Wietrzny erotyk



Wsta│ kolejny dzie±. I wszyscy wiedzieli, ┐e nie bΩdzie zwyczajny. W tej dolinie ┐aden dzie± nie mia│ byµ zwyczajny. Na ╝d╝b│ach zieleni▒cej siΩ przepysznie trawy wykwit│y krople drobnej rosy. Krople by│y przejrzyste i cudownie doskona│e w swych kszta│tach. Delikatny wiatr muska│ dra┐liwe ko±c≤wki igie│ m│odych krzew≤w i g│adzi│ swymi d│o±mi korony wysokich drzew, kt≤re w dolinie ┐y│y od zawsze. W doli l╢ni│o jak olbrzymie zwierciad│o w sali pan≤w ╢wiata g≤rskie jezioro pe│ne tajemnicy. Na jego powierzchni co dnia ╢wiat│o tka│o nowy kobierzec o przedziwnych wzorach. Panowa│a cisza nieznanego ponownie wyczekiwania.
Ze swojego skalnego gniazda leniwie poderwa│ siΩ ptak. Wiatr przeczesa│ zdecydowanym podmuchem w│osy na jego czole. Ptak zawis│ na chwilΩ nieruchomo, jakby nieco zdziwiony ╢mia│o╢ci▒ m│odzika. Wiatr umilk│, jakby sp│oszony w│asn▒ zuchwa│o╢ci▒. Ptak odp│yn▒│ miΩdzy pobliskie drzewa, zahaczy│ skrzyd│em ulotny cie± rzucany przez ga│Ωzie i opad│ │agodnie do tafli jeziora. I znowu podni≤s│ zdziwiony g│owΩ, bo Wiatr owia│ go dziwnym ciep│em, musn▒│ policzki i prysn▒│ ch│odnym strumieniem w oczy. Ptak otrz▒sn▒│ siΩ i - nadal nie rozumiej▒c - wzbi│ siΩ wysoko w g≤rΩ ku s│o±cu. Wiatr by│ szybszy. Opl≤t│ Ptaka spiral▒ ch│odu, powstrzyma│ zdenerwowanie delikatnym, choµ zdecydowanym pchniΩciem w skrzyd│a i nagle wyni≤s│ bezw│adnego wy┐ej, ni┐ siΩga│ wzrok. Ptak o╢lep│ na chwilΩ. Spada│ w d≤│. Szybko. Zbyt szybko. Ju┐ wiedzia│. I dr┐a│ z niecierpliwo╢ci i niepewno╢ci. Szuka│ skrzyd│ami oparcia. I nadal spada│. Otworzy│ usta do krzyku, lecz pΩd zd│awi│ jego wysi│ki. Krzyk by│ jeszcze zbyt s│aby. Ale chΩµ ju┐ mia│a wystarczyµ. Nad ostr▒ krawΩdzi▒ skaln▒ wyr≤s│ wietrzny dywan. Ptak wyl▒dowa│ │agodnie. Uratowany rzuci│ siΩ w podniebny taniec wieczno╢ci, zapominaj▒c o niebezpiecze±stwie upadku. A mo┐e w│a╢nie dlatego wreszcie rozpostar│ ca│kiem skrzyd│a... Niebezpiecze±stwo by│o blisko. I co╢ kaza│o mu zaryzykowaµ. Wiatr ruszy│ za nim. Prze╢cign▒│, tr▒ci│ w biegu. Po grzbiecie ptaka przebieg│ dreszcz. Drzewa us│ysza│y jego ciche westchnienie. Ptak poderwa│ siΩ nagle jeszcze wy┐ej, po czym znowu obni┐y│ lot, jakby zmΩczony ju┐ i spiΩty ponad miarΩ. Wiatr ta±czy│ w jego pi≤rach, zaczyna│ wnikaµ w cia│o, odkrywa│ tajemnice skryte zwykle nawet przed wod▒ i s│o±cem. Wibrowa│ na ko±cach szpon≤w i gryz│ zaczepnie nastroszony kark. Ptak ujrza│ naraz wielo╢µ barw i kszta│t≤w piΩknej doliny. Rozp│yn▒│ siΩ w bezkresie rozgrzanego powietrznym lotem dwojga kochank≤w pustynnego powietrza. Przymkn▒│ roziskrzone oczy, a gdy je otworzy│, ujrza│ przed sob▒ wodospad rozmigotanych kropel. Pr≤bowa│ zawr≤ciµ. Nie zd▒┐y│. Wpad│ w lodowaty strumie±, przez kt≤ry ka┐dy kiedy╢ musi przej╢µ. I szuka│ o╢lepiony po omacku. Szuka│ rΩki, kt≤ra wniknΩ│a w jego cia│o i zmieni│a je nagle w dr┐enie. Wszystko sta│o siΩ dotykiem, ╢wiat│em i przecudnym zapachem wzruszenia. Wodospad obudzi│ w ptaku najg│Ωbiej ukryte instynkty. Przebudzi│ i odnalaz│ w