Powr≤t
Jakub Turkiewicz
EPOPEJA EWOCZA
Po╢r≤d kosmosu zamΩtu zrodzona,
Piaskowa planeta jak dwie gwiazdy l╢ni.
Czerni▒ wszech╢wiata jest otoczona
A po╢r≤d jej piask≤w Sandkrawler tkwi
»ycia w nim szukasz? Pr≤┐ny trud.
ªmierµ znajdziesz tylko, rozk│adu ╢lad
By│ tu przed tob▒ straszny lud,
Co rz▒dzi ╢wiatem trzydzie╢ci lat !
ªmierµ sieje wok≤│, cierpie± znak,
Niby paso┐yt ╢wiaty ssie.
Lecz staro┐ytny zwiastowa│ Ptak !
Powstan▒ planety, miasta, wsie !
Na czele ich stanie zbrojny m▒┐,
Co wiejskim g│upkiem wcze╢niej by│.
On bΩdzie sprytny niby w▒┐,
Imperium z│a obr≤ci w py│!
Jacobus Turkiewichos
Gwiezdna Epopeja Wed│ug Ewoczego Luda !
NOWA NADZIEJA
W zimnym kosmosie, jak tafla szk│a,
Mknie ma│y statek, plastali zlep.
Za nim wy│ania siΩ okrΩt z│a
I nienawistny lasera │eb !
Zielony p│omie±, czerwieni b│ysk !
Szkar│atny promie± poszycie tnie...
Ju┐ wielki statek otwiera pysk
By mniejszy wch│on▒µ w wnΩtrzno╢ci swe!
Za│oga statku : waleczny zbi≤r,
Rebelii gwiezdnej szlachetny trzon,
Wnet stoczy walkΩ powy┐ej chmur.
Niewola czeka ich lub zgon !
KsiΩ┐niczka Leia, dziewiczy kwiat,
Dziecko niespe│na dwudziestu lat
Waleczna, dzielna i zalet stu,
Spodziewa siΩ wiecznego snu...
Lecz w niej nadzieja ┐yje wci▒┐
Bo serce wielkie jak ksiΩ┐yc ma !
Wie, ┐e istnieje taki m▒┐,
Co nie ulΩknie siΩ ╢mierci, z│a !
Przyjaciel ojca, szlachetny ten,
Rycerza Jedi dzier┐y│ Moc,
A imiΩ jego by│o Ben !
On m≤g│ swym ╢wiat│em przegnaµ noc...
Nowej Nadziei nag│y b│ysk
Nagle rozprasza lic jej │an.
Nim agresora zobaczy pysk,
Zrealizuje ╢mia│y plan !
Ju┐ robot ma│y ku niej mknie,
W ╢rodku ogromny twardy dysk.
Nagra│a przekazu minuty dwie
I zobaczy│a b│Ωkitny b│ysk.
Ju┐ rebeliant≤w obfity plon
Zebra│a z│ej kostuchy chuµ !
ªmia│o szturmowcom m≤wili Won !
Teraz cmentarzem tylko ich czuµ...
Z│y i okrutny szturmowc≤w herszt,
Kt≤ry pod mask▒ ukrywa twarz,
Znany z robi▒cych wra┐enie wej╢µ
Pragnie zobaczyµ tΩ straszn▒ ka╝±.
A kiedy opad│a dymu mg│a,
Na pole bitwy wkroczy│ by│
I okiem pe│nym w╢ciek│o╢ci, z│a
Omi≤t│ krew, trupy oraz py│ !
By│ to okrutny, krwawy mord !
Prawu zadano tutaj gwa│t !
Darth Vader bezlitosny Czarny Lord
Pod│y przyw≤dca zajad│ych hord !
A robot co siΩ Artoo zwa│
I jego kompan Trzy Pe O
Wci▒┐ przedzieraj▒ siΩ po╢r≤d cia│,
Wra┐liwi tak jak my, na z│o.
Kapsu│y ratunkowej w│az
Zaprasza ich jak Bespin mg│y.
Jeden po drugim ╢mia│o wlaz│
aby ksiΩ┐niczki spe│niµ sny.
Nico╢ci pruj▒c fale z│e,
Nie wysy│aj▒c ┐ycia ╢ladu
Kapsu│a ku planecie mknie
Z si│▒ i szumem wodospadu...
Antiles by│ to dzielny woj.
Co ca│o wyszed│ z bitew stu
W╢r≤d statku wychowany koj
Dzi╢ musi ┐ycie z│o┐yµ tu.
Z│y Vader go za szyjΩ wzi▒│
Zadaj▒c wielu pyta± stek
I dusiµ Antilesa j▒│
Na Lorda kompleks to by│ lek...
Antiles k│amstwem karmi│ go
Nim krtani chrobot rozleg│ siΩ
Zanim wygra│o z ┐yciem z│o
Nim serce powiedzia│o "nie !"
A w czarnej duszy niby g│az
Zapach w╢ciek│o╢ci j▒│ siΩ snuµ
Szlachetnych spotka│ ju┐ nie raz
Na ich odwagΩ zwyk│ by│ pluµ.
A kiedy nadszed│ bitwy kres
I Custodiana zniszczyµ czas
Lord prze┐y│ przeogromny stres
Bowiem zagin▒│ wa┐ny plan.
"By│a kapsu│a panie m≤j,
Co odlecia│a w sin▒ dal."
"Szturmowcy niech podejm▒ zn≤j
Niechaj odnajd▒ bia│▒ stal"
TATOOINE
A po╢r≤d piask≤w, s│o±ca i zamΩtu
Kapsu│a le┐y w ciszy niezm▒conej
Pochodzi ona z piΩknego okrΩtu
OkrΩtu szansy utraconej,
A ╢lady wiod▒ dziwne z tej kapsu│y
Nie ludzkie one ani nie zwierzΩce
Robot≤w s▒, pod spodem kopu│y
Jeden z nich ma sekret, marzenie dziewczΩce.
Marzenie piΩknej ksiΩ┐niczki Organy
KsiΩ┐niczki, kt≤rej imiΩ Leia
Straszliwej broni Imperium to plany
I na broni zniszczenie, jedyna nadzieja.
Roboty k│≤c▒ siΩ niby przekupnie
Co jeden zapiszczy, to ten drugi tupnie!
Wreszcie rozstanie oba zarz▒dzi│y
I w dwie strony ╢wiata chy┐o popΩdzi│y.
Artoo w ska│y pojecha│ szukaµ Obi - Bena
Takie w│a╢nie otrzyma│ ksiΩ┐niczki rozkazy
Nagle siΩ porusza skalista arena
I z g≤rnych wierzcho│k≤w sypi▒ siΩ na± g│azy
Artoo przera┐ony obecno╢µ wyczuwa
Skaner jego ╢lad ┐ycia │acnie pokazuje
Wtem male±ki Jawa blasterem wypluwa
EnergiΩ, co robota wnet parali┐uje.
Threepio pustyniΩ wybra│, piasek bez lito╢ci
Strach ogromny czuje, skrzypi▒ suche stawy
Wtem zobaczy│ bia│e Krayt-Dragona ko╢ci
I nagle zrozumia│, ┐e ma do╢µ wyprawy.
Chocia┐ jest robotem modlitwΩ odmawia
Dziwi androida takie zachowanie
Jednak Moc szlachetna cud dla niego sprawia
I sandcrawler zsy│a na uratowanie!
W czasie gdy roboty k│opoty znajduj▒
Szturmowcy pustyniΩ czesaµ rozpoczΩli
Ziarno po ziarenku piasek przeszukuj▒
Nie dla nich wypoczyn w porannej po╢cieli.
Jeden na ╢lad trafi│, to robota cz▒stka
Dow≤dcy oznajmia o tym znalezisku
To uszczelka jaka╢ malutka jak chrz▒stka
Zatem roboty by│y na tym piaskowisku !
W sandcrawlerze zbudzony Threepio Artoo odnajduje
I do niego wo│a s│owa pojednania
Artoo boja╝liwie co╢ tam popiskuje
Co te┐ im przyniesie przysz│o╢µ w╢r≤d jechania
?
