W poszukiwaniu sensu
úukasz Kozakiewicz

rozdzia│ I

S│o±ce zachodzi│o. Horyzont zala│ siΩ krwi▒. Ch│opiec opu╢ci│ sw≤j dom. Odjecha│ szybko, niby wiatr, choµ mo┐e to por≤wnanie jest popierdolone i zu┐yte. Trudno. WiΩc pojecha│ nad OdrΩ. Odra to rzeka. Klimat by│ piΩkny, ale i przera┐aj▒cy w jego oczach. Co╢ widzia│, czego nie widzieli inni. A mo┐e nie mia│ kto widzieµ, bo w lasku przyrzecznym os≤b nie zauwa┐y│. Totalna cisza. Rozgl▒da siΩ do doko│a, czego╢ szuka. Tak to Kozak. W miarΩ podr≤┐y r≤s│ ha│as, jakby woda spadaj▒ca z platformy na platformΩ. Ch│opiec dzielnie pokonywa│ przeszkody terenu. Serce mu nagle bardzo pierdolnΩ│o. Po│kn▒│ je, ale na szczΩ╢cie utkwi│o w poprzednim miejscu. Zobaczy│ stary most û widmo i kobietΩ w bia│ej szacie. Sz│a po mo╢cie. Chcia│ uciekaµ, ale ona zniknΩ│a. My╢la│, d│ugo my╢la│. Postanowi│. Jad▒c dalej zauwa┐y│, i┐ w chwili z dnia zrobi│a siΩ noc. Przera┐ony sun▒│ przez park. Mija│ postacie stoj▒ce daleko od drogi. Chyba satanist≤w. Mieli czerwone ubrania, sto┐kowe czapki i ╢wiece. Ich oczy by│y czarne. Kozak nie wierzy│. M≤wi│ do siebie: "Nic nie pi│em, a marycha le┐y w domu". Obr≤ci│ siΩ, aby zobaczyµ, czy go goni▒. W tej samej chwili pierdoln▒│ o drzewo. Chcia│ wstaµ i wtedy nad nim zjawi│ siΩ Lucyfer û pan ciemno╢ci. Wyci▒gn▒│ spod czarnej szaty n≤┐ kuchenny i d╝gn▒│. Krew p│ynΩ│a ostro. Kozak zasn▒│. Straci│ kontakt z rzeczywisto╢ci▒.

Obudzi│ siΩ na │≤dce. P│ynΩ│a oko│o dwustu metr≤w dalej od miejsca, w kt≤rym zadano mu cios.. S│o±ce zachodzi│o. Szesnastolatek stwierdzi│ wulgat▒: "Czy ja kurwa ╢niΩ, co to za jebane rzeczy?". Rany nie posiada│, ale wyros│y mu za to dwa dodatkowe palce. Chcia│ je odgry╝µ, ale bola│o. Pogodzi│ siΩ z tym faktem. Jednak nie zupe│nie zgodzi│ siΩ z trzeci▒ nog▒, kt≤ra wystawa│a mu z plec≤w. ú≤dka p│ynΩ│a szybko z pr▒dem, nie wiadomo gdzie i po co. Z ty│u kto╢ siedzia│. Jaki╢ go╢µ przy wios│ach. Odwr≤ci│ siΩ Kozak bardzo gwa│townie i zauwa┐y│, ┐e to jego dobry stary przyjaciel ASK. I ju┐ mia│ siΩ ucieszyµ gdy go zobaczy│. Kolega ASK, kt≤rego tutaj bΩdziemy po prostu nazywaµ koleg▒ mia│ umieszczone pionowo na czole trzecie oko. Ch│opiec zapyta│ niepewnie: - Czy to ty ASK ? û Tak ûus│ysza│ grobowy g│os. - P│yniemy do szko│y. û Co û ch│opak m≤wi│ z paranoj▒ w g│osie.- Czy╢ ty kurwa oszala│!? Co teraz, zabijesz mnie? Nagle zauwa┐y│, ┐e na czole kolegi wytworzy│o siΩ czwarte oko. By│o ono koloru pomara±czowego. Zrozumia│, choµ trochΩ p≤╝no, ┐e to nie jego kolega. Z│apa│ le┐▒cy m│ot i uderzy│ w widmo. Chybi│, czy to z zamroczenia, czy z b≤lu wewnΩtrznego û nie wiemy. Cisn▒│ m│otem w dno │odzi. Jednostka p│ywaj▒ca zaczΩ│a ton▒µ. Kozak pocz▒│ siΩ topiµ, krzycza│, nabiera│ wody w usta i nios│o go w spienionym nurcie rzeki. Zauwa┐y│ jeszcze co╢ chorego. Koledze z g│owy wysunΩ│y siΩ ╢mig│a i pocz▒│ unosiµ siΩ w powietrzu. Wisia│ oko│o 5 metr≤w nad ch│opcem. Zanim Kozak siΩ utopi│, kolega rozmawia│ przez telefon kom≤rkowy. Ch│opiec pos│ysza│ jeszcze: "obiekt tonie, pobraµ nasienie"à i zakry│ siΩ wod▒.

