Losers
Saturn 'darker'

Stali przy szosie, gdy przemknΩ│y obok nich trzy sportowe motocykle. Pada│o od kilku dni i motory zostawi│y trzy smugi na mokrej drodze.
  - Kto to by│, Marku? - spyta│a Lena, kt≤ra by│a jakby trochΩ przestraszona
  - To chyba ONI. ONI ju┐ dawno tutaj nie byli, nie s▒dzisz? - nacisk, jaki k│ad│ na s│owo ôoniö by│ odczytywalny: budzili respekt, byli kim╢, kogo mo┐na by│o siΩ obawiaµ.
  - Dziura w systemie, czy co?
  - Nie wiem, Leno. Samoch≤d jest got≤w. Czy pani wsiada, ksiΩ┐niczko? - spyta│ udaj▒c szofera. Tym razem chyba nie by│a w nastroju do ┐art≤w, gdy┐ na jej m│odej twarzy nie zago╢ci│ nawet cie± u╢miechu.
Jechali raczej szybko, lecz jej wydawa│o siΩ, ┐e wlok▒ siΩ niczym ╢limaki na lodowisku. Droga by│a pusta, a jazda bardzo monotonna. Po obu stronach tylko drzewa, od czasu do czasu jakie╢ pole, a wszystko rozmazane widokiem wci▒┐ padaj▒cego deszczu. Za ca│y podk│ad audio musia│ wystarczyµ regularny i nudny szelest wycieraczek.
  - W│▒cz co╢, co╢ pozytywnego... - poprosi│a przeszywaj▒c zapach ciszy.
  - Przecie┐ wiesz, ┐e nie mam nic takiego. - wymamrota│ tΩpo wpatruj▒c siΩ w jezdniΩ.
  - No to w│▒cz co╢ z tych swoich starych utwor≤w. Co╢ z przed dwustu lat. Albo stu piΩµdziesiΩciu. Nie lubiΩ ciszy w takich momentach...
  - MogΩ co╢ w│▒czyµ. Mo┐e byµ Bob Marley?
  - ObojΩtnie, ale w│▒cz ju┐, bo bojΩ siΩ, ┐e za chwilΩ stanie siΩ co╢ strasznego.
Nareszcie pop│ynΩ│a muzyka, a ona w ko±cu mog│a nie my╢leµ o tym co za chwilΩ siΩ mia│o staµ. By│a kobiet▒ i poprosi│a, ┐eby powiadomiµ j▒ o tym, gdyby system mia│ pa╢µ, a oni mieli zostaµ skasowani z dysku. Czu│a, ┐e to za chwilΩ nast▒pi. Szefowie serwera zgodzili siΩ wtedy i dopisali tΩ cechΩ do jej ôcech ponadnaturalnychö. Ona ju┐ nie pamiΩta│a o tym, ┐e prosi│a, lecz wiedzia│a, ┐e co╢ niemi│ego mo┐e siΩ za chwilΩ staµ. Nie mia│a czasu my╢leµ o tym co z ni▒ bΩdzie - widmo wszechobecnego NIC w kt≤re mia│a siΩ za chwilΩ wcieliµ, by│o zbyt wielkie.
  - Poca│uj mnie! - wykrzyknΩ│a mu do ucha
  - Zwariowa│a╢ Lena? - zdziwi│ siΩ gdy ona go obejmowa│a i ca│owa│a twarz. Odruchowo odwr≤ci│ siΩ do niej i poca│owa│ j▒ w policzek - tyle nieuwagi wystarczy│o, ┐eby zjechali na pobocze. D▒b, kt≤ry tam sta│ by│ bardzo okaza│y. Ich prΩdko╢µ ôautostradowaö. Nawet pewnie nie us│yszeli huku pΩkania blachy.

Jechali raczej szybko, lecz jej wydawa│o siΩ, ┐e wlok▒ siΩ niczym ╢limaki na lodowisku. Droga by│a pusta, a jazda bardzo monotonna. Po obu stronach tylko drzewa, od czasu do czasu jakie╢ pole, a wszystko rozmazane widokiem wci▒┐ padaj▒cego deszczu. Za ca│y podk│ad audio musia│ wystarczyµ regularny i nudny szelest wycieraczek.
  - Jak my╢lisz, jak d│ugo jeszcze bΩdziemy ┐yli? - spyta│a jakby od niechcenia, czyszcz▒c swoje d│ugie paznokcie
  - Kochanie, nie m≤w tak, przecie┐ dobrze wiesz, ┐e w Kontrakcie mamy zapewnione »ycie Wieczne.
