The VALETZ Magazine nr. 1 (VI) - luty, marzec 1999
[ ISO 8859-2 ]
( wersja ASCII ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powr≤t do indeksu nastΩpna strona

 
Gdzie B≤g m≤wi ┐egnaj

"od samego Pocz▒tku by│o tylko Jedno,
Pytanie, kt≤rego nikt poprawnie nie sformu│owa│,
Odpowied╝, kt≤ra nigdy nie pad│a z ust Pytanego"

S│owa Upomnienia

PROLOG

rys. úukasz Matuszek
Tu┐ po zmroku przyfrunΩ│y ptaszyska. TΩgie, brzuchate bestie ml▒ce bezlito╢nie z furkotem powietrze uko│ysane do monotonnej, wieczornej agonii. Z trudem usiad│y na ziemiΩ, a wtedy z ich wnΩtrz wype│z│y sznury postaci, jak larwy, w swych metalizuj▒cych, po│yskuj▒cych kokonach. Mimo, ┐e nieliczne, to bez wiΩkszych trudno╢ci zagoni│y lub wci▒gnΩ│y si│▒ przera┐onych mieszka±c≤w wioski do ╢rodka ptak≤w.

Potem cielska ptak≤w kolejno oderwa│y siΩ od ziemi, a kiedy trzepot wirnik≤w ucich│ zupe│nie, Nan'g wyszed│ ze swej kryj≤wki. G▒szcz dzikich zaro╢li nie chcia│ go chroniµ; ciernie rani│y bole╢nie wychudzone, drobne cia│o przez ca│y czas, ale ch│opiec potrafi│ opanowaµ b≤l. Ostro┐nie, obawiaj▒c siΩ ka┐dego gwa│townego ruchu, Nan'g wszed│ w kr▒g ╢wiat│a, jaki tworzy│o rozpalone przez wie╢niak≤w ognisko s│u┐▒ce zlokalizowaniu wioski przez ╢mig│owce.

Mimo opustosza│ej wioski ch│opiec nie odczuwa│ samotno╢ci. Ta±cz▒ce spontanicznie jΩzory ognia towarzyszy│y jego my╢lom, a nawet chΩtnie podejmowa│y rozmowΩ, kiedy niepewnie szepta│ w ogie±. Zgadza│y siΩ zupe│nie z jego decyzj▒, przekazuj▒c mu sw▒ aprobatΩ ka┐dym uk│adem swych linii, i, jak dobry nauczyciel, starannie ukrywa│y jakiekolwiek pochwa│y nale┐▒ce siΩ tak ma│emu ch│opcu za tak rozs▒dne podej╢cie do sprawy. Na koniec doda│y mu otuchy gorΩtszym li╝niΩciem.

Nan'g kolejny raz nie zawi≤d│ siΩ na ogniu.

Uczucie g│odu zadomowi│o siΩ w ch│opcu na dobre. Przesi▒k│o ca│e jego jestestwo, nie zostawiaj▒c nawet skrawka zdolnego zarejestrowaµ to uczucie, powiadomiµ o tym fakcie odpowiednie organy, zaalarmowaµ. Zdawa│ sobie sprawΩ, ze od dawna nic nie jad│, ale ╢wiadomo╢µ tego w ┐aden spos≤b nie wp│ywa│a na jego postΩpowanie. To, czego zamierza│ dokonaµ wymaga│o od niego po╢wiecenia.

Nan'g po┐egna│ siΩ z ogniem i ruszy│ coraz bardziej krΩt▒, zanikaj▒c▒ miejscami, ╢cie┐k▒ prowadz▒c▒ wy┐ej, w g≤ry. Sprawnie pokonywa│ kolejne etapy wΩdr≤wki, mimo zalegaj▒cych gΩsto ciemno╢ci. Rozmowa z ogniem nadal rozbrzmiewa│a w jego g│owie.