Oczy blad│y, s│o±ce razi│o. û "úukasz wstawaj do szko│y!" û pos│ysza│. û Co, do tej zjebanej szko│y, po chuja? û odfurkn▒│. Matka siΩ produkowa│a, ale przecie┐ à przecie┐ Kozak umar│. Ju┐ dwa razy! A tu budzi siΩ w swym zimnym │≤┐ku, torba spakowana, cia│o naturalne i all isÆt OK! Great! Super! Powie kolegom, co prze┐y│, mo┐e oni co╢ doradz▒. Umy│ siΩ i wsiad│ do A103. Po chwili spostrzeg│, ┐e siedzi w nim tylko 1 osoba. Fajnie, pusto. Zaraz! Przecie┐ nigdy nie by│o pusto. Co jest? Kierowca przy╢pieszy│. Ch│opiec wyjrza│ za szybΩ. Jecha│ pan autobusowy szos▒ zamiejsk▒ nieoznakowan▒ oko│o 160 kilometr≤w na godzinΩ. Autobus trz▒s│ siΩ i rozwala│. To o czym tak marzy│ sta│o siΩ realne. To koszmar! On w tej puszce. Na zakrΩtach przechyla│ siΩ o trzydzie╢ci stopni. Krzycza│: "Facet odbi│o ci?" Spojrza│ w lusterko, ale nic to nie da│o, gdy┐ kierowca nie mia│ g│owy. My╢la│ Kozak, ┐e gorzej byµ nie mo┐e, a 103 zwolni│ i zatrzyma│ siΩ na jakim╢ polu kukurydzy. Kierowca znikn▒│. Jedyny pasa┐er wsta│ i pod▒┐y│ w jego stronΩ. Panie, wie pan gdzie jeste╢my û Zapyta│em. Ale ten milcza│. Wyci▒gn▒│ siekierΩ i ruszy│ za Kozakiem. Pomy╢la│em, ┐e je┐eli to tylko z│udzenie, to zatrzymam siΩ i zobaczΩ co robi. Kozak g│upio my╢la│. Go╢µ odr▒ba│ mu rΩkΩ, ┐e a┐ iskry posz│y. Czerwona krew trysnΩ│a z ramienia wprost na kukurydzΩ. Gdy ch│opiec zwija│ siΩ z b≤lu, przyjecha│a karetka. Zabrano go do szpitala i przyszyto rΩkΩ (kt≤ra natychmiast siΩ zros│a). P≤╝niej karetka odwioz│a go do domu i lekarz zwr≤ci│ siΩ do matki Kozaka: "Pani syn odgryz│ sobie rΩkΩ podczas lekcji matematyki, oraz palce, kt≤re sumowa│ i wysz│o mu dwana╢cie." Spojrza│em, a lekarz wygl▒da│ jak pan Tomasz Rzepa. To by│ on. Pr≤bowa│em t│umaczyµ matce, m≤wi│em?: Dla-czego k│amiesz medyku, kim jeste╢, mo┐e rzeczywi╢cie m≤zg mi zdech│. Nie! To wy tego chcecie! Obcy. Le┐a│em gdy on ûdwumetrowy gigant, zaciska│ rΩce na mojej szyi. Dlaczego? Matka przy│▒czy│a siΩ. Kozak zn≤w straci│ ┐ycie. Ch│opiec ju┐ nic nie rozumie.

