|
| ilustracja: Micha│ Romanowski |
Poci▒g zatrzyma│ siΩ i Genera│ zeskoczy│ na ziemiΩ. Przez k│Ωby buchaj▒cej od lokomotywy pary dojrza│ krΩp▒ postaµ krasnoludzkiego maszynisty, kt≤ry ju┐ krz▒ta│ siΩ dooko│a czterokrotnie ode± wy┐szych k≤│, z sobie tylko znanych powod≤w wal▒c z furi▒ w brudny metal m│otem o bardzo d│ugim trzonku.
Genera│ zamacha│ lask▒, powstrzymuj▒c swego adiutanta od podbiegniΩcia do tor≤w, i podszed│ do krasnoluda.
- Chyba wszystko w porz▒dku?
Tamten spojrza│, sapn▒│, od│o┐y│ m│ot. W czarnej od sadzy twarzy b│yska│y ┐≤│tawe bia│ka. Dziko spl▒tana broda krasnoluda posiada│a aktualnie barwΩ smo│y i zapewne da│oby siΩ z niej wyczesaµ z p≤│ szufli wΩgla. Maszynista siΩgn▒│ gdzie╢ pod ≤w bujny krzak zarostu, wyj▒│ papierosa i zapa│ki, zapali│, zaci▒gn▒│ siΩ.
- Wszystko w porz▒dku, Generale - rzek│, uspokoiwszy ju┐ nerwy.
Genera│ zerkn▒│ na zegarek, kt≤ry wyci▒gn▒│ z lewej kieszeni kurty.
- Kwarta do drugiej. O p≤│torej klepsydry szybciej ni┐ zapowiadali╢cie. Nie╝le.
Krasnolud parskn▒│ dymem; roz┐arzony czerwono papieros, wetkniΩty gdzie╢ w ╢rodek tej ciemnej gΩstwy, gdzie znajdowa│y siΩ usta maszynisty, na moment zajarzy│ siΩ jeszcze mocniej.
- Nie o to chodzi. Pomocnika mam do dupy. Genera│ bΩdzie spokojny, "Demon" ci▒gnie jak cholera, m≤g│by nawet szybciej.
- Wola│bym raczej wiΩcej wagon≤w.
- Te┐ da radΩ.
- No. To ╢wietnie. CieszΩ siΩ. - Poklepa│ krasnoluda po ramieniu sw▒ lew▒ d│oni▒ (zal╢ni│y kamienie, b│ysn▒│ metal), na co krasnolud wyszczerzy│ w u╢miechu krzywe zΩby; ale Genera│ patrzy│ ju┐ gdzie indziej, na adiutanta mianowicie, kt≤ry mimo wszystko zbli┐a│ siΩ do nich.
Jacek Dukaj (rocznik 1974) to jeden z najbardziej oryginalnych i p│odnych autor≤w m│odego pokolenia fantastyki, choµ ja osobi╢cie traktujΩ jego prozΩ nieco inaczej, nie kojarz▒c jej bezpo╢rednio z tym gatunkiem. Debiutowa│, maj▒c 14 lat, opowiadaniem "Z│ota Galera", tekstem , kt≤ry wywo│ poruszenie w ╢rodowisku mi│o╢nik≤w fantastyki i zyska│ sobie jego wysokie uznanie. Do tej pory publikowa│ w "Nowej fantastyce", "Feniksie", kilku antologiach, ma na koncie r≤wnie┐ ksi▒┐kΩ "Xavras Wy┐ryn" (SuperNOWA, 1997). Proza Jacka Dukaja to wyszukana dba│o╢µ o jΩzyk i styl, nieprzeciΩtne pomys│y i ich realizacje oraz uderzaj▒ce bogactwo szczeg≤│≤w, bΩd▒ce w stanie zaspokoiµ nawet najbardziej wymagaj▒cych czytelnik≤w. Autor interesuj▒cych tekst≤w publicystycznych i recenzji ksi▒┐kowych.
Prezentowany tekst pochodzi z maj▒cego ukazaµ sie w najbli┐szym czasie (prze│om marca i kwietnia) nak│adem wydawnictwa SuperNOWA zbiorku opowiada± Jacka Dukaja. Znajd▒ siΩ tam r≤wnie┐ starsze "Ziemia Chrystusa", "IACTE", "Irrehaare" oraz kilka nowo╢ci: "Muchob≤jca", "Katedra", "Medjugorje"i "In partibus infidelium". Tytu│ ostatniego pos│u┐y jednocze╢nie jako tytu│ ca│o╢ci - "W kraju niewiernych".
"Ruch Genera│a" to bez w▒tpienia rzecz nietypowa, nawet je╢li we╝miemy pod uwagΩ postaµ autora. Jacek Dukaj u╢miechaj▒c siΩ okre╢la opowiadanie jako "pastisz fantasy", dla mnie jest on r≤wnie┐ poniek▒d kontynuacj▒ my╢li zawartych w publikowanej jaki╢ czas temu "Filozofii fantasy", gdzie autor skrupulatnie wyliczy│ wszystkie wady dotychczasowych realizacji konwencji fantasy, do kt≤rej samej, jak przyznaje, nie ma szczeg≤lnych uprzedze±.
WiΩcej informacji o autorze, jego teksty literackie i publicystyczne mo┐na znale╝µ na Stronicach Dukaja.
Artur D│ugosz |
Genera│ po┐egna│ siΩ z maszynist▒ i wszed│ pod okap wΩglowej szopy. Ko│ysz▒ca siΩ pod jej dachem lampa naftowa ciska│a po okolicy blade cienie.
Major Zakraca wyprΩ┐y│ siΩ i regulaminowo zasalutowa│: obcasy razem, cholewy na wysoki po│ysk, lewa d│o± na rΩkoje╢ci szabli, prawe ramiΩ wyrzucone energicznie w prz≤d i w g≤rΩ.
- Daj┐e spok≤j, Zakraca, nie jeste╢my na defiladzie.
