebywają gdzieś tu wokół nas w powietrzu... Dużo słuchałem muzyki soulowej i bluesowej, B.B.Kinga, wcześniejsze nagrania Claptona. Raczej nie sięgam do jego twórczości po zespole Crean. Oczywiście Layla jest utworem ponad czasowym. Od dziesięciu lat prowadzona jest lista najpopularniejszych utworów rock-n-rolla. Od samego początku tej listy pierwsze miejsce zajmuje Layla na zmianę ze "Schodami do nieba".
JB.Jest to faktycznie inna muzyka. Zawsze jednak coś zostaje tamta rzeczy. Dzisiaj jest Prince, Metallica, Kings X, Rage Against The Machine... Wiadomo, że te zespoły czerpią z tamtych dawnych kapel. Muzyka nie bierze się nie wiadomo skąd. To wszystko opiera się na korzeniach, na tym co już kiedyś zostało zrobione. Czasami można wskazać bardzo dokładnie źródło, z którego jakaś dzisiejsza grupa czerpie. Nowe zespoły zawsze mają jakieś wzory, do których mniej lub bardziej nawiązują. Tak samo było z Lady Pank. Początkowo byłem pod silnym wpływem zespołu The Police. Okazało się, że nie był to silny wpływ Stinga ale całego zespołu, to oni dawali taką energię. Dzisiaj Stinga nie słucham w ogóle. Brakuje mi w nim pulsu, który był w The Police. Policjanci zrobili niezłą rewolucję w muzyce. Copeland powiedział, że przesłuchali mnóstwo płyt z muzyką najróżniejszych gatunków i w ten sposób dowiedzieli się, jak nie należy grać. Nie można tej historii traktować zbyt poważnie, ma jednak w sobie dużo prawdy.
JB.Pierwszy koncert zagrałem z zespołem Nurt z Wrocławia. Grał tam wtedy świetny gitarzysta Alek Mrożek. Muzycy z tego zespołu przyjechali do mnie żebym zagrał zastępstwo za ich gitarzystę. Miałem wtedy szesnaście lat. Pamiętam, że bez żadnej próby zagrałem ten koncert. Do dzisiaj to pamiętam, było to dla mnie wielkie przeżycie. Później grałem w zespole Super Pakt z Wrocławia. Grał tam między innymi Jacek Krzaklewski - świetny gitarzysta, który teraz gra w zespole Perfekt. Później wyjechałem do Niemiec i grałem w zespole polsko-niemieckim Katia and Roman. Roman grał wcześniej w zespole Romuald i Roman. Grałem tam przez osiem miesięcy, zresztą nie miałem jeszcze dowodu osobistego i posługiwałem się dowodem tymczasowym. Zarabiałem wtedy olbrzymie pieniądze. Inżynier zarabiał czterysta marek wschodnich a mi płacono cztery tysiące miesięcznie. Miałem wynajęty dobry dom, stały skrzynki szampanów... Tam kupiłem swoją pierwszą gitarę - Gibson SG. Nie używałem wtedy kostki, a uzyskiwałem na niej brzmienie Stratocaster'a grając paznokciem blisko mostka. W przerwie między koncertami przyjechałem do Polskii zobaczyłem zespół Apokalipsa ze Śląska, no i do Niemiec już nie wróciłem. Zrezygnowałem z tego bogactwa, żeby grać w Apokalipsie. Przez dwa lata mieszkałem w piwnicy w Chorzowie, bardzo ciężko wtedy pracowałem... Wiele się tam nauczyłem, w zespole grali świetni muzycy. Na basie doskonale grał Krystian Wilczek... Jeśli chodzi o typowo rockowych basistów, to dzisiaj mogę wymienić Tytusa z Acid Drinkers. Bardzo mi odpowiada jego styl. Mieliśmy okazję współpracować ze sobą ostatnio przy mojej płycie Jan Borysewicz zaprasza. Będzie można usłyszeć na niej właśnie Acid Drinkers, Perfect, T. Love, Big Cyc, Kukiza, Gawlińskiego, Nalepę, Urszulę i Lady Pank. Jedną piosenke śpiewają razem Panasewicz z Gawlińskim. Tu właśnie na basie gra Tytus, na bębnach Kuba Jabłoński - pracujący w Lady Pank i z Janem Bo, a na gitarach Sygitowicz, Kozakiewicz i ja. Powstał bardzo fajny kawałek.
JB.Tak, współpracowałem z tym zespołem przez pięć lat. Pracując z Budką mieszkałem właściwie w studiu. Rzadko wracałem do hotelu, czy do Romka Lipko, u którego mieszkałem.
JB.Tak było. Doszło do takiego momentu, że wróciliśmy ze Stanów stanąłem na lotnisku z bagażami, koledzy z zespołu rozjechali się do domów a ja nie miałem dokąd pójść. Moja narzeczona spóźniła się. Wynająłem dwie taksówki, wynająłem w hotelu Forum dwa pokoje i przez dwa tygodnie z nich nie wychodziłem... W końcu dotarło coś do mnie i powiedziałem sobie: Janek! Ty musisz mieć mieszkanie. Teraz już mam. Wróćmy do Budki Suflera. Mieszkałem w studiu i było to dla mnie bardzo dobre, wiele nauczyłem się. Chłopaki z zespołu jechali do domu a ja nagrywałem na różnych śladach gitary, kiedy wracali mogli wybrać wersję, która im najbardziej odpowiadała. Po Budce przyszło Lady Pank i tak trwa do dzisiaj.
