Podr≤┐ do Serca Sahary
tekst: Donovan Webster
zdjΩcia: Gearge Steinmetz
t│umaczenie: Kalin Roszczenko & Piotr Tytus
Malinowski
Lataµ wysoko nad Sahar▒, ogl▒daµ j▒ okiem or│a, dostrzegaµ zaskakuj▒ce
wzory. Znikaj▒ce i pojawiaj▒ce siΩ ╢lady nomad≤w. Zielone linie upraw dooko│a
wykropkowanych palmami wiosek, kt≤re karmi▒ siΩ sk▒po wyp│ywaj▒c▒ ╢wie┐▒ wod▒.
Urwisty masyw wznosi siΩ nad bahr bela ma - "morze bez wody" - ze swymi
faluj▒cymi po│aciami piasku, falami wydm, i temperatur▒ kt≤ra mo┐e i╢µ w g≤rΩ do
55oC i spadaµ do -7oC. Najbardziej odleg│e zak▒tki Sahary
znajduj▒ siΩ w Nigrze i Czadzie, bli╝niaczych krajach zewsz▒d otoczonych l▒dem. To
jest ╢wiat surowego ┐ycia, w│adaj▒cych no┐ami mΩ┐czyzn, zas│oniΩtych twarzy
kobiet, i piΩkna surowego i pogodnego zarazem.
Stary cz│owiek umiera│. W ciemno╢ci na
ko±cu jego lepianki, daleko od wej╢ciowych drzwi, gdzie parada go╢ci przygl▒da│a
siΩ, on le┐a│ na plecach, jego twarz by│a czarna i pe│na zmarszczek, jego syn
siedzia│ zaraz za nim. Jego oddech by│ suchy i s│aby. Za ka┐dym razem stary cz│owiek wydawa│ siΩ dusiµ s│odkimi perfumami, rozpylonymi by ukryµ smr≤d nadchodz▒cej ╢mierci. Jego g│owa le┐a│a lu╝no. Zosta│ sparali┐owany seri▒ atak≤w, kt≤re powoli wyczerpywa│y jego ┐ycie. Podszed│em bli┐ej. Jego oczy by│y zamglone katarakt▒, przykry efekt uboczny dla wielu pasterzy, kt≤rzy spΩdzili swe ┐ycia gapi▒c siΩ na wypalone s│o±cem zak▒tki Sahary. |
"Przedtem m≤g│ choµ troszeczkΩ widzieµ," powiedzia│ jego syn. "Ale
teraz jest ca│kowicie niewidomy. Mam nadziejΩ, ┐e mo┐e mnie s│yszeµ. Mam nadziejΩ,
┐e wie, ┐e jestem tu. Inshallah." Wola Allacha.
Jeste╢my w Diona, lu╝nej osadzie zagr≤d i chat po│o┐onych wzd│u┐ wyschniΩtego
koryta rzeki w Czadzie. Czterdzie╢ci metr≤w na zewn▒trz od domu starca, ciemna, silna
kobieta w jasnych szatach wyci▒ga ze studni wiadro za wiadrem, rozpryskuj▒c zawarto╢µ
w korycie dla swych owiec i k≤z.
Wkr≤tce stary cz│owiek umrze, m≤wi jedna z kobiet. Drzewa akacjowe bΩd▒ wci▒┐
tworzyµ szpaler wzd│u┐ brzegu wyschniΩtej rzeki. Ci▒gle bΩdzie tu woda w studniach.
Diona da sobie radΩ.
"To jest smutne" - m≤wi inna kobieta, "ale on mia│ d│ugie, dobre ┐ycie.
Mo┐e wkr≤tce odej╢µ. Inshallah."
Trzy dni p≤╝niej wpad│em na kobiety przy innej studni. "Stary cz│owiek nie
┐yje", powiedzia│a jedna, jej dzieci t│oczy│y siΩ przy fa│dach jej szat, w
czasie gdy to m≤wi│a. "Umar│ dzie± po tym jak tu by│e╢. Teraz jest jego
pogrzeb" wskaza│a w kierunku odleg│ych wzg≤rz.
Potem wr≤ci│a z powrotem do pracy. Jej ┐ycie, jak starego pasterza, jest ci▒g│▒
walk▒ o przemianΩ wody w ┐ycie, na Saharze, jednym z najbardziej surowych i
wymagaj▒cych ╢rodowisk na Ziemi.
Przez SaharΩ, gdzie dystans, sucho╢µ i przeznaczenie czyni▒ ┐ycie zdradliwym,
wezwanie ┐yczliwo╢ci Allacha - Inshallah - rozwinΩ│o siΩ w refleks. Inshallah,
karawana wielb│▒d≤w wr≤ci│a, Inshallah, czas ┐niw jest dobry. Inshallah, wydmy nie
przesuwaj▒ siΩ i nie zasypuj▒ miasta.
Jest tego pow≤d. Pustynia jest wielka - wiΩksza ni┐ wszystko inne, jak m≤wi lokalne
powiedzenie - i by prze┐yµ jej kaprysy ludzie tutaj nauczyli siΩ polegaµ na wiΩkszej
potΩdze. Kiedy por≤wnamy SaharΩ i jej 9 milion≤w kilometr≤w kwadratowych - obszar z
grubsza wielko╢ci Stan≤w Zjednoczonych - odwo│anie siΩ do boskiej interwencji nigdy
nie jest z│ym pomys│em.
S▒ mniej zaludnione pustynie na ╢wiecie, ale prawdopodobnie ┐adna nie jest rzadziej odwiedzana ni┐ serce Sahary, gdzie wojny i polityczne wstrz▒sy przez dekady trzyma│y cudzoziemc≤w z dala. Kiedy zaczΩ│y siΩ zmiany, fotograf George Steinmetz i ja wyruszyli╢my w 1997 ze zmienn▒ za│og▒ na 6500 kilometrow▒ wyprawΩ poprzez ten region: wielka pozbawiona dr≤g strefa wyludnionych piask≤w i ska│ wyznaczonych przez granicΩ Nigru, Czadu, Libii i Algierii. Mog│em przekonaµ tylko Niger i Czad do wydania mi wizy, co zmusi│o nas do ograniczenia naszej wyprawy do tych dw≤ch kraj≤w i poruszania siΩ wzd│u┐ granic ich p≤│nocnych s▒siad≤w. |
W obu krajach szukali╢my ulotnych widok≤w starej Sahary pomiΩdzy rosn▒c▒ liczb▒
anten satelitarnych i podr≤bkami Air Jordan, kt≤re zaczΩ│y nap│ywaµ przez granicΩ.
