Bez pracy nie ma ko│aczy

Vronsky siedzia│ na szybie wentylacyjnym przemiennika energii i obserwowa│ zach≤d s│o±c. Zas│oni│ d│oni▒ mniejsze, lecz ja╢niejsze, sztuczne s│o±ce i wspomina│ dawne czasy. Przypomnia│ sobie swoje dzieci±stwo, miejsca, w kt≤rych je spΩdzi│. Nazywa│ siΩ wtedy Antek. Antek Wro±ski. PamiΩta│ jak zosta│ przez wszystkich odrzucony gdy okaza│o siΩ, ┐e nie mo┐e umrzeµ. Vronsky by│ nie╢miertelny.

Nikt, nawet on, nie wiedzia│ dlaczego i po co. Po prostu taki siΩ urodzi│ i ju┐. Nie mia│ │atwego ┐ycia, zosta│ skazany na wieczn▒ samotno╢µ. Wiedzia│, ┐e musi siΩ jako╢ przystosowaµ, wkomponowaµ w t│um. Zacz▒│ wiΩc szukaµ pracy. Najpierw pr≤bowa│ si│ u kowala. Gdy jednak, ju┐ na samym pocz▒tku, zrobi│ dziurΩ w miechu, kowal st│uk│ go, wyzwa│ od dupk≤w i wywali│ na zbity pysk. Pech go nie opuszcza│, gdziekolwiek pr≤bowa│, sytuacja powtarza│a siΩ. Ci▒g│e niepowodzenia zabija│y jego wiarΩ we w│asne si│y. Ile┐ lat mo┐na chodziµ posiniaczonym i o pustym ┐o│▒dku?

Czasy zmienia│y siΩ. Nie bito go ju┐ tak czΩsto. Mo┐e dlatego, ┐e wyr≤s│ i niejeden zastanowi│ siΩ zanim podni≤s│ na niego rΩkΩ, a mo┐e ≤wcze╢ni pracodawcy mieli ciekawsze rozrywki. Wszyscy jednak m≤wili mu, ┐e niestety, nie nadaje siΩ do pracy.

Rozpocz▒│ siΩ gwa│towny rozw≤j przemys│u. Potrzebowano ludzi do pracy. Vronsky odzyska│ nadziejΩ, jednak przez kilkadziesi▒t lat zdaniem, kt≤re s│ysza│ najczΩ╢ciej, by│o: "Niech pan przyjdzie za miesi▒c, mo┐e co╢ siΩ znajdzie".

NastΩpnie przez EuropΩ przesz│a burza wielkich zmian politycznych i ekonomicznych. Pracodawcy zrΩcznie ukrywali s│omΩ w butach dobrze skrojonymi, drogimi spodniami, a g│upotΩ - nie╝le brzmi▒cymi: "oczywi╢cie", "konsekwencja", "atrybut", "okej", "│a│". Byli cholernie uprzejmi. "Skontaktujemy siΩ z panem" - m≤wili, co oznacza│o ?Nie skontaktujemy siΩ z panem".

NastΩpne pokolenie szef≤w by│o jeszcze bardziej uprzejme. To byli nadludzie. Pracowali 24 godziny na dobΩ nie odczuwaj▒c zmΩczenia, zawsze eleganccy i u╢miechniΩci, jedli szajs w McDonaldzie a mimo to tryskali zdrowiem i energi▒. Przy tym wszystkim mieli tyle wolnego czasu, ┐e zawsze mo┐na by│o zobaczyµ ich u╢miechniΩte gΩby w drogich knajpach. Potrafili wypiµ kilkadziesi▒t litr≤w Johny Walkera i byµ trze╝wi jak │za. Po drodze do domu zaliczali kilkaset panienek, ot tak, od niechcenia. W ka┐dym razie tak m≤wili.

"To PAN musi wykazaµ siΩ inicjatyw▒..." - m≤wili do Vronsky?ego, wyrzucaj▒c rΩce do przodu tak energicznie, jakby chcieli go nimi zabiµ. "... a nie, ┐e MY bΩdziemy od pana tΩ inicjatywΩ wyci▒gaµ!" - cofali rΩce jakby sami chcieli siΩ zabiµ. Potem celowali do Vronsky?ego palcami i z ameryka±skim u╢miechem pytali: "Czy gra pan z nami?". Vronsky gra│, wiΩc nastΩpnie przechodzi│ pisemny test, gdzie najprostszym zadaniem by│o podanie masy Jowisza z dok│adno╢ci▒ do 10 kilogram≤w. P≤╝niej odbywa│a siΩ rozmowa podczas kt≤rej wymieniano uprzejmo╢ci, u╢miechy, dowcipy, robiono sobie gili-gili. "Na pewno skontaktujemy siΩ z panem" - m≤wili na ko±cu, podaj▒c konkretne daty i godziny, co oznacza│o "Na pewno nie skontaktujemy siΩ z panem, a ju┐ na pewno nie w podanym terminie".

Po jakim╢ czasie Vronsky, jak i inni poszukuj▒cy pracy ludzie, przesta│ wierzyµ w te wszystkie brednie. Kolejni pracodawcy, do kontakt≤w z Vronskym, wyznaczali m│ode, atrakcyjne kobiety, kt≤re zapewnia│y go, ┐e jest niezbΩdny w ich firmie, ┐e je┐eli nie bΩdzie tam pracowa│, firmy upadn▒. Z biegiem lat praktyki te sta│y siΩ tak wyrafinowane, ┐e Vronsky dziesi▒tki razy zakochiwa│ siΩ i podejmowa│ nieudane (ze zrozumia│ych wzglΩd≤w) pr≤by samob≤jstwa. W ko±cu jednak przyzwyczai│ siΩ i do tego.

Firmy posz│y dalej. Zapraszano Vronsky'ego na wielkie, kilkudniowe bankiety. Wielcy kompozytorzy tworzyli symfonie na jego cze╢µ. Ludzie, kt≤rym firmy zap│aci│y wielkie sumy pieniΩdzy, pope│niali zbiorowe samob≤jstwa, krzycz▒c "Vronsky, jeste╢ the best!". Szefowie proponowali mu ╢luby z ich c≤rkami. Wszystko po to aby p≤╝niej miesi▒cami grupa najlepszych psycholog≤w, hipnotyzer≤w i szaman≤w przekonywa│a go, ┐e to jeszcze nie jest praca o kt≤rej marzy.

S│o±ca dawno ju┐ zasz│y. Vronsky ockn▒│ siΩ z zamy╢lenia. "Pora spaµ" - pomy╢la│. Jutro czeka go ciΩ┐ki dzie±. Zostanie wys│any na wycieczkΩ w przestrze± kosmiczn▒, specjalnie dla niego zaprojektowanym promem. BΩdzie m≤g│ osobi╢cie z bliska zobaczyµ zestrzelenie Marsa na jego cze╢µ. "Vronsky! Ryzykujemy dla ciebie naruszenie r≤wnowagi grawitacyjnej w naszym uk│adzie s│onecznym. Kochamy ciΩ, Vronsky!" - zapewniano go. "Kto wie jak to siΩ dalej rozwinie?" - pomy╢la│ i westchn▒│. Wsta│ i poszed│ w kierunku domu. No? Kto wie jak to siΩ dalej rozwinie?



Ten tekst pochodzi ze strony 5000s│≤w.
Prawa autora tekstu zastrze┐one.