JB.Nie. To raczej wynika z mojej natury. Mam szalone pomysły, nie potrafię siedzieć w miejscu. Uwielbia dużo pracować. W ciągu ostatniego roku nagrałem cztery płyty, zrobiłem muzykę do trzech spektakli telewizyjnych... Wszystko robię sam, sam organizuję. Nie mam menadżera, wszystkim ja się zajmuję. Nie mam chwili oddechu. Powiedziałem sobie, że jak skończę te projekty, to robię przerwę na dwa miesiące. Tymczasem wziąłem się od razu za następne zajęcia. Jan Bo wynika po części z tego, że muszę ciągle coś robić a częściowo z tego, że zawsze chciałem pracować w trio. Pierwsze utwory Lady Pank powstały na trio. Jeszcze nie było tekstów, a my już graliśmy koncerty. Ja śpiewałem po norwesku... Tylko trzech muzyków wchodzi do studia, nie ma w tym żadnej lipy, to ma skrzydła. Wierz mi że jest to bardzo trudna rzecz. Zupełnie inne są takie koncerty. Pamiętam, że jestem przyzwyczajony do licznej publiczności na koncercie. Nie uważam że to coś złego...
JB.Tak, jak Lady Pank jest nastawione na duże koncerty, w dużych obiektach, tak Jan Bo koncertuje raczej w małych salach, wręcz kameralnych. Czuję się świetnie grając z Janem Bo dla dwustu osób. Mogę im oddać całą swoją energię. Gramy bardzo mało koncertów. Wymagają zupełnie innego nastawienia. Koncerty Jana Bo są niesamowite. Kuba Jabłoński jest niesamowitym perkusistą. Stale się rozwija, jestem dumny, że mam takiego perkusistę. O Wojtku Pilichowskim - naszym basiście nie ma nawet co mówić. Mam nadzieję, że jeszcze nie jedną płytę ze sobą nagramy. Bardzo często spotykamy się w różnych innych układach.
JB.Nie należę do żadnej firmy. Jeszcze na razie nie wieżę w te układy, nie jestem do nich przekonany. Myślę że to dobrze że pojawiły się zachodnie korporacje, ale sądzę że powinny być również polskie firmy. Sam wydaje w firmie Starling i jestem z tej współpracy zadowolony. Spełnia nasze oczekiwania a przy tym pozostajemy wolni. Co to oznacza? Nie chciałbym, żeby ktoś kupił mi gitarę i powiedział, że w każdej chwili mam być do dyspozycji. Nie chciałbym, chciałbym, żeby ktoś mówił mi, kiedy i do kogo mam się uśmiechać, jak mam się ubrać itd. Rock and roll musi być prawdziwy! Zespół, który wydał bardzo dobrą płytę, wydaje następną, przebiera się w jakieś dziwne ciuchy... Nie rozumiem tego i sądzę że ludzie tez to zauważają. Publiczność traci zaufanie jeśli widzi, że zespołem ktoś manipuluje. Nie chodzi mi tu o konkretny zespół, ale sądzę, że ktoś popełnił błąd, być może firma dla której grupa pracuje. Od takich sytuacji chciałbym się uchronić. Co prawda prowadzimy rozmowy z firmą, której nazwy nie chciałbym jeszcze wymienić, ale następną płytę wydamy dopiero w roku 1998 mamy więc dużo czasu na wszelkie rozmowy i ustalenia. Najważniejsze jest dla mnie aby zespół nie stracił wolności. Myślę że zespoły, które wchodzą w taki układ nie zauważają momentu, w którym ją tracą.
JB.Owszem, ale takie układy mają krótkie nogi. Muszą w którymś momencie paść. Nie wieżę, że po zebraniu paru chłopaków według kryteriów, które wymieniłeś i po wystrojeniu ich odpowiednio można wiele osiągnąć. Takie rzeczy robi się z premedytacją. W ten sposób powstaje większość grup skierowanych dla młodych dziewcząt. Nie chcę tego negować, skoro tym wszystkim nastolatkom to się podoba, to trzeba to robić. Nie szokują mnie takie produkcje. Uważam, że sam był bym w stanie produkować takie utwory. Nie wezmę się jednak za takie rzeczy nigdy, gdyż moje wartości, którym chcę być wierny, na to mi nie pozwalają. Niedawno zrobiliśmy płytę Lady Pank w transie. Są to transowo-dance'owe przeróbki naszych utworów. Nie ma to jednak nic wspólnego z tanią dyskoteką. Płyta powstała tylko z jednego powodu. Chciałem zobaczyć, jak nasze największe przeboje sprawdzą się w tym nowoczesnym brzmieniu, we współcześnie obowiązującym trendzie. Po pierwsze okazało się, że te piosenki nie zestarzały się w ogóle. Pracowaliśmy nad tym materiałem około pół roku w trzech studiach. Dużo mi to dało. Nie interesuje mnie, co ktoś o mnie myśli. Najważniejsze jest dla mnie, że potrafię się ze sobą sam rozliczyć. Nie potrafię zrobić czegoś złego, bo od razu w środku coś mnie wali. Jestem szczęśliwym człowiekiem i myślę, że mam bardzo przyjemne życie.