Le┐a│ na stole, a dziwne strumienie i fale przep│ywa│y przez jego cia│o. Zrozumia│ choµ nie do ko±ca. Stali nad nim kosmici. Pochyleni z dziwnie u╢miechniΩtymi oczyma. û Kim jeste╢cie, co widzΩ, co widzia│em, o co tu chodzi? ûPyta│. Us│ysza│: Przylecieli╢my pom≤c Ci walczyµ. û Z kim? û Z ciemnymi mocami. ûA  wiec to prawda, co wiedzia│em? û Tak, dosta│e╢ od nas dar "hiper regeneracji kom≤rek". A teraz CiΩ zabijemy, gdy┐ tylko martwy zdo│asz transportowaµ siΩ w czasoprzestrze±. û A mo┐e wy jeste╢cie kolejnym z│udzeniem? Zasn▒│emà Obudzi│em siΩ maj▒c trzyna╢cie lat. Zrozumia│em. û Nic nie jest realne. Pojecha│em do kolegi ASKÆa. û Cze╢µ ASK, co robisz? - Odpierdol siΩ go╢ciu! Ja ciΩ nie znam, nie wiem o co ci chodzi! No tak, wtedy jeszcze siΩ nie znali╢my. Bola│o mnie to, ┐e dwa lata znajomo╢ci zniknΩ│y. Nie wierzy│ w to co m≤wi│em. Zasn▒│em po raz kolejnyà Obudzi│em siΩ na lekcji informatyki. Dziwne. Nie by│o nikogo w sali, sta│y tylko komputery z napisami: mgr Duczemi±ska, ucze± 001, ucze± 002 itdà Rzuci│em wzrokiem na kalendarz û rok 1999, 20 grudnia. Apokalipsa, czy co? Jakie jest moje zadanie? I ukaza│ siΩ przede mn▒ duch ╢w. Arka Janickiego, z aureol▒ i m≤wiµ pocz▒│: Id╝ przez czas i niszcz z│o, zabij jego przejawy, a odkupisz siebie do zbawienia. Bo╢ opΩtany. Duch stwierdzi│, ┐e odmowa przes▒dzi o mej duchowej zag│adzie i nie ma czasu, bo skrzyd│o go boli, a chce szybko do Nieba dolecieµ. I zdetonowa│ siΩ w postaµ grzyba. Dziwny to spos≤b przemieszczania, ale poszed│ do Nieba. Zacz▒│em dzia│aµ, aby czas zn≤w sta│ siΩ lini▒, dla odkupienia. Planowa│em najpierw zabiµ satanist≤w. Uk│ada│em planà

Najpierw dobrze siΩ wyspa│em. NastΩpnie siΩ uzbroi│em. Konwencjonalnie: granaty, ka│asze, gratchova, dwururka, gwint≤wka, o╢miorura, obrot≤wa vulcan, dzia│ko przeciwlotnicze, miny, mini bomba termoj▒drowa itpà Wzi▒│em tak┐e bro± metafizyczn▒ û miecz srebrny, krzy┐, wodΩ ╢wiΩcon▒. Uzbroi│em siΩ jeszcze w nuklearne g│owice termoj▒drowe, nim wyszed│em. By│em uzbrojony i niebezpieczny. Noc. IdΩ. Jestem w lesie. WidzΩ satanistΩ, rzucam krzy┐em, staje on w ogniu, p│onie.

