W poszukiwaniu sensu
Łukasz Kozakiewicz

rozdział I

Słońce zachodziło. Horyzont zalał się krwią. Chłopiec opuścił swój dom. Odjechał szybko, niby wiatr, choć może to porównanie jest popierdolone i zużyte. Trudno. Więc pojechał nad Odrę. Odra to rzeka. Klimat był piękny, ale i przerażający w jego oczach. Coś widział, czego nie widzieli inni. A może nie miał kto widzieć, bo w lasku przyrzecznym osób nie zauważył. Totalna cisza. Rozgląda się do dokoła, czegoś szuka. Tak to Kozak. W miarę podróży rósł hałas, jakby woda spadająca z platformy na platformę. Chłopiec dzielnie pokonywał przeszkody terenu. Serce mu nagle bardzo pierdolnęło. Połknął je, ale na szczęście utkwiło w poprzednim miejscu. Zobaczył stary most – widmo i kobietę w białej szacie. Szła po moście. Chciał uciekać, ale ona zniknęła. Myślał, długo myślał. Postanowił. Jadąc dalej zauważył, iż w chwili z dnia zrobiła się noc. Przerażony sunął przez park. Mijał postacie stojące daleko od drogi. Chyba satanistów. Mieli czerwone ubrania, stożkowe czapki i świece. Ich oczy były czarne. Kozak nie wierzył. Mówił do siebie: "Nic nie piłem, a marycha leży w domu". Obrócił się, aby zobaczyć, czy go gonią. W tej samej chwili pierdolnął o drzewo. Chciał wstać i wtedy nad nim zjawił się Lucyfer – pan ciemności. Wyciągnął spod czarnej szaty nóż kuchenny i dźgnął. Krew płynęła ostro. Kozak zasnął. Stracił kontakt z rzeczywistością.

Obudził się na łódce. Płynęła około dwustu metrów dalej od miejsca, w którym zadano mu cios.. Słońce zachodziło. Szesnastolatek stwierdził wulgatą: "Czy ja kurwa śnię, co to za jebane rzeczy?". Rany nie posiadał, ale wyrosły mu za to dwa dodatkowe palce. Chciał je odgryźć, ale bolało. Pogodził się z tym faktem. Jednak nie zupełnie zgodził się z trzecią nogą, która wystawała mu z pleców. Łódka płynęła szybko z prądem, nie wiadomo gdzie i po co. Z tyłu ktoś siedział. Jakiś gość przy wiosłach. Odwrócił się Kozak bardzo gwałtownie i zauważył, że to jego dobry stary przyjaciel ASK. I już miał się ucieszyć gdy go zobaczył. Kolega ASK, którego tutaj będziemy po prostu nazywać kolegą miał umieszczone pionowo na czole trzecie oko. Chłopiec zapytał niepewnie: - Czy to ty ASK ? – Tak –usłyszał grobowy głos. - Płyniemy do szkoły. – Co – chłopak mówił z paranoją w głosie.- Czyś ty kurwa oszalał!? Co teraz, zabijesz mnie? Nagle zauważył, że na czole kolegi wytworzyło się czwarte oko. Było ono koloru pomarańczowego. Zrozumiał, choć trochę późno, że to nie jego kolega. Złapał leżący młot i uderzył w widmo. Chybił, czy to z zamroczenia, czy z bólu wewnętrznego – nie wiemy. Cisnął młotem w dno łodzi. Jednostka pływająca zaczęła tonąć. Kozak począł się topić, krzyczał, nabierał wody w usta i niosło go w spienionym nurcie rzeki. Zauważył jeszcze coś chorego. Koledze z głowy wysunęły się śmigła i począł unosić się w powietrzu. Wisiał około 5 metrów nad chłopcem. Zanim Kozak się utopił, kolega rozmawiał przez telefon komórkowy. Chłopiec posłyszał jeszcze: "obiekt tonie, pobrać nasienie"… i zakrył się wodą.