Podr≤┐ rozpoczΩli╢my w piaszczystych wydmach Nigru, teraz bardziej dostΩpnych po
zawieszeniu broni miΩdzy Tauregami a krajowym rz▒dem, kt≤ry powoli odebra│ przywileje
tym wojownikom pustyni. NastΩpnie powΩdrowali╢my poprzez skalisty Czad, kt≤ry chce
do│▒czyµ do ╢wiata po wiΩcej ni┐ trzech dekadach wojen domowych i konfliktu z
Libi▒. Tutaj Taubou ┐yje ciΩ┐kim ┐yciem w kraju d│ugo pustoszonym przez biedΩ,
suszΩ i sporadyczny rozlew krwi.
W tej ci▒gle nieujarzmionej Saharze - pomiΩdzy pasterzami wielb│▒d≤w, m│odzi
studenci Koranu, rz▒dowi oficjele i kupcy teraz spodziewaj▒ siΩ bardziej spokojnej i
prosperuj▒cej przysz│o╢ci - szukamy rytm≤w ┐ycia nie zniszczonych od czas≤w
Muhammeda, 1300 lat temu.
Pierwszy martwy wielb│▒d pojawi│ siΩ drugiego dnia. S▒ kopcem bieli, kredowych
ko╢ci, rozsypanych pomiΩdzy strzΩpami wysuszonego futra koloru moreli. Ka┐dy jest
rozmiaru basenika dla dzieci, i spoczywaj▒ balansuj▒c na niskich, rze╝bionych wiatrem
kupkach piasku. W naturalnej patelni Sahary, wilgoµ kr▒┐y popo│udniu, a
temperatura za dnia mo┐e osi▒gn▒µ 55oC. W rezultacie piaskowa powierzchnia pustyni
jest sterylna, i mikroorganizmy nie mog▒ tutaj prze┐yµ. Gnicie, rozk│ad nastΩpuje
poprzez ╢cieranie piasku niesionego wraz z podmuchami wiatru.
Wczoraj opu╢cili╢my Agadez, Niger, jad▒c na wsch≤d w rzΩdzie pojazd≤w z napΩdem
4x4. Za nami minaret miejskiego meczetu wznosz▒cego siΩ siedem piΩter nad piaskami
ulicy, gdzie niskie, ceglane budynki pra┐▒ siΩ w s│o±cu. Po dniu
jazdy poprzez bezdro┐a na wsch≤d od miasta, osi▒gnΩli╢my rubaszne ska│y, za kt≤rymi
zaczyna siΩ TΘnΘrΘ, krajobraz wydmowych p≤l i piaszczystych r≤wnin wiΩkszy ni┐
Niemcy z nazw▒, kt≤ra w jΩzyku Taureg≤w oznacza "nic".
Tutaj rozci▒gaj▒ siΩ wydmy ze wschodu na zach≤d, wysokie na trzydzie╢ci metr≤w
i d│ugie na kilka kilometr≤w, naniesione przez wiatr. Pozbawione wody i kompletnie
niezamieszka│e TΘnΘrΘ jest samotnym, gor▒cym, i zapieraj▒cym dech w piersiach cudem
przyrody w r≤┐nych odcieniach be┐u.
Prawie ka┐dego dnia jedziemy ponad 110 km poprzez miΩkki piach, czΩsto
zagrzebuj▒c siΩ co zmusza nas do przekopywania naszej drogi rΩkoma i │opatami,
podk│adania p│acht perforowanego metalu zwanego "piaskowymi drabinami" pod
ko│a dla lepszej przyczepno╢ci.
Zatrzymujemy siΩ w po│udnie, kiedy to s│o±ce ogrzewa pustyniΩ tak gruntownie, ┐e
piasek robi siΩ tak miΩkki, ┐e dalszy przejazd jest niemo┐liwy. NastΩpnie czekamy w
tym piekle przez kilka godzin, ukrywaj▒c siΩ pod du┐ymi p│achtami brezentu
rozpostartego miΩdzy dachami samochod≤w - tworz▒c jedyny cie± w promieniu setek
kilometr≤w.
W kilku dolinach miΩdzy wydmami natrafili╢my na tysi▒ce ╢lad≤w wielko╢ci nale╢nika,
z ca│▒ pewno╢ci▒ zostawionych przez karawanΩ wielb│▒d≤w. I nim minΩ│a kolejna
godzina jazdy, karawana - d│uga, ciemna plama na horyzoncie - ukaza│a siΩ naszym oczom.
Przez chwilΩ jechali╢my wzd│u┐, potem zatrzymali╢my samoch≤d i wysiad│em by wyr≤wnaµ z dostojnym
tempem dromader≤w.
Przewodnik karawany pomacha│ do mnie i pozdrowi│. NastΩpnie przeszli╢my do wymiany
grzeczno╢ci zgodnej z pustynn▒ tradycj▒ powita±:
"Jak idzie praca?"
"Dobrze. DziΩki Bogu. Jak tobie idzie praca?"
"Dobrze. DziΩki Bogu. Jak siΩ ma rodzina?"
"Dobrze. DziΩki Bogu. Jak siΩ ma twoja rodzina?"
"Dobrze. DziΩki Bogu. Jak siΩ maj▒ wielb│▒dy?"
Po kilku minutach powita±, konwersacja sta│a siΩ mniej formalna, ale mΩ┐czyzna
zachowywa│ dystans. Przedstawi│ siΩ jako Aboubacar, lat 35, z sawanny na po│udnie od
Agadez, ale doda│. "Nie chcΩ by╢ rozprasza│ mi uwagΩ" i w ko±cu doda│.