- Tak jest, generale.
Po czym przeszed│ w r≤wnie regulaminowe "spocznij".
Genera│ po prostu nie m≤g│ sobie daµ rady z Zakrac▒; nawet nie pr≤bowa│ zmieniaµ nawyk≤w oficera, przypuszczalnie zostan▒ mu one ju┐ do ╢mierci. Jako nastoletni kadet Akademii Wojny, Zakraca wybra│ siΩ wraz ze sw▒ dru┐yn▒ na wycieczkΩ w G≤ry Zmierzchu - mieli wolny miesi▒c, chcieli sprawdziµ prawdziwo╢µ legend, wydawa│o im siΩ to odpowiedni▒ rozrywk▒ dla przysz│ych dow≤dc≤w armii. Z ca│ej dru┐yny prze┐y│ jeden Zakraca: wizytuj▒cy akurat osiad│ego w okolicy znajomego nekromantΩ »elazny Genera│ uratowa│ ch│opca dos│ownie wyrywaj▒c go ze szpon≤w smoka. Genera│, kt≤ry i tak by│ bohaterem dla ka┐dego z urwickich kadet≤w, w oczach m│odego Zakracy awansowa│ w≤wczas na co najmniej p≤│boga. Zakraca dor≤s│, trzasnΩ│a mu trzydziestka - lecz w jego prywatnej teogonii wci▒┐ nic siΩ nie zmienia│o.
- No wiΩc?
- Jest ╝le. Iluzjoni╢ci Pe│zacza otworzyli nad miastem »abie Pole. Ludzie ogl▒daj▒. Ptak leje ksi▒┐Ωcych ile wlezie.
- Warzhad mia│ wydaµ dekret.
- Nie wyda│.
- Jasny piorun. Co m≤wi?
- Jego Kr≤lewska Wysoko╢µ nie zamierza uciekaµ siΩ do stosowania cenzury - wyrecytowa│ z kamienn▒ twarz▒ Zakraca. - Powinien pan jednak, generale, zabieraµ ze sob▒ lusterka, by│by pan na bie┐▒co, polte'y nigdy do ko±ca pewne.
- Niech zgadnΩ, kto mu podpowiedzia│, co zamierzaµ: Birzinni, prawda?
- Premier nie opu╢ci│ Zamku od dw≤ch dni - odpar│ Zakraca.
Genera│ u╢miechn▒│ siΩ ponuro.
- Masz konie?
- Za sk│adem.
- WiΩc do Zamku.
Jad▒c, wylicza│ spodziewany czas dotarcia poszczeg≤lnych oddzia│≤w na pozycje. Teoretycznie dane konieczne dla przeprowadzenia podobnych kalkulacji pozostawa│y zmiennymi nieaproksymowalnymi: na przyk│ad taki Nex Pluci±ski, jako g│≤wnodowodz▒cy Armii Po│udnie, gdyby tylko zechcia│, by│by w stanie op≤╝niµ ca│▒ operacjΩ o trzy-cztery dni. Kolej ┐elazna sama z siebie niczego nie przes▒dza│a, ca│y osi▒gniΩty dziΩki niej zysk czasowy m≤g│ zostaµ │atwo zmarnotrawiony przez jedn▒ niefortunn▒ rozmowΩ na Zamku.
PrzemknΩli przez Lasek Wieczorny i wypadli na Kr≤lewskie B│onie. Otworzy│a siΩ przed nimi panorama Czurmy, stolicy Zjednoczonego Imperium, od staro┐ytno╢ci siedziby kr≤l≤w na Havrze. úuna od ╢wiate│ miasta gasi│a gwiazdy, kt≤re i tak w wiΩkszo╢ci przes│ania│o »abie Pole. Dwumilionowa metropolia ci▒gnΩ│a siΩ dziesi▒tkami wΩ┐≤w wzd│u┐ zatoki o kszta│cie │zy. W czystych wodach oceanu przegl▒da│a siΩ krwawa klΩska wojsk KsiΩstwa Spokoju. Genera│ spogl▒da│ na naniebn▒ iluzjΩ, usi│uj▒c, mimo niewygodnego skr≤tu perspektywicznego, zorientowaµ siΩ w bardziej szczeg≤│owym przebiegu bitwy. WziΩte to by│o z punktu widzenia lec▒cego ponad »abim Polem or│a b▒d╝ soko│a (a najpewniej sΩpa). Co jaki╢ czas wpada│y jednak w transmisjΩ d│u┐sze i kr≤tsze wstawki ze zbli┐e±, gdy trwa│ jaki╢ wyj▒tkowo zaciΩty pojedynek, wyj▒tkowo krwawa rze╝ba b▒d╝ wyj▒tkowo efektowne magiczne starcie.
Kiedy w│▒czy│a siΩ reklama Sk│ad≤w Kowalskiego, Genera│ spyta│ ZakracΩ:
- Kto jeszcze to sponsoruje?
- Jawnie: stali klienci Pe│zacza. Sumak, Fo│szy±ski, bracia Que, Kompania Po│udniowa, Holding STC. Nie wiem natomiast, kto wszed│ z powod≤w politycznych; je╢li w og≤le wszed│ ktokolwiek, bo mo┐e nie by│o potrzeby.
- Ilu ludzi Pe│zacza to trzyma?
- Ohoho, chyba wszyscy. Tam ju┐ siΩ t│uk▒ │adnych parΩ klepsydr, a leci to non stop.
- Napu╢cili nawet d┐inny.
- Mhm?
- Tylko siΩ przypatrz: ┐aden rydwan nie wchodzi im w wizjΩ. Musieli po│o┐yµ blokadΩ. Znowu p≤│ miasta bΩdzie siΩ procesowaµ. Pe│zacz na pewno dosta│ od kogo╢ po cichu w │apΩ, w ┐aden spos≤b nie zwr≤ci│oby mu siΩ podobne przedstawienie z samych reklam.