Oczy bladły, słońce raziło. – "Łukasz wstawaj do szkoły!" – posłyszał. – Co, do tej zjebanej szkoły, po chuja? – odfurknął. Matka się produkowała, ale przecież … przecież Kozak umarł. Już dwa razy! A tu budzi się w swym zimnym łóżku, torba spakowana, ciało naturalne i all is’t OK! Great! Super! Powie kolegom, co przeżył, może oni coś doradzą. Umył się i wsiadł do A103. Po chwili spostrzegł, że siedzi w nim tylko 1 osoba. Fajnie, pusto. Zaraz! Przecież nigdy nie było pusto. Co jest? Kierowca przyśpieszył. Chłopiec wyjrzał za szybę. Jechał pan autobusowy szosą zamiejską nieoznakowaną około 160 kilometrów na godzinę. Autobus trząsł się i rozwalał. To o czym tak marzył stało się realne. To koszmar! On w tej puszce. Na zakrętach przechylał się o trzydzieści stopni. Krzyczał: "Facet odbiło ci?" Spojrzał w lusterko, ale nic to nie dało, gdyż kierowca nie miał głowy. Myślał Kozak, że gorzej być nie może, a 103 zwolnił i zatrzymał się na jakimś polu kukurydzy. Kierowca zniknął. Jedyny pasażer wstał i podążył w jego stronę. Panie, wie pan gdzie jesteśmy – Zapytałem. Ale ten milczał. Wyciągnął siekierę i ruszył za Kozakiem. Pomyślałem, że jeżeli to tylko złudzenie, to zatrzymam się i zobaczę co robi. Kozak głupio myślał. Gość odrąbał mu rękę, że aż iskry poszły. Czerwona krew trysnęła z ramienia wprost na kukurydzę. Gdy chłopiec zwijał się z bólu, przyjechała karetka. Zabrano go do szpitala i przyszyto rękę (która natychmiast się zrosła). Później karetka odwiozła go do domu i lekarz zwrócił się do matki Kozaka: "Pani syn odgryzł sobie rękę podczas lekcji matematyki, oraz palce, które sumował i wyszło mu dwanaście." Spojrzałem, a lekarz wyglądał jak pan Tomasz Rzepa. To był on. Próbowałem tłumaczyć matce, mówiłem?: Dla-czego kłamiesz medyku, kim jesteś, może rzeczywiście mózg mi zdechł. Nie! To wy tego chcecie! Obcy. Leżałem gdy on –dwumetrowy gigant, zaciskał ręce na mojej szyi. Dlaczego? Matka przyłączyła się. Kozak znów stracił życie. Chłopiec już nic nie rozumie.

Leżał na stole, a dziwne strumienie i fale przepływały przez jego ciało. Zrozumiał choć nie do końca. Stali nad nim kosmici. Pochyleni z dziwnie uśmiechniętymi oczyma. – Kim jesteście, co widzę, co widziałem, o co tu chodzi? –Pytał. Usłyszał: Przylecieliśmy pomóc Ci walczyć. – Z kim? – Z ciemnymi mocami. –A  wiec to prawda, co wiedziałem? – Tak, dostałeś od nas dar "hiper regeneracji komórek". A teraz Cię zabijemy, gdyż tylko martwy zdołasz transportować się w czasoprzestrzeń. – A może wy jesteście kolejnym złudzeniem? Zasnąłem… Obudziłem się mając trzynaście lat. Zrozumiałem. – Nic nie jest realne. Pojechałem do kolegi ASK’a. – Cześć ASK, co robisz? - Odpierdol się gościu! Ja cię nie znam, nie wiem o co ci chodzi! No tak, wtedy jeszcze się nie znaliśmy. Bolało mnie to, że dwa lata znajomości zniknęły. Nie wierzył w to co mówiłem. Zasnąłem po raz kolejny… Obudziłem się na lekcji informatyki. Dziwne. Nie było nikogo w sali, stały tylko komputery z napisami: mgr Duczemińska, uczeń 001, uczeń 002 itd… Rzuciłem wzrokiem na kalendarz – rok 1999, 20 grudnia. Apokalipsa, czy co? Jakie jest moje zadanie? I ukazał się przede mną duch św. Arka Janickiego, z aureolą i mówić począł: Idź przez czas i niszcz zło, zabij jego przejawy, a odkupisz siebie do zbawienia. Boś opętany. Duch stwierdził, że odmowa przesądzi o mej duchowej zagładzie i nie ma czasu, bo skrzydło go boli, a chce szybko do Nieba dolecieć. I zdetonował się w postać grzyba. Dziwny to sposób przemieszczania, ale poszedł do Nieba. Zacząłem działać, aby czas znów stał się linią, dla odkupienia. Planowałem najpierw zabić satanistów. Układałem plan…