Pierwsi odeszli rodzice. Przebudzeni Bogowie Przodk≤w, spragnieni krwi ofiar po setkach lat snu, w│a╢nie ich obrali sobie na pocz▒tek. Pokryli cia│a matki i ojca ropiej▒cymi, gnij▒cymi ╢ladami swych dotyk≤w, wy╢cielili sobie nimi swe ziemskie legowiska. To by│o pierwsze upomnienie skierowane do tych, kt≤rzy z zapa│em sk│adali ho│d Bogowi Przybysz≤w. Jego kap│an robi│, co m≤g│, ale b≤g, kt≤remu s│u┐y│, by│ bezsilny wobec tych, kt≤rzy byli prawowitymi w│adcami tych ziem i dusz. Przegrywa│, a wioska pustosza│a z tygodnia na tydzie±, z dnia na dzie±. Okrucie±stwo Bog≤w Przodk≤w by│o ich cech▒ immanentn▒, lecz niegdy╢ wystarczaj▒c▒ ofiar▒ by│a posoka wrog≤w, je±c≤w wziΩtych do niewoli ╢wiadomych swej roli od chwili pojmania. Tym razem by│o inaczej - zbierali ┐niwo w╢r≤d potomk≤w swych by│ych wyznawc≤w. Zmursza│e i rozsypuj▒ce siΩ o│tarze by│y zbyteczne. Bogowie Przodk≤w przerwali d│ugi okres oczekiwania na okazanie im nale┐nego szacunku i sami siΩgnΩli po nale┐n▒ im ofiarΩ. Ludzie umierali w swych domach, obok bliskich, podczas snu. G│≤d i kara Bog≤w Przodk≤w musia│y byµ wielkie; nie przebierali - karali swymi ╢miertelnymi objΩciami tak┐e swych zagorza│ych wyznawc≤w, ca│e rodziny, kt≤re przez pokolenia pielΩgnowa│y kult i pamiΩµ o ich potΩdze.

Tak, jak Takao, r≤wie╢nik Nan'ga. Byli sobie bli┐si ni┐ bracia, bardziej oddani, po│▒czeni nigdy nie zawartym przymierzem. Wsp≤lnie, bez wiedzy kogokolwiek z wioski, poszli spytaµ siΩ Bog≤w Przodk≤w, dlaczego odbieraj▒ im najbli┐szych. Ale pytanie pozosta│o bez odpowiedzi. Potem Takao odszed│. Nan'g by│ pewien, ┐e to tylko duch przyjaciela opu╢ci│ tymczasowo sw▒ cielesn▒ pow│okΩ. Trwa│ przy nim dniami i nocami, a┐ doro╢li, zainteresowani sierot▒, zastali ma│ego, p│acz▒cego ch│opca przytulonego do rozk│adaj▒cego siΩ, woniej▒cego cia│a.

Kap│an Boga Przybysz≤w wr≤ci│ kilka dni p≤╝niej. M≤wi│ niezrozumia│e rzeczy, namawia│ do opuszczenia wioski, jak najszybciej i przeniesienia siΩ, jak najdalej. Na pytanie, czy to ucieczka przed Bogami Przodk≤w zaprzecza│ i zapewnia│, ┐e tam, dok▒d siΩ udadz▒, nie dotknie ich nic z│ego. Nikt ju┐ mu nie ufa│, jego b≤g przegra│. Kto╢ podni≤s│ kamie± i rzuci│. Kap│an trafiony upad│ na kolana i wykrzykuj▒c sw▒ mi│o╢µ do nich, namawia│ do ucieczki z tego miejsca...

Resztki zachowanego instynktu poinformowa│y go o dotarciu na miejsce. Wyczu│ d│o±mi g│adki, dobrze znajomy pie± drzewa. Na moment przywar│ do niego mocniej, by zaraz rozpocz▒µ wspinaczkΩ. Nim osi▒gn▒│ platformΩ - kilka desek prowizorycznie umocowanych do konar≤w - spostrzeg│, ┐e │apczywie chwyta powietrze, dlatego bΩd▒c ju┐ na g≤rze usiad│ wygodnie i zaczeka│, a┐ siΩ uspokoi.

N≤┐ by│ na swoim miejscu, tam gdzie go zostawi│. Zda│ sobie sprawΩ, jak bardzo obawia│ siΩ jego straty, choµ nie mia│ ku temu powod≤w; jedynie Takao zna│ to miejsce. N≤┐ by│ jedyn▒ pami▒tk▒, jaka pozosta│a mu po rodzicach. Otrzyma│ go od ojca, kiedy sko±czy│ pierwsze piΩµ lat. Pog│adzi│ solidn▒ rΩkoje╢µ, zakrzywione koli╢cie ostrze.