- No... nie wiem. Pan zobaczy na tarasy, balkony, dachy, generale. Pan zobaczy na ulice. Ma│o kto ╢pi. To nie jest bitwa o byle wiochΩ, tam Ptak rozdeptuje KsiΩstwo. Frekwencja, ┐e pozazdro╢ciµ. Pe│zacz na pewno doi ich wszystkich ile wlezie. Na dodatek sukinsyny maj▒ szczΩ╢cie, bo oba ksiΩ┐yce akurat s▒ pod horyzontem i jako╢µ obrazu uda│a im siΩ jak z lustra.
Wpadli na przedmie╢cie. Tu ju┐ musieli zadzieraµ g│owy, by nie straciµ z widoku tocz▒cej siΩ na nocnym niebosk│onie bitwy. Przez »abie Pole przewala│o siΩ piek│o: smoki p│onΩ│y w locie, otwiera│y siΩ w ziemi wulkany, tryska│a lawa, lud╝mi rzuca│o na setki │okci w g≤rΩ, rozdzierana przestrze± zwija│a ich w obwarzanki i strucle, potem odwija│a w drug▒ stronΩ, i na nice, metamorficzne potwory ╢ciera│y siΩ ponad g│owami piechoty, snopy ╢wiat│a z ustawionych na wzg≤rzach dooko│a Pola latarni tartyjskich krzy┐owa│y siΩ, │▒czy│y, wygina│y i rozszczepia│y, indywidualne pojedynki urwit≤w przeradza│y siΩ w szalone pokazy magicznych fajerwerk≤w, urwici w u│amkach knot≤w wy│adowywali w walce moc, umiejΩtno╢ci i do╢wiadczenie zebrane w ci▒gu ca│ego swego ┐ycia, ro╢li pod chmury i kurczyli siΩ ni┐ej ╝dziebe│ trawy, rzygali ogniem, wod▒, gazem, nico╢ci▒, ciskali na wrog≤w huragany ╢miertelnych przedmiot≤w, lawiny niszcz▒cych energii, i r≤wnocze╢nie bronili siΩ przed analogicznymi ich atakami.
Biedota ze slums≤w, le┐▒c bezpo╢rednio na ziemi b▒d╝ na rozci▒gniΩtych na niej kocach, komentowa│a g│o╢no przebieg pojedynk≤w, nagradza│a zwyciΩzc≤w i przegranych gwizdami, oklaskami, przekle±stwami.
Wyjechali na G≤rn▒ Willow▒, Genera│ pokaza│: w prawo. Zatrzymali konie przy sze╢ciopiΩtrowym "Zaje╝dzie Gonzalesa". Stajenny zabra│ wierzchowce, przeszli na zaplecze. Starzec prowadz▒cy interes wynajmu rydwan≤w stukn▒│ cybuchem fajki w nocny cennik. Genera│ skin▒│ na ZakracΩ; major zap│aci│.
Okaza│o siΩ, ┐e zajazd dysponuje tylko jednym wolnym rydwanem, pozosta│e jeszcze nie wr≤ci│y albo nie nadawa│y siΩ do u┐ytku.
- Zamek - rzek│ Genera│ d┐innowi rydwanu, ledwo usiedli i zapiΩli pasy.
- A konkretnie? - spyta│ d┐inn ustami umieszczonej na przedpiersiu p│askorze╝by, ju┐ unosz▒c pojazd w powietrze.
- G≤rny taras na Wie┐y Hassana.
- Ten taras jest zamkniΩty dla...
- Wiemy.
- Jak szanowni panowie sobie ┐ycz▒.
WyprysnΩli ponad nisk▒ zabudowΩ przedmie╢cia. Zamek majaczy│ na horyzoncie czarn▒ piΩ╢ci▒ wbit▒ g│Ωboko w gwiazdosk│on. Wyniesiony w g≤rΩ na stromej kolumnie ska│y na blisko p≤│ wΩ┐a, spieczony z jednej bry│y kamienia-niekamienia przed niespe│na czterystu laty, trwa│ ponad Czurm▒ w niezmiennej i niezmienialnej formie, s│u┐▒c kolejnym kr≤lom Zjednoczonego Imperium jako dom, twierdza, pa│ac oraz centrum administracyjne. Genera│ doskonale pamiΩta│ ten dzie±, gdy Szarchwa│ uaktywni│ wreszcie latami konstruowane zaklΩcie, wyszarpuj▒c z wnΩtrza planety gigantyczny blok gor▒cej lawy i formuj▒c go po╢r≤d ulewy i grzmotu piorun≤w, w przes│aniaj▒cych wszystko k│Ωbach gor▒cej pary - w wy╢niony pradawnym koszmarem Zamek.
Spikowali na Wie┐Ω Hassana, wielki paluch czarnej budowli wskazuj▒cy aktualnie ╢rodek »abiego Pola. Poziome s│upy ╢wiat│a, bij▒ce z wie┐y na wszystkie strony przez mniejsze i wiΩksze okna oraz inne otwory, czyni│y z niej filar jakiej╢ na p≤│ materialnej drabiny jasno╢ci. Rydwan wlecia│ w jeden z najwy┐szych jej szczebli, wyhamowa│ i osiad│ miΩkko na wysuniΩtej w przepa╢µ szczΩce tarasu.
- Jeste╢my - rzek│ d┐inn. - Mam czekaµ, czy mogΩ ju┐ wr≤ciµ?
- Nie czekaj - rzek│ Zakraca siΩgaj▒c do kieszeni. - Ile?
- Dwa osiemdziesiat.
Zanim major zap│aci│, Genera│ by│ ju┐ przy wej╢ciu do hali postojowej. Zerkn▒│ po raz ostatni w niebo. Chroniona sferycznym ugiΩciem przestrzeni piechota Ptaka Zdobywcy odcina│a w│a╢nie wojskom KsiΩstwa Spokoju ostatni▒ drogΩ odwrotu.