Robot ka┐dy swe ruchy dziarsko wykonuje
Niekt≤re gaworz▒, inne co╢ µwierkaj▒
Jawa w miΩdzyczasie pojazdem steruje
Na ludzkie osiedle, gdzie ju┐ na± czekaj▒.
A w ╢rodku pustyni, ko│o Anchorheadu
Wbite w ziemiΩ rosn▒ niby grzyb ukryte
Domy co nie chroni▒ lepiej niby dotyk pledu
Kt≤re nigdy deszczem nie by│y obmyte.
A w jednym z takich dom≤w o ma│ej kopule
Rodzina Lars≤w ciche ┐ycie wiedzie
Ciocia Beru Luke'a wychowuje czule
Wujek Owen my╢li tylko o obiedzie.
Jak czo│g domokr▒┐ny Sandcrawler przybywa
A Owen wraz z Luke'iem przyjemno╢µ znajduj▒
W tym, ┐e choµ trochΩ pieniΩdzy ubywa
To jednak za bezcen roboty kupuj▒.
Ju┐ Threepio wybrany bo mocny jest w mowie
I robot jak ma│y komputer binarny
Nagle ma│emu wybucha co╢ w g│owie
Wuj Owen klnie ordynarny.
Ju┐ Threepio do Luke'a w te s│owa uderza
"Trza kupiµ innego robota !"
I niby w skryto╢ci tak mu siΩ zwierza :
"Polecam tego klamota"
Naiwny ten ch│opak Skywalker poblad│y
Uwierzy│ w wyznanie robota
I nim egipskie zapad│y ciemno╢ci
W gara┐u mia│ go niecnota
Miast jechaµ do miasta koleg≤w zabawiaµ
On czy╢ci roboty jak trzeba
Wuj kaza│ mu czΩ╢ci zepsute naprawiaµ
Inaczej odm≤wi mu chleba!
Wtem robot pΩkaty przes│anie wy╢wietla
Co Leia przepiΩkna nagra│a
Niestety z nagrania zrobi│a siΩ pΩtla
By Leia nie doka±cza│a.
Zdziwiony siΩ patrzy blondynek Luczyna
I serce mu ┐wawiej zabi│o
Kenobiego wzywa urocza dziewczyna
A jemu siΩ ciep│o zrobi│o.
I usta otwiera, i m≤wiµ nie mo┐e
Zaledwie zapyta│: "kto zacz?"
W zeznaniach siΩ pl▒cze Artoo niebo┐e
To ╢miech chce udawaµ, to p│acz.
A z│oty Trzypeo mu rady udziela
By m≤wi│ Luke'owi co wie
Namawia i prosi swego przyjaciela
A Artoo w k≤│ko ┐e nie !
Wtem w g│owie pΩkatej, kopu│▒ nazwanej
Koncepcja piekielna powstaje
By cele osi▒gn▒µ zaprogramowane
Robot przy k│amstwie obstaje
Wypiszcza│ niecnota k│amliwe swe s│owa
Co Threepio jak umie, t│umaczy
"By zdj▒µ ogranicznik Luke musi siΩ zdobyµ
A wtedy ci▒g dalszy zobaczy.
A Luke, ┐e do szko│y nie chodzi│ za bardzo
I ksi▒┐ek zbyt wielu nie czyta│
Pos│ucha│ robota i wnet go uwolni│
Czym biedy sobie napyta│.
Gdy poszed│ kolacjΩ za┐ywaµ z wujami
Nie╢wiadom ryzyka i grozy,
Artoo wymyka siΩ tylnymi drzwiami
Bo zdjΩte ma przecie┐ powrozy.
Luke │yka ziemniaki, ma╢lank▒ popija
I nagle rozmowΩ zagaja
ChΩci▒ odej╢cia z tropu wuja zbija
Co prawdΩ o ojcu zataja.
Wuj m≤wi: "Ty odej╢µ nie mo┐esz i basta !
Wiejskiego parobka masz duszΩ
Zjedz ch│opcze lepiej s│odkiego ciasta
Korzystaµ z pomocy twej muszΩ.
Dla ciebie jest rola, burak≤w kopanie
A nie pilot≤w ordery
Ty m▒drym i zdolnym zostaw latanie
A teraz podziΩkuj ┐em szczery."
Luke bia│▒ ma sk≤rΩ, zbledn▒µ ju┐ nie mo┐e
Lecz oko ma dzikie jak bantha karmi▒ca
Pa│aj▒c gniewem to patrzy na no┐e
To na wuja - zaj▒ca !
Wtem zrywa siΩ ch│opak, co╢ cicho powiedzia│
I sko±czy│ jedzenie kolacji
Jak dalej post▒piµ niestety nie wiedzia│
WiΩc poszed│ do ubikacji
Gdy zrobi│ co trzeba, powietrze od╢wie┐y│
Chcia│ wszystkie roboty wy│▒czyµ
Threepio mu powiedzia│ co╢ w co ledwo wierzy│
Z│y los zn≤w zacz▒│ tu j▒trzyµ!
Ten robot z│o╢liwy do beczki podobny
UcieczkΩ rozpocz▒│ samopas
U┐ywszy na Luke'u fortel niegodny
Gdy ten siΩ wybra│ na popas !
Wybiega Luke na dw≤r, lornetki dobywa
Chce dostrzec ma│ego huncwota
"Je┐eli jest co╢ co robotom zbywa
Na pewno nie jest to cnota !"
"Ga╢ ╢wiat│o, cholera, ju┐ p≤╝no, spaµ trzeba"
Wuj Owen oble╢nie zakrzykn▒│
"Ju┐ idΩ m≤j wuju" - Turysta rzek│ Nieba
I pstryczkiem od pr▒du by│ pstrykn▒│.
Gdy ranek nadszed│ Owen czochra czerep
Luuuuuke!- wykrzykuje, tak▒ ma manierΩ
Znik▒d nie us│yszy biedak odpowiedzi
Bo luke w swym ╢migaczu ju┐ robota ╢ledzi.
Dwaj ludzie pustyni zwani Tuskenami
Co na ska│y weszli szukaj▒c ofiary
Ju┐ mierz▒ w Luke'a gro╝nymi lufami.
Ale nie strzelaj▒, zabrak│o im pary.
Jednak decyduj▒ odnale╝µ m│odziana
Na banthy wsiadaj▒ - zwierzΩta straszliwe
Pragn▒ pojmaµ i sprzedaµ ch│opaka kompana
I strasznie siΩ ciesz▒ stwory obrzydliwe.
Luke, wiejski ch│opak nie╢wiadom ryzyka
ªmia│o przed siΩ ╢migaczem z repulsorem sunie
Widz▒c na skanerze, ┐e tam Artoo bryka
Nie wie, ┐e na niego zaraz zgroza runie.
Kiedy siΩ zatrzyma│ i Artoo ucapi│
Threepio swe m▒dro╢ci przez g│o╢niki snuje
Luke na Artoo Deetoo siΩ przyja╝nie gapi│
A ten w najlepsze Morze Diun skanuje.
"Artoo co╢ zobaczy│" Trzypeo ostrzega
"Ma on radar dobry i czu│y jak trzeba
M≤wi ┐e zza diuny kto╢ tutaj nadbiega
I nie jest to, wierz mi zwyk│y zjadacz chleba."
Luke nieco speszony za lornetkΩ chwyta
I na wzniesienie jak │ania siΩ wspina
Ciekawe co zobaczΩ, sam siebie zapyta│
I nagle ze strachu m≤wiµ zapomina.
Widzi ludzi pustyni ╢lad przera┐aj▒cy
Dwie Banthy, ich guano, kawa│ek cz│owieka
Wtem wyrasta przed nim typ atakuj▒cy
Luke pada, a Threepio w panice ucieka.