  - Heh... »ycie Wieczne... nie ma czego╢ takiego. Przecie┐ to ty by│e╢ podobno tym wielkim In┐ynierem - genetykiem, tym ateist▒, a ja tylko ma│▒ myszk▒, kt≤ra ciu│a│a ka┐dy grosik na emeryturΩ, kt≤r▒ spΩdza, mimo ┐e jako cia│o ju┐ nie istnieje, ale jest realna w ╢wiecie, kt≤ry dok│adnie oblicza ka┐d▒ jej decyzjΩ, sprawdza prawdopodobie±stwo i wylicza efekt. Czy to tak, czy to w│a╢nie w ten spos≤b siΩ oblicza? Dobrze wiesz, ┐e kiedy╢ o nas zapomn▒. No, mo┐e nie Je╝d╝cy, ale ci tam, w tamtym ╢wiecie, w kt≤rym ┐yje siΩ tylko przez chwilΩ - oni o nas zapomn▒. Oni zapomn▒ o tych ca│ych Je╝d╝cach. Po prostu od│▒cz▒ energiΩ od jakiego╢ tam hyperdysku, na kt≤rym zawarte jest ca│e nasze istnienie. I bΩdzie jedno wielkie: ôBUMö! Czy to tak, czy to tak w│a╢nie bΩdzie?
  - Nie, nie bΩdzie tak, kochanie, gadasz bzdury, prze╢pij siΩ...
  - Po co? »eby komputer wygenerowa│ m≤j sen? Powiedz, czy to bΩdzie w│a╢nie tak jak m≤wi│am? Powiedz w ko±cu prawdΩ !!!
  - BΩdzie tak, jak m≤wisz... ale nie my╢l o tym. Musimy korzystaµ z ┐ycia. Pojedziemy nad czysty ocean, wyk▒piemy siΩ tylko we dwoje. BΩdzie cudownie. Tam nie pada ju┐ deszcz...
  - Marek, czy ty nie zauwa┐asz pewnej sprawy? Nie ty tΩ sprawΩ zauwa┐asz, tylko mnie zwodzisz. Przecie┐ my ju┐ od kilku tygodni nie widzieli╢my ┐adnej innej osoby. Je╝dzimy tak w k≤│ko po tych naszych, a w│a╢ciwie twoich domach letniskowych, zwykle pada, jest nudno, a potem co? Co bΩdzie potem? Wr≤cimy do miasta, ty bΩdziesz w firmie, a ja bΩdΩ mia│a ten sw≤j salon fryzjerski, do kt≤rego bΩd▒ przychodzi│y wci▒┐ te same, wredne, ohydne baby.
  - Lena, powiedz mi, czego ty chcesz, a ja ci to dam. Tylko nie m≤w mi wci▒┐ ┐e jest nudno... to mnie dobija - powiedzia│ markotnie i potulnie jednocze╢nie, Marek.
  - W│a╢nie! Ty mi zawsze dawa│e╢ to, czego chcia│am. A ja nie mog│am siΩ w ┐aden spos≤b odwdziΩczyµ. To chyba jest powodem naszej klΩski, klΩski naszego zwi▒zku... - ton w jakim wypowiedzia│a to zdanie, mo┐na by│o okre╢liµ jednym s│owem: grobowy
  - Jakiej klΩski, o czym ty m≤wisz, zlituj siΩ!!!
  - Wiesz co? Mam do ciebie pro╢bΩ: jak bΩdziemy jechali obok pola, to zjed╝ na to pole i dojed╝ do domu farmera. WejdΩ tam i ciΩ zdradzΩ. Jeszcze nigdy nie robi│am tego. BΩdΩ siΩ z nim pieprzy│a w najbardziej ordynarnych pozycjach i najlepiej, ┐eby patrzy│a na to jego ┐ona, albo ┐eby by│a w pokoju obok... Tak, to mo┐e daµ mi satysfakcjΩ. A je╢li nie to - to ju┐ tylko ╢mierµ. Pojedziemy do tych pieprzonych Je╝d╝c≤w i powiemy, ┐eby ju┐ nas zabili bo to nie ma sensu...
  - Przesta±, Lena. Zwariowa│a╢! Kompletnie ci odbi│o. Ja nie wiem, czy tutaj, w tym systemie tak┐e w pewnym wieku odbija kobietom, ale przecie┐ niby siΩ nie starzejemy. A mo┐e... W ko±cu nasz system by│ prototypem - nigdy nic nie wiadomo. Mo┐e kobiety jako╢ inaczej na niego...
