nr. 1 (VI) - luty, marzec 1999
[ ISO 8859-2 ] |
( wersja ASCII ) | ( wersja CP-1250 ) | |||||||||
|
|
||||||||||
Okna, Ararat
1. Pocz▒tek Wzywam sny na ╢wiadk≤w. Jestem jeden i ka┐da rzecz jest mn▒. Wszystko, co zrobiΩ
jest g│osem prawdy. Jestem nie╢miertelny, jedyny po╢r≤d moich wir≤w zag│ady. Ka┐da
moja przemiana jest ╢mierci▒ lud≤w, kresem cywilizacji i zacz▒tkiem nowej drogi.
Jestem kolist▒ drog▒ i nie istnieje droga poza mn▒. M≤j gniew jest chmur▒
przes│aniaj▒c▒ ╢wiat, a rzucony przeze mnie promie± niszczy, tworz▒c ┐yzny grunt
pod budowΩ nowych wie┐. Jestem panem w│asnych decyzji i jestem nieomylny. Skrzywdziµ
mnie niepodobna, lecz umrΩ za ka┐dego. ╢mierµ jest dla mnie jak zrzucenie p│aszcza.
P≤ki jestem przy was ┐yjecie. Kto czci jakiekolwiek z moich imion nie b│▒dzi. Kto
uzna, ┐e jest mn▒ rozczaruje siΩ w mΩkach. Jestem wami, wiΩc nie wyzbywajcie siΩ was
samych. W was istniejΩ. Kto sko±czy swoj▒ misjΩ do│▒czy do mnie w ╢wiat│o╢ci, kto
szukaµ bΩdzie poza mn▒ zginie w mrokach nico╢ci. S▒d m≤j da wam to, czego chcecie,
oby╢cie nie ┐a│owali, bo kto nico╢ci po┐▒da, nico╢µ otrzyma. 2. Nic pomiΩdzy? Nie chcΩ ci tworzyµ jednego ╢wiata. Otrzymasz w zamian r≤┐ne obrazy, w kt≤rych
ujrzysz naturΩ rzeczy. Nie przywi▒zuj siΩ do os≤b, bo tak, jak zmienia siΩ wszystko
na ╢wiecie, tak zmieniaj▒ siΩ i ludzie. Proponuj▒ podr≤┐ poprzez obrazy i d╝wiΩki
po czym znikaj▒ nie zostawiwszy niczego. Ja proponujΩ ch│oniΩcie ch│odu i zapach≤w
podziemnych, podwodnych, wszechobecnych kr≤lestw. Ws│uchiwanie siΩ w szepty upojonych
naszym wzrokiem gwiazd. WskazujΩ kwiaty i one kwitn▒ dla mnie. Ach, c≤┐ za noc.
PrzynoszΩ je tobie. Nie pytaj sk▒d i po co siΩ znalaz│y u twoich st≤p. Jestem
cz│owiekiem. Nadepnij nag▒ piΩt▒ powoli i delikatnie cier± r≤┐y i poczuj, ┐e nie
jest tylko zbiorem liter, czy znacze±. ProponujΩ zaczerwienione policzki ksiΩ┐yca, kt≤ry odkry│, ┐e ma cia│o i jest
bram▒ przez kt≤r▒ przechodz▒. Nie musisz s│yszeµ moich s│≤w. Wa┐ne aby╢ wiedzia│a, ┐e p≤ki l≤d mojego serca
nie stopnia│, p≤ty ┐yjΩ dla ciebie. Jeste╢ celem, kt≤ry osi▒gn▒wszy osi▒gam i
chcΩ wybiec naprzeciw twoim d│oniom, aby dotykaj▒c ich czuµ ich brak i wciskaµ je
coraz g│Ωbiej w swoj▒ g│owΩ, aby wtopiµ je na zawsze. Niespe│niona naturo, kt≤ra
wci▒┐ stajesz siΩ! ChcΩ wej╢µ w ciebie i zostaµ w twoim ciele. Nie budziµ siΩ
wiΩcej. Nie musieµ wychodziµ ju┐ nigdy na stalowy ╢wiat autostrad musz▒c polowaµ.