Gaffi Stick - bro± straszna i wielce skuteczna
Nasz bohater by│ zemdla│, ╢wiadomo╢µ po┐egna│
Tuskeni ╢migacz pl▒druj▒, zgraja wszeteczna
Wtem rozleg│ siΩ ryk, kt≤ry precz ich przegna│.
Artoo w niszΩ wci╢niΩty, co w skale zrodzona
Rozw≤j sytuacji bacznie obserwuje.
Tuszy, ┐e Rankor nadchodzi, albo i Gorgona
I choµ jest robotem, ju┐ siΩ denerwuje
Sylwetka siΩ zjawia niegro╝na tymczasem
Podobna do Jawy, gdyby nie ta wielko╢µ
Ma kaptur, p│aszcz zniszczony przewi▒zany pasem
A z jestestwa bije dobroµ, przyjacielsko╢µ.
Nad Luke'iem przyklΩka, lico swe ods│ania
Lico z odci╢niΩtym piΩtnem do╢wiadczenia
Z jego oczu znak m▒dro╢ci siΩ wy│ania
A┐ Artoo jΩkn▒│ z podziwu w╢r≤d swego schronienia.
"Nie b≤j siΩ, choµ tutaj."- Starzec nakazuje.
Artoo pe│en lΩku z niszy siΩ wysuwa
Starzec niby szaman co╢ tam pomrukuje
I dotykaj▒c Luke'a s│abo╢µ ze± usuwa.
Ch│opak przebudzony szyjΩ sw▒ masuje
Na wybawcΩ swego patrzy zadziwiony
"Ben Kenobi !" wo│a i plecy prostuje
Artoo s│ysz▒c nazwisko, skacze ucieszony !
"Co ciΩ tu sprowadza ?"- Ben Kenobi pyta
"Na Jundlandii Pustki pchaµ siΩ jest g│upot▒"
Luke'a wci▒┐ uwiera ska│a zimna, lita
Wstaje wiΩc ╢cieraj▒c ze swych spodni b│oto.
"Ten ma│y robot tutaj jest przyczyn▒
Dziwna ta maszyna szuka swego pana
PamiΩta│em nazwisko jego przed godzin▒...
Wiem ju┐ ! Szuka Obi-Wana !
Bena mina zrzed│a, │za siΩ w oku krΩci
Stary cz│owiek westchn▒│, pier╢ wypina │adnie
Dr┐▒cym g│osem m≤wi, pe│nym wspomnie± chΩci
"ImiΩ to cz│owieka, kt≤ry sko±czy│ na dnie"
"Znasz go ?" - Luke pyta, ca│y zadziwiony
Ben wspomnia│ los Anakina, postaµ jego ┐ony
"Czy on nie ┐yje?" - m│odzieniec nalega
S▒dz▒c, ┐e Obi-Wan to starca kolega.
"P≤ki co, ┐yje jeszcze, choµ m│odo╢µ utraci│
Pustelnika wiedzie ┐ywot tu surowy
Za b│Ωdy m│odzie±cze bardzo d│ugo p│aci│
Ale ┐yje. Co wiΩcej, wydaje siΩ zdrowy."
Luke oczy otwiera, szczerze jest zdumiony
Promyk zrozumienia do m≤zgu dociera
A zatem ten starzec, py│em nasycony
Adresatem wie╢ci jest Artoo - Kuriera !
To jego pomocy ksiΩ┐niczka szuka│a
I on jest tym mΩ┐em potΩ┐nym
Na niego dzi╢ czeka galaktyka ca│a
Bo on rycerzem jest mΩ┐nym !
W wieku sze╢ciu by│ miesiΩcy, gdy go matce odebrali
PiΩtnem Jedi naznaczony
W trudzie, znoju trenowali
On dla Mocy jest zrodzony !
W wojnach wielu b│yszcza│ cnot▒
I odwag▒ ╢wiat zadziwia│
Dzi╢ dom jego - skromn▒ grot▒
Zgarbi│ siΩ i by│ posiwia│
Wielkie poni≤s│ w ┐yciu straty
Przyjacielem mistrz by│ jego
W strasznej walce hen, przed laty
ªwiadkiem by│ pora┐ki tego...
Kocha│ tak┐e ucznia swego...
Kt≤ry by│ dobrego serca.
Dzi╢ zrz▒dzeniem losu z│ego
To okrutnik i morderca.
OBI WANIE ! WIELKI BENIE !
PORA CHWYCI╞ ZA OR╩»E !
PORA STANí╞ NA ARENIE !
I ROZDEPTA╞ PODúE W╩»E !
PORA PLECY WYPROSTOWA╞ !
PORA PRZYPIí╞ MIECZ DO PASA !
GALAKTYK╩ URATOWA╞ !
BRAKNIE NAM TAKIEGO ASA !
WR╙╞ ZZA GROBU SWí POT╩Gí !
DAJ NAM PRZYKúAD SZLACHETNOªCI !
MY ZA TOBí P╙JDZIEM WST╩Gí !
TY NAS PROWAD¼ KU WOLNOªCI !
Luke pier╢ prΩ┐y, nos zadziera
I wysy│a tak▒ my╢l:
"Robot znalaz│ bohatera !
Wielkie ╢wiΩto mamy dzi╢."
"Do mej groty skryµ siΩ trzeba !
Bo Tusken≤w si│a ! Moc !
Choµ ┐em hukn▒│ jak grom z nieba
Nie na d│ugo czar≤w koc ! "
Nie minΩ│a ni godzina
Ani nawet chwili p≤│
Ju┐ Luke go╢ciem jest u Bena
Zastawiony suto st≤│
Kiedy zjedli i popili
Artoo nadszed│ w│▒czyµ czas
I dziewczΩcy byt motyli
Podziwiaj▒ wszyscy wraz.
A KsiΩ┐niczka frasobliwa
Co o galaktykΩ dba
Rzecz to wielce osobliwa
W cudze sprawy nos sw≤j pcha !
Czyn≤w rachun siΩ uzbiera│,
Leii lico w trwodze l╢ni
B│aga aby pan genera│
Przyby│, pom≤g│, dzielny by│.
Pan Genera│ czo│o marszczy
W jego oku gniewu sw▒d
"Musisz poznaµ mocy drogΩ
zanim wyjedziemy st▒d"
Ale zanim to powiedzia│
SkrzyniΩ odkry│ ciΩ┐k▒ on
I Luke'owi, kt≤ry siedzia│
Pokanuje piΩkn▒ bro±.
Miecz to jest po twoim ojcu
By╢ go posiad│ pragn▒│ by│
Miecz to wielce elegancki
Wrog≤w twych obr≤ci w py│.
Luke by│ wielce zachwycony
Sledzi Bena s│owa tok
TrochΩ biedak zadziwiony
Mieli w g│owie my╢li t│ok.
"Ojciec tw≤j by│ wojownikiem"
Zdradza prawdΩ stary Ben
"Nie by│ ┐adnym podr≤┐nikiem
Jak wuj k│amie, oszust ten"
By│ on wielkim przyjacielem
Silna by│a przy nim Moc
Lecz nie ┐yje on niestety
Wieczna go poch│ania noc.
By│ raz kiedy╢ Jedi mΩ┐ny
By│em ja nauczycielem mu
Zdrajca z niego jest potΩ┐ny
On przyczyn▒ ojca snu.
Vader kiedy╢ go nazwali
W tym imieniu trwoga ╢pi
Wszyscy co z nim wojowali
S▒ ju┐ w raju, uwierz mi.
Poznaj wiΩc drogΩ - m≤wi Ben
Mocy, co wiedzie w sin▒ dal
Polecisz ze mn▒ w gwiazdy, hen !
Larsom zostawisz tylko ┐al.
"O kurka wodna i jasny gwint"
Powiada Luke'a gΩba cna
Do domu pora wracaµ mi,
A ty namawiasz mnie do z│a.
Jak wolisz, tch≤rzu - m≤wi Wan
Zrobisz jak zechcesz, bubku ty
Jak wolisz, hoduj zbo┐a │an
A galaktykΩ zostaw mi.