- G│≤wnodowodz▒cy Armii Zero, genera│ urwit≤w Zjednoczonego Imperium, do┐ywotni cz│onek Rady Korony, do┐ywotni senator Zjednoczonego Imperium, honorowy cz│onek Rady Elekcyjnej, kr≤lewski doradca, dwukrotny regent, Stra┐nik Rodu, Pierwszy Urwita, rektor Akademii Sztuk Wojny, kawaler order≤w Czarnego Smoka i Honoru, siedmiokrotny Kassitz Mieczy, fordeman Zamku, hrabia Kardle i B│adyga, Rajmund Kaesil Maria »arny z Warzhad≤w!
Genera│ wszed│ i popatrzy│ na od╝wiernego. Od╝wierny zamruga│. Genera│ nie opuszcza│ wzroku. Od╝wierny usi│owa│ siΩ u╢miechn▒µ, ale dolna warga zaczΩ│a mu dr┐eµ. Genera│ sta│ i patrzy│.
- Daj┐e spok≤j, jeszcze padnie nam biedaczyna na serce - mrukn▒│ pierwszy minister Birzinni, wertuj▒c zalegaj▒ce st≤│ papiery.
- Ciebie te┐ tak zapowiada│?
- Ja nie jestem »elaznym Genera│em, nie mam o╢miuset lat, moje tytu│y nieco mniej liczne.
- Nieco.
- Widzia│e╢? - spyta│ zag│Ωbiony w przysuniΩtym do otwartego okna fotelu kr≤l, wskazuj▒c brod▒ niebo nad Czurm▒.
- Widzia│em, Wasza Wysoko╢µ - przytakn▒│ Genera│, podchodz▒c do±. Bogumi│ Warzhad pali│ papierosa, strzepuj▒c popi≤│ do ustawionej na kolanie popielniczki w kszta│cie muszli. Na parapecie przy jego lewym │okciu sta│o jedno z luster dystansowych, odbijaj▒c obraz Sali Rady pa│acu KsiΩcia Spokoju w Nowej Plisie; rubin g│osu lustra by│ wyci╢niΩty. Na owej Sali panowa│ chaos nie mniejszy, ni┐ na »abim Polu.
- Skurwysyn Ptak ma szczΩ╢cie jak jaki╢ pieprzony Gurlan. - Warzhad rozgni≤t│ papierosa, zaraz wyj▒│ z papiero╢nicy i zapali│ nastΩpnego. - Jebanemu Szczuce trzasnΩ│a faza i Ptak uderzy│ dok│adnie wtedy, p≤│ klepsydry urwici cholernego ksiΩciunia szli bez wsparcia, po│owa zdech│a z niedotlenienia. Ni chuja nie pojmujΩ, czemu ten dupog│owy Szczuka siΩ nie cofn▒│. Co, do kurwy nΩdzy, z│oto maj▒ zakopane pod tym zasranym »abim Polem, czy jak?
Dla nikogo nie by│o tajemnic▒, i┐ jΩzyk, jakim pos│uguje siΩ na codzie± m│ody kr≤l, do╢µ daleko odbiega od standard≤w obowi▒zuj▒cych w arystokratycznych sferach, wszelako obserwowane w nim od jakiego╢ czasu natΩ┐enie niecenzuralnych wyraz≤w wskazywa│o na lichy - i wci▒┐ pogarszaj▒cy siΩ - stan nerw≤w w│adcy.
- T│umaczy│em Waszej Wysoko╢ci - odezwa│ siΩ znad tr≤jwymiarowej projekcji pola walki odwr≤cony do monarchy plecami Nex Pluci±ski. - Nie zd▒┐yliby na czas otworzyµ kana│≤w w nowym miejscu.
- Ale urwici Ptaka te┐ by nie zd▒┐yli! - wrzasn▒│ Warzhad. - WiΩc co za r≤┐nica?
- Ptak ma µwierµmilionow▒ armiΩ - rzek│ cicho kr≤lowi »elazny Genera│. - Jemu o nic innego nie chodzi, jak w│a╢nie o wykluczenie z walki urwit≤w. Wdepcze ksi▒┐Ωcych w ziemiΩ sam▒ mas▒ rzuconego do ataku wojska.
- Dlaczego my i Ferdynand nie mamy µwierµmilionowych armii?
- Bo to nieop│acalne - westchn▒│ Birzinni, pieczΩtuj▒c jaki╢ dokument.
- Pierdolonemu Ptakowi, ┐eby go szlag, najwyra╝niej siΩ op│aca.
- Ptakowi te┐ siΩ nie op│aca. Dlatego musi podbijaµ.
- Nie by│bym tego taki pewien - mrukn▒│ Genera│.
- WiΩc sami, kurwa, nie wiecie, i jeszcze mnie mydlicie oczy! A og│o╢my, cholera, powszechny pob≤r do wojska, niech siΩ sukinsyn zdziwi! On ma µwierµ miliona? Ja bΩdΩ mia│ pieprzony milion! A co! W ko±cu to Imperium, nie jakie╢ p≤│nocne zadupie! Gustaw, ile by│o w ostatnim spisie?
- Sto dwana╢cie milion≤w czterysta siedem tysiΩcy dwie╢cie piΩµdziesi▒t siedem pe│noletnich obywateli, Wasza Wysoko╢µ - odpar│ natychmiast Gustaw Lamberaux, Sekretarz Rady, kt≤remu w g│owie siedzia│o piΩµ demon≤w.
- A ile ma ten ca│y Ptak, maµ jego plugawa?
- Tego on sam zapewne nie wie. Ludno╢µ zamieszkuj▒c▒ podbite przeze± ziemie ocenia siΩ na dwie╢cie piΩtna╢cie do dwustu osiemdziesiΩciu milion≤w.
- A┐ tyle?! - zdumia│ siΩ Warzhad. - Sk▒d siΩ wziΩ│o tyle tego robactwa?