  - Teraz ty przesta±. Zn≤w chcesz zwaliµ wszystko na system. Ja wiem, ┐e ty mnie zdradza│e╢ z t▒ blondynk▒, z t▒ sekretark▒. Nie mam do ciebie ┐alu, bo wiem, ┐e jeste╢my sobie pisani przez system. Ale mo┐e mi│o╢µ, to co╢, czego oni nie zaprogramowali? Mo┐e oni jej nigdy nie zaprogramuj▒??! Ja wci▒┐ mam nadziejΩ. Mo┐e ja pokocham tego ch│opa, do kt≤rego domu wejdΩ, a ty zostaniesz ze swoj▒ sekretark▒. I wtedy, gwarantujΩ ci, bΩdziemy szczΩ╢liwi. Choµby przez chwilΩ. Nie bΩdziemy prze┐ywali zaprogramowanych orgazm≤w przez jakich╢ popieprzonych Je╝d╝c≤w, kt≤rzy mo┐e znali siΩ na systemach komputerowych, ale za nic nie znali siΩ na ludzkich uczuciach. Bo m≤zg, ca│e miliony m≤zg≤w - mogli zaprogramowaµ. Mogli zaprogramowaµ ╢wiatopogl▒d i namiastkΩ ╢wiadomo╢ci. Mogli te┐ pewnie zaprogramowaµ sumienie. Ale nie wierzΩ, po prostu nie wierzΩ, ┐eby zaprogramowali nam uczucia, a ju┐ na pewno nie mi│o╢µ. I mo┐liwe, ┐e mog│abym siΩ z tob▒ dalej mΩczyµ, ale ja po prostu chcΩ zobaczyµ...
  - Milcz!!! - wrzasn▒│ - Spierdalaj, suko. Nigdy nie wchod╝ wiΩcej do mojego ┐ycia. Pr≤bowa│em daµ ci wszystko... no nie, brak mi s│≤w! ôMΩczyµ siΩ, mΩczyµö - ha ha ha! Chyba ci jaki╢ wirus m≤zg wy┐ar│! - Marek mia│ widoczny atak histerii po│▒czony z sza│em bitewnym. Po prostu nie da│ sobie skorygowaµ swoich chor≤b, bo uzna│, ┐e z chorobami bΩdzie ┐y│ bardziej realistycznie - przypomnia│a sobie Lena. Widzia│a go, jak odje┐d┐a w pole, potem przez las, a potem us│ysza│a tarcie opon o asfalt i wesz│a do domu.

Dom by│ du┐y, przestronny, z minimaln▒ ilo╢ci▒ nowoczesno╢ci. W rogu ┐arzy│ siΩ kominek, a na p≤│kach pe│no by│o ksi▒┐ek. Tak! Prawdziwe ksi▒┐ki, a nie jakie╢ cyfrowe douczacze, kt≤re trzyma│ Marek w domu, w kt≤rym mieszka│a. Rozejrza│a siΩ po k▒tach. W domu nie by│o sterylnie czysto i drzwi do kuchni skrzypia│y, co bardzo jej siΩ podoba│o. Kt≤ry to wiek? - zastanawia│a siΩ. XIX, XX? Trzeba by│o siΩ uczyµ historii - pomy╢la│a.
  - S│ucham, czego pani tu szuka? - doby│ siΩ nienaturalny g│os. G│os ten by│ jakby mikstur▒ g│osu starca i dziecka.
  - Ja? A..aa... a gdzie pan jest? - spyta│a zaskoczona
  - Tutaj, jestem ma│y i mo┐e dlatego ma pani k│opoty z dostrze┐eniem mnie; nazywam siΩ Jacob i strzegΩ tego domu. Jestem laserokar│em nr seryjny XT130XL65. PotrafiΩ u┐ywaµ broni, a poza tym mam bezpo╢redni kontakt z systemem, wiΩc nie radzΩ rabowaµ tego domu. Je╢li jest pani wygenerowana przez wirus, to w chwili gdy moje skanery wykryj▒ - zostanie pani wyeliminowana.
  - Ha ha ha... - wybuch│a gromkim ╢miechem Lena... - gratulujΩ twemu panu tak niezwyk│ego wyszkolenia ciebie. MogΩ wiedzieµ na kt≤ry wiek jest stylizowany ten dom?