Drugi pada od miecza, trzeciego udusi│em r≤┐a±cem, czwarty ud│awi│ siΩ komuni▒ ╢wiΩt▒ ukryt▒ w hamburgerze. Bro± sko±czy│a siΩ po zabiciu dwudziestotysiΩcznego go╢cia. Pozostali zrobili kr▒g i zaczΩli nade mn▒ obrz▒dek. Bola│o, ale umar│em. Zn≤w Kozak my╢la│, ┐e bΩdzie wolny. ªmierµ by│a tylko kolejnym przej╢ciem. Znalaz│em siΩ na cmentarzu. Chyba jest to ╢wiΩto zmar│ych. Du┐o ludzi, ale to nie ludzie. Pe│no p│on▒cych zniczy. To nie znicze p│on▒, to trupy siΩ pal▒. To wizja krematorium ┐ydowskiego. To semickie wo│anie o pomstΩ. »ydzi kolejno poczΩli wychodziµ z grobowc≤w, p│onΩ│y im brody, a krew p│ynΩ│a z oczu. Powiedzieli mi: - Wiesz, tw≤j kolega, ASK, musisz go tu przyprowadziµ, musi byµ z│o┐ony w ofierze. Przez jego nienawi╢µ ludy semickie dosiΩgn▒ zbawienia. Wiesz, my go kochamy, lecz to dla dobra wy┐szego. Kochamy swoich wrog≤w ûpowiedzia│. Uda│em siΩ do ASKa. OK! Tramwaj nie wariuje, idΩ pod dom. To tu, posesja numer 26. To synagoga. ASK przywita│ mnie. Ubrany by│ w szaty rabina. ûWiesz û stwierdzi│, pozna│em piΩkno tej religii. Ale moje zdumienie przesz│o oczekiwane granice gdy z domu wybieg│y ma│e »ydki i poczΩ│y wo│aµ û Tato, tato. Rabin ASK odpar│ û zaraz moje dzieci, zaraz odprawimy kwestΩ. Przygotuj lichwΩ, tak jak ciΩ uczy│em. - Mam nowotw≤r na m≤zgu û stwierdzi│em i znowu co╢ strzeli│o.

Sta│em na ZWO przed pani▒ Madey. Masz raka? û zapyta│a. Rzuci│em ni▒ o ladΩ biurka, a┐ huknΩ│o. û Jaka╢ aluzja!? - Krzycza│em. Zakrwawiona Madey wyci▒gnΩ│a pistolet gazowy i poczΩ│a strzelaµ. Le┐a│em martwy z pΩcherzami i sin▒ twarz▒. Do szko│y przyjecha│a Policja i ASCO. Zabrali Madey na komisariat. A ja wsta│em i po-szed│em na pergolΩ. Mia│em przeczucie. Spotka│em tam ksiΩdza Bartosza P│uskΩ, kt≤ry nazwa│ siΩ d┐d┐ownic▒. Zapyta│em, dlaczego zosta│ ksiΩdzem, a on mi na to, ┐e to powo│anie. Dosta│ dar od Boga, dar uzdrawiania. Je╝dzi teraz po ╢wiecie, do Rewandy, Estonii, Bo╢ni, Izraela i leczy cudownymi rΩkoma. Rozmawiali╢my jeszcze d│ugo, du┐o wina siΩ w czarach przela│o. P≤╝n▒ noc▒ byli╢my tak najebani, ┐e zgarnΩ│a nas policja. Ale policjanci byli identyczni û bli╝niaki!? Nie! A mo┐e bli╝niacy byli kosmitami? Mam to w dupie. Radiow≤z wzni≤s│ siΩ i odlecia│. Choµ po pijaku zauwa┐y│em jeszcze, ┐e wlatywali╢my do statku - matki û UFO. Ja chcΩ do domu, do mamy! û krzykn▒│em. Ksi▒dz Bartosz p│aka│. Modli│ siΩ i jeszcze m≤wi│: "Niech B≤g Wam wybaczy" By│ bardzo religijny. Nagle jakby tydzie± min▒│ i znalaz│em siΩ nad morzem. P│ywa│em na smoku, by│y wakacje. Kozak powiedzia│ sobie - STOP! ChcΩ tu zostaµ. ChcΩ wakacji. Ca│e ┐ycie wakacji. Gdy wszed│em do wody zauwa┐y│em, ┐e jestem w domu. SiedzΩ w miΩkkim fotelu i ogl▒dam "The X Files". Nie mogΩ znaµ prawdy û stwierdzi│em. Bo wszystko, co sobie wyobrazimy jest prawd▒. Oni j▒ wykorzystuj▒, aby╢my stracili ┐ycie na jej poszukiwanie. A ja bΩdΩ ponad tym. ChcΩ ┐yµ chwil▒, │apaµ ka┐dy dzie±, ka┐dy moment piΩkna i trzymaµ go mocno i na zawsze.

