Dariusz Pałczyński Zwyczajny Był zwyczajny... No, może nie do końca. W sumie nie ma ludzi całkowicie zwyczajnych, a ci, którzy tak sądzą, czy to o sobie, czy to o innych, są po prostu ślepi, głupi, i powinni zamieszkać na Marsie. Ale zanim spakuję się i wyruszę na Czerwoną Planetę, pozwolę sobie skończyć to co nieostrożnie zacząłem. Otóż, oprócz tego, że był zwyczajny, był również niezwyczajny. Jego brak zwyczajności gryzł się strasznie z jego niezwyczajnością. Dla spostrzegawczych inaczej, podam przykład takiego gryzienia się, otóż wyobraźcie sobie pomarańczowe volvo, albo trumnę w kropki, albo dorosłego faceta w rajtuzach. Gryzie się prawda?! W jego przypadku, to gryzienie się nie było aż tak widoczne, ponieważ dotyczyło, jak by to powiedział młody inteligentny pisarz, pewnych czynności fizjologicznych, które dotyczą każdego z nas. Ale aby nie komplikować i tak już skomplikowanego i przekrzywionego od eufemizmów opisu, i aby dotrzeć do nieinteligentnych nie-pisarzy, powiem wprost, że sprawa dotyczy srania. Ale o co mi głównie chodzi. Większość (...zaczynam ludziom przylepiać etykietki...) zwyczajnych inaczej (...i robić sobie jaja z tak ostatnio popularnej przypadłości zwanej political correctness), to znaczy na pewno nie on, bo on jest zwyczajny w sposób tradycyjny, i wiem, że mogę za to stwierdzenie wylecieć na Marsa, i ...poczekajcie. Ale o co mi głównie chodzi. No bo każdy z nas, po załatwieniu potrzeby, spieprza co sił w nogach z tego smrodu, uprzednio spuściwszy wodę, o ile jest tylko taka możliwość, aby przypadkiem fetor ów nie sięgnął nas, lub też bliźnich. Choć muszę z żalem przyznać, że czasem właśnie o to chodzi. Natomiast jego fenomen (specjalnie pozostawiam mego protagonistę bezimiennym...) Chociaż nie. Jest to dalece nieostrożne. Jak nie nadam mu jakiegoś imienia, choćby najgłupszego, to zaraz znajdzie się jakiś kretyn, krytyk literadzki (sic!), zapalony filolog, albo jakiś pisarz-amator (tacy są najupierdliwsi), albo ktoś równie zboczony, kto zacznie się dopatrywać jakichś podtekstów uniwersalnych, albo weźmie tego nieszczęśnika, którego uczyniłem moim bohaterem, za jakiegoś everymana, no bo przecież nawet taki everyman też srać musi, nie? Natomiast fenomen Krzysztofa, polegał na tym że, jakby to powiedzieć, on, ten Krzysztof, w tym smrodzie zostawał. I w istocie robił to celowo. O celowości jego poczynań świadczy szereg czynności, które odbywają się niczym rytuał, zawsze w momencie, kiedy Krzysztof odczuwa pierwsze objawy nadchodzącego klocka. Najczęściej są to parcia na mięsień zwierający, nieprzyjemne kręcenie w jelitach, kłucie w żołądku. (powyższy opis jest przeznaczony specjalnie dla tych, którzy nigdy nie pamiętają jak to jest, i rżną w gacie) Rytuał zaczyna się zazwyczaj od nagłych, desperackich poszukiwań czegoś, co można byłoby zabrać ze sobą do ubikacji. I w przypadku gdy w domu znajduje się świeżo kupiona gazeta, czasopismo, ale w żadnym wypadku nie książka (zaraz wyjaśnię dlaczego), to sprawa idzie dalej jak po wazelinie (tylko bez głupich skojarzeń). Po zaopatrzeniu się w odpowiedni ekwipunek, w skład którego dodatkowo może wchodzić walkman, a po ostatnich Krzysia imieninach - discman, Krzyś może