  - GratulacjΩ przeka┐Ω. To mieszanka styl≤w z przewag▒ post-modernizmu oraz secesji.
  - Acha - Lena spr≤bowa│a sobie wyobraziµ te style. Nie mog│a. Takiej wiedzy jej skromna emerytura nie by│a w stanie zapewniµ. W ko±cu Je╝d╝cy pieni▒dze przeliczali na wiedzΩ i warunki ┐ycia. Lenie bardziej zale┐a│o na tym drugim, bo nie zazna│a tego w swym realnym ┐yciu. - A czy mo┐esz poprosiµ tutaj swego pana?
  - Tak, ale co mam mu powiedzieµ?
  - »e pewna pani przysz│a siΩ z nim kochaµ...
  - Kochaµ? C≤┐ to? - zdziwi│ siΩ laserokarze│, a g│os jego zabrzmia│ teraz bardziej dziecinnie ni┐ starczo, wiΩc u╢miechnΩ│a siΩ.
  - Pan zrozumie. ProszΩ, przeka┐ to.

Laserokarze│ wyszed│ drzwiami-lustrem, kt≤re by│y ╢wietnie zakamuflowane. Po chwili w jednych z licznych drzwi ukaza│ siΩ cz│owiek. By│ to cz│owiek lat, na oko, trzydzie╢ci kilka, Lenie wyda│ siΩ do╢µ atrakcyjny. Ale wtedy nawet nieatrakcyjny cz│owiek by│by dobry, nawet kobieta. Byleby zrobiµ co╢, czego wcze╢niej siΩ nigdy nie robi│o: zdradziµ, prze┐yµ orgazm, robiµ to w dziwnych pozycjach. Tylko na tym jej zale┐a│o. Podszed│ do niej.
  - Pani chcia│a ze mn▒ rozmawiaµ? - spyta│ grzecznie, wpatruj▒c siΩ w jej oczy, a potem dopiero patrz▒c na cia│o
  - Nie, ja ju┐ z nikim nie chcΩ rozmawiaµ. Pan piΩknie patrzy na kobiety - tak...
  - Inaczej?
  - W│a╢nie, inaczej. Pan najpierw patrzy w oczy. Teraz ju┐ nie ma takich mΩ┐czyzn...
  - Chod╝ tu! - powiedzia│ w│adczym tonem, po czym zdar│ z niej ubranie.

Mia│a na sobie tylko bieliznΩ, a on czu│ jej wilgoµ i jej zapach. Ona patrzy│a na jego ruchy i my╢la│a o tym, co zrobi za chwilΩ. Delikatnie zacz▒│ zsuwaµ jej majtki i rozpi▒│ stanik. Przyjemno╢µ sprawia│o jej nawet patrzenie na jego gesty, na kolejno╢µ ruch≤w. Przyjemne by│o wszystko, ka┐de delikatne dotkniΩcie jej napiΩtej sk≤ry.

Jechali raczej szybko, lecz jej wydawa│o siΩ, ┐e wlok▒ siΩ niczym ╢limaki na lodowisku. Droga by│a pusta, a jazda bardzo monotonna. Po obu stronach tylko drzewa, od czasu do czasu jakie╢ pole, a wszystko rozmazane widokiem wci▒┐ padaj▒cego deszczu. Za ca│y podk│ad audio musia│ wystarczyµ regularny i nudny szelest wycieraczek.
  - Marek, gdy ONI przejechali...
  - Tak?
  - Marek, czy ty te┐ mia│e╢ jakie╢ anomalie? Bo przecie┐ by│o co╢ nie tak z systemem...
  - Dzi╢?
  - No tak, teraz, przed chwil▒. Powiedz, proszΩ.
  - Tak, mia│em.
  - Opowiedz mi o nich, b│agam.
  - Ale przecie┐ nie mamy na nie wp│ywu, to tak...
  - Marku, w│a╢nie, my nie mamy na nie wp│ywu. S▒ jak sny. A nie wiemy czym s▒ sny, mo┐e s▒ prawdziwym ┐yciem... mo┐e tylko pragnieniami
  - Znowu zaczynasz? - g│os Marka by│ pe│en zniechΩcenia
  - Powiedz mi, proszΩ.
  - Nie wiem, czy bΩdziesz zadowolona... Anomalia polega│a na tym, ┐e ciΩ zdradza│em, zdradza│em ciΩ z t▒ blondynk▒. Z t▒ sekretark▒, ale wierz mi, musisz mi wierzyµ, ja nigdy tego...