Najpierw dobrze się wyspałem. Następnie się uzbroiłem. Konwencjonalnie: granaty, kałasze, gratchova, dwururka, gwintówka, ośmiorura, obrotówa vulcan, działko przeciwlotnicze, miny, mini bomba termojądrowa itp… Wziąłem także broń metafizyczną – miecz srebrny, krzyż, wodę święconą. Uzbroiłem się jeszcze w nuklearne głowice termojądrowe, nim wyszedłem. Byłem uzbrojony i niebezpieczny. Noc. Idę. Jestem w lesie. Widzę satanistę, rzucam krzyżem, staje on w ogniu, płonie.

Drugi pada od miecza, trzeciego udusiłem różańcem, czwarty udławił się komunią świętą ukrytą w hamburgerze. Broń skończyła się po zabiciu dwudziestotysięcznego gościa. Pozostali zrobili krąg i zaczęli nade mną obrządek. Bolało, ale umarłem. Znów Kozak myślał, że będzie wolny. Śmierć była tylko kolejnym przejściem. Znalazłem się na cmentarzu. Chyba jest to święto zmarłych. Dużo ludzi, ale to nie ludzie. Pełno płonących zniczy. To nie znicze płoną, to trupy się palą. To wizja krematorium żydowskiego. To semickie wołanie o pomstę. Żydzi kolejno poczęli wychodzić z grobowców, płonęły im brody, a krew płynęła z oczu. Powiedzieli mi: - Wiesz, twój kolega, ASK, musisz go tu przyprowadzić, musi być złożony w ofierze. Przez jego nienawiść ludy semickie dosięgną zbawienia. Wiesz, my go kochamy, lecz to dla dobra wyższego. Kochamy swoich wrogów –powiedział. Udałem się do ASKa. OK! Tramwaj nie wariuje, idę pod dom. To tu, posesja numer 26. To synagoga. ASK przywitał mnie. Ubrany był w szaty rabina. –Wiesz – stwierdził, poznałem piękno tej religii. Ale moje zdumienie przeszło oczekiwane granice gdy z domu wybiegły małe Żydki i poczęły wołać – Tato, tato. Rabin ASK odparł – zaraz moje dzieci, zaraz odprawimy kwestę. Przygotuj lichwę, tak jak cię uczyłem. - Mam nowotwór na mózgu – stwierdziłem i znowu coś strzeliło.