- Na P≤│nocy panuje bieda, Wasza Wysoko╢µ. Mno┐▒ siΩ w bardzo szybkim tempie - zakomunikowa│ Lamberaux, sugeruj▒c oczywiste logiczne powi▒zanie tych dw≤ch fakt≤w.
- To jest naturalne ci╢nienie demograficzne - rzek│ Genera│ przysiadaj▒c na parapecie przed kr≤lem, laskΩ k│ad▒c przez biodro, lew▒ d│o± na jej ga│ce. - PrΩdzej czy p≤╝niej taki Ptak musia│ siΩ przydarzyµ. Niesie go fala przyrostu naturalnego, jest niczym b│yskawica wy│adowuj▒ca energiΩ burzy. To jeszcze tw≤j pradziadek wyda│ dekret zamykaj▒cy granice Imperium przed imigrantami. Bogacz jest bogaczem jedynie dop≤ty, dop≤ki ma przy sobie dla zobrazowania kontrastu nΩdzarza. To dlatego tak absurdalna wydaje siΩ ofensywa Ptaka, gdy siΩ patrzy na mapΩ: jego ziemie przy ziemiach Imperium i sojusznik≤w wygl▒daj▒ jak, nie przymierzaj▒c, pch│a przy smoku. Ale to jest z│y punkt widzenia.
- A jaki jest dobry, hΩ?
- Dobry jest taki: nieca│e siedemset lat temu ca│e dzisiejsze Imperium to by│a Czurma, zatoka, Wyspa Latarni, co posz│a na dno podczas Dwunastoletniej, i okoliczne sio│a. Oraz baron Anastazy Warzhad, kt≤ry mia│ odwagΩ podnie╢µ rebeliΩ w ╢rodku Wielkiego Pomoru. A caryca Yx spojrza│a na mapΩ, zobaczy│a pch│Ω przy smoku, i odwlek│a wys│anie wojska.
- A c≤┐ to za analogie poronione? - zirytowa│ siΩ Birzinni, sko±czywszy jak▒╢ kr≤tk▒ rozmowΩ przez swoje lusterko. - »e co? - ┐e my jeste╢my taki kolos na glinianych nogach? A Ptak z t▒ jego barbarzy±sk▒ zbieranin▒ to przysz│e Imperium?
- O tym mo┐emy siΩ przekonaµ tylko w jeden spos≤b - rzek│ spokojnie Genera│. - Czekaj▒c. Ale czy naprawdΩ chcesz mu pozwoliµ zbudowaµ to swoje imperium?
- Ty po prostu masz skrzywion▒ perspektywΩ. - Birzinni zamacha│ w stronΩ Genera│a zdezaktywowanym lusterkiem. - To przez te wszystkie twoje czary: ┐yjesz i ┐yjesz i ┐yjesz, jeszcze jeden wiek, jeszcze jeden, historia ca│ych pa±stw zamkniΩta pomiΩdzy m│odo╢ci▒ a staro╢ci▒; choµby╢ chcia│, nie zmienisz tej skali.
- Dla kr≤l≤w - powiedzia│ Genera│ patrz▒c Warzhadowi prosto w b│Ωkitne oczy - jest to najw│a╢ciwsza ze skal, najw│a╢ciwsza z perspektyw. Musimy uderzyµ teraz, gdy Ptak zwi▒zany jest w KsiΩstwie. Bez podchod≤w, bez macania, ca│▒ potΩg▒. Wej╢µ na niego przez Prze│Ωcz G≤rn▒ i Doln▒, wej╢µ z zachodu Mokrad│ami, i desantem morskim w K'da, Ozie i obu Furtwakach; i powietrznym, rozk│adaj▒c mu system zaopatrzenia. Teraz, zaraz.
Warzhad odrzuci│ papierosa, zacz▒│ obgryzaµ paznokcie.
- Mam go zaatakowaµ? Tak ni z tego, ni z owego, bez powodu?
- Pow≤d masz. Najlepszy z mo┐liwych.
- Jaki?
- Dzisiaj Ptak jest do pokonania.
- Wojny chcesz?! - krzykn▒│ Birzinni, wznosz▒c rΩce ponad g│owΩ i budz▒c tym swoim krzykiem drzemi▒cego przy kominku ministra skarbu, SaszΩ Querza. - Wojny?! Agresji na LigΩ?! Oszala│e╢, »arny?!
Od bardzo dawna nikt ju┐ do niego nie zwraca│ siΩ inaczej jak "Generale", ewentualnie "panie hrabio", nawet kolejne metresy, i teraz »elazny Genera│ wbi│ sw≤j lodowato zimny wzrok we wzburzonego premiera.
Birzinni cofn▒│ siΩ o krok.
- Ja nie jestem od╝wiernym! Daruj sobie te sztuczki! Mam demona, nie zuroczysz mnie!
- A ┐eby╢cie ocipiali, cisza mi tu!! - rozdar│ siΩ kr≤l Bogumi│ Warzhad, i istotnie cisza zapad│a natychmiast.
- Ty, Genera│ - kr≤l wskaza│ go palcem. - Ja sobie przypominam: ty ju┐ od jakiego╢ czasu pr≤bujesz mnie podjudziµ przeciwko Ptakowi. Jeszcze chyba w Oxfeld usi│owa│e╢ wymusiµ na mnie zgodΩ na poci▒gniΩcie tej krasnoludzkiej ┐elaznej drogi pod Prze│Ωcze. Od dawna to planujesz. Ja m≤wiΩ! - potrz▒sn▒│ palcem. - Nie przerywaµ, kurwa, kiedy kr≤l m≤wi! Nie wiem, co ty sobie wyobra┐asz! Od wieku nie mia│e╢ ┐adnej porz▒dnej wojny, wiΩc marzy ci siΩ jaka╢ krwawa rozr≤ba, co? Nie zamierzam przej╢µ do historii jako ten, kt≤ry rozpΩta│ g│upi▒, niepotrzebn▒, bezsensown▒ i niczym nie sprowokowan▒ wojnΩ! S│yszysz mnie?