" MogΩ zapewniµ transport ci
Wprost pod Mos Eisley portu drzwi
Tak ci pomogΩ w│a╢nie ,Ben
Jedyny znam ja spos≤b ten.
W kosmosie czerni, w╢r≤d py│u gwiazd
Ogromna kula plastali trwa
O sile ognia tysiΩcy miast
By grozΩ szerzyµ zimna i z│a
Na jej pok│adzie w pokoju rad
Wszyscy dow≤dcy w naradzie tkwi▒
Jeden z nich oczy ma jak gad
I twarz ruchliwa jak maska z│a.
Admira│ Motti imiΩ ma
I wierzy w Technologii czar
Genera│ Tagge w opozycji trwa
Na sali wielki panuje gwar.
Kiedy siΩ zjawia Czarny Lord
Wielki Moff Tarkin kroczy z nim
Omal tam nie zaistnia│ mord
Vader nie ╢cierpia│ Mottiego min.
Mof Tarkin to rodzony szef
Vadera uspokoi│ w mig
Z gard│a Mottiego nie trys│a krew
K│≤tniΩ z│agodzi│ Tarkina dryg !
Nie wolno szydziµ z Vadera cn≤t,
(Co usi│owa│ Motti by│)
Bo u┐ywaj▒c mocy cud
Obr≤ci ciebie w martwy py│ !
Jak znale╝µ bazΩ rebelii trza ?
Jak uratowaµ plany swe
Co rebeliant≤w wataha z│a
Ukra╢µ dzi╢ o╢mieli│a siΩ ?
A na planecie dwojga s│o±c
Po╢r≤d pustkowia piasku diun
Luke z Benem znalaz│ niestety co╢
Co jest przysmakiem sΩp≤w i kun.
Przy sandcrawlerze, z kt≤rego z│om
Pozosta│ tylko, zniszczony wrak
Odnalaz│ zw│oki Jaw≤w on
»ycie odebra│ im pod│y rak !
Nowotw≤r, kt≤ry toczy dzi╢
Tej galaktyki korpus cny
Serce jej pe│ne bolesnych rys
A ╢wiatem rz▒dzi w│adca z│y.
Luke my╢li silnie, dziwi siΩ
My╢li, kto zabiµ Jaw≤w chcia│
Ludzie Pustyni ? (chyba nie)
Bezradnie stoi po╢r≤d cia│.
Ben Mocy u┐y│ i ju┐ wie
Mrozi twarz jego wizja ta !
"Ludzie pustyni strzelaj▒ ╝le,
RΩkΩ szturmowc≤w widzΩ tu ja !"
Ludzie w pancerzach, my╢li Luke
Zabili kilka niewinnych Jaw ?
"Z robotami oni szli"
My╢li w panice wstrzymuj▒c ka│.
Je╢li trafili na ich trop
To mog▒ trafiµ r≤wnie┐ do...
Do domu mego, gdzie wuj ch│op
W piersi swe przyjmie lasera snop!
Luke siΩ przerazi│, widzi to Ben
Powstrzymaµ ch│opca s│ownie chce
Lecz lekkomy╢lny farmer ten
Nawet nie raczy odrzec : "nie !"
Ju┐ do ╢migacza wskoczy│, hop !
Ju┐ dopalacze grzej▒ siΩ
Z silnika iskier leci snop
I dysze pchaj▒ pojazd dwie.
Paniczny lΩk narodzi│ siΩ
Po╢r≤d pustkowia w m≤zgu mu
A serce g│o╢no krzyczy nie !
Chce ju┐ byµ tam, jest jeszcze tu.
A gdy zobaczy│ w│asny dom
Po╢r≤d p│omieni gΩsty dym,
Opu╢ci│ pojazd, w duszy grom !
Czy to co widzi jest...TAK ! Tym !
Zw│oki rodziny, ciocia, wuj
Sierot▒ znowu jestem ja
Niezmiernie wielki smutek m≤j
Do zemsty mnie ten obraz pcha !
Jam straci│ wszystko, sierotom by│
Bez ojca, matki, mieszkaniec wsi
Wyrzutek ╢wiata, spo│eczny ty│
Dzi╢ pora los odwr≤ciµ mi !
Wszystko com kocha│, zabra│ ╢wiat
S▒dzone mi jest zwiedziµ go,
I choµbym walczy│ tysi▒c lat
PomszczΩ sw▒ krzywdΩ, zniszczΩ z│o!
Miasto Mos Eisley, uwierzcie mi
Pe│ne szumowin, morderc≤w raj
W dokach i portach sto statk≤w tkwi
Co odwiedzi│y piaszczysty kraj.
Szczury pustyni, szczerbaczy t│um
Skacze przed miastem, igra i pl▒sa
Nagle silnika p│oszy je szum
To ╢migacz mknie, Ben krΩci w▒sa
Niebo b│Ωkitne, z gor▒ca dr┐▒ce
Z│ocisty piasek i miejski py│
Na niebie statki, promy p│yn▒ce
Na ziemi ronto i jawa by│.
Setki garindan, rodian tysi▒ce
Tabuny innych z kosmosu ras
Dziesi▒tki szpieg≤w, roboty l╢ni▒ce
I wielka fala szarych mas.
W tym kotle ┐ycia i zgie│ku miasta
Szturmowc≤w patrol wype│nia trud
Znale╝µ roboty maj▒ i basta !
Na razie znajduj▒ tylko brud.
A kiedy ╢migacz z Luke'iem i Benem
W miasto siΩ wbija jak w mas│o n≤┐
Wnet spotykaj▒ siΩ z przeznaczeniem
Patrol ich spostrzeg│, zatrzyma│ ju┐.
"Sk▒d te roboty, szybko gadajcie !"
Niegrzecznie pyta szturmowc≤w w≤dz
Ben koncentracji szybko u┐ywa
Przej▒µ kontrolΩ on bΩdzie m≤c !
"To nie roboiy, kt≤rych szukacie"
z naciskiem m≤wi ten stary dziad
"Ich nie widzicie, nas wypuszczacie"
W szturmowc≤w m≤zgi rozkaz siΩ wkrad│.
ªmigacz przejecha│, szturmowcy zdΩbieli
Luke zadziwiony oczy trze
Jak to siΩ sta│o, nie wiedzieli
A Ben siΩ ╢mieje He he he.
Gdy zatrzymali siΩ pod kantyn▒
Jawowie spiesz▒ ╢migacza dotykaµ
Ben radzi lukowi z powa┐n▒ min▒
Aby spr≤bowa│ k│opot≤w unikaµ.
W progi wstΩpuj▒ lokalu tego
Co strasznych przestΩpc≤w osoby przyjmuje
Za spraw▒ barmana grubosk≤rnego
Niemi│y zwyczaj tutaj panuje.
Roboty wstΩpu prawa nie maj▒
I zostaµ musz▒ niestety za drzwiami
Luke z Benem w progi kantyny wkraczaj▒
I w t│umek brn▒ z kreaturami.
W barze Arcona i Ithorianin
Tam kilku Bith≤w , Devalorianin
Muftak i Kabe, Aqualish, cz│owiek
Potw≤r co ludziom spΩdza sen z powiek.
Wielu pilot≤w, kilku szmugler≤w
I urzΩdnik≤w oraz farmer≤w
Tam w k▒cie Trevagg z Night Lilly pl▒sa
A tam zn≤w Wolfman, co gro╝nie k▒sa.
Luke baru blatu szybko dopada
I mleko kiszone sobie zamawia
Nie zauwa┐y│ swego s▒siada
Kt≤ry k│opoty tu zawsze sprawia.
To Ponda Baba, morda okropna
Bestia z planety Aquali▒ zwanej
Istota g│upia z│a i pochopna
Pe│na agresji nieokie│znanej.
Luke lekcewa┐y jego mruczenie
I siΩ odwraca do niego ty│em
A tu pojawia siΩ zagro┐enie
»e Luke za chwilΩ stanie siΩ py│em.
Bo Ponda Baby gro╝ny kolega
Doktor Ewazan, gΩba parszywa
My╢l▒c ┐e Luke to jaka╢ lebiega
Przekle±stwa miota, wzrokiem przeszywa.