Tekst niewiadomego pochodzenia, przylecia│ z kosmosu i powiedzia│ - Cze╢µ! Nawet grafolodzy nic nie stwierdzili, FBI nie dostrzeg│o odcisk≤w palc≤w, a policja by│a tak zajebana, ┐e im oczy za tekstem nie nad▒┐a│y. Autor nieznany (musia│a to byµ jaka╢ chora istota). Zbie┐no╢µ nazwisk i fakt≤w - zapewne czysto przypadkowa.

rozdzia│ II

Ask zrobiwszy kurs ochroniarski zosta│ przyjΩty do ASCO. Mieszka na Pi│sudzkiego, ko│o ksiΩgarni. Jest to wielki gmach s│u┐by ochrony os≤b i mienia, du┐o szk│a i stali. Co dzie± rano wyje┐d┐a swoim maluchem z logo ASCO do pracy. Jest dumny i nikogo siΩ nie boi. Nosi przy sobie pa│Ω 0,6 m., gun na gaz, 9mm palny oraz w baga┐niku ka│asza i siekierΩ. Pracuje jako ochrona parkingu w TGG.

By│o to 3 dni temu. Kozak by│ zajebany i rano jad▒c na rowerze nie zauwa┐y│ znaku "Rover-stop", lecz pan Ask zauwa┐y│! Wyci▒gn▒│ pa│Ω i jebn▒│ Kozaka. Ten sta│ i stwierdzi│:
Dlaczego mnie pan bije ??! - Bo trzeba biµ takich pierdolc≤w! Biµ, a┐ siΩ, kurwa, krwi▒ zalej▒ - odpar│ wysoki, budz▒cy postrach wytrenowany ochroniarz. - Ale┐ ja tylko jadΩ do szko│y, spieszΩ siΩ na historiΩ - t│umaczy│ ch│opiec na ┐≤│tym rowerku z balonikiem i chor▒giewk▒, ale pan ochroniarz mrukn▒│ potΩ┐nie: - PierdolΩ twoj▒ historiΩ, bΩdziesz tu sta│, a┐ ci wystarczaj▒co zajebiΩ! - ??? - zajebiΩ a┐ zdechniesz.

S│ysz▒c co╢ o historii w│a╢nie przeje┐d┐a│ tamtΩdy pan 'ZECO' Rzepa Tomash. - Gdzie pan, st≤j pan, kurwa, bo zajebiΩ ! - Wrzasn▒│ Ask. Pan Rzepa kontynuowa│ jazdΩ po wcze╢niejszej trajektorii. Nagle co╢ go zrzuci│o z roweru i uderzy│o pa│▒. Pan Andrzej by│ agresywny, u┐ywa│ na przemian r≤┐nych rodzaj≤w broni, z r≤┐nym skutkiem skaka│, wymachiwa│. Gdy wyci▒gn▒│ siekierΩ, na kt≤rej pozosta│a jeszcze plama po goleniu Pan Tomasz wsiad│ na rower i pocz▒│ co si│ uciekaµ. Kozak patrzy│ zdumiony. Pan T. Rzepa dochodzi do 5000 obrot≤w na minutΩ, Ask biegnie 120 m/s. - Co to jest, jakie╢ maszyny ? - Ask rzuci│ siekier▒ w stronΩ Rzepy. Siekiera wykona│a szereg obrot≤w w powietrzu po czym zag│Ωbi│a siΩ w plecach Tomasza. Krew tryska│a lecz T.'Zeco' nie zwalnia│. Obr≤ci│ siΩ, wyci▒gn▒│ dwururkΩ i wypali│. Odrzuci│o go i wyjeba│ siΩ z roweru, zdzieraj▒c sk≤rΩ z twarzy, kt≤rej resztki utkwi│y miΩdzy kostkami brukowymi ul. S│ubickiej.

