Przek│ady |
"Murder Ballads" - Nick Cave & The Bad Seeds
PIEî╤ RADOîCI Zlituj siΩ nade mn╣, panie Pozw≤l, ┐e ci siΩ zwierzΩ Nie mam dachu nad g│ow╣ A moje ko£ci s╣ przemarzniΩte Opowiem ci historiΩ Pewnego cz│owieka i jego rodziny I przysiΩgam, ┐e jest prawdziwa DziesiΩµ lat temu spotka│em dziewczynΩ o imieniu Rado£µ By│o to s│odkie i szczΩ£liwe stworzenie Jej oczy by│y jak b│yszcz╣ce b│Ωkitne klejnoty I pobrali£my siΩ na wiosnΩ Nie mia│em pojΩcia, ile szczΩ£cia mo┐e daµ taka ma│a mi│o£µ I co ┐ycie nam jeszcze szykuje Lecz wszystko zmierza ku swemu ko±cowi Wszystko zmierza ku swemu ko±cowi Tego mo┐na byµ pewnym La la la la la la la la la la La la la la la la la la la la Potem pewnego ranka obudzi│em siΩ, a ona szlocha│a I tak jeszcze przez wiele nastΩpnych dni By│a coraz bardziej smutna i zamkniΩta Sta│a siΩ Rado£ci╣ tylko z imienia W jej piersi zamieszka│ nieznany smutek I wyp│ynΩ│y mroczne i ponure moce »egnajcie, szczΩ£liwe Pola, Gdzie rado£µ ┐yje wiekuista: Witaj mi, grozo, witaj Czy to by│a bole£µ skruchy, czy jakie£ straszliwe przeczucie Jak gdyby zobaczy│a swoj╣ ostatni╣ noc krwi Te szalone oczy, ten g│odny kuchenny n≤┐ O, widzΩ, panie, ┐e teraz s│uchasz mnie z uwag╣ ! WiΩc czy to mo┐liwe ? Jak┐e czΩsto zadawa│em sobie to pytanie Tymczasem jedno po drugim Rodzi│y nam siΩ dzieci - pierwsze, drugie, trzecie Nazwali£my je Hilda, Hattie i Holly Podobne by│y do matki Mia│y oczy jak b│yszcz╣ce b│Ωkitne klejnoty I by│y cichutkie jak myszki W naszym domu nie by│o £miechu Nie, nie £mia│a siΩ Hilda, Hattie ni Holly "Nic dziwnego" m≤wili ludzie "biedna mama jest tak melancholijna" Pewnej nocy kto£ odwiedzi│ nasz domek Ja by│em z wizyt╣ u chorego przyjaciela By│em wtedy lekarzem Rado£µ i dziewczynki by│y same La la la la la la la la la la La la la la la la la la la la Rado£µ zosta│a zwi╣zana ta£m╣ W usta wetkniΩto jej knebel Zadano jej mn≤stwo cios≤w no┐em I wsuniΩto do £piwora W swych w│asnych │≤┐eczkach moje dziewczynki okradzione zosta│y z ┐ycia Spos≤b morderstwa podobny jak w przypadku mojej ┐ony Spos≤b morderstwa podobny jak w przypadku mojej ┐ony O p≤│nocy wr≤ci│em do domu Przez telefon powiedzia│em policji Kto£ zabra│ cztery niewinne ┐ycia Nigdy nie z│apali tego cz│owieka Wci╣┐ jest na wolno£ci Zdaje siΩ, ┐e dokona│ wiΩcej takich czyn≤w Krwi╣ ofiar wypisuje na £cianach cytaty z Johna Miltona Policja prowadzi dochodzenie wielkim nak│adem si│ i £rodk≤w W moim domu napisa│ "Prawa czerwona d│o±" To, jak mi m≤wi╣, jest z Raju utraconego Wiatr tu coraz zimniejszy Lecz moja historia ma siΩ ju┐ ku ko±cowi BojΩ siΩ, ┐e ranek przyniesie spory mr≤z Po tym wszystkim opu£ci│em dom B│╣dzΩ od jednej krainy do drugiej Stan╣│em na twym progu i widzΩ, panie, ┐e masz rodzinΩ Na zewn╣trz sΩpy kr╣┐╣ Wilki