  - Ja wierzΩ. Nie m≤w ju┐ o tej anomalii. Powiedz o tej drugiej.
  - To by│... to by│ ocean - sk│ama│ szybko.
  - Ale nie koncentruj siΩ na oceanie. Powiedz, powiedz mi co tam siΩ zdarzy│o. Co by│o na ko±cu. - prosi│a go, jakby dawa│a mu gorzkie lekarstwo, kt≤re nie bΩdzie smaczne, ale kt≤re jest konieczne do poprawnej kuracji
  - Ko±ca nie by│o. Anomalia zawsze ko±czy siΩ w najlepszym momencie, przecie┐ wiesz...
  - No, a co by│o przed ko±cem, powiedz proszΩ...
  - Leno, to nie jest wa┐ne, najwa┐niejsi jeste╢my my... proszΩ, nie pytaj mnie. Ju┐ o nic, dobrze?
  - Marek, ale powiedz. Tylko to, Mareczku.
  - ªmierµ, ona tam by│a. A ja powiedzia│em do niej: ôZawsze lubi│em drobne ty│eczkiö. I wyci▒gn▒│em do niej rΩkΩ. A ona powiedzia│a: ôJak siΩ ze mn▒ witasz to trzymaj rΩce przy sobie, bo bΩdzie nieprzyjemno╢ciuniaö. Wtedy cofn▒│em rΩkΩ, a ona chcia│a j▒ z│apaµ, ale nie mog│a. I wtedy zn≤w by│o dobrze, zn≤w by│a╢..
  - Nie, Marek, nie. Gdy ona to powiedzia│a, to ty pr≤bowa│e╢ j▒ z│apaµ i trzyma│e╢ j▒, a wtedy siΩ odwr≤ci│a i mia│a moj▒ twarz, a ty wtedy j▒ pu╢ci│e╢ i siΩ obudzi│e╢, czy┐ nie tak?
  - Ale przecie┐ m≤wi│em, ┐e to nie jest wa┐ne. To s▒ tylko b│Ωdy w systemie. Sny s▒ snami, a anomalie...
  - Sam wiesz, Marek, ┐e gadasz bzdury. Sny s▒ programowalne - ty o tym wiesz, a ja siΩ domy╢li│am. Domy╢la│am siΩ ju┐ dawno, a teraz ju┐ wiem. Anomalie to jedyny spos≤b na wyrwanie siΩ z tego zaprogramowanego ob│Ωdu. Mo┐liwe, ┐e ty tego nie chcesz, albo tylko siΩ boisz. Je╢li siΩ boisz to jeszcze dobrze, je┐eli jednak nie chcesz, to jest ju┐ z tob▒ ╝le. Oboje marzyli╢my jednak o ╢mierci, co sk│ania mnie do my╢lenia, ┐e tylko siΩ boisz. »e potem jest tylko nic. Wiesz, ja z tamtego ┐ycia zostawi│am sobie tylko dwa wspomnienia: to jak zdradzi│am

mΩ┐a-tyrana i to jak umar│am. Pewnie dlatego siΩ ju┐ niczego nie bojΩ. MuszΩ byµ dla nich cholernie niewygodna. Wiesz, musimy siΩ z nimi zobaczyµ. Bo w│a╢ciwie, gdzie teraz jedziemy?
  - Tam gdzie chcieli╢my - nad ocean...
  - Ile jeszcze bΩdziesz ucieka│? Czy ona, ta twoja ┐ona, rzeczywi╢cie tak spieprzy│a ci ┐ycie? To po co zostawi│e╢ sobie wspomnienia z ni▒ w roli g│≤wnej, a teraz my╢lisz, ┐e ona to ja... Po co? Po co chcesz j▒ zanudziµ na ╢mierµ. To nie ona teraz cierpi - to ja. Jeste╢my loserami. To tacy ludzie, kt≤rym nic i nigdy siΩ nie udaje. I choµby wykupili najdro┐sze emerytury na najdro┐szych serwerach, z zapewnieniem »ycia Wiecznego, to i tak nic z tego nie bΩdzie. Ja chcΩ ju┐ po│▒czyµ siΩ ze Wszech╢wiatem. A kto wie, mo┐e tam naprawdΩ jest B≤g... kto wie.
  - Przesta±, Lena. NaprawdΩ, przesta±... - Marek by│ ju┐ znu┐ony, a nigdy nie m≤g│ ╢cierpieµ, gdy ona m≤wi│a o Bogu.