"Jeste╢my op≤╝nieni w naszej podr≤┐y, wiΩc nie chcΩ byµ bardziej
op≤╝niony."
Ale podda│ siΩ trochΩ jak szli╢my przez chwilΩ, i poda│ kilka szczeg≤│≤w
dotycz▒cych jego misji. Karawana kierowa│a siΩ w stronΩ miast-oaz Fachi i Bilma,
Aboubacar powiedzia│, ┐e zabierze stamt▒d s≤l wydobywan▒ z wodnych basen≤w i
przetransportuje j▒ jakie╢ 650 km z powrotem do miast na krawΩdzi pustyni. Na
Saharze wysokiej jako╢ci s≤l sprzedaje siΩ z du┐ym zyskiem. W dawnych czasach s≤l, jak
twierdzi siΩ, sprzedawana by│a uncja za uncjΩ z│ota. Zanim zewnΩtrzne ╝r≤d│a soli
sta│y siΩ osi▒galne, karawany liczy│y w sumie 30,000 wielb│▒d≤w.
Aboubacar przewodzi karawanie z│o┐onej z
oko│o 500 wielb│▒d≤w, i rozci▒gaj▒cej siΩ w lu╝nych linach z│o┐onych ze zwi▒zanych ze
sob▒ zwierz▒t. Zrobi│ on 19 trzydziestodniowych pΩtli do Fachi i Bilma, jak
twierdzi. W tΩ podr≤┐ zabra│ w inauguracyjn▒
wyprawΩ swego syna, dziesiΩcioletniego Bilal. Jak szli╢my, Bilal bawi│ siΩ z wielb│▒dami. Odbiega│, by badaµ s▒siednie
wydmy. Dra┐ni│ mΩ┐czyzn, kt≤rzy kontynuowali sw≤j powolny i celowy marsz na wsch≤d. Po kilku godzinach podzieli│em siΩ kilkoma twardymi cukierkami z mΩ┐czyznami, mieszanin▒ podsaharyjskich Hausa i jak Aboubacar, p≤│nocno afryka±skich Tuareg≤w, tak┐e znanych jako "niebieskich ludzi" z powodu tradycyjnego niebieskiego indygo ich zas│on i turban≤w - zwanych tagelmusts - barwi▒cych ich sk≤rΩ. |
Kiedy zachodzi s│o±ce , mΩ┐czy╝ni zatrzymuj▒ siΩ i klΩkaj▒ twarz▒ na wsch≤d w
kierunku Mekki by odm≤wiµ czwart▒ z piΩciu dziennych modlitw do Allacha. Potem,
wznawiaj▒c sw▒ podr≤┐, dziel▒ siΩ ze mn▒ swoj▒ kolacj▒. Tuareg zwany Badou
zaoferowa│ mi miskΩ wype│nion▒ mieszanin▒ ziarna, koziego sera i
wodΩ z koziej sk≤ry zawieszonej na wielb│▒dziej p≤│ce na towar. Jedz, powiedzia│,
przed nami d│uga droga tego wieczora.
Badou zatrzyma│ swoj▒ kolumnΩ 34 wielb│▒d≤w i nakaza│ prowadz▒cemu zwierzΩciu
uklΩkn▒µ. Wdrapa│em siΩ na grzbiet, wielb│▒d podni≤s│ siΩ i ruszy│ na
skrzywionych na zewn▒trz nogach, swym ko│ysz▒cym chodem. Jest ca│kiem
wygodnie wiΩc szybko siΩ przyzwyczai│em.
"Wszystko jest w porz▒dku?" spyta│ Badou.
"Tak, tak," odpowiedzia│em.
Nagle, po oko│o piΩciu minutach, p≤│ka na kt≤rej siedzia│em przesunΩ│a siΩ
gwa│townie - i zwali│em siΩ bezceremonialnie z grzbietu mojego rumaka 10 st≤p ni┐ej
na piasek, ledwie mijaj▒c wiruj▒c▒ siekier▒ podczas upadku. M≤j upadek sprowokowa│
wszystkich do ╢miechu, ja za╢ potraktowa│em to tak dobrotliwie jak tylko
mog│em; dziΩki ich dokuczaniu, mog│em powiedzieµ, ┐e zosta│em zaakceptowany. Bez
zbyt srogiego spojrzenia, zatrzymali karawanΩ i pomogli mi za│adowaµ siΩ razem z
│adunkiem z powrotem na wielb│▒da.
Z mojej pozycji na grzbiecie wielb│▒da, mia│em czas by przyjrzeµ siΩ otoczeniu. W
piasku poni┐ej wysuszone cia│o ma│ego ptaszka - kt≤ry najwyra╝niej straci│
orientacjΩ i umar│ wyczerpany przez tΩ pustkΩ - znalaz│ siΩ pod stopami mojego
wielb│▒da. Na p≤│nocnym wschodzie wschodzi│a plejada gwiazd, pokazuj▒c drogΩ.
Dooko│a mnie mΩ┐czy╝ni kontynuowali marsz, ostrz▒c no┐e i przek│adali baga┐e na
wielb│▒dach. Raz na jaki╢ czas, by zabiµ nudΩ, pasterz wybija│ czas na wielkim
mosiΩ┐nym dzwonie zawieszonym na wielb│▒dziej szyi, d╝wiΩk rozchodzi│ siΩ samotnie
w pustynnych ciemno╢ciach.
TrochΩ po 23.00 karawana stanΩ│a, pasterze roz│adowali siΩ i zwi▒zali
wielb│▒dy z widoczn▒ sprawno╢ci▒. Po drzemce na matach blisko ma│ych ognisk,
wstali przed ╢witem i ze stalowymi pogrzebaczami rozgrzanymi do czerwono╢ci, wypalali
rany na zwierzΩtach powsta│e od otarµ uprzΩ┐y na │adunek. NastΩpnie za│adowali
swoje wielb│▒dy kocami, prosem i belami siana.