wyj╣, wΩ┐e sycz╣ I ma│a przys│uga z twej strony, przyjacielu By│aby dla mnie sum╣ ziemskich rozkoszy Czy uwa┐asz mnie za przyjaciela ? S│o±ce jest dla mnie ciemne I ciche niczym ksiΩ┐yc Czy masz, panie, pok≤j ? Czy zapraszasz mnie do £rodka ? La la la la la la la la la la La la la la la la la la la la La la la la la la la la la la La la la la la la la la la la STAGGER LEE (Niestety nie uda│o mi siΩ zdobyµ tekstu tego utworu...) HENRY LEE Spocznij tu, spocznij, m≤j Henry Lee I zosta± ze mn╣ na noc Nie znajdziesz na tym przeklΩtym £wiecie Drugiej takiej jak ja A wicher wy│ i wicher wia│ La la la la la La la la la li Ma│y ptaszek sfrun╣│ na Henry'ego Lee Nie mogΩ tu spocz╣µ i nie spocznΩ I nie zostanΩ z tob╣ na noc Bo dziewczynΩ, kt≤r╣ mam w piΩknej i zielonej krainie Kocham o wiele bardziej od ciebie A wicher wy│ i wicher wia│ La la la la la La la la la li Ma│y ptaszek sfrun╣│ na Henry'ego Lee Ona opar│a siΩ o p│otek By daµ mu kilka ca│us≤w A ma│y scyzoryk ukryty w d│oni Wbi│a w niego raz i drugi A wicher rycza│ i wicher p│aka│ La la la la la La la la la li Ma│y ptaszek sfrun╣│ na Henry'ego Lee WziΩ│a go za liliowobia│e rΩce WziΩ│a go za stopy I wrzuci│a do tej g│Ωbokiej studni Co ma ponad sto st≤p A wicher wy│ i wicher wia│ La la la la la La la la la li Ma│y ptaszek sfrun╣│ na Henry'ego Lee Le┐ tutaj, le┐, ma│y Henry Lee A┐ cia│o odpadnie ci od ko£ci A dziewczyna, kt≤r╣ masz w tej piΩknej zielonej krainie Mo┐e czekaµ wieczno£µ na tw≤j powr≤t A wicher wy│ i wicher p│aka│ La la la la la La la la la li Ma│y ptaszek sfrun╣│ na Henry'ego Lee CUDOWNE STWORZENIE Oto i ona, cudowne stworzenie Oto ona, oto ona Mn≤stwo wst╣┐ek we w│osach I zielone rΩkawiczki na d│oniach WiΩc spyta│em to cudowne stworzenie Tak, spyta│em. Tak, spyta│em Czy wyruszy ze mn╣ w drogΩ W tΩ noc tak przepastn╣ WziΩ│a mnie za rΩkΩ, to cudowne stworzenie "Tak" powiedzia│a. "Tak" powiedzia│a "tak, wyruszΩ z tob╣ w drogΩ" I poprowadzi│a uradowanego cz│owieka Przez wzg≤rza, to cudowne stworzenie Przez szczyty, przez pasma Obok wielkich piramid i sfinks≤w Spotykali£my obcych i w│≤czykij≤w Przez piaski, to cudowne stworzenie W£r≤d szalonych, wyj╣cych wiatr≤w Noc╣ pustynia wi│a siΩ Od diabolicznych zjawisk Przez tΩ noc, przez tΩ noc Wiatr siek│ mnie i ch│osta│ Gdy wr≤ci│em do domu, mego cudownego stworzenia Nie by│o ju┐ przy mnie Gdzie£ tam le┐y to cudowne stworzenie Pod wolno przesypuj╣cymi siΩ piaskami Z mn≤stwem wst╣┐ek we w│osach I zielonymi rΩkawiczkami na d│oniach TAM GDZIE ROSNÑ DZIKIE R╙»E Nazywaj╣ mnie Dzik╣ R≤┐╣ Ale na imiΩ mi by│o Elaiza Day Nie wiem, dlaczego tak mnie nazywaj╣ Bo na imiΩ mia│am Elaiza Day Pierwszego dnia gdy j╣ ujrza│em, wiedzia│em, ┐e to ta Patrzy│a mi w oczy i u£miecha│a siΩ Bo jej usta by│y koloru r≤┐ Kt≤re