Wszelkie podobie±stwa do rzeczywistych postaci jest przypadkowe. Nie chcia│ bym, aby jaka╢ Ania pomy╢la│a sobie, ┐e piszΩ w│a╢nie o niej. Wybra│em to imiΩ, poniewa┐ nawet mi siΩ podoba i moim zdaniem pasuje do osobowo╢ci tej Ani.
By│a wiosna. S│o±ce jeszcze leniwie, ale ju┐ coraz czΩ╢ciej wychodzi│o spoza chmur. Trawa nabiera│a zielonego koloru, drzewa pokrywa│y siΩ kwiatami i czΩsto mo┐na by│o us│yszeµ ╢piew s│owika. W jednym z takich ma│ych, zwyk│ych, jednorodzinnych dom≤w Ania znowu mia│a awanturΩ ze starymi. Siedz▒c przy zwyk│ym, drewnianym stole przykrytym nieco ju┐ wytart▒, bia│o-zielon▒ cerat▒, ze spuszczon▒ g│ow▒ s│ucha│a kazania ojca, kt≤ry w│a╢nie wr≤ci│ z wywiad≤wki.
- Koniec roku siΩ zbli┐a, a twoje oceny nie s▒ takie, jak bym chcia│! Z polskiego, na ╢wiadectwie, chcΩ widzieµ conajmiej czw≤rkΩ, z matematyki chyba staµ ciΩ na tr≤jkΩ, z fizyki masz mieµà
Ania tylko przytakiwa│a, a gdy sko±czy│, wsta│a od sto│u i posz│a do swojego pokoju. Zgrzyt klucza w zamku oznajmi│ ca│emu domowi, ┐e chce byµ sama. Nareszcie mog│a odetchn▒µ z ulg▒. W│▒czy│a magnetofon na full i upad│a na │≤┐ko. Tak rozmy╢laj▒c nad wszystkim s│ysza│a przyt│umione odg│osy walenia rodzic≤w w drzwi, ale ignorowa│a to. Przecie┐ by│a w swoim pokoju, w swojej arkadii, gdzie ma czuµ siΩ bezpiecznie i szczΩ╢liwie. Pok≤j Ani wygl▒da│ dosyµ normalnie. Gdyby ods│oniµ niebieskie zas│ony blokuj▒ce dostΩp ╢wiat│u mo┐na by zobaczyµ zielony ogr≤dek z tulipanami, og≤rkami, drzewami czere╢ni i winogronem pn▒cym siΩ po ╢cianie. Ale zas│ony by│y zas│oniΩte i ca│y pok≤j pogr▒┐ony by│ w mroku. ú≤┐ko sta│o w rogu, obok niewielkiej szafki z ksi▒┐kami. NastΩpnie by│o biurko i ma│a palma, trochΩ usychaj▒ca, ale ci▒gle pokazuj▒ca dumnie swoje zielone, chude li╢cie. Po drugiej stronie sta│y jakie╢ p≤│ki, a tam gdzie ╢ciana by│a pusta wisia│y, do╢µ nieregularnie poprzyklejane, plakaty. Nagle muzyka przesta│a graµ. To ojciec znowu wy│▒czy│ korki. Ania le┐a│a z poduszk▒ na g│owie s│uchaj▒c, a w│a╢ciwie nie s│uchaj▒c krzyk≤w dochodz▒cych zza ╢ciany. Wreszcie wsta│a.
By│o ciep│o, nawet gor▒co, wiΩc Ania zdjΩ│a buty, skarpety, ciemne jeansy, bluzΩ i przebra│a siΩ w lekk▒ zielon▒ sukienkΩ. WyjΩ│a kasetΩ z radia i w│o┐y│a j▒ do walkmana. W│o┐y│a s│uchawki do uszu, a walkmana do plecaka i tak stanΩ│a na ╢rodku pokoju.