JB.Kiedyś pracowałem z Budką Suflera, na miesięczną trasę do Rosji wynajął mnie Tadeusz Nalepa. To też niesamowita historia... Sądzę że mam jakieś wielkie szczęście w życiu. Pamiętam jak ojciec odciągał mnie od telewizora, żebym nie oglądał teledysku zespołu Breakout. Powiedziałem sobie wtedy, że zagram z Nalepą. No i proszę stało się. W Rosji sprzedałem Gibson'a. Połowę pieniędzy od razu ktoś mi ukradł a za resztę kupiłem Stratocaster'a od Darka Kozakiewicza. To była ta sama gitara, którą możesz pamiętać w wersji naturalnej, później miałem flagę japońską i ostatecznie pomalowałem ją na czarno. Niczego więcej w niej nie przerabiałem. Potem wyjechałem do Stanów, gdzie mój przyjaciel mieszkający tam od kilku lat poprosił mnie, żebym mu ją dał. Ostatecznie zamieniliśmy się gitarami. On wziął moją a ja jego, też Stratocaster'a. W tej chwili gram również na gitarze Fender Stratocoster, którą dostałem dwa lata temu od mojej żony na urodziny. Zmieniłem w niej tylko przetwornik na humbucking Seymour Duncan model Jeff Beck. Brzmi bardzo dobrze. Podłączam ją do dwóch połączonych wzmacniaczy Marshall, wah-wah i multiefektu Intellifex. Urządzenie to ma ponad sto pięćdziesiąt barw, z których wykorzystuję tylko pięć. Nie potrzebuję więcej. Poza tym wariuję jeśli muszę podłączyć jakiś przewód, ustawić barwę przy pomocy jakiś przycisków, zmienić parametry... Wszystko muszę mieć jak najprostsze. Po prostu nie jestem inżynierem tylko muzykiem. Są oczywiście muzycy-inżynierowie. Taką osobą jest Grzegorz Skawiński. Przy naszych spotkaniach pokazuje mi najróżniejsze bajery, które ja później kupuję i zostawiam w domu nigdy więcej nie sięgając po nie. Multifektu używam głównie po to, żeby sygnał rozbić na dwa kanały dla uzyskania odpowiedniego echa - ping-pong. Wykorzystuję też chours. Tego efektu używam od zawsze. Ludzie lubią słuchać tego samego brzmienia, które jest w nagraniu studyjnym. Mam tez gitarę Jackson Special. Jest to bardzo dobry model. Używam go czasami w studiu. Gitara ma piękne barwy czyste, nadaję się również do grania z bardzo ostrym przesterowaniem. Trzeci instrument to Fender Telecaster - również model z górnej półki. Miałem akustyczną gitarę Yamaha, ale dałem ją w prezencie Ryszardowi Sygitowiczowi.
JB.Myślę, że jest to wyjątkowy instrument. A może po prostu dlatego że Hendrix grał na takiej gitarze... Bardzo odpowiada mi to brzmienie. Mój pierwszy instrument był zrobiony specjalnie dla mnie. Była to oczywiście kopia Stratocaster'a. Do dzisiaj pamiętam jej zapach, kiedy wyciągałem ją w worka, w którym ją przywiozłem. Chyba przez tydzień z nią spałem. Kiedyś ze Stanów przywiozłem białego Gibson'a ze złotymi kluczami, sprzedałem go jednak. Te dwa typu gitar wymagaja zupełnie innego ustawienia ręki. Najważniejsza jest jednak barwa, kocham dźwięk Stratocaster'a, jego kształt, wszystko.
JB.Tak. Prawie zawsze jednak cały pomysł powstaje najpierw w głowie. Podobnie jest z ćwiczeniem. Kiedyś ćwiczyłem po osiem i dziesięć godzin dziennie, dzisiaj czasami przez miesiąc nie biorę instrumentu do ręki. Ćwiczę jednak w myślach.
JB.Nie. Nie lubię takich urządzeń. Poza tym boję się, że mogło by mnie to za bardzo wciągnąć, co zauważyłem po niektórych swoich znajomych.
JB.Po pierwsze to nie mam pojęcia, co trzeba dzisiaj grać, żeby się sprzedać. Po drugie to nie lubię sytuacji, w której ktoś mówi: Dzisiaj zrobimy przebój! Tego nie wie się nigdy. Sądzę że to wszystko jest przypadkiem. Nasz pierwszy album był robiony z wielkimi emocjami i do dzisiaj nie zrobiliśmy lepszej płyty w sensie przebojowości. Ta pierwsza płyta do dzisiaj jest najważniejszą częścią naszego repertuaru. Podobnie jest z wieloma innymi zespołami.
|