ros│y nad rzek╣, tak krwawe i dzikie Gdy zapuka│ do mych drzwi i wszed│ do £rodka Moje dr┐enie usta│o w jego silnym u£cisku Mia│ byµ moim pierwszym mΩ┐czyzn╣ I delikatn╣ d│oni╣ otar│ │zy z mojej twarzy Nazywaj╣ mnie Dzik╣ R≤┐╣ Ale na imiΩ mi by│o Elaiza Day Nie wiem, dlaczego tak mnie nazywaj╣ Bo na imiΩ mia│am Elaiza Day Drugiego dnia kupi│em jej kwiat By│a najpiΩkniejsz╣ kobiet╣, jak╣ zna│em Spyta│em: "Czy wiesz, gdzie rosn╣ dzikie r≤┐e Tak s│odkie, szkar│atne i wolne ?" Drugiego dnia przyszed│ z czerwon╣ r≤┐╣ Zapyta│: "Czy oddasz mi swoj╣ ┐a│o£µ i smutek ?" KiwnΩ│am g│ow╣ i po│o┐y│am siΩ na │≤┐ku Zapyta│: "Czy p≤jdziesz ze mn╣ popatrzeµ na r≤┐e ?" Nazywaj╣ mnie Dzik╣ R≤┐╣ Ale na imiΩ mi by│o Elaiza Day Nie wiem, dlaczego tak mnie nazywaj╣ Bo na imiΩ mia│am Elaiza Day Trzeciego dnia zabra│ mnie nad rzekΩ Pokaza│ mi r≤┐e i poca│owali£my siΩ I ostatni╣ rzecz╣, kt≤r╣ s│ysza│am, by│ niewyraƒny szept Gdy u£miechaj╣c siΩ klΩcza│ nade mn╣ z kamieniem w d│oni Ostatniego dnia zabra│em j╣ tam, gdzie rosn╣ dzikie r≤┐e Po│o┐y│a siΩ na skarpie, wiaterek lekki jak z│odziej Uca│owa│em j╣ na po┐egnanie Powiedzia│em: "Wszystko co piΩkne musi umrzeµ" I pochyli│em siΩ i zasadzi│em r≤┐Ω w jej zΩbach Nazywaj╣ mnie Dzik╣ R≤┐╣ Ale na imiΩ mi by│o Elaiza Day Nie wiem, dlaczego tak mnie nazywaj╣ Bo na imiΩ mia│am Elaiza Day KLÑTWA MILLHAVEN Mieszkam w miasteczku, kt≤re zw╣ Millhaven Jest ono ma│e i pod│e i zimne Lecz je£li zjawisz siΩ tu gdy opada s│o±ce To zobaczysz jak wszystko zmienia siΩ w z│oto W│a£nie o takiej porze zwykle wybiera│am siΩ na przechadzki îpiewaj╣c: La la la la, la la la li Wszystkie dzieci bo┐e musz╣ kiedy£ umrzeµ Nazywam siΩ Loretta, lecz wolΩ jak m≤wi╣ Lottie Nied│ugo sko±czΩ piΩtna£cie lat A je£li my£lisz, ┐e widzia│e£ parΩ oczu bardziej zielonych To na pewno nie widzia│e£ ich w tej okolicy Mam lniane w│osy, kt≤re zawsze rozczesujΩ La la la la, la la la li Mama czΩsto mi m≤wi│a, ┐e wszyscy musz╣ umrzeµ Musieli£cie s│yszeµ o kl╣twie Millhaven Gdy w Bo┐e Narodzenie ch│opczyk Billa Blake'a nie wr≤ci│ do domu Znaleƒli go w nastΩpnym tygodniu w Strumieniu Jednej Mili Z roztrzaskan╣ g│ow╣ i kieszeniami pe│nymi kamieni Tylko wyobraƒcie sobie ten p│acz i lament La la la la, la la la li Nawet ma│y Billy Blake musia│ umrzeµ Potem profesor O'Rye z tutejszej szko│y £redniej Znalaz│ swojego teriera-championa przybitego do drzwi NastΩpnego dnia ten stary g│upiec przyni≤s│ Biko do szko│y I wszyscy musieli£my, patrzeµ, jak go grzeba│ Mowa pogrzebowa na cze£µ Biko wycisnΩ│a mn≤stwo │ez La la la la, la la la li Nawet ma│e stworzenia bo┐e musz╣ kiedy£ umrzeµ W naszym ma│ym miasteczku zapanowa│o wielkie wzburzenie Wiele os≤b m≤wi│o rzeczy, kt≤re nie mia│y wielkiego sensu A potem jak wiecie, g│owΩ majstra