Ale nie, nie pozwalaj mi zostawaµ. Nie u╢miercaj mnie jeszcze! Pozw≤l nacieszyµ siΩ
zieleni▒ traw. Rozdwojony chcΩ st▒paµ w twoim ciele miΩdzy ╢wiat│ami pustych ulic
zanim zbudzi siΩ ╢wit. 3. Podr≤┐e Pok│oni│em siΩ ╢wiatu. Ciemno╢µ jest spowita wok≤│ drogi. Autokar ruszy│, a za
oknami migocz▒c w bladoniebieskiej po╢wiacie monitora przesuwa siΩ moje cia│o. CzujΩ
jak wchodz▒ce w ╢wiat mitu dzieci pochylaj▒ swoje g│owy, a ja za szyb▒ czyniΩ
identyczny gest. Kartki papieru stworzy│y z rozsypanych sn≤w jednolit▒ materiΩ.
P│≤tno, z kt≤rego krawcy uszyj▒ stroje. P│≤tno, z kt≤rego ludzie zrobi▒ zas│ony
na okna swoich dusz. Powoli sunie pojazd, a w jego szybach odbijaj▒ siΩ ┐ycia dooko│a mnie. Jaka╢
kobieta poprawia fryzurΩ. Tak lepiej. Przepraszam, kim ja jestem aby oceniaµ? Kim
jestem, ┐ebym m≤g│ pr≤bowaµ zrozumieµ. Rzadko, ale jednak. Deszcz zaczyna padaµ. Pada jednak tylko w moich oczach. Reszta ludzi stoi, siedzi,
kopuluje z u╢miechem. Nie, nie jest to deszcz smutku, ale ta chwila, kiedy zgΩstnia│e
powietrze przedziera swoj▒ w│asn▒ naturΩ uwalniaj▒c ekstatyczne krople nadchodz▒cych
chwil. Czujemy wszyscy, ┐e niebawem nadejdzie nasz czas i metafizyczna, metaforyczna
przestrze± zostanie nam odebrana poprzez to, ┐e sami zadecydujemy siΩ wej╢µ we
wszechobecn▒ rzeczywisto╢µ. Bajka odjedzie dalej, a nieznany kierowca mo┐e okazaµ
siΩ zwyk│ym kusicielem. »al mi wszystkich tych spΩdzonych przy nim chwil, ale gdzie mo┐emy dojechaµ nie
opuszczaj▒c go teraz. Wolne i nieskrΩpowane podr≤┐e dobre s▒ na lato. Wtedy mo┐na
wsiadaµ i wysiadaµ, przesiadaµ siΩ i przechadzaµ tak d│ugo i czΩsto, jak d│ugo i
czΩsto mamy na to si│Ω. Przeja┐d┐ka ta ma jednak chyba jaki╢ cel. Chcia│bym, aby
ka┐dy z ludzi jad▒cych obok mnie odkry│ prawdziwe miejsce przeznaczenia dla swoich
st≤p, ud, r▒k i g│≤w. Zawsze s▒ przecie┐ dwie bramy. Jedna prowadzi nas do pokoju
przysz│o╢ci, a druga do przesz│o╢ci. Uwalniaj▒c siΩ z wiru przej╢µ pomiΩdzy nimi
mo┐emy dostrzec wszystkie swoje transformacje, jako niewypaczone. Ka┐dy pok≤j do
jakiego wchodzimy sprawia, ┐e jeste╢my inni, bo tak, jak inne s▒ (choµ niby te same)
przedmioty w ╢wietle dnia i w piwnicznym mroku, tak inne s▒ nasze twarze w r≤┐nych
cia│ach. Nie pr≤bujΩ wiΩc zrozumieµ, aby nie uk│adaµ fa│szywych portret≤w z w│asnych
grzech≤w. ZastΩpujΩ to akceptacj▒. Jestem barbarzy±c▒ o twarzy wybawcy. Dusza moja
jest r≤┐na od tego, co dostrzegam w swoich oczach po drugiej stronie szyby. Czy to, ┐e
m≤wi mi, ┐e kocha oznacza co╢, pr≤cz brzmie±? Wysiadam. 4. Przenikliwo╢µ Czy jeste╢my sobie w stanie wyobraziµ tak▒ sytuacjΩ, kiedy dwie zro╢niΩte plecami
ze sob▒ osoby wybieraj▒ siΩ na spacer. Ka┐da z nich idzie przed siebie i przemierzaj▒
ca│kowicie r≤┐ne ╢wiaty. Co jaki╢ czas spogl▒daj▒ w ty│, upewniaj▒c siΩ nawzajem
u╢miechem, ┐e wszystko jest tak, jak byµ powinno czyli dziwnie. Nie ma strachu w
krainie fikcji. To podw≤jny sen. Dwa przyro╢niΩte do siebie wymiary. Jeden otwiera
drzwi dla drugiego i ka┐dy, choµ zupe│nie inny, zale┐ny jest od drugiego. WchodzΩ do
pokoju i zamykam drzwi. On zmienia siΩ w krzes│o, na kt≤rym siadam. W│▒czy│em
komputer i po wpisaniu has│a zaczynam pisaµ. Litery s▒ abstrakcyjnymi atomami,
kreuj▒cymi jego pok≤j. Wychodzi z niego. Jestem przedpokojem i klatk▒ schodow▒.