Stałem na ZWO przed panią Madey. Masz raka? – zapytała. Rzuciłem nią o ladę biurka, aż huknęło. – Jakaś aluzja!? - Krzyczałem. Zakrwawiona Madey wyciągnęła pistolet gazowy i poczęła strzelać. Leżałem martwy z pęcherzami i siną twarzą. Do szkoły przyjechała Policja i ASCO. Zabrali Madey na komisariat. A ja wstałem i po-szedłem na pergolę. Miałem przeczucie. Spotkałem tam księdza Bartosza Płuskę, który nazwał się dżdżownicą. Zapytałem, dlaczego został księdzem, a on mi na to, że to powołanie. Dostał dar od Boga, dar uzdrawiania. Jeździ teraz po świecie, do Rewandy, Estonii, Bośni, Izraela i leczy cudownymi rękoma. Rozmawialiśmy jeszcze długo, dużo wina się w czarach przelało. Późną nocą byliśmy tak najebani, że zgarnęła nas policja. Ale policjanci byli identyczni – bliźniaki!? Nie! A może bliźniacy byli kosmitami? Mam to w dupie. Radiowóz wzniósł się i odleciał. Choć po pijaku zauważyłem jeszcze, że wlatywaliśmy do statku - matki – UFO. Ja chcę do domu, do mamy! – krzyknąłem. Ksiądz Bartosz płakał. Modlił się i jeszcze mówił: "Niech Bóg Wam wybaczy" Był bardzo religijny. Nagle jakby tydzień minął i znalazłem się nad morzem. Pływałem na smoku, były wakacje. Kozak powiedział sobie - STOP! Chcę tu zostać. Chcę wakacji. Całe życie wakacji. Gdy wszedłem do wody zauważyłem, że jestem w domu. Siedzę w miękkim fotelu i oglądam "The X Files". Nie mogę znać prawdy – stwierdziłem. Bo wszystko, co sobie wyobrazimy jest prawdą. Oni ją wykorzystują, abyśmy stracili życie na jej poszukiwanie. A ja będę ponad tym. Chcę żyć chwilą, łapać każdy dzień, każdy moment piękna i trzymać go mocno i na zawsze.

Tekst niewiadomego pochodzenia, przyleciał z kosmosu i powiedział - Cześć! Nawet grafolodzy nic nie stwierdzili, FBI nie dostrzegło odcisków palców, a policja była tak zajebana, że im oczy za tekstem nie nadążały. Autor nieznany (musiała to być jakaś chora istota). Zbieżność nazwisk i faktów - zapewne czysto przypadkowa.

rozdział II

Ask zrobiwszy kurs ochroniarski został przyjęty do ASCO. Mieszka na Piłsudzkiego, koło księgarni. Jest to wielki gmach służby ochrony osób i mienia, dużo szkła i stali. Co dzień rano wyjeżdża swoim maluchem z logo ASCO do pracy. Jest dumny i nikogo się nie boi. Nosi przy sobie pałę 0,6 m., gun na gaz, 9mm palny oraz w bagażniku kałasza i siekierę. Pracuje jako ochrona parkingu w TGG.

Było to 3 dni temu. Kozak był zajebany i rano jadąc na rowerze nie zauważył znaku "Rover-stop", lecz pan Ask zauważył! Wyciągnął pałę i jebnął Kozaka. Ten stał i stwierdził:
Dlaczego mnie pan bije ??! - Bo trzeba bić takich pierdolców! Bić, aż się, kurwa, krwią zaleją - odparł wysoki, budzący postrach wytrenowany ochroniarz. - Ależ ja tylko jadę do szkoły, spieszę się na historię - tłumaczył chłopiec na żółtym rowerku z balonikiem i chorągiewką, ale pan ochroniarz mruknął potężnie: - Pierdolę twoją historię, będziesz tu stał, aż ci wystarczająco zajebię! - ??? - zajebię aż zdechniesz.