Joego Znaleziono w fontannie rezydencji Mayor≤w Nieczysta gra naprawdΩ mo┐e poruszyµ ma│e miasteczko La la la la, la la la li Wszystkie bo┐e dzieci, wszystkie musz╣ umrzeµ Potem fortuna okrutnie siΩ obr≤ci│a - stara pani Colgate Zosta│a zasztyletowana, lecz robota by│a spartaczona Ostatni╣ rzecz╣, jak╣ powiedzia│a, zanim gliny stwierdzi│y, ┐e jest martwa By│o: "Morderczyni╣ jest Loretta, co mieszka po drugiej stronie ulicy!" Dwudziestu gliniarzy bez ostrze┐enia wpad│o do mojego domu La la la la, la la la li M│odzi i starzy, wszyscy musz╣ umrzeµ Tak, to by│am ja - Lottie - kl╣twa Millhaven Przera┐enie porazi│o to miasto Moje oczy nie s╣ zielone, ani w│osy lniane Je£li jest inaczej A pod ca│╣ t╣ pian╣ mam ma│╣ £liczn╣ buƒkΩ La la la la, la la la li Wcze£niej czy p≤ƒniej wszyscy musimy umrzeµ Gdy by│am ma│ym szkrabem, ju┐ m≤wili, ┐e jestem pod│a »e gdyby "z│o" by│o butem, to doskonale by na mnie pasowa│o I ┐e jestem ma│╣ z│o£liw╣ dam╣, lecz tak ostatnio siΩ sta│am Do cholery z tym ! Jestem potworem ! ChΩtnie to przyznam ! I tak minie to rozw£ciecza, ┐e krew mi siΩ gotuje La la la la, la la la li Mama zawsze mi m≤wi│a, ┐e wszyscy musimy umrzeµ Tak, to ja utopi│am dziecko Blake'≤w, zasztyletowa│am pani╣ Colgate I za│atwi│am majstra jego w│asn╣ pi│╣ tarczow╣ w szopie Lecz nie ukrzy┐owa│am ma│ego Biko, to zrobili dwaj psychole ze szko│y îmierdz╣cy Bohun i jego kumpel o dyniowatej g│owie Wy£piewam wszystko, teraz gdy ju┐ zaczΩ│am La la la la, la la la li Wszystkie bo┐e dzieci musz╣ umrzeµ Byli jeszcze inni, nasi bracia i siostry My£leli£cie, ┐e to wpadki i posz│y w zapomnienie Przypominacie sobie dzieci, pod kt≤rymi za│ama│ siΩ l≤d na jeziorze Tahoo ? Wszyscy my£leli, ┐e ostrzegawcze znaki posz│y razem z nimi na dno Ale one s╣ pod moim domem, gdzie mam taki ma│y sk│adzik La la la la, la la la li Nawet dwadzie£cioro ma│ych dzieci musia│o umrzeµ A po┐ar w '91, kt≤ry wypali│ slumsy Bella Vista To by│a najwiΩksza rozr≤ba, jak╣ zna│ ten kraj Zrujnowane firmy ubezpieczeniowe, w│a£ciciele kamienic £cigani procesami A wszystko przez male±k╣ dziewuszkΩ z ba±k╣ benzyny P│omienie naprawdΩ rycza│y, gdy zacz╣│ wiaµ wiatr La la la la, la la la li Bogaci i biedni, wszyscy musz╣ umrzeµ Tak, przyzna│am siΩ do wszystkiego i wytoczyli mi proces îmia│am siΩ, gdy star╣ furgonetk╣ Zabierali mnie do zak│adu Nie jest to dom, lecz lepsze to ni┐ pieprzone wiΩzienie W ko±cu mo┐na zadomowiµ siΩ w tym starym miejscu La la la la, la la la li Wszystkie bo┐e dzieci musz╣ kiedy£ umrzeµ A teraz ci psychiatrzy z nie ko±cz╣cymi siΩ testami Rorschacha Wci╣┐ im m≤wiΩ, ┐e mnie nie dorw╣ Pytaj╣ mnie, czy ┐a│ujΩ i odpowiadam: "Oczywi£cie! Ile wiΩcej mog│abym dokonaµ, gdyby mi pozwolili!" WiΩc jest dalej Rorschach i prozac i wszystko jest