Otworzy│a okno. Jej d│ugie jasne w│osy rozwiane wiatrem unosi│y siΩ i delikatnie opada│y. W niebieskich oczach widaµ by│o dziko╢µ i szczΩ╢cie. Zesz│a po winogronie na d≤│, a przecie┐ zawsze by│a tak▒ grzeczn▒ dziewczynk▒à
Sz│a wprost przed siebie. Na razie jeszcze by│a w szoku, nadmiar adrenaliny ze krwi dawa│ o sobie znaµ szybszym biciem serca, ale jej siΩ to podoba│o. Gdy przesz│a kawa│ek skrΩci│a w w▒sk▒ uliczkΩ, teraz ju┐ wiedzia│a gdzie i╢µ. Po drodze mija│a jakie╢ domki, wille, przy kt≤rych sta│y drogie auta. Jaki╢ facet wysiadaj▒c z samochodu przez chwilΩ zatrzyma│ swoje spojrzenie na Ani, ale gdy spotka│ siΩ z jej pewnym siebie wzrokiem spu╢ci│ oczy i zabra│ swoj▒ walizkΩ do domu.
Przed sob▒ zauwa┐y│a rz▒d drzewek posadzonych wzd│u┐ do╢µ wysokiego p│otu. Id▒c dalej widzia│a znane ju┐ budowle gara┐y, trawniki, kort tenisowy, ogromny basen. Zawsze przechodz▒c tΩdy czu│a uk│ucie w sercu i ma│e pragnienie ┐ycia tak jak oni. Przechodz▒c wzd│u┐ p│otu widzia│a dach zameczku, kt≤ry sta│ bardziej w g│Ωbi tej ogromnej posiad│o╢ci. Kiedy╢ s│ysza│a, ┐e podobno w ╢rodku jest pe│no r≤┐nych rze╝b i obraz≤w. Go╢ciu, kt≤ry tu mieszka podobno odziedziczy│ ca│▒ posiad│o╢µ, podobnie jak fabryki papieros≤w, po swoim dziadku.
Id▒c jeszcze dalej wzd│u┐ ogrodzenia mija│a budki stra┐nik≤w i winnice. W oddali zauwa┐y│a znajomy kikut ogromnego dΩbu, dalej rozpo╢ciera│ siΩ ogromny sad. Teraz, gdy drzewa kwit│y bramy by│y otwarte i mo┐na by│o sobie pospacerowaµ w╢r≤d kwiat≤w i brzΩcz▒cych, pracowitych pszcz≤│. Ani od razu polepszy│ siΩ humor, przy bramie w│o┐y│a s│uchawki do plecaka, zdjΩ│a buty - lekkie tenis≤wki i posz│a dalej wolnym krokiem.
W sadzie by│o cicho, ciep│o, a kwitn▒ce drzewa i mlecze pachnia│y. By│o piΩknie i trochΩ czarodziejsko. Ania sz│a przed siebie trawiast▒ ╢cie┐k▒ dooko│a niej ros│y drzewa, a ona podziwia│a je, ich zapach sprawia│, ┐e zapomnia│a o wszystkim. S│o±ce wci▒┐ piΩknie ╢wieci│o na niebie, na kt≤rym r≤wnie┐ pojawia│y siΩ ma│e chmurki k│Ωbiaste. Niekt≤re by│y wiΩksze i przypomina│y Ani r≤┐ne przedmioty, miejsca. Gdy tak sz│a wpatruj▒c siΩ w chmurki z bocznej ╢cie┐ki wyszed│ ch│opak. By│ do╢µ wysoki, mia│ czarne, do╢µ d│ugie w│osy, uczesane kiedy╢ │adnie na boki teraz rozczochrane i potargane przez wiatr, piwne oczy za szkie│kami kontaktowymi wygl▒da│y spod opadaj▒cej grzywki.
Na pocz▒tku Ania nie zauwa┐y│a go i dopiero po chwili, gdy spostrzeg│a jego obecno╢µ trochΩ siΩ zmiesza│a, nogi zaczΩ│y jej siΩ pl▒taµ, ale dalej szli obok siebie w milczeniu. Wreszcie Ania przerwa│a d│ug▒ chwilΩ ciszy.