Słysząc coś o historii właśnie przejeżdżał tamtędy pan 'ZECO' Rzepa Tomash. - Gdzie pan, stój pan, kurwa, bo zajebię ! - Wrzasnął Ask. Pan Rzepa kontynuował jazdę po wcześniejszej trajektorii. Nagle coś go zrzuciło z roweru i uderzyło pałą. Pan Andrzej był agresywny, używał na przemian różnych rodzajów broni, z różnym skutkiem skakał, wymachiwał. Gdy wyciągnął siekierę, na której pozostała jeszcze plama po goleniu Pan Tomasz wsiadł na rower i począł co sił uciekać. Kozak patrzył zdumiony. Pan T. Rzepa dochodzi do 5000 obrotów na minutę, Ask biegnie 120 m/s. - Co to jest, jakieś maszyny ? - Ask rzucił siekierą w stronę Rzepy. Siekiera wykonała szereg obrotów w powietrzu po czym zagłębiła się w plecach Tomasza. Krew tryskała lecz T.'Zeco' nie zwalniał. Obrócił się, wyciągnął dwururkę i wypalił. Odrzuciło go i wyjebał się z roweru, zdzierając skórę z twarzy, której resztki utkwiły między kostkami brukowymi ul. Słubickiej.

Pech chciał, że kula 44 mm uderzyła w głowę Asco-mana rozpaławiając ją. - O chuj - stwierdził stereofonicznymi ustami pan Ask. Wyciągnął z kieszeni nową głowę i przykręcił w miejsce starej. Rzepa uciekł za winkiel. Wbiegł na torowisko. Rozgląda się - Gdzie ten pojebany ochroniarz? - W tej samej chwili jadący pociąg obciął mu nogę. - O chuj - stwierdził. Wyrwał kawałek szyny, wbił u nasady wyrwanej kończyny - OK.! Działa! Chciał pobiegać dalej, lecz dostał w głowę ogromnym kamieniem. Gdy odzyskał świadomość Ask usiadłszy na nim począł uderzać siekierą pomiędzy obie półkule mózgowe giganta. Iskrzyło się, lecz tytan to tytan!

Rzepa odrzucił gościa i tracąc palce od ciosu siekiery począł biec w stronę Zespołu Szkół nr 1. OK.! Drzwi, zajebiście, otworzył zębami wbiegł do sali od geografii krzycząc - Niech mi pani pomoże, błagam, przez wzgląd na dawną przyjaźń! Pani Gadzalińska stanęła u drzwi.

Tymczasem Andrzej S. Biegł po śladach krwi. Otworzył drzwi sali i ujrzał panią Gandzię. - Co to jest ? - zapytała. - Suń się stara cioto! - odparł ochroniarz. - Uuuuuuu - wydała z siebie długo głos zdziwienia pani profesor poczym zadała Askowi kilka potężnych ciosów nogą celując w krocze. Przeceniła się, pierwsza seria była celna, za drugą jednak wywróciła się uderzając łomem o ziemię. Asco-man przeszedł po niej idąc w kierunku trzęsącego się w kącie Rzepy. Pani G. Uchwyciła Andrzeja za nogę i rozpoczęła gryzienie. W tej samej chwili otworzyła drzwi pani prof. T. Madey - Co się tutaj dzieje ?! - Zapytała pełna zdziwienia widząc Rzepę z siekierą w plecach, oraz Andrzeja bez nogi (od kolana w dół) którą trzymała p. Gadzalińska. - Nic, nic, my się tylko bawimy w wojnę - odpowiedzieli chórem - No dobra - Stwierdziła pani Madey i wyszła.

rozdział III

Pan Arek został pośmiertnie zrehabilitowany i dostał "Order Legii Honorowej Głównych Promotorów Działających na Rzecz Rozwoju Modeli Informatycznych w Kraju". Gdy uleciał do nieba spotkał Boga.
- Cześć - Powiedział Bóg.
- Dzień Dobry - Powiedział uprzejmie pan Arkadiusz. Usiedli obaj przy niebiańskim stoliku, wypili Cappucino, po czym Bóg stwierdził: Jesteś mi potrzebny. Wiesz, mam jakieś błędy w kodzie, a sam się na tym nie znam... Pan Arek zapytał: Więc kim jesteś, gdzie jest to, w czym pokładałem nadzieje przez cały czas swej egzystencji? Jak jest prawda? Usłyszał odpowiedź: Nie wiem, nie oglądałem jeszcze wersji kinowej The X-Files, nie stać mnie
- Co ? - mgr inż. Arkadiusz Janicki po raz pierwszy, w obliczu złamania się jego wszelakich systemów wartości wybuchnął nieposkromionym, niepohamowanym, brutalnym głosem: Kurwa jebana, chuj z tym wszystkim, podajcie mi kabel, chcę umrzeć, może być równoległy, a nawet chinche, czy audio będzie OK.