wspaniale îpiewam La la la la, la la la li Wszystkie bo┐e dzieci musz╣ kiedy£ umrzeµ La la la la, la la la li Jestem szczΩ£liwa jak skowronek i wszystko jest £wietnie îpiewam La la la la, la la la li Tak, wszystko jest ekstra i wszystko jest w porz╣dku îpiewam La la la la, la la la li Wszystkie dzieci bo┐e musz╣ kiedy£ umrzeµ UPRZEJMOî╞ NIEZNAJOMYCH Znaleƒli Mary Bellows przykut╣ do │≤┐ka Ze szmat╣ wci£niΩt╣ w usta i kul╣ w g│owie O, biedna Mary Bellows Wzrasta│a w biedzie i g│odzie WiΩc opu£ci│a dom w Arkansas O, biedna Mary Bellows Chcia│a zobaczyµ g│Ωbokie b│Ωkitne morze Przejecha│a przez Tennessee O, biedna Mary Bellows Po drodze spotka│a mΩ┐czyznΩ Przedstawi│ siΩ jako Richard Slade O, biedna Mary Bellows Biedna Mary pomy£la│a, ┐e mog│aby ju┐ umrzeµ Gdy po raz pierwszy zobaczy│a ocean O, biedna Mary Bellows Wprowadzi│a siΩ do taniego hoteliku Richard Slade ni≤s│ jej walizkΩ O, biedna Mary Bellows "Jestem porz╣dn╣ dziewczyn╣" powiedzia│a mu "W ┐adnym wypadku nie mogΩ pana wpu£ciµ" O, biedna Mary Bellows Slade po┐egna│ siΩ gestem i mrugn╣│ I odwr≤ci│ siΩ bez s│owa O, biedna Mary Bellows Usiad│a na │≤┐ku i pomy£la│a o domu Ws│uchuj╣c siΩ w £wist morskiej bryzy O, biedna Mary Bellows Samotna i pe│na nadziei przesz│a przez pok≤j I odsunΩ│a zasuwkΩ drzwi O, biedna Mary Bellows Znaleƒli j╣ nastΩpnego dnia przykut╣ do │≤┐ka Ze szmat╣ w ustach i kul╣ w g│owie O, biedna Mary Bellows WiΩc matki, trzymajcie c≤rki w domu Nie pozwalajcie im podr≤┐owaµ samotnie Powiedzcie im, ┐e £wiat ten pe│en jest niebezpiecze±stw I by unika│y towarzystwa nieznajomych O, biedna Mary Bellows O, biedna Mary Bellows KRUCZA JANE Krucza Jane, Krucza Jane, Krucza Jane Okropno£ci w jej g│owie JΩzyk nie £mie ich wys│owiµ Mieszka│a sama przy rzece Wezbranej rzece b≤lu Krucza Jane, Krucza Jane, Krucza Jane îwieci oko na g≤rniczym kasku Kompania zamknΩ│a kopalniΩ Woda zamigota│a, gdy przyszli Dwadzie£cia kask≤w, dwadzie£cia oczu W jej wilgotnej chacie z klepek Tylko sze£µ st≤p na piΩµ Obalili ca│╣ jej w≤dkΩ Roz│adowali swe pistolety do sucha Krucza Jane, Krucza Jane, Krucza Jane Zdaje siΩ, ┐e zapamiΩta│a£ Jak siΩ zasypia, jak siΩ zasypia Psy domowe ucieka│y w rzepΩ Psy podw≤rzowe biegaj╣ po ulicach Krucza Jane, Krucza Jane, Krucza Jane "O Panie Smith i Panie Wesson Czemu tak p≤ƒno sklep zamykacie?" "W│a£nie uzbroili£my dziewczynΩ, co wygl╣da│a jak ptak Mierzy│a .32, .44, .38. Spytali£my, w jak╣ drogΩ siΩ udaje Powiedzia│a, ┐e wkracza na drogΩ nienawi£ci Lecz wskoczy│a na wagonik wΩglowy do New Haven Populacja: czterdzie£ci osiem" Krucza Jane, Krucza Jane, Krucza Jane Twoi rewolwerowcy pijani i w chmurze dymu Id╣ za tob╣ a┐ do furtki îmiej╣c siΩ ca│╣ drogΩ z miasteczka Obecna populacja: dwadzie£cia osiem Krucza Jane, Krucza