opowiadanie.jpg (12719 bytes)

ZaczΩ│o siΩ ca│kiem niewinnie... Kt≤rego╢ piΩknego czerwcowego dnia przyszed│ do mnie m≤j facet z katalogiem rowerowym i b│yskiem w oku. O╢wiadczy│, ┐e kupuje sobie rower wskazuj▒c o╢linionym z podniecenia paluchem jedn▒ z czadowych bryk. Najpierw pomy╢la│am, ┐e jest stukniΩty skoro chce wydaµ tak▒ kupΩ forsy na jaki╢ durny kawa│ metalu, ale wiedzia│am, ┐e jak siΩ na co╢ uprze to nie ma zmi│uj siΩ. Gdy odzyska│am zimn▒ krew postaowi│am, ┐e te┐ sobie kupiΩ, bo przecie┐ nie bΩdΩ za nim biega│a z wywieszonym jΩzorem. By│ tyko taki male±ki, malute±ski problem. Ot≤┐ staµ mnie by│o co najwy┐ej na dwa jego ko│a no i mo┐e jeszcze na p≤│ kierownicy. Pomy╢la│am, ┐e kupiΩ sobie jaki╢ zwyk│y, tani, ale ╢wiadomo╢µ tego, ┐e on je╝dzi│by odlotowym sprzΩtem, a ja za nim na jakiej╢ nieziemskiem padace, doprowadzi│a mnie do reakcji wymiotnych.
Trzy dni p≤╝niej on ju┐ je╝dzi│ na swoim nowiutkim, pachn▒cym nowo╢ci▒ rowerze, a ja patrz▒c na to z zachwytem, zagryza│am zΩby w ╢cianΩ i po dw≤ch makabrycznych miesi▒cach zgromadzi│am kasΩ potrzebn▒ na zakup mojego roweru. ZaczΩ│o siΩ przeszukiwanie katalog≤w. W ko±cu wybrali╢my wsp≤lnie sprzΩt dla mnie, wcale nie gorszy od jego. Ju┐ nie musia│am za nim biegaµ. ZaczΩli╢my je╝dziµ. Razem.
Na pocz▒tku powoli, potem szybciej, za ka┐dym razem dalej i po trudniejszych terenach. By│o fajnie, ale kt≤rego╢ dnia po prostu odpad│am...
Za to m≤j facet wpad│ w na│≤g. nie zsiada│ z roweru ju┐ prawie wcale i je╝dzi│, a┐ do utraty przytomno╢ci. Ju┐ nawet zaczΩ│am podejrzewaµ, ┐e mu odw│ok przyr≤s│ do siode│ka. I jeszcze do tego zacz▒│ wydawaµ wszystkie pieni▒dze na nowe czΩ╢ci do roweru. Nawet ja zaczΩ│am dostawaµ na urodziny, a to licznik, a to booster, innym razem V-breaki. Patrz▒c na to z perspektywy czasu wola│abym dostaµ MagurΩ...
Je╝dzi│ du┐o, dobrze i do tego po takich terenach zjazdowych, ┐e ja schodz▒c tamtΩdy piechot▒ mia│am │zy w oczach i pe│ne spodnie. Jego rower sta│ siΩ dla niego najlepszym przyjacielem i najchΩtniej by siΩ z nim wcale nie rozstawa│ (dla mnie ju┐ nie mia│ czasu). Natomiast m≤j organizm odrzuci│ ci▒le wzrastaj▒cy poziom jazdy i zwiΩkszaj▒ce siΩ tempo. Wracj▒c do domu po trochΩ d│u┐szej ni┐ mog│am znie╢µ przeja┐dzce mia│am problemy z rozpoznawaniem rodzic≤w. Dosz│o nawet do tego, ┐e tak mnie wszystko bola│o, ┐e mia│am problemy z samodzielnym wej╢ciem do wanny. Apogeum osi▒gnΩ│am pewnej kwietniowej niedzieli, kiedy to odwa┐y│am siΩ dor≤wnaµ mΩskim bikerom w downhillu... Po tym niezbyt udanym, desperackim kroku, przez cztery dni nie mog│am chodziµ (nie m≤wi▒c o siadaniu), a moje atrakcyjne, tylne czΩ╢ci cia│a by│y odrobinΩ zmasakrowane. A ja siΩ tak stara│am...
On i inni bikerzy uwa┐aj▒, ┐e nie wystarczy po prostu je╝dziµ, ┐eby je╝dziµ dobrze. Trzeba dawaµ z siebie wszystko i siΩ nie baµ. W/g nich ka┐dy kto je╝dzi inaczej ni┐ oni je╝dzi jak d....
Po jakim╢ czasie zrozumia│am dlaczego nie je┐d┐Ω tak jak oni. Ja po prostu je┐d┐Ω tyle i tak jak lubiΩ. I to mi w zupe│no╢ci wystarcza (a poza tym chcΩ ┐yµ). M≤j facet mi m≤wi "po co ci rower i tak nie je╝dzisz" (tzn. nie je╝dzisz 5.000.000 km na rok) Pewnie, ┐e nie bo ja chcΩ je╝dziµ dla satysfakcji a nie po to ┐eby po powrocie do domu przypinaµ siΩ do kropl≤wki. Niech sobie m≤wi▒ co chc▒, ale ja wiem swoje. I przypuszczam, ┐e nie jestem jedyn▒ kobiet▒ w realcji mΩ┐czyzna --> rower --> kobieta (kolejno╢µ nie jest przypadkowa), kt≤ra prze┐y│a to co jak.

Lepsz po│owa Wujka Darka