Teraz p≤jdzie spytaµ Bog≤w po raz drugi.

Zwinnie zsun▒│ siΩ z drzewa zeskakuj▒c z najni┐szej ga│Ωzi wprost na ziemiΩ. Poczu│ cisn▒cy b≤l pod klatk▒ piersiow▒, a przed oczyma zata±czy│a mu kaskada bia│ych ciem; g│≤d ostrzeg│ go, ┐e d│u┐ej nie bΩdzie ju┐ taki tolerancyjny. Zacz▒│ biec na tyle szybko, na ile by│o go jeszcze staµ. Mia│ wiele do zrobienia.

Zna│ okolice na wylot, tote┐ bez trudu odnalaz│ w ciemno╢ciach br≤d, potem jar, wreszcie rozleg│▒ r≤wninΩ otoczon▒ szpikulcami ska│, bΩd▒c▒ siedziba Bog≤w Przodk≤w. Tam zatrzyma│ siΩ, postanowi│ po raz ostatni poradziµ siΩ ognia. Skrzesa│ iskry, a kiedy wysuszona ca│odziennym s│o±cem trawa zajΩ│a siΩ, dorzuci│ zaledwie kilka ga│Ωzi; tyle, aby zd▒┐yµ przeprowadziµ kr≤tk▒ rozmowΩ.

Nagle ogie±, zamiast m≤wiµ, wybrzuszy│ siΩ, drgn▒│ spazmatycznie i buchn▒│ wprost na ch│opca. Jego dotyki nie by│y przyjazne, zapiek│y i Nan'g odczo│ga│ siΩ do ty│u. Spojrza│ na siebie; w miejscach, gdzie ogie± lizn▒│ go pozostawi│ rany; d│ugie, pΩczniej▒ce grzbiety czerwieni. Bola│y.

Przywiod│em go tutaj, my╢la│ ch│opiec, uwa┐aj▒c, ┐e zabieram ze sob▒ przyjaciela, nie podejrzewaj▒c nawet, ┐e tak naprawdΩ, jestem zupe│nie sam.

Ogie± jΩcza│ i sycza│, wi│ siΩ i eksplodowa│, obejmowa│ capierzastymi ramionami coraz to nowe obszary, zmienia│ barwy pod▒┐aj▒c ku ch│opcu.

Nan'g patrzy│, jak ogie± go zdradza.

A potem zacz▒│ biec. I krzyczeµ. W histerycznym wrzasku d│awi│ siΩ, │ka│, potyka│, przewraca│, podnosi│ i znowu bieg│ dalej. Ba│ siΩ. Po raz pierwszy w ┐yciu ba│ siΩ ognia, i po raz pierwszy ba│ siΩ ziemi. K▒tem oka dostrzega│ w pΩdzie z│owrogie, mroczne macki, jakie wychyla│y siΩ z jej wnΩtrza, │akomie omiataj▒ce przestrze± w poszukiwaniu jego drobnego cia│a.

Bieg│ i bieg│, przebiera│ nogami szybciej ni┐ zdawa│ sobie z tego sprawΩ, a┐ poczu│ w p│ucach ┐ar.

I bieg│ jeszcze dalej. Dalej, dalej...

Niespodziewanie uderzy│ w jak▒╢ przeszkodΩ i odbi│ siΩ od niej. Upad│, a wtedy co╢ chwyci│o go i podnios│o do g≤ry. Szarpn▒│ siΩ, ale uchwyt by│ mocny. Uni≤s│ spojrzenie. Ujrza│ twarz cz│owieka.


Ci▒g dalszy na nastΩpnej stronie...
 
Artur D│ugosz { arti@venus.wis.pk.edu.pl }
 

poprzednia strona 
			powr≤t do indeksu nastΩpna strona

5
powr≤t do pocz▒tku
 
The VALETZ Magazine : http://magazine.valetz.art.pl
{ magazine@venus.wis.pk.edu.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrze┐one.