Jane, Krucza Jane BAR O'MALLEYA Jestem wysoki i szczup│y Wzrostu godnego pozazdroszczenia I pod pewnym k╣tem i w pewnym £wietle Jestem ca│kiem przystojny Poszed│em do O'Malleya Powiedzia│em "O'Malley, mam pragnienie" O'Malley tylko lekko u£miechn╣│ siΩ I powiedzia│ "Nie ty jeden" Pukn╣│em w ladΩ i wskaza│em palcem ButelkΩ na p≤│ce I gdy O'Malley nala│ mi drinka Wychyli│em go i prze┐egna│em siΩ Moja rΩka zdecydowa│a, ┐e nadszed│ czas I na chwilΩ zniknΩ│a w kieszeni A gdy powr≤ci│a, to prawie p│onΩ│a Nowo nabyt╣ pewno£ci╣ Huk mojej stalowej piΩ£ci Sprawi│, ┐e zadzwoni│y wszystkie szk│a I gdy zastrzeli│em go, sta│em siΩ przystojny To by│o w│a£nie to £wiat│o, to by│ ten k╣t Ha! Hmmmmm "S╣siedzi!" krzykn╣│em. "Przyjaciele!" wrzasn╣│em Waln╣│em piΩ£ci╣ w bar "Nie chowam do was ┐adnej urazy!" I m≤j fiut wyd│u┐y│ siΩ i zesztywnia│ "Jestem cz│owiekiem, na kt≤rego ┐aden B≤g nie czeka" Lecz do kt≤rego tΩskni ca│y £wiat Naznaczony jestem ciemno£ci╣ i krwi╣ I tysi╣cem poparze± prochem" Znacie chyba te ryby z nabrzmia│ymi wargami Co czyszcz╣ dno oceanu ? Gdy spojrza│em na ┐onΩ biednego O'Malleya To w│a£nie dok│adnie to zobaczy│em Wcisn╣│em jej lufΩ pod brodΩ Jej twarz wygl╣da│a surowo i podle Jej g│owa wyl╣dowa│a w zlewie Razem z brudnymi naczyniami Jej ma│a c≤rka Siobhan Nalewa│a piwo od zmierzchu do £witu I ludzie nieco z niej pokpiwali Lecz nalewa│a najlepsze piwo w mie£cie Podfrun╣│em do niej dostojnie Siedzia│a dr┐╣c z przera┐enia Niczym Madonna namalowana na £cianach ko£cio│a We krwi wieloryba i li£ciach banana Jej gard│o chrz╣stnΩ│o w mej d│oni I zrobi│em heroiczny obr≤t Zobaczy│em Caffreya wstaj╣cego z krzes│a Zastrzeli│em skurwiela na miejscu Hmmmmmmmm, tak tak tak "Nie mam wolnej woli" £piewa│em Fruwaj╣c nad cia│ami »ona Richarda Holmesa wrzeszcza│a Szkoda, ┐e jej nie s│yszeli£cie îpiewa│em i £mia│em siΩ, wy│em i szlocha│em Sapa│em jak szczeniak Przestrzeli│em pani╣ Holmes na wylot I jej m╣┐ powsta│ na r≤wne nogi Wrzasn╣│ "Jeste£ z│ym cz│owiekiem" I zastanowi│em siΩ przez chwilΩ w ciszy "Je£li nie mam wolnej woli To jak mogΩ byµ moralnie os╣dzony ?" odpar│em Richard Holmes dosta│ kulΩ w ┐o│╣dek I powoli zgi╣│ siΩ i usiad│ Dziwnym szeptem rzek│ "Bez obrazy" I roz│o┐y│ siΩ na pod│odze "Nie jestem ura┐ony" odpowiedzia│em A on tylko cicho kaszln╣│ I rozk│adaj╣c b│yszcz╣ce skrzyd│a Starannie wycelowa│em i odstrzeli│em mu g│owΩ Mieszkam w tym mie£cie od trzydziestu lat I wszyscy mnie tu znaj╣ W│o┐y│em nowe kule do bΩbenka Komora za komor╣ Kieruj╣c rewolwer na pana Brooksa, co wygl╣da│ jak ptak Pomy£la│em o £wiΩtym Franciszku i jego wr≤blach A gdy zastrzeli│em m│odego Richardsona To Sebastian przyszed│ mi na my£l, ze swoimi strza│ami Hhhhhhhhhhhh Mmmmmmmmm Powiedzia│em "Chcia│bym siΩ wam przedstawiµ I