Z domu Badou, na po│udnie od Agadez, droga do pierwszego miasta, Fachi, zajmuje sze╢µ
dni marszu. Tam kupi 50-funtowe bloki soli dla zwierz▒t po 350 frank≤w CFA (oko│o 65
cent≤w) za sztukΩ. NastΩpnie, po odpoczynku wielb│▒d≤w przez kilka dni, kolejne
cztery dni zajmie podr≤┐ do Bilmy, gdzie karawana kupi czyst▒ s≤l. Kilka kolejnych dni
odpoczynku i handlu, i karawana - teraz obci▒┐ona sol▒ - bΩdzie wracaµ po swoich
╢ladach na Saharze. W domu Badou mo┐e mieµ zysk oko│o 1000 frank≤w CFA na sztuce -
oko│o dw≤ch dolar≤w. Ka┐dy wielb│▒d przysporzy mu $ 16 za 8 sztuk soli - w sumie $
544 za 30 dni prawie nieprzerwanego marszu.
W ostatnich latach szybsze i bardziej efektywne ╢rodki transportu soli zago╢ci│y na
pustyni.
Widzieli╢my nawet kilka ╢lad≤w zostawionych przez ciΩ┐arowego diesla, kt≤ry je╝dzi tΩdy co kilka tygodni. "Ale diesle s▒ drogie w zakupie i utrzymaniu", m≤wi Badou, "podczas gdy wielb│▒dy s▒ tanie w utrzymaniu i zim▒ mog▒ prze┐yµ ponad 30 dni na niewielkiej ilo╢ci wody i siana."Badou u╢miecha siΩ." Je┐eli nie jeste╢ bogaty," m≤wi, "jest tylko jedna odpowiedz: wielb│▒dy. "Karawany soli nie s▒ jedyn▒ rzecz▒ nie dotkniΩt▒ przez ub≤stwo Sahary i ogrom suszy. Po trzech dniach z karawan▒ dotarli╢my do Fachi, gdzie w centrum miasta le┐y od przynajmniej 800 lat rozpadaj▒cy siΩ fort . Blade, jasne domy w starej czΩ╢ci miasta s▒ otoczone przez ╢ciany dziedzi±c≤w i ulice zbyt w▒skie by dwoje ludzi mog│o i╢µ obok siebie. To miejsce jest przesi▒kniΩte tajemniczo╢ci▒. ZajΩ│o nam ca│e dwa dni, by zaaran┐owaµ zaproszenie do domu Marabout'a Kader'a, najstarszego przyw≤dcΩ duchowego w Fachi i stra┐nika Koranu. |
Kader, pomarszczony stary cz│owiek, siedzi na ma│ym dywanie w du┐ym foyer, w swoim
domu. Za nim rozpo╢ciera siΩ pod silnym ╢wiat│em po│udniowego nieba wewnΩtrzny dziedziniec
. Z boku stoj▒ rega│y z p│askimi drewnianymi tablicami, stare i mocno
zniszczone, na kt≤rych jego studenci pisz▒ swoje obowi▒zkowe modlitwy. "Jeste╢
tutaj szczΩ╢liwego dnia", powiedzia│ Kader. "Jest pi▒tek. A ka┐dego pi▒tku
popo│udniu uczΩ Koranu ch│opc≤w z miasta."
Celem nauki, m≤wi, jest zapamiΩtanie wszystkich modlitw Koranu, przy jednoczesnym
zrozumieniu ich tre╢ci. NastΩpnie, raz do roku, niekt≤rzy uczniowie recytuj▒ czΩ╢µ
dla mΩ┐czyzn z miasta jako rytua│ "przej╢cia".
"By sprawdziµ czego siΩ nauczyli", m≤wi Kader," ka┐e im pisaµ to co
zapamiΩtali. W ten spos≤b."
Usadowi│ siΩ wygodnie na swym dywanie, podni≤s│ drewnian▒ tablicΩ, nastΩpnie
zabra│ siΩ do pisania po arabsku d│ugim pi≤rem. By│ ca│kowicie poch│oniΩty
starannym pisaniem, pokrywaj▒c obie strony deski, nastΩpnie siΩgaj▒c po now▒.
Atrament by│ ciemny, jednak kiedy sech│ litery wyparowywa│y, zostawiaj▒c po sobie
jedynie nik│y ╢lad kszta│tu na szarawej fakturze tabliczki. Tym siΩ Kader jednak nie
przejmowa│. Liczy siΩ sam akt pisania modlitw.
Po zapisaniu kilku p│yt, Kader przerwa│ pracΩ by przygotowaµ siΩ dla swoich
student≤w. Jego syn przygotowa│ mu szklankΩ mocnej, s│odzonej herbaty, a Kader wypi│
j▒ do ko±ca. Dosta│ drug▒ szklankΩ, nastΩpnie trzeci▒. O drugiej odwr≤ci│ siΩ w
kierunku Mekki i modli│ siΩ po raz trzeci tego dnia, sko±czywszy kiedy jego uczniowie
weszli przez w▒skie, drewniane wej╢cie.
Wkr≤tce 11 ch│opc≤w siedzia│o ze skrzy┐owanymi nogami w staro┐ytnym dziedzi±cu,
za╢ marabut przygl▒da│ siΩ jak zapisuj▒ swoje lekcje. Kiedy sko±czyli, Kader
nakaza│ im by wyrecytowali z pamiΩci to co napisali. To jest µwiczenie testuj▒ce
cierpliwo╢µ, z kt≤rym ch│opcy siΩ borykali. Jak pracowali, Kader u╢miecha│ siΩ.
Powoli wprowadza ich w religijn▒ doros│o╢µ, w t▒ sam▒ w kt≤rej on jest. "To
jest," powiedzia│ mi p≤╝niej "┐ycie pe│n▒ satysfakcji prac▒."
