Opowie╢µ weselna
napisa│a: Agata Krzyszkowiak
Droga Kole┐anko! "Dzie±
wesela, sierpie± ┐≤│ty, gryz▒ wielkie gzy, Jak wiesz droga kole┐anko (albo i nie wiesz), dzie± przed weselem uca│owa│am Nasz▒ MatkΩ GlebΩ, kiedy┐ to z wrodzonym sobie wdziΩkiem sz│am po papier do pakowania prezent≤w ╢lubnych. Wr≤ci│am bogatsza w papier, do╢wiadczenie i fantastyczne, ╢wie┐e strupy. Kiedy zapakowa│am prezenty, okaza│o siΩ, ┐e nie wiem w jaki poci▒g mam wsi▒╢µ, ┐eby wysi▒╢µ w Tej Ma│ej Mie╢cinie Bez »adnego Znaczenia B≤g Wie Gdzie. Wizja mojego obola│ego cia│a t│uk▒cego siΩ samotnie i╢cie bydlΩcymi wagonami po Polsce "B" nie wp│ywa│a dobrze na moje morale. Do ostatniej chwili by│am bowiem pewna, ┐e bΩdΩ siΩ owym "Mystery Trainem" obija│a sama. Sama w tych olbrzymich przestrzeniach na oceanie bezduszno╢ci i bezece±stwa. Ale siedzΩ sobie na peronie (wybranym losowo metod▒ pr≤b, b│Ωd≤w i wypacze±) i co ja potrzebuje zobaczyµ?! Jedn▒ z zaproszonych kole┐anek. Jest to moja ulubiona kole┐anka, ze wzglΩdu na swoj▒ humorzast▒ neurasteniczno╢µ ocieraj▒c▒ siΩ o psychozΩ na granicy schizofrenii paraniodalnej zaprawionej du┐▒ dawk▒ krety±skiego infantylizmu. Jej g│upota bywa czasami tak wielka, ┐e mo┐na by ni▒ dwa razy opasaµ ziemiΩ i jeszcze zawi▒zaµ ko±ce. Na dodatek mieszka we Wronkach, a kto wie jakie to miazmaty mog│y w ni▒ przenikn▒µ z tej ska┐onej gleby. Tak wiΩc serce moje za│cza│o bole╢nie, choµ na zewn▒trz, u╢miech niczym 200 watowa ┐ar≤wka Philips'a rozja╢ni│ mi twarz. RozwinΩ│am tedy trudne ┐agle konwersacji i posz│o mi lepiej ni┐ siΩ obawia│am. Ale to nie koniec niespodzianek. Nadobna kole┐anka uskrzydli│a mnie informacj▒ i┐ pojedzie z nami Piotru╢. A przecie┐ jeszcze w maju Piotru╢ brzd▒ka│ co╢, ┐e nie pojedzie, bo ble ble co╢ tam. No i wuj! Ale nie! zjawi│ siΩ i Piotru╢ odΩty jak karmelicka bania. Mina Lorda Peter'a dawa│a nam do zrozumienia i┐ "t▒ raz▒ szanowny pan nam wybacza, pobrata siΩ z nami na kr≤tki okres podr≤┐y, ale ┐adnych tam, panie tego, poufa│o╢ci". Co te┐ wprowadzi│ w czyn. Kiedy zwolni│o siΩ miejsce w przedziale, Piotrek, "zapu╢ciwszy sΩpie spojrzenie ╝renic w nasze dusze" zapyta│, czy kt≤ra╢ z nas chce usi▒╢µ, d┐entelmen z Kiszkowa, psiakrew? Akurat us│ysza│, jak stwierdzamy, ┐e jego z│y humor spowodowany jest stanem napiΩµ przedmiesi▒czkowych i byµ mo┐e nasz szanowny kolega jest w po│owie cyklu. Piotru╢ po naszej wylewnej i pe│nej s│odyczy odpowiedzi ("Poszed│ precz!") rozp│aszczy│ swe szacowne i cenne niczym mi╢nie±ska porcelana 4 litery w przedziale. A ja razem z kole┐anka rozpoczΩ│y╢my na korytarzu czΩ╢µ artystyczn▒. Poniewa┐ mia│o byµ gor▒co, mia│am na sobie wdziΩczn▒ sukienkΩ w kwiatki. Niew▒tpliwie dodawa│a mi uroku, kiedy tak siedzia│am okrakiem na swym wspania│ym ╢piworze. Wygl▒da│am jak weso│a kumoszka, kt≤rej z jednego kosza wystaje g▒sior z samogonem, a z drugiego g▒sior naturalny bia│y, domowy. Poniewa┐ siedzenie i tak nie mia│o sensu (najm│odsza m│odzie┐ postanowi│a urz▒dziµ sobie w napchanym korytarzu bieg z przeszkodami z jednoczesnym koz│owaniem stela┐em i rzutem ╢piworem do celu), postanowi│y╢my umiliµ gawiedzi czas podr≤┐y ╢piewem i pl▒sami. Z reszt▒ poci▒g "Imperial-Lux-World-City" i tak zag│usza│ nasze krzyki i porykiwania. ZaczΩ│y╢my od Edzi Bartosiewicz, a sko±czy│am (ja!) na "Kuba wyspa jak wulkan gor▒ca", gdzie opr≤cz melodii doda│am jeszcze sugestywne ruchy cia│em, rozp│aszczona na ╢cianie, bo jakiemu╢ go╢ciowi siΩ zachcia│o [Piii?]. Odstawa│am wiΩc od ╢ciany na jakie╢ 5 cm i dos│ownie "zanosi│am siΩ od ╢piewu". Jak siΩ okaza│o, Facu╢ Kt≤remu SiΩ Zachcia│o, nie m≤g│ siΩ przepchaµ tam, gdzie g│os natury gra│ na z│otych surmach, wiΩc przeprasza│ mnie 4 razy, a ja potrz▒saj▒c wyimagowanymi marakasami wy│am: "Trzeba czule siΩ caowaµ, tak jak jaaa iiii tyyyy, Meksikaana, Meksikaana, to ojczyzna jest maa, Kubaaaaa!!!" i dlatego nie mog│am, no po prostu nie mog│am go przepu╢ciµ! Na dworcu czeka│ na nas Pan M│ody z ojcem swem. Idziemy do samochod≤w, a przy samochodach kog≤┐ widz▒ moje oczy? Ot≤┐ ni mniej, ni wiΩcej lecz mojego nauczyciela od WF-u z 5-tej klasy szk. podst. WepchnΩ│am ga│ki oczne na normalne pozycje i prowadzΩ i╢cie salonow▒ rozmowΩ. P.K.P. (= piΩknie, k...., piΩknie), pomy╢la│am. W podstaw≤wce o ma│o nie mia│am kibla z WF-u bez wzglΩdu na wiek i p│eµ prowadz▒cego. M≤j przewr≤t w prz≤d przypomina│ strucla zawijanego, zawsze dostawa│am w mordΩ wszystkimi rodzajami pi│ek, skok w dal ko±czy│am na grabiach odstawionych niebacznie z boku bie┐ni, a na skrzyni zatrzymywa│am siΩ w pozycji marsza│ka Pi│sudskiego na Kasztance. I on tu ? Teraz ? Wielki Bo┐e ?. Dojecha│y╢my na miejsce. Brama triumfalna (sic!) owiniΩta nie╢wie┐▒ zieleni▒, z kt≤rej zwisa (i powiewa) r≤┐owy szyld z bia│ymi literami: "Serdecznie witamy". W tle stodo│a jak siΩ patrzy. No - my╢lΩ sobie - tu to siΩ bΩd▒ naprane parobki, o! sorry, pochmieleni dru┐bowie, goniµ za folwarcznymi (i nie tylko) dziewkami. R≤wnie┐ traktor ("Pojemno╢µ dwa czterysta"). Z g≤ry zak│adaj▒c, ┐e nie prze┐yjΩ tego wesela inaczej ni┐ bΩd▒c "trze╝wa inaczej", wyobra┐a│am sobie figlarn▒ sytuacjΩ, kiedy to nar▒bana jak pieniek w pobliskiej drewutni "przez │▒ki i pola uje┐d┐am traktora", a potem rozpieprzam to ca│e towarzystwo w drobny mak, ze szczeg≤lnym uwzglΩdnieniem kapeli disco-polo i prania na sznurku. Pomy╢la│am te┐ o gΩsiach, kt≤re z rozportartymi skrzyd│ami pΩdzi│yby przed sun▒cym rysi▒ traktorem, g│o╢nym sykiem i przera┐onym gΩganiem oznajmiaj▒c przybycie Walkirii. Moja rado╢µ o poranku nieco