Nagle siΩ odsiecz zjawia sΩdziwa
Ben za│agodziµ chce sytuacjΩ
Niestety Baba, bestia k│≤tliwa
Po blaster siΩga, robi sensacje.
Ben ze spokojem godnym bramkarza
Miecza dobywa, atak odpiera
Zapach rozchodzi siΩ cmentarza
Kiedy Evazan z Bab▒ umiera.
Walaj▒ flaki siΩ po pod│odze
Ludzkiego ╢cierwa ┐a│osne kawa│ki
Ben mieczem poci▒│ wroga srodze
Nikt ju┐ nie stanie z nim do walki.
Tylko Chewbacca dzielny ma│polud
Nie wystraszony jest Bena czynem
Podziw dla starca czuje wielkolud
I poczΩstowaµ pragnie go winem.
Kiedy siadaj▒ razem przy stole
Han Solo do nich siΩ dosiada
Ju┐ rozmawiaj▒ o Sokole
Weso│a toczy siΩ biesiada.
Musimy lecieµ, m≤wi Ben,
Prosto w przestworzy ciemne trzewia
Do Alderanu las≤w hen
Bo taka w│a╢nie jest potrzeba.
"Zap│aciµ trzeba, odrzek│ Han
TysiΩcy kilka mieµ ja muszΩ
Do╢µ nag│▒ dzi╢ potrzebΩ mam
Bez forsy nigdzie siΩ nie ruszΩ."
Przemytnik ten ma z│ote serce,
Wysokiej pr≤by kruszec
I chcia│by wszystkim pom≤c wielce
Lecz czuje siΩ jak g│uszec.
Jak g│uszec, lub gundark≤w brat
Ofiara polowania
Ukrywaµ musi siΩ ten chwat
Przed my╢│iwymi drania.
Tym draniem wstrΩtny ╢limak by│
Olbrzymi Jabba szpetny
Prz≤d gruby, miΩkki. Cienki ty│
I umys│ nieszlachetny.
Han kiedy╢, robi▒c Kessel Run
W pu│apkΩ g│upio wskoczy│
I awaryjny snuj▒c plan
úadunek by│ wytoczy│.
úadunek ≤w to Hutta d≤br
Element by│ powa┐ny
Han d│ugo p│aka│ niby b≤br
Bo czyn by│ nierozwa┐ny.
Pieni▒dze oddaµ trzeba by
Obyczaj dobry ka┐e
Bo kiedy z Huttem zadrzesz ty
Zape│ni▒ siΩ cmentarze!
Pieni▒dze s▒ potrzebne mu
By udobruchaµ Hutta
Przywr≤ciµ czar dobrego snu
I pl▒saµ ca│e lata.
"Mo┐emy dzisiaj tobie daµ
Got≤wk▒ dwa tysi▒ce
Na wiΩcej nie jest nas dzi╢ staµ"
Spojrzenie wsp≤│czuj▒ce.
"Na Alderanie, jednak wiedz
Dostaniesz resztΩ z│ota
Daleko od Imperium miedz
Pogoda, czy te┐ s│ota"
"Seventeen" - m≤wi dziarski chwat
"To chyba mi wystarczy
Umowa nasza nie ma wad !"
Podziwia umys│ starczy.
A gdy szturmowc≤w grupa z│a
W kantyny progi wkracza
Han Solo na swym miejscu trwa
Luke z Benem siΩ wytacza
Do licha ! Forsy mamy w br≤d
Han Solo siΩ ucieszy│
Te s│owa s│odkie niby mi≤d
»u│ d│ugo, a┐ siΩ speszy│.
Hewbacca poszed│ czy╢ciµ deck
Pok│adem tak┐e zwany
Przystojny jak Gregory Peck
I │adnie uczesany.
Han Solo ju┐ wychodziµ mia│
Gdy nagle pad│ ofiar▒
Gdy spo╢r≤d wielu ciep│ych cia│
Wychyn▒│ Greedo z kar▒.
Ofiar▒ Greeda w╢ciek│ych rz▒dz
Co przez naturΩ gnany
Chcia│ los sw≤j jako │owca prz▒dz
Zmierzaj▒c do nirwany.
I "Huta tuta Solo" - rzek│
Weso│ym rzΩ┐▒c tonem
Radosny, ┐e Han Solo zmiΩk│
Jak przed cesarza tronem.
Gdy pogawΩdka Hana trwa
Rodianin rusza gnatem
Jego zielona gΩba z│a
Kojarzy nam siΩ z katem.
Pope│ni│ Greedo jeden b│▒d
Bo spu╢ci│ z oczu d│onie
A kiedy nagle poczu│ sw▒d
Zrozumia│, ┐e sam p│onie.
To Solo co w kaburze mia│
Blas Techa blaster dobry
Zamieni│ Greeda w martwy ka│
Bo sam by│ bardziej chrobry.
Wychodz▒c rzuci│ monet plik
Koledze, co siΩ Wucher zwa│.
On tam porz▒dek zrobi│ w mig
Spec od sprz▒tania martwych cia│.
Han Solo JabbΩ spotka│ wnet
U statku swego zbrojnych wr≤t
Czujny jak │ania, sprytny jak kret
Wyczu│ robaka tego smr≤d.
Oddawaj forsΩ - rzecze Hut
Winien mi jeste╢ banknot≤w plik.
Z Greeda zrobi│e╢ worek szmat
Lecz ja za│atwiΩ ciebie w mig !
Daj spok≤j, Jabba. R≤wnaj dech !
(sk▒d wiesz, ┐e Greedo martwy ju┐ ?)
Po prostu mi dopisa│ pech,
Kto to przewidzieµ m≤g│, no kt≤rz ?
DajΩ ci szansΩ - rzecze zwierz
By zdobyµ siana, ile trza !
O konsekwencjach zw│oki wiesz,
M≤j gniew my╢│iwy ka┐dy zna !
To m≤wi▒c Jabba daje znak
ªwita opuszcza startowy dok
Nie│atwy Hana los, oj tak,
Bo Jabba gro╝ny jest jak smok.
Nie znikn▒│ jeszcze Jabby zad
A w doku nowych go╢ci r≤j
Ledwie on do soko│a wsiad│
Gdy odda│ strza│y jaki╢... zb≤j.
To stek szturmowc≤w ┐wawo mknie
Pojmaµ soko│a, Hana te┐
Luke i roboty trworz▒ siΩ
Han Solo my╢li "strzerz siΩ strzerz".
Solo oddaje strza│≤w sto
Pokotem k│adzie szturmowc≤w zbi≤r
Za sterem siada, ┐e hoho
I nagle, jakby dostaje pi≤r.
Pie╢ci wolanty stare dwa
I przycisk co dopuszcza moc
Gdy ryk silnik≤w w porcie trwa
Sok≤│ wystrzeli│ w nieba noc.
W przestrzeni Sok≤│ ┐wawo gna
Rozcina pr≤┐ni gro╝ny stan
Silnik≤w mazur ci▒gle trwa
Gwiazdy ruszaj▒ w rze╢ki tan !
Z przestrzeni wysz│y statki dwa
Wielkie jak Bena ojczyzny p≤│
Luke w niepewno╢ci za Hanem trwa
Na kokpit gapi siΩ jak w≤│.
Nie pojmie ich imperium d│o±
Han wskoczy│ w nadprzestrzeni cug
Ju┐ nawet nie strzelaj▒ do±,
Ot ig│a, kt≤ra wpad│a w st≤g
Wiruj▒ gwiazdy, iskier snop
Czerni▒ kosmosu b│yszczy los
Cz│ek stary, robot oraz ch│op
W domenΩ bog≤w pchaj▒ nos.
Musz▒ z nieznanem zmierzyµ siΩ
Technologiczny terror znie╢µ
Przej╢µ pr≤bΩ, mo┐e nawet dwie
Czy znajd▒ czas by obiad zje╢µ ?