- On tΩ kolej i tak wybudowa│ - rzek│ Birzinni.
- Co?
- TΩ drogΩ ┐elazn▒ krasnolud≤w.
- Za moje w│asne pieni▒dze - mrukn▒│ Genera│. - Ani grosza z pa±stwowej kiesy nie wzi▒│em.
- Bo┐e drogi, co tu siΩ dzieje? - ┐achn▒│ siΩ Warzhad. - Czy to jest jaki╢ spisek szalonych militaryst≤w?
- Ja nie wiem, czy to siΩ stanie jutro, czy za rok, czy za lat dwadzie╢cia - powiedzia│ Genera│ wstaj▒c z parapetu. - Ale wiem, mam tΩ pewno╢µ, ┐e w ko±cu Ptak uderzy i na nas. A wtedy - wtedy to bΩdzie jego decyzja, jego wyb≤r, i chwila dogodna dla niego. Bro±my siΩ, p≤ki jeszcze mo┐emy, p≤ki jeszcze sytuacja jest korzystniejsza dla nas.
- Chcia│e╢ powiedzieµ: dla ciebie - warkn▒│ Birzinni.
Genera│ wspar│ siΩ twardo na lasce, zacisn▒│ szczΩki.
- Oskar┐asz mnie o zdradΩ?
Premier w kontrolowany spos≤b okaza│ zmieszanie.
- O nic ciΩ nie oskar┐am, jak┐e bym ╢mia│...
Siwow│osy minister skarbu ockn▒│ siΩ na dobre.
- Czy wy╢cie wszyscy rozum potracili? - zaskrzecza│. - Birzinni, ty chyba na │eb ze schod≤w zlecia│e╢! »elaznego Genera│a o zdradΩ pos▒dzasz? »elaznego Genera│a...?? To┐ on mia│ wiΩcej szans na przejΩcie korony Imperium, ni┐ ta korona ma gwiazd! Jeszcze o twoich pradziadkach siΩ nie ╢ni│o, kiedy on wiesza│ za niepos│usze±stwo i spiskowanie przeciwko kr≤lowi! Dwa razy by│ regentem; czy choµ o dzie± op≤╝ni│ przekazanie pe│ni w│adzy? Dwa razy jemu samemu proponowano tron, ale odmawia│! Z g│≤w usieczonych przeze± zdrajc≤w u│o┐y│bym stos wy┐szy od Wie┐y Hassana! Ty╢ siΩ tyle razy przy goleniu nie zaci▒│, ile jego pr≤bowali zabiµ, w│a╢nie za wierno╢µ koronie! Dwie rodziny straci│ w buntach i rebeliach! Blisko tysi▒c lat stoi na stra┐y rodu Warzhad≤w! W og≤le nie by│oby ju┐ dzi╢ tego rodu, gdyby nie wyratowani przez niego osobi╢cie twoi przodkowie, Bogumi│. Ty siΩ ciesz, ┐e masz przy sobie takiego cz│owieka, bo ┐aden inny w│adca na Ziemi nie mo┐e siΩ poszczyciµ tak wiernym poddanym; kt≤rego wierno╢ci mo┐e byµ tak pewnym. Ju┐ prΩdzej w siebie bym zw▒tpi│, ni┐ w niego! - Co powiedziawszy, Querz ponownie zasn▒│.
Aby uciec spod ich kosych spojrze±, jakie skierowali na niego zirytowani tak nieprzyzwoicie szczer▒ przemow▒ ministra skarbu, Genera│ wycofa│ siΩ w ciemny k▒t sali i usiad│ w ustawionym tam pod rze╝b▒ gryfa fotelu wy│o┐onym czarn▒ sk≤r▒. LaskΩ prze│o┐y│ przez uda, rΩce opu╢ci│ symetrycznie na oparcia, choµ, rzecz jasna, o ┐adnej symetryczno╢ci nie mog│o tu byµ mowy, bo wzrok patrz▒cych zawsze uskakiwa│ ku lewej d│oni Genera│a. To by│a ta s│ynna »elazna RΩka, Magiczna D│o±.
Od o╢miu wiek≤w nieustannie doskonal▒cy siΩ w swych urwickich sztukach - zanim jeszcze w og≤le powsta│a definicja urwity, zanim zosta│ genera│em, zanim uruchomi│ tajemne mechanizmy swej d│ugowieczno╢ci - ju┐ wtedy, na samym pocz▒tku, s│yn▒│ by│ z owej inkrustowanej klejnotami i metalem ko±czyny. Legenda g│osi│a, i┐ oddaj▒c siΩ ciemnym kunsztom (a pod≤wczas by│y to kunszty uznawane za bardzo, bardzo ciemne) wda│ siΩ »arny w konszachty z Niewidzialnymi tak potΩ┐nymi, ┐e nie m≤g│ ju┐ nad nimi zapanowaµ, i gdy podczas kolejnego z nimi spotkania dosz│o do k│≤tni, istoty zaatakowa│y go. Wielkim wysi│kiem woli pokona│ je i cudem prze┐y│; wszelako utraciwszy w walce w│adzΩ nad lew▒ rΩk▒, nie m≤g│ ju┐ jej odzyskaµ. Zorientowawszy siΩ rych│o w nieskuteczno╢ci wszelkich znanych form kuracji, aby nie pozostaµ inwalid▒ do ko±ca ┐ycia (kt≤re mia│o siΩ przecie┐ okazaµ tak d│ugie), zdecydowa│ siΩ mimo wszystko uciec do magii: implantowa│ sobie zatem w odpowiednich miejscach rΩki, d│oni, palc≤w rubiny psychokinetyczne. Odt▒d nie miΩ╢nie i nie nerwy porusza│y i zawiadywa│y martw▒ ko±czyn▒, a dzia│o siΩ to bez jakiegokolwiek ich po╢rednictwa, sam▒ moc▒ my╢li »arnego. Tym sposobem de facto przekszta│ci│ on czΩ╢µ swojego cia│a w magiczny artefakt. Sarkaj▒cy na p≤│╢rodki i rzadko zatrzymuj▒cy siΩ w p≤│ drogi, i tym razem nie cofn▒│ siΩ »arny ze ╢cie┐ki, jaka siΩ przed nim po owej operacji otworzy│a. Nast▒pi│y kolejne implantacje, kolejne magiczne machinacje, transformuj▒ce ramiΩ i d│o± w potΩ┐ny i coraz potΩ┐niejszy, skomplikowany i wci▒┐ siΩ komplikuj▒cy, wielozadaniowy semiorganiczny mageokonstrukt. Ten proces bowiem wci▒┐ siΩ jeszcze nie zako±czy│; minΩ│y tymczasem wieki i wieki, a on trwa│. Wychylaj▒ca teraz z cienia rΩkawa kurty d│o± Genera│a wygl▒da│a niczym tΩtni▒cy jakim╢ zimnym, nieorganicznym ┐yciem splot metalu, szk│a, drewna, kamieni szlachetnych, twardszych od nich nici - oraz, jednak, cia│a. Wed│ug legendy jedno skinienie palca Genera│a r≤wna│o z ziemi▒ niezdobyte twierdze; wed│ug legendy zaci╢niΩcie owej piΩ╢ci zatrzymywa│o serca wrog≤w, ╢cina│o im krew w ┐y│ach. Ale to by│a legenda - sam Genera│ wszystkiemu zaprzecza│.