przygas│a kiedy wesz│am do kibelka. Honorowe urz▒dzenie sta│o bokiem do okna, kt≤re wychodzi│o prosto na ganek z niesforna m│odzie┐▒, kapel▒ disco-polo, m│odymi i go╢µmi sk│adaj▒cymi ┐yczenia. Nie mam wiΩc pewno╢ci, czy jeden z dw≤ch kamerzyst≤w nie uwieczni│ mnie w momencie, gdy usi│ujΩ zawiesiµ na oknie brudny szlafrok ? Do ko╢cio│a zawi≤z│ nas wynajΩty autobus, w kt≤rym zawar│am bli┐sz▒ znajomo╢µ z kol. Monik▒ z Warszawy. Poniewa┐ by│a tam te┐ kol. Justyna z W-wy, pogada│y╢my od serca na temat tego, co nas czeka, a mianowicie wspania│ej zabawy do bia│ego rana przy wi▒zce pie╢ni piΩknych. Siedzia│y╢my na ko±cu autobusu i co chwilΩ w╢r≤d weso│ych ryk≤w ╢piewa│y╢my przeboje takich gwiazd jak Shazza, BayerFull, Skaner, Boys czy Venus. A poniewa┐ kol. Monika mia│a za sob▒ studium choreografii, udzieli│a nam paru praktycznych wskaz≤wek "gestowych" przygrywaj▒c sobie na w│asnych strunach g│osowych. Paniusie w autobusie patrzy│y oburzone n takie szarganie ╢wiΩto╢ci, a Piotrkowi oczy ucieka│y w g│▒b czaszki, kiedy widzia│ nasze obeznanie z listami przeboj≤w disco-polo (uk│ony dla Polsatu!). ªlub by│ fajny, ale najlepszy by│ organista, »ywy Element Folklorystyczny Regionu. Mia│ 90 lat, z czego 70 zawodowo zajmowa│ siΩ zawodz▒cym mem│aniem w ko╢ciele. ªpiewa│ nie to co trzeba, nie wtedy kiedy trzeba i uderzaj▒c nie w te klawisze o trzeba. Potem zawieziono nas do knajpy. I to by│o najlepsze, co nas spotka│o i jak siΩ okaza│o, mia│o nas spotkaµ. Knajpa "Pod Jaszczurem" le┐a│a przy bocznej drodze, a zaraz za ni▒ rozci▒ga│y siΩ pola i │▒ka na kt≤rej sta│y bombowe ruiny neoroma±skiego (?) zamku. Ruiny te widzia│am zasiadaj▒c do sto│u, wstaj▒c od sto│u i odchodz▒c od sto│u. Zamek ten bΩd▒cy ┐ywym przyk│adem vanitas vanitatum et omnia vanitas, plus nie najlepsze ┐arcie, dobrze wp│ynΩ│y na moja sylwetkΩ. Za ka┐dym razem, kiedy podnosi│am do ust letniego schabowego, ruiny te przypomina│y mi: jest czas jedzenia i czas niestrawno╢ci. To, co jesz by│o kiedy╢ tob▒, ty bΩdziesz tym, co jesz teraz. Czy wiesz, co jesz? Tak wiΩc ca│y czas zachowywa│am lekki ┐o│▒dek i trze╝w▒ g│owΩ. 2 pan≤w z kamerami i 3 z aparatami fotograficznymi filmowa│o najdrobniejszy etap ┐ucia ka┐dego kΩsa pokarmu przechodz▒cego przez ╢ci╢niΩte gard│a biesiadnik≤w. W trakcie kolacji wpad│a na sale kierowniczka lokalu i weso│o krzyknΩ│a: "No, panowie prosz▒ panie, wszyscy ta±cz▒, bo trzeba wkrΩciµ ┐ar≤wki do lamp, bo pan kamerzysta nie mo┐e krΩciµ!" Spojrza│am w g≤rΩ. 200 harmat grzmia│o i struchla│o: na gierkowskich, mlecznych kloszach widaµ by│o niesamowite cienie rzucane przez wszelkie mo┐liwe owady (biegaj▒ce te┐), kt≤re mia│y kiedy╢ przyjemno╢µ zderzyµ siΩ z ┐ar≤wk▒. Wola│am nie my╢leµ, co zastanΩ na talerzu po powrocie. W jaskrawo