Kosmos
W kosmosie czarnym niby noc
PiΩkna planeta ┐wawo mknie
Z│o jest jej obce, wielbi j▒ moc
Lecz nie po┐yje ju┐ d│ugo, nie !
Oto techniki wra┐y cud
Co kszta│t ma kuli, niby glob
A na pok│adzie serca l≤d
Gro╝ny zaczyna ku niej lob.
To gwiazda ╢mierci, ┐ycia wr≤g
Ku Alderaanu kuli gna
Moff Tarkin, Vader jego drug
Kieruj▒ gwiazd▒ t▒ jak trza.
Zielony laser, promie±-zuch
Pancerz planety, j▒dro drze !
Po ludziach zosta│ tylko duch !
A w eter posz│o g│o╢ne NIE !!!!!
W odch│ani czarnej ╢wiat│a bez
W╢r≤d nadprzestrzeni gro╝nych smug
Ben ludzi b≤l cz≤│, morze │ez
Empatia ╢ciΩ│a go prawie z n≤g.
Co ci siΩ sta│o pyta Luke
(by przerwaµ trening pretekst mia│)
Ben musia│ usi▒╢µ bo nie cz≤│ n≤g
Luke wiedzieµ co siΩ dzieje chcia│.
"Zawirowanie mocy ja
Poczu│em w│a╢nie ┐e hoho
Gdzie╢ w galaktyce rozpacz trwa!
I triumfuje pod│e z│o."
Bla bla bla bla bla - m≤wi Han
I d│ubaµ w nosie │obuz chcia│
Wnet zebra│ ignorancji │an
Na zewn▒trz jaki╢ tumult trwa│.
Dowiedzia│ o tym jednak siΩ
Gdy z nadprzestrzeni wyszed│ - hop
Choµ nie kierowa│ statkiem ╝le
Brakiem planety zdziwi│ siΩ ch│op !
A na jej miejscu niby zol
Wytrysn▒│ asteroid pas
Han zrobi│ minΩ niby troll
NajchΩtniej wzi▒│by uciek│ w las !
Lecz, ┐e siΩ lubi│ popisywaµ,
Na obcych robiµ wci▒┐ wra┐enie
J▒│ statkiem bolidy przeskakiwaµ
By│o to wielkie przedstawienie !
Wtem tie fightera rozleg│ siΩ g│os
Podw≤jny silnik wydaje ryk
Czy przes▒dzony jego los?
Czy kto╢ us│yszy w kosmosie krzyk?
Han Solo strzelaµ do niego chce
Chewie zag│uszaµ transmisjΩ j▒│
Zanim sko±czyli dzia│ania te
Strach ich potworny nagle zdj▒│.
Bo oto w czerni z przodu hen
Tam, gdzie migaj▒ tysi▒ce gwiazd
Kosmiczn▒ stacjΩ dojrza│ Ben
I setki laserowych gniazd.
Bez walki nie chcia│ daµ siΩ Han
I ju┐ │adowa│ baterie dzia│
Lecz uspokoi│ go Obi Wan
Bo bardzo sprytny pomys│ mia│.
P│ytΩ z pod│ogi przemytnik zdj▒│
W kt≤rej przemycaµ towary zwyk│
I wszystkich tam upychaµ j▒│
Wreszcie w otworze sam by│ znik│.
I kiedy statek niby kleszcz.
Po╢r≤d skorupy stacji wsi▒k│
Imperialist≤w przeszy│ dreszcz
Bo nie znale╝li nic pr≤cz ksi▒g.
Gdy w suchym doku Sok≤│ sta│
Ekipa przeszuka│a go
I tylko nos Vadera dr┐a│
Czu│ zak│≤cenia ┐e hoho.
Wieczorn▒ por▒ kiedy mrok
Ogarn▒│ wszystkich planet p≤│
Nasza za│oga czyni▒c krok
Przenosi szybko siΩ pod st≤│.
I kiedy wchodzi scaning crew
(Za│oga, kt≤ra skaner ma)
Chewie ich chwyta nagle wp≤│
Han solo strzela tra ta ta.
Udaj▒c nieszczΩ╢nik≤w dw≤ch
Kt≤rzy zginΩli czyni▒c skan
Kolejny wykonuj▒c ruch
Realizuj▒ drugi plan.
Wo│aj▒ wnet szturmowc≤w tych
Co staµ musieli niby stra┐
Laserem wykonuj▒ sztych
Szturmowcom masakruj▒c twarz.
I kiedy z nich ucieka krew
Ben ich ze zbroi obdar│ wnet
Chewbacca rycza│ wci▒┐ jak lew
Chocia┐ mia│ cicho byµ jak kret
Pan w czarnej czapce, co baczki mia│
Death staru za│ogantem by│
Naprawia│ he│my jego dzia│
A czasem nawet blastery my│.
Luke wychowanie przyj▒│ wiejskie
Nikt dobrych manier go nie nauczy│
Obce zwyczaje mu rycerskie
WiΩc k│ama│ i siΩ ci▒gle w│≤czy│.
Dlatego bardzo │atwo mu przysz│o
Oszukaµ pana w czapce czarnej
A gdy jego k│amstwo na jaw wysz│o
Pan zgin▒│ z rΩki Wookie brutalnej.
I nie minΩ│o p≤│ minuty
Kiedy w dy┐urce nasi siedzieli
Artoo w komputer wsadzi│ druty
Deathstaru plany ogl▒daµ jΩli.
Ben chocia┐ s│aby, zdrowia dobrego
ZapamiΩtuj▒c najlepsz▒ drogΩ
Rusza do celu odpowiedniego
»egnaj▒c czule Luke'a niebogΩ.
"MuszΩ wy│▒czyµ pole si│owe
By╢cie Soko│em mogli uciekaµ
Na ciebie czekaj▒ przygody nowe
Ja za Vaderem muszΩ poczekaµ.
Benie Kenobi - Luke mu odpowie
Ty zosta± z nami dziadku szalony
Czy pomiesza│o siΩ tobie w g│owie ?
Jam jest do walki nie szkolony.
A Ben │agodnie na niego patrzy
Jakie╢ frazesy o mocy prawi
Powiedzieµ "┐egnaj" nawet nie raczy
Ale ch│opaka b│ogos│awi.
Gdy drzwi zamknΩ│y siΩ za Kenobim
Ch│opak │zΩ z oka palcem ociera
Han co╢ nie│adnie m≤wi o Obim
Lecz lik cynizmu nie popiera.
A Artoo, kt≤ry siΩ wlogowa│
Oraz imperium po│ama│ kody
Wiadomo╢µ wa┐n▒ przyfilowa│
A┐ Luke siΩ musia│ napiµ wody.
KsiΩ┐niczka siedzi w celi wiΩzienia
T│umaczy Treepio mowΩ robota
Artoo ma wiΩcej do powiedzenia
"KsiΩ┐niczkΩ zg│adziµ chce ta cho│ota."
A Han, co ┐ycia nie lubi traciµ
Powiedzia│ ┐e jej ratowaµ nie chce
"Ona ci mo┐e du┐o zap│aciµ"
Luke chciwo╢µ Hana weso│o │echce.
Tu Han siΩ zgadza, przemytnik chciwy
Bo znalaz│ pow≤d dzia│ania ╢wietny
Udaje, ┐e ze± │otr prawdziwy
A tak naprawdΩ jest szlachetny.
By dzia│aµ, ma│pie Chewie zwanej
Kajdanki w│o┐yµ trza na rΩce
Jak jakiej╢ bestii pokonanej
Kt≤ra ciΩ mo┐e zje╢µ w podziΩce.
Chewie siΩ z trudem na to zgadza,
Przemytnikowi ╢lepo wierzy
Ale gdy ten go wyprowadza
Okrzyk Chewiego w│osy je┐y.
W szturmowcach kasku a nawet stroju
I z Wookiem niby wiΩzie± ┐wawym
MΩ┐czy╝ni rusz▒ wnet do boju
By splamiµ rΩce dzie│em krwawym.