  - No i co? By│e╢ ateist▒? By│e╢. Zawsze wybiera│e╢ najtrudniejsz▒ drogΩ. Po co ci to by│o? My╢la│e╢, ┐e ciΩ ludzie zapamiΩtaj▒. Mo┐e i pamiΩtali. No, powiedz mi, powiedz, jaki rok jest teraz w rzeczywistym ╢wiecie?
  - 2289 po Chrystusie. - powiedzia│ udaj▒c znu┐enie Marek, lecz w kilku kwestiach trudno mu by│o siΩ z ni▒ nie zgodziµ.
  - Widzisz - po Chrystusie. Wszyscy tak m≤wi▒. Bo, obojΩtnie czy by│ Bogiem czy cz│owiekiem, zrobi│ co╢ wa┐nego. I my╢lΩ, ┐e p≤ki bΩd▒ o nim m≤wiµ, bΩd▒ w niego wierzyµ, to on pozostanie Bogiem. Bo w niego wierz▒ ju┐ dwadzie╢cia trzy wieki. Wyobra┐asz sobie? Jak my╢lisz, kiedy nas tam ostatni raz wspomniano. Mo┐e sto lat temu. Przy optymistycznym wariancie... - Lena powiedzia│a ju┐ to, co mia│a do powiedzenia, bo zrobi│a pauzΩ. Czeka│a na jego ripostΩ.

Riposta jednak nie nastΩpowa│a, a on jecha│ tylko i ws│uchiwa│ siΩ w szum wycieraczek. Deszcz pada│ ju┐ s│abiej. W ko±cu Marek przerwa│ kl▒twΩ milczenia ostr▒ kling▒ swego jΩzyka.
  - Po co nam by│a taka nie╢miertelno╢µ? - powiedzia│ cicho i mia│ chyba nadziejΩ, ┐e ona nie us│yszy.
  - Wiesz, kocham ciΩ. Wiesz, to s▒ chyba naj╢wiΩtsze s│owa, jakie wypowiedzia│am na tym ╢wiecie.
  - Ale ten ╢wiat jest zbyt brudny, ┐eby kochaµ. Ja tutaj tego chyba nigdy siΩ nie dowiem. ôTo jest jedna z tych rzeczy, kt≤rych siΩ nigdy nie wie.ö.
  - Ernest Hemingway. - powiedzia│a cicho
  - Zaskakujesz mnie. - odpowiedzia│ Marek. Nagle zobaczy│ w oddali jaki╢ punkt. Doje┐d┐ali do niego i zobaczy│, ┐e to jaki╢ cz│owiek, kt≤ry chcia│ z│apaµ auto na stopa. Zatrzymali siΩ. Wsiad│ m│ody mΩ┐czyzna, na oko dwadzie╢cia kilka lat. Kilkudniowy zarost. Wni≤s│ do auta zapach dymu z ogniska. Ten zapach by│ dla nich niczym najdro┐sze perfumy - ju┐ dawno nie byli na ognisku.
  - Dzie± dobry! - powiedzia│ mΩ┐czyzna. - JadΩ do nik▒d. A wy?
  - Jest pan naiwny. - powiedzia│a - Cholernie naiwny. Tutaj nie mo┐na jechaµ do nik▒d. Od razu pana wy╢miej▒, zwyzywaj▒ od nieudacznik≤w, flei oraz innych idiot≤w. Niech lepiej pan ucieka. Jak pan ucieka to oni zawsze m≤wi▒, ┐e pan jest nieszczΩ╢liwy. I ┐e trzeba panu pom≤c. Bo pan ucieka. A oni lubi▒ romantyk≤w, kt≤rzy uciekaj▒, bo sami nie potrafi▒. I oni dadz▒ panu wszystko, bo my╢l▒, ┐e jak pan bΩdzie gdzie╢ daleko, jak pan ju┐ ucieknie, to bΩdzie m≤g│ pan opowiadaµ, ┐e to oni panu pomogli. Oni nie wiedz▒, ┐e st▒d nie mo┐na uciec. Albo wiedz▒, ale pozosta│y im tylko z│udzenia. Lecz kto╢ tym biedakom powiedzia│, ┐e nie mo┐na jechaµ do nik▒d. I oni nie cierpi▒ ludzi, kt≤rzy jad▒ do nik▒d.

Marek u╢miechn▒│ siΩ.
