Marcin Schulz

Za siedmioma g≤rami, za siedmioma rzekami, w si≤dmej dolinie

Przekroczyli╢my rzekΩ. By│a zimna i nieprzyjazna, ale ju┐ za nami. StanΩli╢my u st≤p g≤ry. Bladym ╢wiat│em za╢wita│a po raz kolejny mglista nadzieja. K│Ωbi│ siΩ tam t│um chΩtnych. Wszyscy chcieli doj╢µ. Wszyscy chcieli odnale╝µ wreszcie to, co dawno temu kto╢ dla nas utraci│. W pojemnej niecce doliny pobrzmiewa│y krzyki, zapa│ i kipieµ siΩ zdawa│o jakie╢ dziwne morze chΩci i energii. Wszyscy chcieli╢my. Tam na dole wci▒┐ jeszcze wszyscy. CzΩ╢µ mia│a zagin▒µ po drodze jak nieraz ju┐. Wyruszyli╢my pokonuj▒c w po╢piechu i strachu kolejne kamieniste przewy┐szenia, jak gdyby boj▒c siΩ, ┐e gdzie╢ w po│owie drogi zamknie siΩ przed nami jaka╢ niewidzialna brama. I ┐e kto╢ ka┐e nam kolejny raz zawr≤ciµ. Ju┐ tak przecie┐ bywa│o. Nieliczni tylko zd▒┐yli. Byli szybsi i czystsi ni┐ niepokoj▒cy stra┐nicy. Przeszli przez swoj▒ bramΩ. I znikali. Chcieli bardziej ni┐ nieme anio│y strzeg▒ce czego╢, za czym siΩ tΩskni, nie znaj▒c tego. Lecz maruderzy tkwili wci▒┐ w coraz liczniejszych t│umach wype│niaj▒cych dolinΩ u podn≤┐a g≤ry. Ciekawi│o nas, co pcha ich kolejny raz w g≤rΩ. Czy by│o w nas wszystkich to samo? Czy to tylko chΩµ zmierzenia siΩ z w│asn▒ s│abo╢ci▒ czy mo┐e co╢ wiΩcej? Nie m≤wili╢my o tym. Ale wszyscy jednako chcieli╢my wreszcie m≤c. Omijali╢my powalone drzewa i │amali╢my wolΩ na ostrych kamieniach uk│adaj▒cych nieznan▒ mozaikΩ na zboczu. Przeskakiwali╢my z trwog▒ truj▒ce potoki, choµ tak kusi│y namiΩtnym szeptem u│udy. W│a╢nie dlatego uciekali╢my. Niekt≤rzy pili. Uwierzyli w obietnicΩ dobra. A mozaika wci▒┐ ros│a, dodaj▒c do swego wzoru nowe twarze. Powstrzymaµ nas chcia│y wieczne ╢niegi, k│uj▒ce blaskiem odbitego ╢wiat│a s│onecznego. P│akali╢my ze zmΩczenia i dr┐eli╢my z b≤lu. A jednak z zaciΩciem piΩli╢my siΩ w g≤rΩ. D│ugo. Strasznie. Bardzo chcieli╢my. To musia│ przecie┐ wystarczyµ. Tam musia│o co╢ na nas czekaµ. Inaczej nic nie mia│oby sensu. A przecie┐ musia│o jaki╢ mieµ. Taki zwyk│y sens. Musieli╢my czΩsto przystawaµ i odpoczywaµ. Pr≤bowali╢my spaµ, by prze┐yµ. Zrywali╢my siΩ jednak wci▒┐ mokrzy i bladzi strachem najstraszniejszym, ╢ni▒c o zamykaj▒cej siΩ bramie gdzie╢ tam w g≤rze. Nie spali╢my, aby doj╢µ. I dlatego w│a╢nie nadal mogli╢my i╢µ. Potem dopiero wszystko mia│o siΩ zacz▒µ. W│a╢nie tam - w g≤rze. Tam, gdzie co╢ mia│o na nas czekaµ. ªnili╢my ogniste anio│y, dzier┐▒ce ╢wietliste miecze. ªnili╢my anielice o twarzach obojΩtnych, znudzonych i dlatego strasznych. Budzili╢my siΩ, by zapomnieµ o snach. Bardzo chcieli╢my nadal. Choµ ju┐ nie wszyscy. Ale czΩ╢µ nadal brnΩ│a. Szczyt czeka│.

A potem nagle wszystko siΩ sko±czy│o. Nie by│o ┐adnej bramy. S│abo ╢wieci│o s│o±ce i wia│ lekki wiatr. Wszystko sta│o siΩ oczywiste i wyra╝ne. I niczego nie zobaczyli╢my. Na szczycie g≤ry nie by│o nic, za czym mo┐na by tΩskniµ. Nikt nie czeka│. By│y za to nowe t│umy. K│Ωbi│y siΩ, obsiadaj▒c liczne ska│ki. Szykowali siΩ do nowej drogi. Niekt≤rzy ju┐ wyruszyli. Mgliste sylwetki majaczy│y na stromej i wij▒cej siΩ nieprzyja╝nie ╢cie┐ce w dolinΩ. I szybko zapomnieli╢my o trudach wspinaczki. ZapragnΩli╢my zej╢µ w dolinΩ. I nikt z nas nie pomy╢la│ nawet, ┐e weszli╢my w│a╢nie na kolejny szczyt. Nikt nie pomy╢la│ o oszustwie, rozpaczy i przegranej. Twarze wszystkich nas l╢ni│y now▒ nadziej▒. Ci▒gle i po raz kolejny. Przecie┐ czeka│a na nas droga w dolinΩ. I znowu bardzo zatΩsknili╢my. I znowu bardzo chcieli╢my. I nikt nie pomy╢la│ o siedmiu rzekach i siedmiu g≤rach za nami. Przecie┐ tam na dole mia│o na nas co╢ czekaµ. Co╢, za czym siΩ tΩskni, nie znaj▒c tego. Co╢, co dawa│oby sens. A mo┐e to w│a╢nie ta droga. Sens? Musia│ przecie┐ jaki╢ byµ. Przecie┐ musia│. I ruszyli╢my w d≤│, znowu wiedzeni nadziej▒. I znowu pewni, ┐e w dole co╢ na nas czeka. Musia│o przecie┐ czekaµ. Musia│o na nas czekaµ od zawsze, tam, za siedmioma rzekami, za siedmioma g≤rami - w si≤dmej dolinie. Na ko±cu i u pocz▒tku wszystkiego. Na ko±cu drogi. W si≤dmej dolinie.




S│ubice, kwiecie± 1999.





Teksty pochodz▒ ze strony http://www.5000slow.w3.pl.
Prawa autora tekstu zastrze┐one