Biedne roboty w strachu ┐yj▒ce
Nie opuszczaj▒ swej kryj≤wki
W k▒cie schowane jak zaj▒ce
Czuj▒ na plecach elektro-mr≤wki.
Po korytarzu ┐wawo mkn▒
Szturmowcy biali niby ╢nieg
A w ╢rodku Luke i Solo s▒
Co w stroju kryj▒ siΩ jak szpieg !
A ma│y robot droid-mysz
Weso│▒ piosnkΩ nuc▒c pe│z│
Chewie powiedzia│ mu a-kysz
A robot prawie w strachu sczez│.
Do windy wsiedli, chocia┐ Luke
Nie widzia│ w he│mie prawie nic
Czy ╢mia│y plan siΩ powie╢µ m≤g│ ?
Czy lepiej z windy uciec - chyc ! ?
Za p≤╝no by rozwa┐aµ plan
Ucieczki bo to piΩtro ju┐
Podchodzi do nich w czerni pan
A Chewie go zamienia w kurz.
A dzielnych za╢ stra┐nik≤w gar╢µ
Co broniµ chce imperium cn≤t
Rozmaza│ niby szar▒ ma╢µ
PotΩ┐ny rebeliancki but !
Odsieczy oddzia│ nadszed│ wnet
Wyczuwszy Hana Solo bluff
Ich has│o brzmia│o "wet za wet"
Lecz solo walczy niby lew.
Nadstawia sw▒ szerok▒ pier╢
Aby przyjaci≤│ broniµ wci▒┐
Dzielnie ochrania Chewiego sier╢µ
Odwa┐ny - sprytny jest jak w▒┐.
Luke w miΩdzyczasie robi to,
Co dobrym czyni go ch│opczyn▒
Bo wci▒┐ zwalczaj▒c pod│e z│o
Czule zajmuje siΩ dziewczyn▒.
KsiΩ┐niczkΩ bowiem znalaz│ w celi
I uratowa│ j▒ niebogΩ
I choµ nie by│o tam po╢cieli
ChΩtnie by z│apa│ j▒ za nogΩ.
Atak szturmowc≤w sw▒ potΩg▒
Nie ustΩpuje furii Hana
I atakuj▒c zwart▒ wstΩg▒
Omal nie doprowadzaj▒ do pojmania naszych bohater≤w,
kt≤rzy cudem uchodz▒ z
┐yciem nadludzkim wysi│kiem przedostaj▒c siΩ do zsypu...
Oooops. Zgubi│em rytm. Przepraszam.
A w zsypie cuchnie brzydko tak
»e a┐ Chewiego czu│y nos
Zmarszczy│ siΩ niby jaki╢ flak
I j▒│ narzekaµ na sw≤j los.
K│opot≤w jednak by│ to start
Bo Dianogi ga│ka oczna
Widz▒c ┐e ma dzi╢ wielki fart
PoleczkΩ ta±czyµ chce z Opoczna.
I widz▒c ch│opca jak z obrazka
Pod wodΩ szybko go wci▒gnΩ│a
Przez chwilΩ s│ychaµ, ┐e co╢ mlaska
Chyba go zjadaµ nagle jΩ│a.
Na szczΩ╢cie jaki╢ straszny d╝wiΩk
Kt≤ry ┐elazne ╢ciany da│y
U Dianogi wzbudzi│ lΩk
Nie du┐y, ale i nie ma│y.
Pu╢ciwszy Luke'a posz│a w dal
Aby pod wod▒ znikn▒µ gdzie╢
Do╢µ mia│a z│otow│osych lal
Nie mog│a Lucke'a biedna zje╢µ.
Tymczasem taki wielki strach
Na naszych za│ogant≤w pad│
»e po╢r≤d ╢mierci oraz blach
Nawet Han Solo nagle zblad│.
"O rety co ja teraz zrobiΩ ?"
Pomy╢la│ ten przemytnik cwany
"Zbli┐aj▒ chyba siΩ ku sobie
Te twarde dwie ┐elazne ╢ciany !"
I gdy nadzieja im uciek│a
Kiedy my╢leli, ┐e nie ┐yj▒
Artoo ich szybko wyrwa│ z piek│a
I Threepio robot z z│ot▒ czyst▒ szyj▒.
Bo pogadawszy z komputerem
Co zawiadywa│ gwiazd▒ ╢mierci
Artoo zostaje bohaterem
Lecz nie us│yszy s│owa "merci"
Nie mija nawet chwili µwierµ
Kiedy w ubrankach swoich ju┐
Zn≤w ocieraj▒ siΩ o ╢mierµ
Szturmowcy znowu s▒ tu┐ tu┐ !
A w owym czasie dalej gdzie╢
W swoim kapturku dziadek Ben
Sw≤j krzy┐ na plecach musi nie╢µ
I pokutowaµ w spos≤b ten !
Wy│▒czy│ pole ten genera│
I plan realizuj▒c dalszy
W my╢lach Vadera ╢mia│o gmera│
Bowiem m▒drzejszy by│ i starszy.
A Vader czuj▒c co siΩ dzieje
Ochoczo chwyta miecz do rΩki
I wierz▒c, ┐e Benowi wleje
ªmia│o odpΩdza wszystkie lΩki
Nieuniknione jest spotkanie
PotΩgi dwie siΩ zetr▒ zaraz
Kto╢ tu dostanie tΩgie lanie
Szykuje niez│y siΩ ambaras !
Tymczasem Chewie, Leia i Luke
Odwagi Hana s▒ ╢wiadkami
Bo niczym gniewu pradawny b≤g
Sam jeden ruszy│ za szturmowcami.
Tymczasem nasi ╢wiadkowie napa╢ci
W ucieczkΩ szalon▒ rzucaj▒ buty
I mkn▒c niechybnie ku przepa╢ci
Musz▒ kotwiczk▒ uprawiaµ rzuty.
D│ugo bajdurzyµ i bzdury ple╢µ
O ich kluczeniu w╢r≤d korytarzy
Bo g│≤wna opowie╢ci tre╢µ
O przepe│nieniu m≤wi cmentarzy.
W╢r≤d bowiem krzyk≤w ognia i znoju
Tylu szturmowc≤w nagle poleg│o
»e a┐ stwierdzono w statystyk pokoju
»e ich pog│owie redukcji uleg│o.
Tymczasem nasi, biegli, skakali
I wyprawiali harce najdziksze,
Wreszcie przy statku siΩ spotkali
Co przypomina│ kosmiczn▒ rikszΩ.
I kiedy wsiadaµ do ╢rodka im przysz│o
Wymy╢liµ fortel szybko musz▒
I chyba nic by z tego nie wysz│o
Lecz Ben okupi│ ich wolno╢µ dusz▒.
Bo oto zwar│y siΩ dwa promienie
Lasery mieczy wydaj▒ d╝wiΩki
Czas na przesz│o╢ci kr≤tkie wspomnienie
OrΩ┐e jΩczy w takt ruch≤w rΩki.
Ben, Vader walcz▒, wszyscy siΩ gapi▒
Iskry i ozon szalej▒ w bazie
Szturmowcy Luke'a chyba nie z│api▒
Bo s▒ zajΩci patrzeniem na razie.
I kiedy walka ciekaw▒ by│a
I wynik trudny do przewidzenia
ªwietl≤wka Bena siΩ wy│▒czy│a
Umar│ nie m≤wi▒c do widzenia.
To jego wol▒, decyzj▒ ╢mia│▒
Tak zako±czy│a siΩ potyczka
Bo straci│ walki wolΩ ca│▒
I zgas│ jak stara zapalniczka.
Luk'e "Nie !" wrzasn▒│ i zacz▒│ strzelaµ
Chcia│ sam pokonaµ potΩgΩ wra┐▒
Nagle duch Bena ka┐e spierdzielaµ
(G│osem, wiΩc go nie zauwa┐▒)
Ju┐ w dziarskim pΩdzie sok≤│ pomyka
Ku swojej bazie ksiΩ┐niczka pΩdzi
Po gro╝nej walce wreszcie umyka
Strzelaj▒c w my╢liwce jak do │abΩdzi.