  - Mniemam, ┐e pa±stwo nie s▒ tymi biedakami. - powiedzia│ autostopowicz, strzepuj▒c z siebie deszcz.
  - Nie, my jeste╢my jeszcze wiΩkszymi biedakami. My tak┐e jedziemy do nik▒d.
  - To pewnie s│yszeli╢cie, ┐e system siΩ wali. - powiedzia│ mΩ┐czyzna powoli
  - Ha ha ha - Marek za╢mia│ siΩ w g│os. - W pracy m≤wi▒ o tym codziennie, a tu ko±ca tego g≤wna nie widaµ.

Lena u╢miechnΩ│a siΩ, bo zrozumia│a ju┐, ┐e i on i ona pragn▒ ╢mierci, ┐e nic nie prze┐yli i ┐e nic wiΩcej nie prze┐yj▒ - opr≤cz sn≤w w tamtym ┐yciu i anomalii w tym.
  - Teraz ju┐ bΩdzie. Rozmawia│em z nimi.
  - Z NIMI? - spyta│ zdziwiony, lecz jeszcze wci▒┐ rozbawiony Marek. - Oni tez nic nie wiedz▒. Oni nie mog▒ ju┐ tam wr≤ciµ.
  - Ot≤┐ mog▒. I wziΩli ze sob▒ trochΩ ludzi. Przenie╢li ich na inne serwery, na inne systemy. Przenie╢li tych, kt≤rzy mieli wykupion▒ opcjΩ »ycia Wiecznego.
  - Jak to? - poderwa│ siΩ Marek znad kierownicy - My te┐, my te┐ mieli╢my. Gdzie oni s▒? - spyta│ zdenerwowany
  - Kochanie, przecie┐ m≤wi│e╢, ┐e do dupy z tak▒ nie╢miertelno╢ci▒. Ty rzeczywi╢cie jeste╢ naiwnym, wiecznym idealist▒. Ja chcΩ ju┐ tylko ╢mierci. Mo┐e byµ najstraszniejsza, byleby przysz│a. Jeste╢my loserami, a ty nie mo┐esz siΩ z tym pogodziµ. Ty chcesz ┐yµ wiecznie, ale sam nie widzisz sensu. Ty wcale nie wiesz czego chcesz... - powiedzia│a i zaczΩ│a chichotaµ, do│▒czy│ do niej autostopowicz.
  - Nie wiem, nie wiem, nie wiem...! A ty wci▒┐ udajesz ! Ja przynajmniej ┐y│em, w zgodzie z sob▒ samym. Przynajmniej... - powiedzia│ Marek, a w jego g│osie brzmia│a beznadziejno╢µ i wszystkie winy i grzechy ╢wiata.
  - Tu mo┐ecie mnie wysadziµ. - powiedzia│ autostopowicz.
  - Tutaj? - zdziwi│ siΩ Marek. -Lena, s│ysza│a╢? On chce tu wysi▒╢µ - pokaza│ na olbrzymie po│acie nieu┐ytk≤w. -Ju┐ za dziesiΩµ kilometr≤w bΩdzie ocean, jed╝ pan dalej z nami.
  - Ju┐ nie bΩdzie oceanu. Ju┐ niczego nie bΩdzie. System w│a╢nie jest formatowany. Za jakie╢ dwadzie╢cia minut ju┐ niczego nie bΩdzie.
  - Co?!!!! Chyba pan ┐arty sobie robisz! Czemu╢ pan nam nie powiedzia│!? Co pan teraz chcesz robiµ?
  - Za kilka minut przejdzie fala anomalii. Taka fala, ┐e bΩdzie lepiej ni┐ po najlepszych narkotykach - o czym pan pomy╢li, to ju┐ pan to ma. Ciekawe, nie?
  - Nie, anomalie wcale nie...
  - Co????! - Lena obudzi│a siΩ z rozmy╢la± - Anomalie, a jednak bΩd▒!!! Op│aci siΩ zostaµ, bΩdzie ╢wietnie, no nie? Maru╢, s│yszysz, a - n - o - m - a - l - i - e !!!!!
  - Czy system jeszcze dzia│a ? - zapyta│ spokojnym, acz nieswoim g│osem, Marek.
  - Ju┐ nie. Teraz ju┐ mo┐e pan robiµ to, co w zwyk│ym ╢wiecie, z takimi samymi skutkami. Mo┐e pan zabiµ siebie, kogo╢, okra╢µ, czuµ g│≤d, pragnienie - wszystko jest prawdziwe. To efekt formatowania. Tylko, ┐e czas... on niestety te┐ jest prawdziwy, a nawet jeszcze prawdziwszy.