Porzucony Land Cruiser sta│ samotnie w pustej dolinie TΘnΘrΘ, zakopany po swoje osie w
piasku, jaskrawe przypomnienie dlaczego mieszka±cy Sahary tak czΩsto wzywaj▒ Bosk▒
Opatrzno╢µ. Kiedy wchodzili╢my na piaszczyst▒ wydmΩ by zbli┐yµ siΩ do niego, nasz
g│≤wny przewodnik, Mohamed Ixa, Tuareski, przyw≤dca, kt≤ry zazwyczaj jest nieporuszony,
jest widocznie zaskoczony ╢ladami. Patrzy z przymru┐onymi oczyma, przeciera szyjΩ, i
zmusza nasz▒ ma│▒ karawanΩ do zatrzymania siΩ w celu przeprowadzenia ma│ego
╢ledztwa.
S│o±ce i wiej▒cy piasek sprawi│y, ┐e okna Land Cruisera sta│y siΩ mleczne, a
czΩ╢µ jego blach ╢wieci│a dziurami. Jego opony by│y spieczone na b│yszcz▒cy
kamie±.
"Tutaj jest historia," powiedzia│ Ixa. "To pierwszy raz jak
ktokolwiek znalaz│ ten samoch≤d." Trzy lata temu, wyja╢nia│, 35 ludzi zapakowa│o
siΩ w trzy takie pojazdy i opu╢cili po│udniow▒ AlgieriΩ - kt≤ra le┐y oko│o
400 km od nas na p≤│noc - wyruszaj▒c na 800 km podr≤┐ do Agadez. Zgubili
siΩ i pozostawili jeden pojazd po tym jak zacz▒│ siΩ im psuµ. Trzech mΩ┐czyzn
zosta│o by pilnowaµ samochodu. Ostatecznie zostali odnalezieni - martwi z pragnienia
le┐eli w tej odrobinie cienia jak▒ im zapewnia│ samoch≤d.
Kiedy samoch≤d kt≤ry odkryli╢my zepsu│ siΩ, trzech innych przesiad│o siΩ do
ostatniego pojazdu i pojechali w stronΩ Agadez. Ostatecznie odnale╝li siΩ - niestety
tak┐e martwi. Zostawili przy sobie list ze wskaz≤wkami jak dotrzeµ do pozosta│ych.
"Ale oni nigdy nie zostali odnalezieni," m≤wi Ixa. " S▒ gdzie╢
tutaj - g│≤wnie kobiety i dzieci - 29
ludzi umar│o."
Steinmetz podszed│ do drzwi kierowcy, otworzy│ je, i zosta│ uderzony podmuchem
gor▒cego, pachn▒cego benzyn▒ powietrza. Znale╝li╢my pusty stu litrowy zbiornik na
wodΩ, do po│owy puste kanistry na paliwo, kilka smutnych ╢lad≤w: gumowo-p│≤cienne
trampki . . . fili┐ankΩ do herbaty . . . scyzoryk.
Przez nastΩpn▒ godzinΩ przeszukiwali╢my piasek w poszukiwaniu pozosta│o╢ci.
"Prawdopodobnie pozostawili samoch≤d kiedy pragnienie by│o naprawdΩ silne,"
powiedzia│ Ixa. "Nie jest to najm▒drzejsza rzecz do zrobienia, ale desperacka.
Prawdopodobnie poszli na zach≤d, w kierunku Agadez, mimo, ┐e nie mieli pojΩcia jak
daleko s▒. Ci ludzie byli bardzo zagubieni."
Na Saharze cz│owiek wypaca oko│o 9 litr≤w wody dziennie - 16 je╢li maszeruje.
Utrata 4 litr≤w wody,
bez ┐adnych p│yn≤w w zastΩpstwie, to wzmagaj▒ce siΩ poczucie odwodnienia: pergaminowa sk≤ra,
zawroty g│owy, zmΩczenie, utrata apetytu, ma│a gor▒czka i nadwra┐liwo╢µ.
Ponad 9 litr≤w p│yn≤w - niemo┐no╢c zachowania pionowej postawy; obrzΩk pogrubia
jΩzyk i sprawia trudno╢ci w prze│ykaniu; poruszanie
siΩ - nawet na rΩkach i kolanach - stajΩ siΩ niemo┐liwe; zewnΩtrzne warstwy
sk≤ry napinaj▒ siΩ, ciemniej▒ i pΩkaj▒; nerki i w▒troba zaczynaj▒
szwankowaµ. Temperatura cia│a podnosi siΩ , centralny system nerwowy
nie mo┐e d│u┐ej kontrolowaµ pracy serca czy oddychania, zapada siΩ w ╢pi▒czkΩ i
umiera. "Dwa lata temu m≤j przyjaciel zgubi│ siΩ gdzie╢ tutaj na dziewiΩµ dni," powiedzia│ Ixa. " Do czasu gdy go znale╝li╢my, jego twarz by│a czarna. Nie m≤g│ powiedzieµ kim jest. Dopiero gdy wlali╢my w niego trochΩ wody i odzyska│ przytomno╢µ kilka dni p≤╝niej, m≤g│ powiedzieµ kim jest. Wszyscy byli╢my tym zszokowani." |
Spytaj kogokolwiek w centralnej Saharze o umieranie z pragnienia, a opowie ci historiΩ.
Byli tu niemieccy nowo┐e±cy, kt≤rzy zgubili siΩ w swoim starym Volvo i umarli w
kanionie szukaj▒c cienia i wody. Albo lokalny przewodnik turyst≤w kt≤ry zabra│ dw≤ch
klient≤w na TΘnΘrΘ w pojedynczym Range Roverze. Po tym jak pojazd siΩ zepsu│,
przewodnik umar│ z pragnienia id▒c w poszukiwaniu pomocy. Albo kierowca ciΩ┐ar≤wki
kt≤remu zabrak│o paliwa i o ma│o nie umar│ z odwodnienia. Le┐▒c i umieraj▒c mia│
wizjΩ: przelaµ olej ze skrzyni bieg≤w do baku na ropΩ i jechaµ na oleju.
(zadzia│a│o, prze┐y│.)
Potem by│a tu francuska para ze swym sze╢ciomiesiΩcznym noworodkiem -
znaleziono ich martwych po╢rodku pustyni, daleko od jakichkolwiek sta│ych szlak≤w. Z
dziennika znalazcy dowiedzieli siΩ kilku makabrycznych
szczeg≤│≤w o ich ciΩ┐kiej pr≤bie.