mi│o mi, ┐e wszyscy przyszli£cie" I wskoczy│em na bar I g│o£no obwie£ci│em swe imiΩ Wtedy Jerry Bellows obj╣│ rΩkami sw≤j sto│ek Zamkn╣│ oczy, wzruszy│ ramionami i za£mia│ siΩ I popielniczk╣ wielk╣ jak wielka pieprzona ceg│a Rozwali│em mu │eb na p≤│ Krew trysnΩ│a na bar Niczym paruj╣ce szkar│atne ƒr≤de│ko I ukl╣k│em na brzegu lady Wytar│em │zy i spojrza│em îwiat│o w barze by│o o£lepiaj╣ce Pe│ne Boga, duch≤w i prawdy U£miechn╣│em siΩ do Henry'ego Davenporta Kt≤ry nawet nie pr≤bowa│ siΩ poruszyµ I wtedy ze swej pozycji Zobaczy│em bardzo dziwn╣ rzecz Kula wesz│a przez klatkΩ piersiow╣ I wypru│a mu bebechy przez odbyt Sp│yn╣│em z lady na d≤│ Nie okazuj╣c wyrzut≤w sumienia Przestrzeli│em Kathleen Carpenter Niedawno rozwiedzion╣ Lecz mia│em wyrzuty sumienia i wyrzuty mnie gnΩbi│y LgnΩ│y do mnie zewsz╣d Czu│em je od kruczych w│os≤w na mej g│owie Po koniuszki pi≤r na skrzyd│ach Wyrzut £cisn╣│ m╣ d│o± w swych oszuka±czych pazurach Wyrzut za z│ot╣ nieow│osion╣ piersi╣ I szybuj╣c miΩdzy cia│ami Zabi│em grubego Vincenta Westa Kt≤ry siedzia│ cicho na krze£le MΩ┐czyzna zmieniony w dziecko I przy│o┐y│em mu pistolet do g│owy Jakbym wykonywa│ egzekucjΩ Nawet nie pr≤bowa│ siΩ opieraµ T│usty, tΩpy i leniwy "Czy wiesz, ┐e mieszkam na twojej ulicy ?" krzykn╣│em A on spojrza│ na mnie, jakbym by│ szalony "Och" powiedzia│ "Nie mia│em pojΩcia" I ucich│ jak myszka A ryk wystrza│u z rewolweru Ma│o nie zdmuchn╣│ dachu tej knajpy Wtedy moje oko utkwi│o w lustrze Przygl╣da│em siΩ d│ugo i z mi│o£ci╣ "Oto przed wami stoi wielki cz│owiek" rykn╣│em I odbicie r≤wnie┐ ryknΩ│o W│osy zaczesane do ty│u jak skrzyd│o kruka MiΩ£nie twarde i naprΩ┐one Z ko±c≤wki mego pistoletu Dymek zawija│ siΩ w znak zapytania Obr≤ci│em siΩ w lewo, obr≤ci│em siΩ w prawo Obr≤ci│em siΩ ponownie w lewo "B≤jcie siΩ mnie! B≤jcie!" Lecz nikt siΩ nie ba│, bo wszyscy byli martwi Ha! Hmmmmmmmmmm Potem zaczΩ│y wyµ policyjne syreny Megafon zabulgota│ i rykn╣│ "Rzuµ bro± i wychodƒ Z rΩkami wysoko w g≤rze" Sprawdzi│em komory rewolweru Zosta│a mi tylko jedna kula Moja rΩka wygl╣da│a prawie jak ludzka Gdy dzielnie unios│em j╣ do g│owy "Rzuµ bro± i wychodƒ RΩce trzymaj nad g│ow╣" D│ug╣ i ciΩ┐k╣ chwilΩ my£la│em o £mierci A potem zrobi│em dok│adnie to, co powiedzieli Musia│o tam byµ z piΩµdziesiΩciu gliniarzy Wok≤│ baru O'Malleya "Nie strzelaµ" krzykn╣│em "Jestem nieuzbrojony" WiΩc wsadzili mnie do samochodu Szybko wywieƒli mnie z tego potwornego miejsca I spojrza│em jeszcze raz przez okno Zobaczy│em bar O'Malleya, gliniarzy i samochody I zacz╣│em liczyµ na palcach Aaaaaaaach raz, aaaaaaaach dwa, aaaaaaaach trzy, aaaaaaaach cztery Bar O'Malleya, bar O'Malleya DEATH IS NOT THE END (Niestety nie uda│o mi siΩ zdobyµ tekstu tego utworu...)
T│umaczenie:Janina Kruczy±ska