RΩka spoczywa│a nieruchomo na oparciu fotela. Genera│ milcza│. Nie pozosta│o mu ju┐ nic do powiedzenia; ┐yj▒c tak d│ugo potrafi│ rozpoznaµ chwile zwyciΩstw i momenty klΩsk, bardzo precyzyjnie wa┐y│ szanse i nie myli│ ma│o prawdopodobnego z po prostu niemo┐liwym. Siedzia│ i patrzy│. Kr≤l nerwowo pali│ kolejnego papierosa. Premier Birzinni, stoj▒c przy wielkim, okr▒g│ym stole zajmuj▒cym ╢rodek komnaty, konferowa│ szeptem z dwoma swymi sekretarzami, nieprzerwanie stukaj▒c przy tym paznokciem w le┐▒ce obok lusterko dystansowe. Sasza Querz chrapa│. Ogie± w kominku trzeszcza│ i hucza│. Pod przeciwleg│▒ ╢cian▒ Nex Pluci±ski i jego sztabowcy, na podstawie raport≤w zwiadowc≤w, przekazywanych za po╢rednictwem podwieszonej uko╢nie pod sufitem baterii luster (dwana╢cie na dwana╢cie), aktualizowali sytuacjΩ militarn▒, zobrazowan▒ w tr≤jwymiarowej projekcji ziem granicznych KsiΩstwa i Ligi. Jeden z ludzi Orwida, odpowiedzialny za podtrzymywanie i odpowiednie przekszta│canie tej iluzji, drzema│ na krze╢le za lustrami; drugi, selektywnie w│▒czaj▒cy i wy│▒czaj▒cy na ┐▒danie ich foniΩ, sta│ pod popiersiem Anastazego Warzhada i ziewa│. Szepty premiera i sekretarzy, sztucznie t│umione g│osy zwiadowc≤w, monosylabiczne pomruki sztabowc≤w, furkot ognia, szum nocy - wszystko to dzia│a│o usypiaj▒co, nic dziwnego, ┐e stary Querz faktycznie przysn▒│. Genera│ wszelako od czterech dni obywa│ siΩ bez snu i tak┐e teraz nie zamierza│ rezygnowaµ z magicznych stymulator≤w. Zerkn▒│ na zegarek. Prawie trzecia.
Wszed│ Orwid z Brud▒, szefem dalwidz≤w.
Birzinni uciszy│ swoich sekretarzy.
- Co jest?
Orwid zamacha│ rΩk▒.
- Nie, to nie ma nic wsp≤lnego z Ptakiem.
- WiΩc?
- Genera│ chcia│ wiedzieµ.
- Skoro jednak fatygowali╢cie siΩ osobi╢cie...
Bruda u╢miechn▒│ siΩ blado do skrytego w cieniu Genera│a.
- Znale╝li╢my j▒ - rzek│ do±.
Kr≤l zmarszczy│ brwi.
- Kogo?
| ilustracja: Micha│ Romanowski |
- PlanetΩ Genera│a - wyja╢ni│ Orwid podchodz▒c. - Wasza Wysoko╢µ z pewno╢ci▒ pamiΩta. To by│o tu┐ po intronizacji Waszej Wysoko╢ci. Upar│ siΩ i zagna│ mi ludzi do przeszukiwania kosmosu.
- Ach, prawda... - Warzhad pomasowa│ w roztargnieniu czubek wydatnego nosa. - S│oneczna Kl▒twa. Holocaust. Druga Ziemia. No tak. I co, faktycznie trafili╢cie na ni▒?
- Tak jest - skin▒│ g│ow▒ Bruda. - PrawdΩ m≤wi▒c, ju┐ zw▒tpili╢my. Genera│ przedstawi│ bardzo zgrabn▒ argumentacjΩ, statystyka i miliardy gwiazd i w og≤le: niemo┐liwe, ┐eby nie by│o ani jednej planety o parametrach wystarczaj▒co zbli┐onych do Ziemi... Ale w│a╢nie na to wygl▒da│o. Dopiero dzisiaj...
- No, no, no - kr≤l wykrzywi│ siΩ do Genera│a. - Znowu, cholera, mia│e╢ racjΩ, niech ciΩ szlag. I co teraz zrobimy z tym odkryciem, a?
- Jak to co? - podnieci│ siΩ Orwid. - To jasne, trzeba tam polecieµ i przej▒µ j▒ w posiadanie w imieniu Waszej Wysoko╢ci, jako czΩ╢µ Imperium!