Lucyfer wyjrzał zza chmury, na której pan Arek oraz Bóg prowadzili konferencję i podał gruby kabel do drukarki: Proszę, oto narzędzie - stwierdził pokornie. Pan Bóg widząc diabła zajebał go z kopyta, że spadł z obłoku i pierdolnął o ziemię. Tymczasem mgr inż. Janicki sporządził pętlę i zacisnął, ale co to, nie działa! Co to, jak to ? Na twarzy pana Arka pojawiło się zdziwienie pomieszane ze złością. Bóg zwrócił się doń:
- Stąd nie ma ucieczki, napraw mój błąd. Chodzi o to, że od 100 lat wysyłam ludzi w odwrotnych kierunkach. Ci, co do nieba idą do piekła i na odwrót. Arkadiusz przygnębiony bezsensem poza-egzystencjalnym i tym, że babcia poszła do piekła, nie mając nic do roboty wziął się do roboty Boga ver. 2.01 for Windows 2044. OK.! Udało się. Spojrzał na zbawiciela lecz zobaczył, iż był to Lucyfer - pan chaosu i zła bezwzględnego.

- O kurwa - pan Arek przeszedł samego siebie. Krzyknął: - Złamałem swoje zasady, zbezcześciłem swoją pacyfkę! Co mam począć? - Tu rzewnie zapłakał.
- Pójdziesz do piekła - usłyszał głos anioła Bartosza, co to oddał swe życie za 20 gram marihuany a potem w czyśćcu odkupił. Anioł stwierdził - Jest jednak inne wyjście. - Wziął pana Arkadiusza na skrzydła i odleciał w ustronne miejsce aby porozmawiać.
- Żyłem tyle lat w pokorze, bólu dla świata - stwierdził ks. Bartosz głosem pokornego mnicha - Ale, żyłem dla głupiego komputerowego programu, dla maszyny, którą z litości zbudowali UFOmani w czasach piramid, widząc ludzką marność egzystencji. Więc dali nam wieczne życie na twardym dysku (((101234567891011121314)9999)999)999) TB ! Zniszczmy ten program i sami zróbmy się Bogami. - zaproponował pan Arek i z niespotykaną determinacją jął grzebać w kodzie. Wpisywał jakieś hexy, przeliczał bity i powiedział po 13,2 godz. - Dobra, zrobione! I pojawił się prawdziwy Bóg i stwierdził, że też jest programem ver. 3.02 i ze względów bezpieczeństwa odsyła ich na Ziemię dając wieczne życie. Ale czy istnieje coś poza tym ? Czy może prawdziwy stwórca to czysta prawda przyrody sama w sobie?

Pan Arek znów ma swoją firmę, która przynosi mu duże dochody i jest fajnie. Ostatnio założył nawet pijalnię internetową w Moskwie i Rewandzie. A ks. Bartosz ? Nadal szuka. Jego duchowy głód jest zbyt potężny. Jedno ich łączy - po wspólnych przeżyciach obsesyjnie poszukują prawdy. A prawda leży tak daleko, choć tuż tuż.

Dalsze losy You-tro
O panu Arku co to z Jezusem
jadąc samochodem się wyjebali,
O ks. Bartoszu który znalazł swe powołąnie
oraz
O agentach ochrony, co to Kozaka
narkomana zajebali.

powrótpowrót

dzięki dla ASK'a za pomoc w przepisywaniu :)