Kiedy niebezpiecznie wzmog│o siΩ pragnienie, m│ody ojciec nacina│ sobie ┐y│y i
dawa│ dziecku swoj▒ krew do picia. M▒┐ umar│ pierwszy, jego ┐ona zesz│a kilka dni
po nim, zostawiaj▒c potomka samego na ogromnej pustyni. Ale kiedy kobieta le┐a│a
umieraj▒c powoli, opisa│a w swym dzienniku piΩkno ciszy i wspania│o╢µ mrowia
gwiazd na pustynnym nocnym niebie.
Pokonawszy najgorszy upa│ i dystans TΘnΘrΘ, nagle wyjechali╢my do miasta Bilma, raju
na piecu z piasku. Tutaj rosn▒ szpalery daktyli i wytryskuj▒ z
ziemi baseny czystej wody dziΩki szczΩ╢liwemu prze│omie w ska│ach pod pustyni▒. Pewnego ranka, stoj▒c
na krawΩdzi basenu, zauwa┐y│em wyp│ywaj▒cy strumyk i pod▒┐y│em za nim.
Przedzieraj▒c siΩ przez ╢ciany krzak≤w, wyszed│em naprzeciwko row≤w irygacyjnych
wychodz▒cych ze strumienia na tuziny ogrod≤w z kukurydz▒, maniokiem , herbat▒,
orzeszkami ziemnymi, milo, ostr▒ papryk▒ i pomara±czami, cytrynami i drzewami
grejpfrutowymi.
Jest trochΩ po si≤dmej rano, i nie ma nikogo w pobli┐u. Przeszed│em jeszcze
90 metr≤w i znalaz│em olbrzymi basen - kilka akr≤w naprzeciwko - odbija│ niebo,
otoczone dywanem kr≤tkiej trawy i palmami daktylowymi. Pas│y siΩ to os│y i kozy. Ryby
wielko╢ci d│oni p│ywa│y w g│Ωbinach basenu.
GodzinΩ p≤╝niej, wracaj▒c do miasta, natkn▒│em siΩ na samotny posterunek na
pustyni. Otoczony przez kaktusy i ciernie, jest lokaln▒ stacj▒ meteorologiczn▒. Nouhou Agahi,
ubrany na szaro mΩ┐czyzna, jest prowadz▒cym j▒ meteorologiem. Ma najmniej
wymagaj▒c▒ pracΩ w promieniu tysiΩcy kilometr≤w. Ka┐dego dnia sze╢µdziesiΩcioletni Agah wstaje, sprawdza
deszczomierz, wiatromierz i barometr,
nastΩpnie wpisuje wszystkie wskazania do ksiΩgi, kt≤r▒ odsy│a do stolicy Niamey raz
do roku.
"Od piΩµdziesiΩciu lat nie pada tu zbyt wiele " m≤wi. "Ale w tym roku
mieli╢my w czerwcu i lipcu 30,4 milimetra. To najwiΩcej deszczu od po│owy
wieku. NastΩpnego roku bΩdziemy mieli wspania│e zbiory daktyli. Inshallah." Prowadzi mnie do swojego bladego biura, wype│nionego zepsutym sprzΩtem meteorologicznym. "To jest to. To jest moje ┐ycie," m≤wi. Siedz▒c przy swym biurku, bez po╢piechu, Agah wyci▒ga siΩ w swym krze╢le. "Powiem ci co╢ o Saharze," m≤wi w ko±cu, zdejmuj▒c swe okulary w z│otych oprawkach by je przetrzeµ i wyczy╢ciµ. "Pustynia jest bardzo prosta by na niej prze┐yµ. Musisz po prostu przyznaµ, ┐e jest co╢ na ziemi wiΩkszego od ciebie . . . wiatr . . . susza . . . dystans . . . Sahara. Zaakceptujesz to i wszystko bΩdzie w porz▒dku. Pustynia zaakceptujΩ ciΩ. Inshallah. Je┐eli nie, pustynia ciΩ z│amiΩ. Przyznaj siΩ do swojej s│abo╢ci przed obliczem Sahary, a wszystk▒ bΩdzie w porz▒dku." |
Tego roku, m≤wi, Bilma najwyra╝niej pogodzi│a siΩ z potΩg▒ pustyni, i zosta│a
szczodrze wynagrodzona. Pokazuje mi swoj▒ ksiΩgΩ opad≤w, przeje┐d┐aj▒c palcem po
jego osi, prawie zero opad≤w w sumie. WskazujΩ na 29 kwietnia: 1,5 mm deszczu. 6 maja:
╢ladowy. 21 Lipiec: 1.1 mm . I - zaczyna siΩ podniecaµ - 4 sierpnia: 10.5 mm , trochΩ
wiΩcej ni┐ centymetr. "Ulewa jak▒ wiΩkszo╢µ ludzi nie widzia│a w swym
┐yciu," m≤wi.
Wstaje i idzie do stalowej szafki w rogu biura. " Tutaj," m≤wi, wracaj▒c z
ksiΩg▒ z 1996 roku wskazuj▒c ma stronΩ z rejestrem. Pokazuje palcem na sumΩ rocznych
opad≤w: 1,3 mm .
"To bardzo ma│o," m≤wiΩ. Agah u╢miecha siΩ. "Tak," m≤wi.
"Rozumiesz teraz? To by│o za ca│y rok 1996. Tego roku pustynia wiΩksza ni┐
wszystko inne."
Pustynie Nigru i Czadu s▒ r≤┐ne, ka┐da odpowiadaj▒ca topografi▒ charakterom
zamieszkuj▒cych j▒ ludzi. Nigeryjska Sahara ma najbardziej na ╢wiecie │agodne wydmy i
przyjacielskich Tuareg≤w. Czad jest krain▒ kamieni, postrzΩpionych krajobraz≤w i
twardych jak ska│a Toubou, P≤│nomad≤w kt≤rych mΩ┐czy╝ni nosz▒ d│ugie sztylety
przywi▒zane do swych biceps≤w jako reklamΩ okrucie±stwa.