Wyszed│ na ulicΩ, jestem niebem. Krzes│o siΩ wierci pod moimi po╢ladkami, a monitor
zaczyna topnieµ, kapi▒c na pod│ogΩ. SmagniΩcie batem. Muzyka siΩ zmienia. Pada
deszcz. Idzie do sklepu. Bez s│owa p│aci za ser. Bez s│owa odbiera go pakuje i wychodzi
rzucaj▒c niedba│e do widzenia. DziΩkujΩ odpowiadam. Jestem ju┐ dobry, czas siΩ cofn▒│ i monitor zn≤w jest na
swoim miejscu. Idzie dalej. ╢wieci s│o±ce, droga siΩ wznosi, ale on tego nie zauwa┐a,
kiedy wchodzi w chmury. Magia podw≤jnych to┐samo╢ci. Je╢li zespoli│bym fikcjΩ i ╢wiadomo╢µ
otrzyma│bym przepowiedniΩ. Co on zrobi, jaki ma cel. Co ja mu po│o┐Ω na drodze i co
on przyniesie mi, abym m≤g│ zmieniµ. Wchodzi do tramwaju. Tramwaj rusza. Mijaj▒ domy,
mija czas. Zn≤w sp│ywa ╢wiat za szyb▒. W moim pokoju robi siΩ co raz ciemniej. Za
sp│ywaj▒cym obrazem widaµ tunel starej kopalni. To tutaj rodzi siΩ z│oto. To st▒d
sp│ywaj▒ szlachetne kamienie zaklinaj▒ce m▒dro╢µ zawieszon▒ na piΩknych szyjach
kobiet. Zdaje siΩ, ┐e podr≤┐ objΩ│a nas. W moim pokoju rosn▒ krzaki o cienkich
ga│Ωziach bez rozwidle±. Pn▒ siΩ w rytm s≤w, skapuj▒cych na klawiaturΩ. Pojawiaj▒
siΩ ich twarze w kryszta│owych kulach. Pr≤cz nich odbija siΩ tam tak┐e jaka╢ kolejka
w kopalni. Znajoma osoba siedzi, czy mo┐e stoi. Jest. Podr≤┐ poprzez harmoniΩ oblicza.
úza skamienieje i zostanie zachowana. Tak m≤j przyjacielu. Dziwny by│ ten sen. Czas przeskoczyµ ju┐ o poziom? Zawsze bΩdΩ stra┐nikiem
deszczu gwiazd. Porzucam go na dnie. Wzbijam siΩ w niebiosa. Kiedy odnajdzie swoj▒
grudkΩ i otrzyma recepturΩ wyrzeknie siΩ ╢wiata tak, jak i wielu wcze╢niejszych
poszukiwaczy z│ota. Szukaj. Obud╝ siΩ. 5 Modlitwa ╢wiata Nie b≤j siΩ moje dziecko. Jeste╢ nim przecie┐, bo nie powiesz mi, ┐e nie. Lepiej
jest niekiedy pokazaµ ci z│o zanim zadzia│a. Ty te┐ musisz czasami otworzyµ swoje
oczka i spojrzeµ w obsydian. Lazuryt niekiedy okazuje siΩ gorszy ni┐ szpon w zarodku
piekie│. Nawet przez Hades przep│ywa rzeka. My╢lΩ, ┐e to jedna z kolistych rzek
tworz▒cych czas. Twoich r▒k, przylepiaj▒cych siΩ do kart, nie stworzy│a rozpusta, lecz prawo, kt≤re
nie pozwala siΩ rozpa╢µ ┐ywio│om. Twoje szczΩ╢cie nie jest szczΩ╢ciem ╢wiata,
okupione jest cierpieniami ludzi chroni▒cymi ciΩ przed noc▒. Kiedy znikn▒ mistycy
umrze i ╢wiat. 6. Pow≤d ┐ycia W ogrodzie wyros│o drzewo. Obchodzono siΩ z nim jak z jajkiem, bo nie by│o jajek na
╢wiecie. Punkt wyszed│ z nico╢ci. Brakowa│o wtedy ╢wiatu jeszcze tego, co mog│o by stanowiµ o jego sta│o╢ci. Zanim
zd▒┐y│em siΩ zorientowaµ znikn▒│. Ale trwa przecie┐ gdzie╢, pomiΩdzy istnieniem