o╢wietlonej, przestronnej, lecz na og≤│ pustej sali tanecznej czai│ siΩ pan z kamer▒, figlarnie ob│o┐ony zieleni▒ maskuj▒c▒. Pan ten, za ka┐dym go╢ciem wchodz▒cym na parkiet, wyskakiwa│ niczym kuku│ka ze szwajcarskiego zegarka i namolnie wje┐d┐a│ mu kamer▒ w zΩby, pod sp≤dnicΩ lub pod nogi. Poniewa┐ Pan M│ody odgra┐a│ siΩ, ┐e musi ze mn▒ zata±czyµ, powiedzia│am mu, aby przyszed│ za kilka kolejek, po czem ob│o┐y│am siΩ kieliszkami. Na te s│owa i gest mΩskie towarzystwo dosta│o wytrzeszczu we Wrzeszczu i lekko siΩ zacuka│o. Dysponuj▒c tylko Sangri▒ Cin-Cin s│ab▒ jak niemowle, ale s│odk▒ jak J.D. ╢piewaj▒ca "Ma│ego ksiΩcia", wypi│am kieliszek wina. Gdybym by│a cukrzykiem, ju┐ le┐a│abym ca│kiem nie┐ywym trupem. Na wypicie drugiego zabrak│o mi odwagi, samozaparcia i czego╢ do pora┐enia kubk≤w smakowych. Tak wiΩc resztΩ imprezy obficie raczy│am siΩ "Na│Ωczowianka" bez b▒belk≤w. O godz. 5-tej rano, kiedy reszta dzielnych go╢ci dogorywa│a za sto│em, orkiestra (klawisze i gitara elektryczna) zagra│a "Kiedy ranne wstaj▒ zorze" co bardziej przytomnych go╢ci wpΩdzaj▒c w konsternacjΩ. Po 6-tej liczna grup▒ ruszyli╢my w kierunku pobliskiej szk.podst., gdzie w sto│≤wce "pos│ano nam" na drewnianych │≤┐kach polowych. Pierwszy raz widzia│am faceta, kt≤ry nawalony jak ruski plecak, nie mog▒cy za nic utrzymaµ pionu, starannie rozwiesza garnitur na rami▒czku i okrywa go foli▒. KolegΩ fotografa, kt≤ry waln▒│ siΩ tak jak sta│, na wznak z aparatem na piersi, ranek zasta│ w tej samej pozycji. MΩskie wydanie Kr≤lowej Jadwigi na Wawelu, tylko bardziej wpadaj▒cy w ziele±. Zw│aszcza rano. Poszli╢my do knajpy, bo mia│y byµ poprawiny. Id▒c do, spotkali╢my paczkΩ z wczorajszej imprezy, kt≤ra w wielkim sekrecie powiedzia│a nam, ┐e cyt. "dostaniemy ┐reµ", jak rzucimy odpowiednie has│o. Ju┐ chcia│am siΩ zapytaµ, czy to chodzi o "UpsalΩ" odzew "KoronΩ", ale nie. Jednak nie to. Trzeba powiedzieµ "D╝± dbry. Jeste╢my z wczorajszego wesela. Czy mo┐emy dostaµ ╢niadanie?" po czem nale┐y wyszczerzyµ zΩby w promiennym u╢miechu i zata±czyµ godowy taniec cietrzewia plemienia Arapaho. Kiedy postawiono przed nami owo os│awione ªNIADANIE wszyscy ze smutkiem patrzyli na zakrzep│y bigos i sa│atkΩ, kt≤ra z weso│ym ujadaniem goni│a po stole w│asne sk│adniki. Na to wpad│a mama Panny M│odej i powiedzia│a, ┐e tego, tamto, ┐e tego posi│ku nie by│o w planie, i ┐e panie s▒ tu bardzo, ale to bardzo mi│e i dla tego nie mo┐na nadwyrΩ┐yµ ich go╢cinno╢ci. Zrobi│o siΩ nam tak g│upio, ze nawet sa│atka przycich│a. Posiedzieli╢my wiΩc na schodach przed snuj▒c palny powrotu. Na
dworcu okaza│o siΩ, ┐e ostatni poci▒g powrotny
uciek│ nam 4 minuty temu. WiΩc nie pozostaje nam nic
innego ni┐: W domu byli╢my po 2-giej w nocy. "Mia│e╢,
chamie, z│oty r≤g, |