- Gdzie to w│a╢ciwie jest? - spyta│ Genera│.
- Druga planeta numeru 583 ze ªlepego úowcy. Nie widaµ z naszej p≤│kuli. Oko│o dwunastu tysiΩcy sz│og≤w.
- No, kochany Generale - wyszczerzy│ siΩ premier - nosi ciΩ i nosi, wojny by╢ chcia│, ruchu, akcji - masz okazjΩ. Bierz statek i leµ. C≤┐ za przygoda! Genera│ Odkrywca! Jak j▒ nazwiesz? Czekaj, zaraz ci wystawiΩ pe│nomocnictwa kr≤lewskiego namiestnika i gubernatora ziem przy│▒czonych. - Od razu z│apa│ za lusterko i wyszczeka│ do± odpowiednie rozkazy.
Genera│ przeni≤s│ wzrok na kr≤la.
- Nie s▒dzΩ, ┐eby to by│ odpowiedni czas na podobne wycieczki - rzek│.
Orwid wygrzeba│ z kieszeni pryzmat iluzyjny, po│o┐y│ na stole i wymamrota│ kod wyzwalaj▒cy. W powietrzu rozwin▒│ siΩ tr≤jwymiarowy obraz planety. Kilkoma s│owami Orwid powiΩkszy│ go i podni≤s│.
- úadna, nie? - Obszed│ planetΩ dooko│a, przygl▒daj▒c siΩ jej z nie skrywan▒ satysfakcj▒, jakby w istocie przez uaktywnienie pryzmatu to on j▒ stworzy│. - Nie widaµ, bo iluzjonisci zdjΩli j▒ z bardzo bliskiego spojrzenia, ale ma dwa ksiΩ┐yce, jeden du┐y, trzy-, czterokrotna masa naszego Tryba, drugi natomiast prawie ╢mieµ. Ten kontynent, co go terminator tak tnie, idzie tam potem jeszcze do drugiego bieguna. A tylko popatrz na te archipelagi. Popatrz na te g≤ry.
A┐ zauroczy│o to samego kr≤la i Warzhad wsta│ i z papierosem w ustach podszed│ do iluzji. Genera│ r≤wnie┐ siΩ zbli┐y│; nawet Pluci±skiego zainteresowa│a. Planeta, w po│owie bia│o-b│Ωkitna, w po│owie czarna, wisia│a nad nimi, niczym wyba│uszone z pi▒tego wymiaru oko nie╢mia│ego b≤stwa. Obraz w iluzji by│ zamro┐ony, pryzmat pamiΩta│ tylko to jedno odbicie w ╝renicy - huragany zatrzymane w wirowaniu, chmury z│apane w rozci▒gniΩciu na µwierµ oceanu, burze pochwycone w ╢rodku paroksyzm≤w, zastopowane w obrotach noc i dzie± - ale wystarczy│o.
- M≤j Bo┐e, m≤j Bo┐e - szepn▒│ Warzhad. - Sam chcia│bym polecieµ.
Birzinni u╢miechn▒│ siΩ pod w▒sem.
Genera│ zacisn▒│ praw▒ d│o± na ramieniu kr≤la.
- Wasza Wysoko╢µ. Ja b│agam was...
- Nie bΩdzie, kurwa, ┐adnej wojny! - rozdar│ siΩ monarcha, pluj▒c petem na dokumenty i odskakuj▒c wstecz od »arnego. - Co ci siΩ nie podoba? No co?! M≤wiΩ, ┐e polecisz - i polecisz!
Genera│ wzi▒│ g│Ωboki oddech.
- Wasza Wysoko╢µ, proszΩ wobec tego tylko o rozmowΩ w cztery oczy w Cichej Komnacie.
- Co ty knujesz? - warkn▒│ Birzinni. - O co ci chodzi? My╢lisz, ┐e uda ci siΩ zastraszyµ kr≤la? W cztery oczy z »elaznym Genera│em, dobre sobie...!
- Jestem kr≤lewskim doradc▒ i Stra┐nikiem Rodu, przys│uguje mi...
- Nie pozwolΩ! - Tu premier zwr≤ci│ siΩ do Warzhada. - Nie zdajesz sobie sprawy, panie, do czego on jest zdolny...
- Wyda│em rozkaz, czy nie? - sykn▒│ kr≤l. - No wyda│em, czy nie?! WiΩc, kurwa, wykonaµ bez pyskowania! Ju┐! - Spojrza│ na iluzjΩ, podrapa│ siΩ w policzek, rozgl▒dn▒│ po sali i wypu╢ci│ powietrze z p│uc. - IdΩ spaµ. Dobranoc.
Po czym wyszed│.
- Co siΩ sta│o? - spyta│ minister skarbu.
- Nic, ╢pij dalej - machn▒│ na± Birzinni.
Genera│ wr≤ci│ po laskΩ, sk│oni│ siΩ premierowi i Pluci±skiemu i ruszy│ do wyj╢cia. Birzinni podkrΩci│ w▒sa, Nex postuka│ siΩ w zamy╢leniu cybuchem fajki w przednie zΩby... odprowadzali wzrokiem plecy Genera│a do samych drzwi. Orwid nie patrzy│, bawi│ siΩ wy│▒czonym pryzmatem, Bruda nawet odwr≤ci│ wzrok, by nie napotkaµ spojrzenia mijaj▒cego go »arnego; dopiero potem zerkn▒│. Gustaw Lamberaux z zamkniΩtymi oczyma konwersowa│ ze swymi demonami.
Od╝wierny zamkn▒│ drzwi.
- Na mi│o╢µ bosk▒ - sapn▒│ Sasza Querz - co tu siΩ dzieje?
- Nic siΩ nie dzieje, ╢pij, ╢pij.
|
|
Jacek Dukaj
{ korespondencjΩ prosimy kierowaµ na adres redakcji }
|
|
|
|