- Cze╢µ, czy ju┐ kiedy╢ siΩ spotkali╢my?
- My╢lΩ, ┐e nie. - odpowiedzia│ po chwili namys│u.
- WiΩc ja nazywam siΩ Ania, a ty?
- Ja jestem Rafa│.
- Gdzie mieszkasz?
- Tam, niedaleko. Musia│a╢ przechodziµ ko│o mojego domu. To ostatni przed sadem.
- M≤wisz o tym zameczku?
- Tak, dok│adnie o tym.
- To ty tam mieszkasz? Zdaje mi siΩ, ┐e kiedy╢ widzia│am ciΩ wysiadaj▒cego z czarnego mercedesa przed szko│▒, czy to by│e╢ ty?
- Pewnie tak, zawsze przywo┐▒ mnie mercem do szko│y. A gdzie ty mieszkasz ?
- Kwiaciana 22, to jeden z tych ma│ych domk≤w na osiedluà
- Wiem, by│em tam kiedy╢. Tak w│a╢ciwie to gdzie idziesz?
- Tak sobie │a┐Ω, spacerujΩà czy ty naprawdΩ tam mieszkasz?
- Tak, naprawdΩ, ale proszΩ CiΩ, nie rozmawiajmy ju┐ o tym.
- IdΩ do takiego mojego tajemnego miejsca. PrzychodzΩ tam, gdy chcΩ odpocz▒µ od tego mΩcz▒cego ╢wiata. P≤jdziesz ze mn▒?
- Je╢li chcesz mnie tam zabraµ, ja mam du┐o czasu.
I tak szli razem po╢r≤d drzew i gadali o szkole, pogodzie, kwiatach, samolotach, muzyce, komputerach, drzewach itp. Zatrzymali siΩ, aby poszukaµ czterolistnej koniczynki, podziwiali niebo, widzieli zaj▒ca, kt≤ry przebieg│ miΩdzy drzewami. Coraz bardziej przypadali sobie do gustu.
Gdy sko±czy│ siΩ sad, przeszli przez p│ot i ich oczom ukaza│ siΩ piΩkny widok dzikiej przyrody. Widzieli pag≤rki poro╢niΩte traw▒, krzakami i drzewami, w oddali czerni│ siΩ las a wszΩdzie pe│no by│o poprzewracanych przez silne wiatry konar≤w drzew i w r≤┐nych miejscach ros│y kwiatki. Dalej szli krΩt▒, w▒sk▒, wydeptan▒ w trawie ╢cie┐k▒. Ania prowadzi│a. Nagle zatrzymali siΩ.
- Obiecaj mi, ┐e nikomu nie powiesz o tym miejscu, nikogo tu nie przyprowadzisz.Poszli dalej, gdy uszli jeszcze kilkadziesi▒t metr≤w Rafa│ zobaczy│ co╢, czego jeszcze nigdy nie widzia│. Zeszli trochΩ ni┐ej, do jeziorka, ponad kt≤rym rozpo╢ciera│y siΩ d│ugie ga│Ωzie drzew. To miejsce, w kt≤rym siΩ znajdowali by│o pokryte traw▒, a obok by│o miejsce na ognisko - zupe│nie jak w filmie fantastycznym. Rafa│ przez d│u┐sz▒ chwilΩ nie m≤g│ nic powiedzieµ, a┐ wreszcie siΩ odezwa│.