nim to, czego ju┐ dawno nie zna│, o czym prawie zapomnia│. To co╢, za czym nie╢wiadomie tak bardzo tΩskni│. A co by│o niepor≤wnywalne do niczego. I pΩk│a ju┐ ostatnia bariera. I Ptak znikn▒│ za wietrzn▒ zas│on▒, kt≤r▒ utka│ dla niego w po╢piechu wiatr. A ten znikn▒│ w ciele ptaka. I p│ynΩli razem przez powietrze. I byli ju┐ tylko jednym. I zapomnieli na tΩ jedn▒, trwaj▒c▒ wieczno╢µ chwilΩ, ┐e kiedykolwiek byli osobno. Bo wa┐ne by│o tylko to, ┐e teraz w│a╢nie byli jednym. Ta±czyli oddani sobie do ko±ca. ZapamiΩtali siΩ w tym ta±cu, szaleni. Wiatr by│ ptakiem, a ptak wiatrem. Jego skrzyd│a, wietrzna pier╢, ptasie szpony w plecach wiatru, ramiona wiatru oplecione ╢ci╢le wok≤│ ptasiej szyi, daleko widz▒ce oko dysz▒ce ╢lep▒ mg│▒, urywany, niecierpliwy oddech wiatru, co zawsze jest przecie┐ pewny siebie, tchnienie, pchniΩcie, ucieczka, si│a w spokoju i spok≤j nieposkromionej si│y. Niewiedza i chΩµ poznania. Wiedza o dreszczu, spazm poznania. Wszystko w jednym. Wszystko dziΩki nim i wszystko przez nich. I nic bez nich. Wok≤│ nie istnia│o ju┐ nic. By│y tylko jego d│onie i jej stopy, jej pot i jego │zy, jej gor▒cy ch│≤d i jego tΩcza barw na odnalezionej twarzy dobra. Byli dla siebie. Przez niebo przebieg│ cichy pomruk. DolinΩ okry│y d│ugie cienie podartych chmur. Sta│o siΩ ciemno, jak gdyby kto╢ nagle spu╢ci│ na ╢wiat kurtynΩ. Ale nie. To tylko niebo zapragnΩ│o staµ siΩ dla nich najpiΩkniejsz▒ scen▒ ╢wiata. Przez mrok przedar│ siΩ b│ysk nadchodz▒cej burzy. Na rozgrzane cia│a podniebnych kochank≤w spad│y ciΩ┐kie krople deszczu. I nadesz│a burza. Niebo by│o wykwintnym tw≤rc▒. I improwizowa│o sw≤j spektakl tylko dla tej dw≤jki. A potem, przez rozja╢nion▒ si│▒ natury dolinΩ przeszed│ krzyk. Uda│o mu siΩ wreszcie pokonaµ pΩd powietrza. Odbi│ siΩ echem od g≤rskiej grani, opowiedzia│ o spe│nieniu ╢cianie lasu i na moment zagotowa│ wody jeziora. D│ugo p│yn▒│ przez powietrze. P│yn▒│, a┐ nasta│ spok≤j, niebo siΩ rozja╢ni│o i nadszed│ zach≤d s│o±ca. A oni jeszcze tulili siΩ do siebie wyczerpani i nieziemsko uspokojeni na linii horyzontu. A krzyk powoli cich│ w oddali i wszyscy wiedzieli ju┐, ┐e rano przeczucie ich nie myli│o. Ten dzie± nie by│ zwyczajny. Widzieli w powietrzu ptaka na wietrze. Chowali siΩ przed burz▒, gdy ptak ╢ci▒ga│ na wiatr b│ysk, grzmienie i p│omie± pioruna. Chronili siΩ przed upa│em, na kt≤ry oni w g≤rze wyczekiwali, spijaj▒c z siebie ostatnie krople deszczu. I widzieli nie istniej▒c▒ rzekΩ, z kt≤rej on dla niej wyczarowa│ wodospad. I s│yszeli krzyk, co burzy│ ╢wiΩt▒ ciszΩ najpiΩkniejsz▒ profanacj▒.
Tak. Nie mylili siΩ. To naprawdΩ nie by│ zwyk│y dzie±.

S│ubice, 11.6.99.





Aby przeczytaµ komentarze juror≤w dotycz▒ce powy┐szych tekst≤w, nale┐y klikn▒µ tutaj.

Teksty pochodz▒ ze strony 5000s│≤w.
Prawa autor≤w wszystkich tekst≤w na stronach 5000s│≤w zastrze┐one (kopiowanie, publikacja, publiczne odczyty w ca│o╢ci lub fragmentach tylko za zgod▒ autor≤w)


Czas utworzenia pliku: czwartek 8 lipca 1999 roku. Godzina 14:55:19.