udać się do miejsca gdzie nastąpi generalna poprawa jego samopoczucia. Ach, zapomniałem o kilku drobnych, ale ważnych czynnościach. Otóż zanim Krzyś siada na desce, zawsze włącza sekretarkę bo strasznie nie lubił gdy mu ktoś przerywa lekturę, wyłącza wodę ponieważ raz, w zapomnieniu prawie spalił czajnik, i tak dalej, i tak dalej. A jeszcze miałem wyjaśnić dlaczego książka do takich miejsc się nie nadaje. Otóż, przede wszystkim książki bywają długie, i choć rzadko mądre, to dość często wciągające, i kończyć się to może w postaci zdrętwienia obu kończyn dolnych, sińcach na udach (chodzi o ślady po łokciach), no i oczywiście obolałych pośladków, na których po wyjściu z ubikacji Krzyś zwykł siadać, bo przecież po takim wysiłku trzeba odpocząć. A tak poza tym, niektóre książki ze względu na swój ton i charakter wymagają bardziej stosownych miejsc. Inaczej mielibyśmy odczynienia z ewidentną profanacją. A co na to rodzina Krzysia? No cóż, wszyscy, może z wyjątkiem psa który nie wie za bardzo o co chodzi, reagują w różny sposób na niezwyczajne przyzwyczajenie naszego bohatera. Matka co chwila sprawdza pukając w drzwi od ubikacji czy Krzyś jeszcze oddycha, czym doprowadza go do szału. Dziwicie się? A lubicie jak wam ktoś przerywa lekturę zadając durne pytania? Nie? No, on też nie. Natomiast ojciec, jak przystało na prawdziwego stoika, przyjął przyzwyczajenie swojego syna za stoickim spokojem. No chyba że sam zapragnie skorzystać z ubikacji. Wtedy stoi i wali pięściami w drzwi, zupełnie nie zwracając na język, czym z kolei doprowadza do szału wszystkich, łącznie z Krzysiem. Pewnie jest mu ciężko pogodzić stoicyzm z parciem. Jedynie szesnastoletnia, zielonowłosa siostra Krzysia, będąca w wieku kiedy protestuje się przeciw całemu porządkowi tego popieprzonego świata, w pełni popiera brata, mylnie dostrzegając w jego poczynaniach podobny do swojego bunt. No cóż. Widać zielone włosy i kibel są jakoś sobie bliskie. Przynajmniej dla szesnastolatków. A co na to sam Krzyś. On stoi, przepraszam - siedzi, jakby obok tego całego zamieszania. Czyta sobie jakieś artykuły, ogląda zdjęcia w czasopismach, czasem z nudów czyta horoskopy, choć w nie zupełnie nie wierzy, a czasem po prostu rozmyśla. I marzy. Najczęściej o świętym spokoju, którego oazą jest dla niego ubikacja. (głównie ze względu na osobisty charakter tego miejsca) Ucieka od tego całego domowego harmidru, wrzasków, odgłosów telewizora, narzekań, marudzenia, i... ludzi. Czasem nawet symuluje parcia, po to by sobie zwyczajnie odpocząć. A kiedy doskwiera mu smród, po cichutku, delikatnie, aby nie pochlapać sobie pupy, spuszcza wodę. I siedzi sobie dalej. Do pierwszych objawów zdrętwienia. I jak każdy fenomen, ten Krzysiowy jest również niewytłumaczalny. A tak poza tym, to zupełnie zwyczajny facet. A więc... Był zwyczajny. Mieszkał sobie w małej mieścinie, gdzieś pośród lasów. Nie miał wielu przyjaciół, choć był powszechnie lubiany... ... i wiecie co? ...musze na chwilę przerwać... ale zaraz wrócę... tylko na chwilkę... na razie... ... ...tylko gdzie jest do cholery dzisiejszy "Przegląd Sportowy"?... Suchy, styczeń 1998 ten tekst pochodzi ze strony "5000słów" prawa autora tekstu zastrzeżone