"Toubou s▒ szybcy w wyci▒ganiu swych no┐y," m≤wi nasz przewodnik, lekarz z
Milanu, Piero Rava, kt≤rego firma turystyczna, Spazi d'Avventura, jest pierwsz▒
dzia│aj▒c▒ na pustyni Czadu. Rava nie ┐artuje. Kilka tygodni p≤╝niej zwiedza│em
szpital w mie╢cie Faya-Largeau i dowiedzia│em siΩ ┐e po│owa mΩ┐czyzn znalaz│a siΩ
tutaj z powodu ran odniesionych podczas walk na no┐e.
Toubou zamieszkuj▒ pustyniΩ charakteryzuj▒c▒ siΩ kamiennymi, strzelistymi wie┐ami,
wulkanicznymi szczytami i wyj▒cymi wichurami. kiedy Steinmetz i ja przeszli╢my na
SaharΩ Czadu, przywita│
nas nieub│agany wiatr z p≤│nocnego wschodu, nazywany harmattan. Ten wiatr smaga pustyniΩ, zmieniaj▒c jej powietrze w piaskowy krzyk tak gΩsty ┐e
s│o±ce za nim jest bladym dyskiem i mo┐na na nie bezpo╢rednio patrzeµ.
Sygnalizuje koniec 15 czy 25 stopniowego ch│odu p≤│nocnoafryka±skiej
zimy. Kiedy odchodzi, przybΩdzie pra┐▒cy 50, 55-stopniowy upa│ saharyjskiego
lata., przynosz▒c ze sob▒ ulgΩ okazjonalnych deszczy.
Nadaj▒ca siΩ do zamieszkania krawΩd╝ czadyjskiej Sahary jest regionaln▒ stolica
Fada'y. Pozosta│o╢ci wojny z Libi▒, kt≤ra rozpoczΩ│a siΩ gdy Libia
zajΩ│a p≤│nocn▒ po│owΩ Czadu, s▒ powtarzaj▒cym siΩ podczas podr≤┐y tematem. Po
siedmiu latach konfliktu, Francja pomog│a swej by│ej kolonii odprowadziµ Libijczyk≤w z
powrotem do domu. Uciekaj▒ce si│y Libijskie pozostawi│y szacowany na miliard dolar≤w
sprzΩt wojskowy.
PomiΩdzy odpadkami sta│ taki powykrΩcany i spalony samoch≤d-wyrzutnia rakiet. Wok≤│
libijskie wojskowe he│my, buty, porozrzucane ko╢ci udowe i ┐ebra, karabiny, granaty i
dachy autobusik≤w zakopanych w piasku. WszΩdzie wala│y siΩ spalone s│o±cem
metalowe dyski - to zaledwie garstka z 70 tys. zakopanych min
przeciwpiechotnych.
Fada, bΩd▒ca w libijskim posiadaniu od 1980 do 1987 roku, odzyska│a wreszcie sw≤j czadyjski charakter. Dzieci graj▒ w pi│kΩ no┐n▒ na zakurzonym miejskim rynku. Strzelaj▒ do bramek zrobionych z ogromnych beczek po benzynie i uskakuj▒ przed os│ami, kozami i kopc▒cymi disel'ami, kt≤re regularnie wje┐d┐aj▒ na boisko.
Na po│udniowym ko±cu znajduje siΩ ma│y ryneczek gdzie w ma│ych, ciemnych sklepikach sprzedaje siΩ orzechy, wodΩ, ry┐, lekkie drinki, herbatΩ, ubrania i pili-pili (ostry pieprz ziemny). Strona zachodnia zdominowana jest przez potΩ┐ny wojskowy garnizon : grube, dwupiΩtrowe mury, zako±czone u g≤ry drutem kolczastym i tr≤jkolorowymi, niebiesko-┐≤│to-czerwonymi czadyjskimi flagami. Nad bram▒ wej╢ciow▒, ze swoich kuloodpornych budek wygl▒daj▒ stra┐nicy. Panuje tu wszechobecna paranoja na temat wrog≤w i szpiegostwa, wiΩc fotografowanie jest oczywi╢cie zakazane.
Po kilku minutach w mie╢cie przychodzi oferta - Abdoullaye Djouho zaprosi│
nas na herbatΩ do swojego ogrodu, kt≤rego palmy i zaro╢la s▒ wytchnieniem od
tego, co widzieli╢my wcze╢niej. Djouho, mi│y d┐entelmen, siedzi na ogromnej
zielonej macie. Ubrany jest w bia│e szaty, jego praw▒ nogΩ pokrywa jasny
banda┐. "Witam", m≤wi, marszcz▒c w u╢miechu policzki.
Kiedy unosimy do ust gor▒c▒ herbatΩ, Djouho m≤wi : "To najpiΩkniejsze
miejsce na ca│ej pustyni. Jest tu spokojnie i komfortowo. To zas│uga otaczaj▒cych
nas ska│ i piasku."
M≤wi, ┐e jako m│ody cz│owiek, w 1967 r., wyruszy│ w p≤│nocne g≤ry. Musia│
walczyµ jako rewolucjonista przeciwko armii francuskiej i popieranemu przez
Francuz≤w rz▒dowi czadyjskiemu. Dzisiaj jest prefektem najwiΩkszego
czadyjskiego dystryktu. Obszar ten, nazywany BET, to niemal 320 tys.
kilometr≤w kwadratowych. "Po prawie 30 latach wojny, to co widzΩ, to zmΩczenie.
Ludzie chc▒ pokoju i rozkwitu." Zbli┐a sw≤j kciuk do palca wskazuj▒cego
i pokazuje malutki odstΩp miΩdzy nimi. "Potrzebujemy tak ma│o - chocia┐
niewielkie zagraniczne inwestycje. Tak niewiele, a m≤j dystrykt bΩdzie siΩ
mia│ dobrze", m≤wi. "Sporo tu naturalnych bogactw - gaz, uran, ropa.