Autostopowicz oddali│ siΩ od samochodu. Szed│ powoli w sobie znanym kierunku. Markowi teraz w g│owie szumia│y s│owa tamtego: ôzabiµ siebie, kogo╢...zabiµ siebie, kogo╢... zabiµ siebie, kogo╢ö. KrΩci│o mu siΩ w g│owie. Czu│, ┐e za chwilΩ zacznie siΩ sen, z kt≤rego on ju┐ siΩ nie obudzi. Marek czu│ jak wchodzi w niego to drugie ja, ale jeszcze by│ na jawie. Jego alter-ego by│o ju┐ w nim, lecz anomalie wci▒┐ siΩ nie pojawia│y. Ego-zab≤jca. Marek poczu│ si│Ω i wyj▒│ z torby przyrz▒dy do golenia. Mia│ tam paczkΩ archaicznych ┐yletek podarowan▒ przez kolegΩ. Zobaczy│ ich. Ona sta│a naprzeciw tego autostopowicza. Chyba g│aska│a go po czole.
  - Lena!!! - zawo│a│ g│o╢no. Wo│anie dotar│o. Lena odwr≤ci│a siΩ i zaczΩ│a biec do niego. WszΩdzie widzia│ ╢mierµ, czu│ ┐e te sny, te ca│e anomalie wchodz▒ w jego umys│. Ale wci▒┐ j▒ widzia│. Bieg│a do niego po czerwonym piasku. Z ty│u trzyma│ ┐yletkΩ. Nie m≤g│ dopu╢ciµ, by zn≤w go zdradzi│a, nawet we ╢nie. Nie, ona musia│a byµ z nim, przecie┐ m≤wi│a, ┐e go kocha. Na czerwonym piasku zostawa│y jej ╢lady. W ko±cu dobieg│a, w chwili gdy jawa miesza│a mu siΩ ze snem do tego stopnia ┐e nie wiedzia│, czy rzeczywi╢cie dobieg│a. Z│apa│ j▒ mocno za rΩkΩ, a jej s│owa odbija│y siΩ mu od czaszki:

ôWiesz, mam takiego haja, ┐e my╢la│am, ┐e ten m│ody to ty, pobieg│am za nim, przepraszam, wybaczasz mi, Marek, wybaczasz? Przepraszam...ö

ªcisn▒│ jej ramiΩ i wiedzia│ ju┐, ┐e nawet nie bΩdzie pr≤bowa│a siΩ wyrwaµ. Wyci▒gn▒│ ┐yletkΩ zza plec≤w i jednym zrΩcznym ruchem przepo│owi│ jej oko, kt≤re wyp│ynΩ│o. Potem ci▒│ jej twarz, piersi i na ko±cu ┐y│y. S│ysza│, ┐e autostopowicz co╢ wo│a, ale ju┐ go nie rozumia│ jego s│≤w. Chcia│ tylko, aby zosta│o mu tyle si│y, by m≤c przeci▒µ swoje ┐y│y. Anomalie go ponosi│y w jaki╢ ╢wiat horroru, widzia│ stary dom, a w tym domu kar│a, jak▒╢ arystokratkΩ, stare samochody z pocz▒tku XXI wieku. Widzia│ ╢mierµ z twarz▒ Leny. Widzia│ Je╝d╝c≤w na motocyklach. Pyta│ ich: ôczemu, czemu, czemu??!ö. A jeden z nich odwr≤ci│ siΩ i mia│ twarz autostopowicza: ôona siΩ z tob▒ mΩczy, czemu jej to robisz? Sam sobie odpowiedz: æczemu?Æ ö. A potem widzia│ stary gramofon. I krΩci│o mu siΩ w g│owie. Na chwilΩ siΩ przebudzi│ - le┐a│ we krwi Leny, a nad nim sta│ autostopowicz - podczas gdy on usilnie pr≤bowa│ trafiµ w ┐y│Ω. Chyba trafi│, bo co╢ ciep│ego sp│ywa│o mu z przedramienia. I kto╢ jeszcze raz powiedzia│: ôczemu?ö. Potem pojawi│a siΩ naga sekretarka i co╢ krzycza│a, ale Marek ju┐ nie s│ysza│. Powoli odp│ywa│ w nico╢µ...

powr≤tpowr≤t