- Tu jest ╢wietnie, piΩknie à dlaczego wcze╢niej siΩ nie spotkali╢my?Ania wyjΩ│a walkmana, ze s│uchawek polecia│y czyste, szybkie d╝wiΩki. S│uchali tak przez do╢µ d│ug▒ chwilΩ. Po chwili zaczΩ│o lecieµ co╢ spokojnego, wiΩc po│o┐yli siΩ na trawie i wpatrywali siΩ w niebo, kt≤re coraz bardziej pokrywa│o siΩ chmurami, a s│o±ce coraz rzadziej wygl▒da│o spoza nich. Pole┐eli tak sobie, a┐ do ko±ca kasety, a┐ wreszcie Ania stwierdzi│a:
- Chod╝my, bo zaraz bΩdzie padaµ.
- Dobra, musimy siΩ ╢pieszyµ, mamy przed sob▒ niez│y kawa│ek drogi.
I tak oto szybko zebrali siΩ i wyruszyli w podr≤┐ do domu. Nie zd▒┐yli jeszcze doj╢µ do sadu, a tu zerwa│a siΩ burza, taka z piorunami i mocnym wiatrem, kt≤ry wia│ im w oczy. Szybko przeskoczyli przez p│ot i zaczΩli biec z g≤rki, miΩdzy szeleszcz▒cymi ga│Ωziami. Po pewnym czasie zwolnili, poniewa┐ i tak byli kompletnie zmoczeni, w butach im chlupa│o, wiΩc je zdjΩli. Ania wygl▒da│a uroczo, z mokrymi w│osami, bez but≤w i w mokrej sukience, kt≤ra nie stanowi│a ju┐ ┐adnej ochrony dla jej piΩknych kszta│t≤w. Rafa│ r≤wnie┐ wygl▒da│ inaczej ni┐ zwykle. Mokre str▒ki jego ciemnych w│os≤w dosiΩga│y ramion, koszulka ca│a przemok│a, podobnie jak jeansy, kt≤re sta│y siΩ okropnie ciΩ┐kie. Zerkali co chwila na siebie, a gdy przez przypadek ich spojrzenia spotka│y siΩ, zaczΩli siΩ ╢miaµ z siebie nawzajem, ale w ich oczach mo┐na by│o zobaczyµ opr≤cz rado╢ci jeszcze co╢ innego.
MinΩli rezydencjΩ Rafa│a i poszli wzd│u┐ ulicy. Doszli do skrzy┐owania i tam siΩ zatrzymali.
Ania odchodz▒c daje Rafa│owi ca│usa w policzek, u╢miecha siΩ, a strugi wody sp│ywaj▒ po jej w│osach. Obydwoje odchodz▒ w swoj▒ stronΩ. Po kilkunastu minutach u Ani w domu s│ychaµ krzyki i awanturΩ. Z pokoju Rafa│a dochodz▒ ciche d╝wiΩki Something In The Way.
NastΩpnego dnia, gdy Ania przysz│a w miejsce, gdzie ostatnio siΩ spotkali Rafa│ ju┐ tam siedzia│ i s│ucha│ walkmana.
-Cze╢µ! WidzΩ, ┐e podoba ci siΩ Nirvana?Tak to Ania zaczΩ│a opowiadaµ mu o Kurcie, jego zami│owaniu do Beatles≤w, potem do Punk-rocka, opowiada│a mu, jak zacz▒│ graµ na gitarze, pozna│ Chrisa, DaveÆa i Courtney. Na koniec powiedzia│a mu najsmutniejsz▒ rzecz, jak▒ m≤g│ us│yszeµ w tej chwili, ┐e Kurt nie ┐yje. Rafa│ na pocz▒tku my╢la│, ┐e k│amie, ale gdy popatrzy│ na ni▒ i zobaczy│ w jej oczach niewyra┐ony smutekà Spu╢ci│ g│owΩ i nic nie m≤wi│ przez d│ugi czas, tak szli, wpatruj▒c siΩ w ziemiΩ, a┐ doszli do siatki. Nagle Rafa│ odezwa│ siΩ:
- W ko±cu wszyscy umrzemy, nie ma co p│akaµ, poniewa┐ jego muzyka i wspomnienia po nim bΩd▒ ┐y│y wiecznie. Nam pozostaje tylko pamiΩµ po nim.