Mamy nadziejΩ, ┐e Francuzi i Ameryka±skie przekonaj▒ siΩ o tym. Wszystko
czego potrzebujemy, to daµ znaµ ludziom z zewn▒trz, ┐e wojna ju┐ siΩ sko±czy│a".
Odwijaj▒c banda┐ ze stopy, m≤wi : "oczywi╢cie rozumiem, ┐e wojna zako±czy│a
siΩ jedynie w ludzkich umys│ach. Na pustyni jest wci▒┐ bardzo realna".
Ko±czy zdejmowaµ opatrunek, a to co siΩ pojawia - przera┐a. Jego palce s▒
okr▒g│e i miΩkkie, jak przejrza│e winogrona, kostka wype│niona p│ynem, nie
ma piΩty. "To siΩ sta│o 9 maja 1996 roku. W│a╢nie zosta│em prefektem
i je╝dzi│em po ca│ym dystrykcie spotykaj▒c siΩ z lud╝mi. Zjechali╢my z
drogi niedaleko starego lotniska w Ounianga Kebir i najechali╢my na minΩ.
Cztery osoby z mojego samochodu zosta│y ciΩ┐ko ranne."
M≤wiΩ : "Wiem, co Czad ma do zaoferowania, ale czy zgodzi siΩ Pan ze mn▒,
┐e z powodu ca│ego tego arsena│u niewielu turyst≤w zechce tu przyjechaµ
?" Djouho zastanawia siΩ przez chwilΩ. "Tak", odpowiada w ko±cu.
"Jednak po 30 latach wojennych spustosze± muszΩ byµ optymist▒. Przed
nami lepsza przysz│o╢µ i nie ma innego wyboru."
Jedn▒ z wiΩkszych nadziei Czadu jest Ounianga Kebir gdzie Djouho zosta│
ranny. Mimo ewentualnych niebezpiecznych pozosta│o╢ci, konflikt w tym regionie
zdaje siΩ byµ ju┐ zapomniany, a kapitalizm ╢wiΩci sw≤j tryumf. Ironi▒
jest fakt, ┐e wiΩkszo╢µ z tego, co siΩ to kupuje i sprzedaje pochodzi od
bardzo wp│ywowego s▒siada - Libii.
CiΩ┐ar≤wki - wielkie zielone diesle - jad▒ prze│adowane do granic mo┐liwo╢ci.
Stalowe kontenery wype│nione s▒ rΩcznikami, ubraniami, sianem dla zwierz▒t,
pustymi 50-litrowymi butelkami na wodΩ i plastikowymi torbami z nadrukiem
"Ry┐ - Produkt Libijski". Na tym wszystkim, jakie╢ 3-4 metry nad
ziemi▒, siedz▒ ludzie, st│oczeni podobnie jak ziarenka ry┐u w bia│ych
torbach pod nimi. Ounianga Kebir jest pierwszym punktem kontrolnym dla ciΩ┐ar≤wek, kt≤re musz▒ siΩ tu zatrzymaµ nawet na kilka dni. W cieniu jednej z ciΩ┐ar≤wek, siedz▒c na wielkiej platikowej macie i zabijaj▒c czas gr▒ w karty, pozna│em Mashala Kuori, 28-letniego przyw≤dcΩ 3-samochodowej karawany jad▒cej na po│udnie. |
Kouri przeje┐d┐a niemal 4 tys. km ze swojego domu w libijskiej oazie Kufra do stolicy N'Djamena i dalej do Kurtumu w Sudanie. M≤wi │aman▒ angielszczyzn▒ : "3 tygodnie ka┐da wyprawa, 8 dni od Kufra do N'Djamena. Ka┐da wyprawa - 3 tys. $. Bardzo dobre pieni▒dze." M≤wi, ┐e jego ciΩ┐ar≤wka wozi "wszystko, wszystko, wszystko" ale najcenniejszym i najwiΩkszym │adunkiem jest sprzΩt elektroniczny : telewizory, magnetowidy, anteny satelitarne. Wszystko pochodzi z Japonii z przystankami w Dubaju i Libii. Twierdzi, ┐e w Libii ka┐dy dom ┐yje telewizj▒. "Wszyscy mamy anteny satelitarne. Pu│kownik Qaddafi ogl▒ad CNN. Ja te┐ to lubiΩ, tak samo jak NBC, "Przyjaci≤│" i "Ostry Dy┐ur". S▒ najlepsi !"
Kuori, podobnie jak my, nie podr≤┐uje w po│udnie ale w przeciwie±stwie do nas jedzie te┐ w nocy. My, w naszym szybkim czteronapΩdowym samochodzie, przez najbli┐szy tydzie± bawimy siΩ z nim w ciciubabkΩ. Karawana Kouri'ego, spotykana i wyprzedzana w dzie±, mija nas w nocy. Za ka┐dym razem gdy siΩ spotykamy, pozdrawiamy siΩ u╢ci╢niΩciem d│oni, wymieniamy jedzenie na wodΩ. Poddajemy siΩ staro┐ytnemu rytmowi dw≤ch grup nomad≤w, wsp≤│pracuj▒cych by prze┐yµ.
Inshallah. Pustynia jest wiΩksza ni┐ wszystko. Czas ju┐ wracaµ do domu. Wkr≤tce po opuszczeniu Ounianga Kebir, Steinmetz i ja roz│▒czamy siΩ. On skieruje siΩ na p≤│noc, a ja w ci▒gu czterech dni dotrΩ z powrotem do N'Djamena. Ostatniej nocy w Czadzie, pod ciemnym, zasnustym harmattanem niebem przypominam sobie kobiety przy studni w Diona. U╢miecham siΩ i potrz▒sam g│ow▒ gdy my╢lΩ o ich pogodzeniu siΩ ze ╢mierci▒ starego cz│owieka, ich stosunku do ciΩ┐kiego ┐ycia nie pozbawionego trud≤w. Trudno siΩ z tym nie zgodziµ. Ludzie umieraj▒, a ┐ycie p│ynie dalej. |
╝r≤d│o : National Geographic, wersja angielska