Pech chcia│, ┐e kula 44 mm uderzy│a w g│owΩ Asco-mana rozpa│awiaj▒c j▒. - O chuj - stwierdzi│ stereofonicznymi ustami pan Ask. Wyci▒gn▒│ z kieszeni now▒ g│owΩ i przykrΩci│ w miejsce starej. Rzepa uciek│ za winkiel. Wbieg│ na torowisko. Rozgl▒da siΩ - Gdzie ten pojebany ochroniarz? - W tej samej chwili jad▒cy poci▒g obci▒│ mu nogΩ. - O chuj - stwierdzi│. Wyrwa│ kawa│ek szyny, wbi│ u nasady wyrwanej ko±czyny - OK.! Dzia│a! Chcia│ pobiegaµ dalej, lecz dosta│ w g│owΩ ogromnym kamieniem. Gdy odzyska│ ╢wiadomo╢µ Ask usiad│szy na nim pocz▒│ uderzaµ siekier▒ pomiΩdzy obie p≤│kule m≤zgowe giganta. Iskrzy│o siΩ, lecz tytan to tytan!

Rzepa odrzuci│ go╢cia i trac▒c palce od ciosu siekiery pocz▒│ biec w stronΩ Zespo│u Szk≤│ nr 1. OK.! Drzwi, zajebi╢cie, otworzy│ zΩbami wbieg│ do sali od geografii krzycz▒c - Niech mi pani pomo┐e, b│agam, przez wzgl▒d na dawn▒ przyja╝±! Pani Gadzali±ska stanΩ│a u drzwi.

Tymczasem Andrzej S. Bieg│ po ╢ladach krwi. Otworzy│ drzwi sali i ujrza│ pani▒ GandziΩ. - Co to jest ? - zapyta│a. - Su± siΩ stara cioto! - odpar│ ochroniarz. - Uuuuuuu - wyda│a z siebie d│ugo g│os zdziwienia pani profesor poczym zada│a Askowi kilka potΩ┐nych cios≤w nog▒ celuj▒c w krocze. Przeceni│a siΩ, pierwsza seria by│a celna, za drug▒ jednak wywr≤ci│a siΩ uderzaj▒c │omem o ziemiΩ. Asco-man przeszed│ po niej id▒c w kierunku trzΩs▒cego siΩ w k▒cie Rzepy. Pani G. Uchwyci│a Andrzeja za nogΩ i rozpoczΩ│a gryzienie. W tej samej chwili otworzy│a drzwi pani prof. T. Madey - Co siΩ tutaj dzieje ?! - Zapyta│a pe│na zdziwienia widz▒c RzepΩ z siekier▒ w plecach, oraz Andrzeja bez nogi (od kolana w d≤│) kt≤r▒ trzyma│a p. Gadzali±ska. - Nic, nic, my siΩ tylko bawimy w wojnΩ - odpowiedzieli ch≤rem - No dobra - Stwierdzi│a pani Madey i wysz│a.

rozdzia│ III

Pan Arek zosta│ po╢miertnie zrehabilitowany i dosta│ "Order Legii Honorowej G│≤wnych Promotor≤w Dzia│aj▒cych na Rzecz Rozwoju Modeli Informatycznych w Kraju". Gdy ulecia│ do nieba spotka│ Boga.
- Cze╢µ - Powiedzia│ B≤g.
- Dzie± Dobry - Powiedzia│ uprzejmie pan Arkadiusz. Usiedli obaj przy niebia±skim stoliku, wypili Cappucino, po czym B≤g stwierdzi│: Jeste╢ mi potrzebny. Wiesz, mam jakie╢ b│Ωdy w kodzie, a sam siΩ na tym nie znam... Pan Arek zapyta│: WiΩc kim jeste╢, gdzie jest to, w czym pok│ada│em nadzieje przez ca│y czas swej egzystencji? Jak jest prawda? Us│ysza│ odpowied╝: Nie wiem, nie ogl▒da│em jeszcze wersji kinowej The X-Files, nie staµ mnie
- Co ? - mgr in┐. Arkadiusz Janicki po raz pierwszy, w obliczu z│amania siΩ jego wszelakich system≤w warto╢ci wybuchn▒│ nieposkromionym, niepohamowanym, brutalnym g│osem: Kurwa jebana, chuj z tym wszystkim, podajcie mi kabel, chcΩ umrzeµ, mo┐e byµ r≤wnoleg│y, a nawet chinche, czy audio bΩdzie OK.