Luke obs│uguj▒c dzia│ko nowe
OkazjΩ ch│opak ma siΩ przekonaµ,
»e Tie fightery s▒ wybuchowe
A ich piloci lubi▒ konaµ
Gdy do Yavi±skiej bazy przybyli
Pods│uch ukryty na Sokole
Przywo┐▒c, bazΩ tΩ zdradzili
Jak jakie╢ µwoki lub g│upole.
I pojawi│a siΩ potrzeba
By szybkie podj▒µ ju┐ dzia│anie
Nim Tarkin wy╢le ich do nieba
Zapewniµ mu wyparowanie
Ju┐ Artoo pluje swoj▒ wiedz▒
Komputer j▒ analizuje
Piloci wkr≤tce siΩ dowiedz▒
Jak gwiazdΩ ╢mierci siΩ zepsuje
A kiedy wiedzΩ ju┐ bogaci
W hangarze swe silniki grzej▒
»aden nie wk│ada ╢wie┐ych gaci
Bowiem ich nerwy ju┐ szalej▒
Wszyscy startuj▒ by ku walce
Spieszyµ co losy ╢wiata zmieni
Luke ju┐ na sterach trzyma palce
TroszkΩ z emocji siΩ czerwieni.
Ze smutkiem wspomnia│ rozmowΩ z Hanem
Kt≤r▒ przed chwil▒ jeszcze wiedli
Solo opu╢ci│ ich nad ranem
By │owcy nagr≤d go nie zjedli.
Chcia│ Jabbie sp│aciµ swoje d│ugi
Nie chcia│ swym kunsztem rebelii wspieraµ
Wysoko ceni│ swe us│ugi
Przy swoim lubi│ siΩ upieraµ
I oto lec▒c teraz X-wingiem
(rym czΩstochowski tutaj wstawiΩ)
Weso│o leci przed Y-wingiem
(kiedy╢ na pewno rym ten poprawiΩ)
»ar w sercach p│onie
Dziesi▒tki statk≤w
Poc▒ siΩ d│onie
Tych nastolatk≤w.
W oczach nadzieja i gniewu blasku
Mieszanka strachu i niepewno╢ci
Nie dla nich honory i oklaski
Nikt nie do┐yje p≤╝nej staro╢ci.
Zwarli siΩ w walce z okrutnym wrogiem
I wymieniaj▒ energii wi▒zki
ªmierµ stoi ju┐ za ┐ycia progiem
Waldorf szykuje dla nich Pow▒zki.
Tarcze w│▒czone, skrzyd│a w pozycji
Z│oty, czerwony, ognia ╢ci▒ganie
Na skutek silnej opozycji
Porkins rozpocz▒│ pierwszy spadanie.
Ten na ogonie, tamten od spodu,
Ch│opcy okrutnie wroga ╢cigaj▒
I nie sprawiaj▒ dow≤dztwu zawodu
Choµ coraz czΩ╢ciej wybuchaj▒.
Jak trafiµ w ma│y lufcik wywietrzny
Co go konstruktor gwiazdy zbudowa│
Aby ten obiekt nie m≤g│ byµ wieczny
Chyba specjalnie dywersjowa│ !
Ale gdy Vader nadlatuje
Skuteczno╢µ "dobrych" mocno spada
Coraz ich wiΩcej eksploduje
I plan ataku siΩ rozpada !
Wielu zginΩ│o naszych rebeli
Gold Leader i jego za│oga ca│a
Przyw≤dcy sojuszu nie przewidzieli
»e rebelianci mog▒ daµ cia│a .
I wreszcie zosta│ samotny Luke
Jego przyjaciel Biggs ju┐ zabity
W▒tpi by w lufcik trafiµ m≤g│
Jest zasmucony oraz przybity.
I ju┐ siΩ zapa│ zamienia w rozpacz
Mia┐d┐y nadziejΩ Imperium but
Rebelii flagi │opocz▒ce
Ocaliµ mo┐e tylko cud.
Modlitw tysi▒ce unoszone
Z Yawinu Cztery lec▒ w dal
Serca niepewne choµ wzruszone
Wierz▒ ┐e w rado╢µ zamieni▒ ┐al.
W za╢wiatach cz│owiek nie┐yj▒cy
Odbiera ludzk▒ ┐a│osn▒ my╢l
I nagle mΩdrzec wsp≤│czuj▒cy
Pomagaµ pragnie im ju┐ dzi╢.
I kiedy Luke ju┐ prawie ginie
S│yszy w swej g│owie tΩgi g│os :
" PamiΩtaj, ┐e twa moc nie minie,
Odmienisz teraz wojny los !"
I gdy rebelia w b≤lu kona
Po╢r≤d cierpienia krwi i ran
Nadchodzi odsiecz upragniona
Z czerni kosmosu zjawia siΩ Han !
Ju┐ eksploduj▒ statki wroga
Luke ju┐ odpala pociski dwa
Vader w korkoci▒g wpada nieboga
Dla niego walka o ┐ycie trwa !
I gdy nadchodzi moment zag│ady
Tarkin rozkaza│ Yawin zniszczyµ
Za│oga gwiazdy nie da│a rady
Sen sprawiedliwych musia│ siΩ zi╢ciµ.
I gwiazda ªmierci, symbol z│owieszczy
W potoku ognia w py│ siΩ rozpada
Dramat zwyciΩstwo Rebelii wieszczy
Ale Imperium nie upada.
Ben znalaz│ spok≤j w za╢wiaty wraca
Ku bazie leci z za│og▒ Luke
Zabi│a wiΩkszo╢µ pilot≤w praca,
Aby zwyciΩ┐yµ ch│opak ten m≤g│.
Krwawa ofiara z ┐ycia z│o┐ona
Uratowa│a piΩd╝ wszech╢wiata
I tylko matka zrozpaczona
na syna czeka, brat na brata...
*
W sali tronowej dawnych Masas≤w
T│um rebeliant≤w w skupieniu stoi
Nikt nie wydaje ┐adnych ha│as≤w
Nawet Ce Threepio w ┐elaznej zbroi.
Muzyka cudna nagle rozbrzmiewa
I ju┐ ksiΩ┐niczka na schodach stoi
NadziejΩ w serca ┐o│nierzy wlewa
I duszΩ swoim przyk│adem zbroi.
I oto brama z ┐elaza ca│a
Ju┐ siΩ otwiera i wchodz▒ Oni
Bochaterowie galaktyki
By medal przyj▒µ z cudnych d│oni.
Pan Luke Skywalker, dzielny m│odzieniec
Ch│opiec bez ojca na wsi chowany
Pe│en honoru, jakby odmieniec
Niezbyt starannie ufryzowany
Han Solo, dzielny przemytnik - │obuz
Ch│opak jak z│oto, choµ trochΩ szelma
Serca dobrego, uczuµ globus
Ale na pewno nie oferma.
A z nimi kroczy Chewie Wooki
Rasy nieludzkiej tΩgi ma│polud,
By nie polecia│y w ich stronΩ zbuki
Nie nagrodzony bΩdzie wielkolud.
Bo chocia┐ szczytne g│osi has│a
Rebelia mocno rasizmem stoi
Jak wszystko pe│na jest plugastwa
Wielu siΩ obcych ras tutaj boi.
Ju┐ siΩ ku schodom zbli┐aj▒ nasi
Bohaterowie dnia dzisiejszego
Nic ich zapa│u dzisiaj nie gasi
Nie znaj▒ bowiem dnia jutrzejszego.
Niekt≤rzy medal w│a╢nie dostaj▒
Inni wydaj▒ g│uche pomruki,
Roboty piszcz▒ i lekko drgaj▒
Na dworze na vivat wal▒ bazooki.
Tak oto ko±czy siΩ pierwszy rozdzia│
historii walki dobra ze z│em
Nied│ugo opowiem wam ca│▒ resztΩ
Jak zwykle kosmos bΩdzie jej t│em !!
Kuba Turkiewicz 1999/2000 |