i nico╢ci▒. Pozosta│ nieokre╢lony. Byµ mo┐e dla tego wci▒┐ ro╢nie? 7. Pos│a±cy Ponad wodami unosi│o siΩ s│o±ce. Promienie opromienia│y promenadΩ. Sta│em, a
obok s▒czy│ siΩ balet porannych iskier przecinaj▒cych z pora┐aj▒c▒ prΩdko╢ci▒
chmury. Wysypa│y siΩ l╢nienia. Nie pytam. PatrzΩ. Sk▒d przysz│a tak radosna melodia
╢witu? PatrzΩ. Niekiedy pojawiaj▒ i przygl▒daj▒ mi siΩ spoza granicy ╢wiΩto╢ci. Co takiego jest
we mnie, ┐e budzΩ ich ╢miech? Mo┐e to ich ╢mieszy, jak patrzΩ na ╢wiat. Przecie┐
oni wiedz▒, ┐e i ja wiem co to jest zmartwychwstanie. Zdarza siΩ to co ╢wit. Ja jeden
nie mogΩ w to uwierzyµ i ja jeden tkwiΩ na dachach wie┐owc≤w ( czy raczej wierzowc≤w
), by witaµ ka┐dy letni poranek i zmierzch. Jeden z anio│≤w zapyta│ mnie kiedy╢ o to, kim wed│ug mnie jest s│o±ce, ┐e
oddajΩ mu tak bosk▒ cze╢µ, stercz▒c tu ka┐dego ranka. Zanim zd▒┐y│em
odpowiedzieµ pokry│ siΩ srebrnym ob│okiem i wst▒pi│ na wieczorny ocean bezustannie
rosn▒cego mroku, rozpostarty ponad moj▒ g│ow▒. Patrzy│em jak niebo gas│o i jak
rozb│yskiwa│y gwiazdy dooko│a jego ╢wietlistej barki. Przyjacielu, ty jedynie tak, jak
i ja jeste╢ tworem wiru, do kt≤rego drog▒ jest s│o±ce. Magia dnia codziennego Nape│niony puchar podniesiono ponad powierzchniΩ my╢li. Rozb│ysn▒│ ╢wiat│em jak
torpeda odrzucona przez s│owo. Poszybowa│ w niewidzialne i tam ╢miej▒c siΩ z nas
wszystkich o┐y│. DziΩki wam! Co zrobiµ mo┐e ze z│o┐on▒ pro╢b▒? Wtem, p│yn wpad│ w usta z szemraniem listopadowej lemoniady. PookrΩca│ siΩ wok≤│
nago╢ci i wpad│ w otch│ann▒, kosmiczn▒ ciszΩ, by o┐ywiµ umys│. Prze│kniΩte
┐yczenie nape│ni wszystkie kom≤rki cia│a i nada ich mocy w│a╢ciwy kierunek. Czas tka na nasz▒ korzy╢µ. Tyk. 9. Noe Po jednym gatunku ze stworzenia boskiego. Zebrano nas i rozes│ano w r≤┐ne ko±ce ╢wiata. Wie┐a starego ╢wiata upad│a.
Pojawi│a siΩ ksiΩga praw i ustalono nagrody i kary. Ostatecznie rozsta│em siΩ ze starym ╢wiatem zrzucaj▒c zwierzΩc▒ sk≤rΩ.
Pozbawiony dumy zebra│em to, co dano mi w skalistym kraju. U┐ywa│em i budowa│em. Nie pracowa│em ju┐ po to, by pomniki siΩga│y Boga, ale po to, by przetrwaµ. Choµ
╢wiat nie zmieni│ siΩ dla mΩdrc≤w ani o jotΩ, dla mnie w│a╢nie t▒ jotΩ jedno╢ci
utraci│. Ca│y ╢wiat jest przechodzeniem przez pokoje i o ile kiedy╢ s▒dzi│em, ┐e w pokoju,
w kt≤rym przy stole siedz▒ doro╢li nie ma ┐ycia, o tyle teraz je widzΩ. Co jest
dalej? |
|||||||||||
|
|
||||||||||
The VALETZ Magazine : http://magazine.valetz.art.pl { magazine@venus.wis.pk.edu.pl }
(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrze┐one. |