Przedziwni napastnicy

Wiadomo, ┐e niejedna farma by│a oblega na w r≤┐nych czasach, miejscach i przez r≤┐nych napastnik≤w Ale oblΩ┐enie, kt≤re prze┐y│a rodzina Sutton≤w noc▒ 21 wrze╢nia 1955 roku na swojej farmie w Kelly- Hopkinsville w Kentucky, mo┐e z powodzeniem przej╢µ do historii oblΩ┐e± jako bez w▒tpienia najdziwniejszy wypadek tego rodzaju. Chocia┐ ofiary widzia│y swoich napastnik≤w, po dzi╢ dzie± nie wiedz▒, kim byli, a je╢li chodzi o ╢cis│o╢µ, nie potrafi tego powiedzieµ nikt. Najbardziej przera┐aj▒ce by│o to, ┐e oblegaj▒cy nie byli ani lud╝mi, ani nie nale┐eli do ┐adnego ze znanych gatunk≤w zwierz▒t!

Wszystko zaczΩ│o siΩ do╢µ niewinnie. Jeden z cz│onk≤w jedenastoosobowej rodziny Sutton≤w wr≤ci│ na farmΩ z wiadomo╢ci▒, ┐e w pobli┐u widzia│ l▒dowanie dziwnego obiektu lataj▒cego. Opowiadanie spotka│o siΩ z lekk▒ drwin▒ i dowcipkowaniem, jednak┐e po up│ywie godziny przera╝liwe ujadanie psa na podw≤rku postawi│o ca│▒ rodzinΩ na r≤wne nogi. Dw≤ch uzbrojonych mΩ┐czyzn wysz│o przed dom, ┐eby zobaczyµ, kto nadchodzi...

Do drzwi powoli zbli┐a│a siΩ niezwyk│a postaµ: ma│y, otoczony po╢wiat▒ cz│owieczek, z olbrzymimi, okr▒g│ymi jak talerzyki oczami i rΩkami uniesionymi nad g│ow▒, tak jak robi to kto╢, "kogo w│a╢nie obrabowuj▒" . Bardziej prawdopodobne, ┐e gestem tym istota chcia│a pokazaµ, ┐e nie ma ┐adnych z│ych zamiar≤w. Suttonowie nale┐eli jednak do tych zdecydowanych i twardych ludzi z Kentucky, kt≤rzy "najpierw strzelaj▒, a pytanie, kto idzie, zostawiaj▒ na potem".

Obaj mΩ┐czy╝ni wystrzelili prawie jednocze╢nie, gdy ╢wietlista istota znajdowa│a siΩ oko│o sze╢ciu metr≤w od nich, jeden ze strzelby kaliber 22, drugi z rewolweru. Wed│ug okre╢lenia jednego ze strzelaj▒cych, rozleg│ siΩ d╝wiΩk, "jakbym trafi│ w wiadro". Istota wykona│a szybki ruch i cofnΩ│a siΩ w ciemno╢µ.

Nie minΩ│o wiele czasu, gdy nowy stw≤r pojawi│ siΩ w oknie i zosta│ przywitany strza│ami. MΩ┐czy╝ni wyszli na ganek, ┐eby zobaczyµ, czy kule trafi│y napastnika. Gdy id▒cy przodem zatrzyma│ siΩ pod wystaj▒cym okapem, postΩpuj▒cy za nim dostrzegli, jak z dachu opuszcza siΩ rΩka z d│oni▒ zako±czon▒ pazurami i dotyka jego w│os≤w.

Do napastnika znajduj▒cego siΩ na dachu oddano kilka strza│≤w i jednocze╢nie otworzono ogie± do drugiego stwora, kt≤ry niespodziewanie pojawi│ siΩ na ga│Ωzi pobliskiego drzewa. Ten ostatni zosta│ trafiony, ale nie spad│, lecz sp│yn▒│ na ziemiΩ i czmychn▒│. Nieskuteczno╢µ strza│≤w najwyra╝niej przerazi│a Sutton≤w, kt≤rzy zabarkowali siΩ w domu i ze strachem obserwowali okna, za kt≤rymi od czasu do czasu pojawiali siΩ niesamowici go╢cie.

Po up│ywie trzech godzin, oko│o dwudziestej trzeciej, ca│a rodzina zebra│a siΩ na odwagΩ i wybieg│a na dw≤r. Jedena╢cie os≤b wcisnΩ│o siΩ do dw≤ch samochod≤w i pojecha│o do miasta po policjΩ.

Po powrocie policja wraz z Suttonami przeszuka│a teren, jednak nic nie znaleziono. W tej sytuacji policjanci wr≤cili do miasta, za╢ znΩkani farmerzy zabarykadowali siΩ w domu.

Gdy zapad│y ciemno╢ci i zapanowa│a cisza, dziwaczne stworzenia pojawi│y siΩ ponownie. Tym razem oby│o siΩ ju┐ bez incydent≤w, chocia┐ ca│a rodzina nie zmru┐y│a oka do ╢witu, kiedy to istoty odesz│y tam, sk▒d przyby│y.

Zosta│y opisane jako niewielkie, delikatnej budowy cia│a, z okr▒g│ymi i wielkimi jak spodki oczami, rozstawionymi na piΩtna╢cie centymetr≤w. G│owy istot by│y kuliste i kompletnie │yse. Nikt nie by│ pewien, czy stwory mia│y szyjΩ, nikt nie potrafi│ opisaµ wygl▒du nosa, za╢ usta prawdopodobnie tworzy│y cienk▒, poziom▒ kreskΩ. Szczeg≤lnie osobliwe by│y rΩce - prawie dwukrotnie d│u┐sze od n≤g, z olbrzymimi d│o±mi.

Kim lub czym by│y te niezwyk│e stworzenia, niepodobne do niczego znanego na Ziemi, i czego tu chcia│y? Czy przyby│y z innego uk│adu gwiezdnego? Sugerowa│aby to relacja jednego z Sutton≤w, kt≤ry na kr≤tko przed rozpoczΩciem oblΩ┐enia widzia│ l▒duj▒cy nie opodal obiekt lataj▒cy.

Kimkolwiek by│y, nie wydaje siΩ, by chcia│y wyrz▒dziµ komu╢ krzywdΩ. Uniesione do g≤ry rΩce pierwszego zbli┐aj▒cego siΩ do drzwi cudacznego go╢cia wskazuj▒ na to do╢µ wymownie. Przestraszeni Ziemianie nie s▒, doprawdy, zbyt go╢cinni.




autor: Thomas De Jean