Lucyfer wyjrza│ zza chmury, na kt≤rej pan Arek oraz B≤g prowadzili konferencjΩ i poda│ gruby kabel do drukarki: ProszΩ, oto narzΩdzie - stwierdzi│ pokornie. Pan B≤g widz▒c diab│a zajeba│ go z kopyta, ┐e spad│ z ob│oku i pierdoln▒│ o ziemiΩ. Tymczasem mgr in┐. Janicki sporz▒dzi│ pΩtlΩ i zacisn▒│, ale co to, nie dzia│a! Co to, jak to ? Na twarzy pana Arka pojawi│o siΩ zdziwienie pomieszane ze z│o╢ci▒. B≤g zwr≤ci│ siΩ do±:
- St▒d nie ma ucieczki, napraw m≤j b│▒d. Chodzi o to, ┐e od 100 lat wysy│am ludzi w odwrotnych kierunkach. Ci, co do nieba id▒ do piek│a i na odwr≤t. Arkadiusz przygnΩbiony bezsensem poza-egzystencjalnym i tym, ┐e babcia posz│a do piek│a, nie maj▒c nic do roboty wzi▒│ siΩ do roboty Boga ver. 2.01 for Windows 2044. OK.! Uda│o siΩ. Spojrza│ na zbawiciela lecz zobaczy│, i┐ by│ to Lucyfer - pan chaosu i z│a bezwzglΩdnego.

- O kurwa - pan Arek przeszed│ samego siebie. Krzykn▒│: - Z│ama│em swoje zasady, zbezcze╢ci│em swoj▒ pacyfkΩ! Co mam pocz▒µ? - Tu rzewnie zap│aka│.
- P≤jdziesz do piek│a - us│ysza│ g│os anio│a Bartosza, co to odda│ swe ┐ycie za 20 gram marihuany a potem w czy╢µcu odkupi│. Anio│ stwierdzi│ - Jest jednak inne wyj╢cie. - Wzi▒│ pana Arkadiusza na skrzyd│a i odlecia│ w ustronne miejsce aby porozmawiaµ.
- »y│em tyle lat w pokorze, b≤lu dla ╢wiata - stwierdzi│ ks. Bartosz g│osem pokornego mnicha - Ale, ┐y│em dla g│upiego komputerowego programu, dla maszyny, kt≤r▒ z lito╢ci zbudowali UFOmani w czasach piramid, widz▒c ludzk▒ marno╢µ egzystencji. WiΩc dali nam wieczne ┐ycie na twardym dysku (((101234567891011121314)9999)999)999) TB ! Zniszczmy ten program i sami zr≤bmy siΩ Bogami. - zaproponowa│ pan Arek i z niespotykan▒ determinacj▒ j▒│ grzebaµ w kodzie. Wpisywa│ jakie╢ hexy, przelicza│ bity i powiedzia│ po 13,2 godz. - Dobra, zrobione! I pojawi│ siΩ prawdziwy B≤g i stwierdzi│, ┐e te┐ jest programem ver. 3.02 i ze wzglΩd≤w bezpiecze±stwa odsy│a ich na ZiemiΩ daj▒c wieczne ┐ycie. Ale czy istnieje co╢ poza tym ? Czy mo┐e prawdziwy stw≤rca to czysta prawda przyrody sama w sobie?

Pan Arek zn≤w ma swoj▒ firmΩ, kt≤ra przynosi mu du┐e dochody i jest fajnie. Ostatnio za│o┐y│ nawet pijalniΩ internetow▒ w Moskwie i Rewandzie. A ks. Bartosz ? Nadal szuka. Jego duchowy g│≤d jest zbyt potΩ┐ny. Jedno ich │▒czy - po wsp≤lnych prze┐yciach obsesyjnie poszukuj▒ prawdy. A prawda le┐y tak daleko, choµ tu┐ tu┐.

Dalsze losy You-tro
O panu Arku co to z Jezusem
jad▒c samochodem siΩ wyjebali,
O ks. Bartoszu kt≤ry znalaz│ swe powo│▒nie
oraz
O agentach ochrony, co to Kozaka
narkomana zajebali.

powr≤tpowr≤t

dziΩki dla ASK'a za pomoc w przepisywaniu :)